Kolejna wystawa za nami, Marcin uwinął się z oficjalnymi relacjami z poszczególnych hoteli, a ja postanowiłem poszukać jakiegoś klucza do opisu, będącego wspomnieniem minionej imprezy. Zwykłe wyliczanki pod zdjęciami poszczególnych pokoi często nudzą, wytykanie porażek wystawowych w depresjogennym okresie późno-jesiennym, też nie jest wskazane, dlatego dla lekkiej odmiany wspomnę niezobowiązująco o kilku pozytywnych w moim odczuciu pokazach. Od razu zaznaczę, że pozycja w cenniku nie była jakimkolwiek wyznacznikiem, gdyż musiałbym wychwalać pod niebiosa wszystkich dużych graczy na rynku, którzy szczerze mówiąc, często mieli spore problemy w zaprezentowaniu się z dobrej strony. Postanowiłem więc opisać zestawy, które od pierwszej chwili zaczarowały mnie swym dźwiękiem, udokumentowując bohatera tekstu stosowną fotografią. Imprezę, jako całość uważam za udaną, ale było kilku wystawców, którym udało się wybić powyżej średniej i przefiltrowani przez moje subiektywne preferencje, znajdą się w tym reportażu.
Większość zwiedzających oczekuje nirwany w każdym pokoju, tymczasem takie pokazy rządzą się swoimi prawami i proste zasady doboru komponentów, nie zawsze sprawdzają się w warunkach hotelowych. Padają propozycje, aby pokazywać tylko to, co idealnie wpasowuje się w metraż wynajętych pokoików, tylko nikt nie zauważa drobnego problemu, jakim jest chęć przedstawienia przez wystawców przekroju całej swojej oferty, a taki cel ma to coroczne wydarzenie. Malkontenci zawsze znajdą punkt do wytykania błędów, a biorący poprawkę na zastane warunki goście, wyniosą sporo ważnych dla siebie wskazówek. Nawet ja, słysząc swój zestaw w innym niż własne pomieszczeniu, nie poznaję go w pewnych aspektach, które innym często się podobają. Na szczęście i w takich ciężkich warunkach udaje się osiągnąć synergię, gdzie budżetowy zestaw zagra o niebo lepiej od ekstremalnego Hi Endu. Niestety, jeśli ktoś powie mi, że to jest właśnie wyznacznik jakości drogiego zestawu (zagra wszędzie), to nie za bardzo mam o czym z takim delikwentem rozmawiać, gdyż nie ma pojęcia o czym mówi. Ale to jest prywatna sprawa każdego miłośnika dobrego dźwięku, który ma swoją „Karmę” życiową, prowadzącą go przez życie.
Dla ułatwienia logistyki, swą wycieczkę po wystawie zacząłem od samej góry, czyli siódmego piętra. Już na starcie sporym zaskoczeniem okazał reprezentant japońskiego Hi Endu – zestaw zaproponowany przez Szemis Audio Konsultant z gramofonem w roli źródła (pokój 716). Słyszałem kilkukrotnie urządzenia z tej „stajni” i wiem, że to pierwsza liga, ale jeszcze nigdy nie słyszałem tego systemu, w tak pozytywnym wydaniu na jesiennej imprezie. Zawsze było płasko, bez dynamiki i buczącym basem. Tym razem wszystko zagrało bardzo dobrze. Otwarty czytelny i konturowy dźwięk, z dobrą podstawą basową, bez zbędnych dudnień. Teoretycznie to jest minimum dla tej klasy sprzętu, ale zawsze coś nie wychodziło i gdy się udało, wspominam o tej konfiguracji. Nareszcie wyszedłem z pokoju z pozytywnymi odczuciami. Na tym poziomie było jeszcze kilka fajnych zestawień, ale do kryterium początkowego (pozytywne zaskoczenie) załapał się tylko pokaz Japończyków i nie chcąc w każdym akapicie powielać zbędnych tłumaczeń, proszę przyjąć takie założenia do końca tekstu.
Szóste piętro obfitowało w wielu znakomitych wystawców, ale tym co utkwiło mi najbardziej w pamięci, był set złożony przez kilku rodzimych konstruktorów (p. 607). Sporo punktów w moim rankingu otrzymali za źródło analogowe, jakim był głośno zachwalany w branży gramofon „Zontek” (tutaj w podstawowej wersji). Płynący z niego sygnał, obrabiały konstrukcje lampowe warszawskiego Linnartu: phonostage i pre liniowe, a upgradowanym „leciwym” wzmocnieniem również opartym o bańki próżniowe, własnej produkcji okablowaniem i tuningiem vintagowych kolumn, zajęła się firma KBL Sound. Istna mekka analogowców, która nie posiadała słabych punktów. Najbardziej zaskoczyły mnie kolumny. Nie mam nic przeciwko paraniu się starymi konstrukcjami, ale jak do tej pory nie słyszałem tak grających stareńkich zestawów głośnikowych, czego nie ukrywałem podczas wizyty w tym pokoju. Rozdzielczość bohaterów – kilkudziesięcioletnich „Snell Acoustics”, była na rzadko dostępnym nawet dla nowych konstrukcji poziomie, co znakomicie umożliwiała reszta toru. Powinienem zacząć od tej „reszty”, ale to jest chyba jasne, że aby kolumny zagrały w taki sposób, muszą dostać odpowiedniej klasy sygnał i tylko dzięki takiemu tłumaczeniu nie zostałem zlinczowany przez gospodarzy.
Naładowany optymizmem, kontynuowałem wędrówkę, aż na piątym piętrze ponownie zostałem przykuty do fotela na dłużej, niż jeden utwór (p. 501). Człowiek trochę się obraca w branży i co nieco słyszał, ale odgród firmy Ardento w tak ekstremalnej wielkości jeszcze nie słyszałem. Pokój nieduży, a w nim wysokie kolumny z potężnym 18 calowym wooferem, szerokopasmowym Sonido na środku i wstęgą na górze, dały pokaz barwy, konturu, swobody i trzymania basu na wodzy. Te monstrualne głośniki napędzane były własnej produkcji lampowym setem 300B. To był nokaut, dla poprzednich kontaktów z tą firmą. Takiego mięsistego i krótkiego basu nie słyszałem już potem na całej wystawie. Reszta aspektów dźwięku dopełniała proces dobicia pacjenta, szukającego dziury w całym. Dobrze, że mam już swój docelowy system, bo miałbym zagwozdkę, czy nie podążyć tą drogą.
Piąte piętro okazało się być nader owocne w pozytywne doznania i po sąsiedzku z firmą Ardento, swoje produkty zaprezentowały dwie inne polskie marki: produkująca wzmacniacze lampowe – Amare Musica i manufaktura zajmująca się produkcją kolumn – Bodnar Audio (p. 507). Ów tandem zaproponował mariaż dwóch konstrukcji dla bardzo wyrafinowanych słuchaczy. Nawet, jeśli wzmacniacze na lampach 300B uznamy za dość popularne urządzenia, to już kolumny z jednym szerokopasmowym głośnikiem Sonido, są raczej towarem dla wtajemniczonego słuchacza. Moja estetyka grania, to bardzo dźwięczna góra pasma, ale propozycja pokoju 507, sprawiła, że podczas kompletowania sprzętu, byłbym w stanie dłużej zastanowić się nad tą filozofią brzmienia. Może nie tak widowiskowego na górze jak z metalowymi kopułkami, ale dystyngowanie stonowanego z pięknie poukładaną i głęboką sceną. Jeśli ktoś zaakceptuje wszechobecny nalot papierowych głośników, po zakupie długo nie będzie szukał niczego innego.
Los był bardzo łaskawy dla piętra z numerem pięć, gdyż nie był to ostatni „ pozytywny zonk”, jakiego doznałem. Jako kontrpropozycja dla bogatych melomanów, wystawił się warszawski Audiopunkt (p. 518, z minimalistycznym zestawem – jednopudełkowym grajkiem Naim’a, zasilającym miniaturowe kolumienki PMC). Ustawione na dłuższej ścianie, z dość szeroką bazą, pokazały niemożliwe. Za niewielkie pieniądze dostajemy rozmach i głębię zarezerwowaną dla nielicznych. Taki przekaz jest trudny do osiągnięcia nawet przez drogie zestawienia, ale profesorskie podejście do prezentacji przez wystawców z Audiopunktu, pokazało, że nie trzeba się za bardzo napinać, by pokazać klientom swoje umiejętności w zestawianiu sprzętu audio. Brawa dla tych panów.
I gdy pomyślałem, że wystarczy tego dobrego na tym poziomie, stało się niemożliwe (p. 502). Pierwszy raz od momentu skompletowania przeze mnie systemu Reimyo, usłyszałem „absolut dźwiękowy”, dla którego mógłbym bez żalu rozstać się z wyrobami mistrza Kazuo. Wiedziałem, że kiedyś do tego dojrzeję, ale żeby tak szybko, nie spodziewałem się nawet w najczarniejszych snach. Gdy wszedłem do pokoju, było dość ciasno, ale udało mi się zdobyć miejsce w drugim rzędzie na środkowym krzesełku. Zasłonięty wysokimi słuchaczami z pierwszej linii, wychylając się zza ich pleców, mierzyłem wzrokiem projekt plastyczny zestawu i nie mogłem nadziwić się makabrycznemu designowi prezentowanych urządzeń. Jeśli nawet byłbym w stanie przymknąć oko na elektronikę, swą surowością przypominającą wyroby z II Wojny Światowej, to kolumny prześcigały oryginalnością konstrukcje rodzimego Sound Artu (z całym szacunkiem dla polskich konstruktorów). Zestaw głośnikowy przypominał mały czołg z obciętą lufą, nie wiem ile kosztował projekt tych paczek, ale na pewno kupiec ma gwarantowaną niepowtarzalność wyrobu przez długie lata. Nie skończyłem naśmiewać się w myślach, gdy popłynęła muzyka i….. Nagle zasiadłem w pierwszym rzędzie, nie fizycznie, nie było przecież wolnych miejsc. Ten wizualny koszmar dla wielu żon bogatych melomanów, sprawił, że szczelnie zasłaniające go osoby siedzące przede mną, całkowicie się zdematerializowały. Zawieszenie źródeł pozornych, było takie jak mam u siebie w sweet spocie, a przecież jestem zasłonięty i głośniki wysokotonowe są bardzo kierunkowe – schowane w tej „armatce”. To teoretycznie niemożliwe, ale w tym uczestniczę i muszę przyznać wyższość tej konstrukcji nad moją. Może ten magiczny zestaw firmy Audio Tekne, tak wyśmienicie wypada tylko w takich warunkach, a może bije Reimyo w każdym aspekcie. Tego nie wiem, ale jedno wiem na pewno, nie wezmę tego klilera dla budżetu domowego na odsłuchy, gdyż powrót do prozy życia codziennego straszliwie boli. Ktoś próbował podliczać zestaw wystawowy, i same kolumny oscylowały w okolicach rocznego budżetu niejednej gminy w Polsce. Czyli spokój ducha mam zapewniony, a kontakt z Audio Tekne zaliczam do niezapomnianych przeżyć.
Kilkanaście następnych pokoików, pokazało większe lub mniejsze umiejętności w konfiguracji zestawów Hi-Fi, aż dotarłem na piętro trzecie, gdzie otrzymałem idealną kopię prezentacji warszawskiego Audiopunktu (p. 331). Podobną strategię zastosował bowiem Pylon Audio, zasilając swoje mini-monitory elektroniką Musical Fidelity. Minimalizm konstrukcji praktycznie eliminował problemy z basem, pozwalając na większą swobodę podkręcenia gałki „Volume”, czym przekonywał do siebie jeszcze niedowierzających słuchaczy. Ta prezentacja przemawia za głosami skierowanymi na dobieranie wielkości konstrukcji odtwarzających dźwięk, do możliwości pomieszczeń i była świadomym wyborem, celującym w odpowiedni target klienta.
Sobieski był najbardziej obleganym przez wystawców hotelem, w którym słyszałem wiele ciekawych ofert, ale przemieszczając się na niższe piętra, nie zaznałem już więcej spełniających założenia tego opisu wrażeń.
Będąc dość czynnym uczestnikiem alienującego nas z Marcinem forum, nie omieszkałem kilkukrotnie zawitać do pokoi zajmowanych przez rodzimych konstruktorów DIY (p. 328,330). To kwiat niezrzeszonej myśli technicznej, z którą co tydzień obcuję na piątkowych spotkaniach w warszawskim klubie KAiM, lub na wyjazdach odsłuchowych po całej Polsce. Nie mogłem o nich nie wspomnieć, tym bardziej, że darzymy się sympatią. Nie pamiętam wszystkich zestawień i konstrukcji z tego pokazu, powiem więcej, znam tylko jeden produkt – kolumny Misiomora i Twonka, które miałem przyjemność słuchać w kontrolowanych warunkach z optymalnym wzmocnieniem tuz przed wystawą. Ciekawiło mnie jak wyjdzie mariaż ich dzieła z dość przypadkowymi konfiguracjami elektroniki. Oczywiście nie mam nic przeciwko takim połączeniom, bo to jest właśnie celem takich spotkań, ale zestaw kolegów z Kaim-u nie był łatwym do napędzenia. Prezentację konsekwentnie utrudniali sąsiedzi z przeciwka i odsłuch w obu pomieszczeniach był pojedynkiem, kto kogo zagłuszy. Niemniej jednak, ani razu nie usłyszałem totalnej porażki, a to już można nazwać sukcesem. Oczywiście sporo w tym zasługi kolegów umiejętnie dobierających zestawienia, ale jak się za coś człowiek bierze, to powinien mieć jakiekolwiek pojęcie o tym co robi i tutaj zespół DIY’owców się sprawdził. Obie sale opierały się na dwóch różnych konstrukcjach kolumn, do których dobierano resztę toru. Wspomniana para z Kaim-u to podłogówki, a drugie dzieło to monitory. I tutaj muszę stwierdzić, że już po pierwszym kontakcie z nimi, byłem spokojny o dalsze konfiguracje. Bardzo równe granie, bez rozpasania skrajów pasma. I nie myliłem się, gdyż częste wizyty potwierdzały początkowe przypuszczenia. A czy kogoś złapały za serce, czy nie, to już inna bajka. Kończąc wspominki o kolegach „dłubiących”, chciałem podziękować za unikanie próby ścigania się z konstrukcjami komercyjnymi, gdyż takie przechwałki często rodzą niepotrzebna agresję zwiedzających.
Czytając echa wystawy na forach, nie zauważyłem ani jednej wzmianki o ważnym elemencie dla wielu wystawców. Chodzi o oprawę akustyczną – dyfuzory i rozpraszacze ( Acoustic Manufacture), a także stoliki i stendy pod sprzęt grający (Audio Philar). Zwiedzający nie mają pojęcia, ile pracy kosztowało ustawienie tych produktów w kilkunastu pokojach. Była to oczywiście forma reklamy, jednak wiele prezentacji wypadło by marnie bez tych „gadżetów”. Dziękuję panowie za włożony wysiłek.
Pierwszy dzień zwiedzania zakończyłem w hotelu Golden Tulip. Po krótkim spacerze przez skrzyżowanie dzielące oba hotele w dość ciepły, jak na listopad, wieczór zawitałem do trochę innego świata. Duże sale konferencyjne, pozwalały na trochę więcej niż jedno lub dwu osobowe pokoje. Niestety podobnie jak w Sobieskim, tak i tutaj akustyka pomieszczeń sprawiała sporo problemów, a największym wrogiem był dudniący bas. Na szczęście kilku dystrybutorom udało się jakoś to ogarnąć i prezentacje wypadły nieźle. Zacząłem od znanych chyba wszystkim konstrukcji JBL (s. Krokus). Specjalnie nie przepadam za tubowym dźwiękiem, jednak prawie 30 minutową wizytę przerwałem z lekkim żalem (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), a to jak na moje standardy sukces wystawcy.
Wychodząc od JBL-a, trafiłem do mekki innej niż obecnie wyznaję filozofii reprodukcji dźwięku. Maksymalne skrócenie sygnału od wzmacniacza do kolumn, powinno przynosić same pożądane skutki, dlatego stworzono kolumny aktywne. I taką dewizę zaprezentowała firma Sveda Audio w sali Dalia. Malutki DAC Myteka, podłączony XLR-ami do kolumn wyposażonych we własne wzmacniacze, pokazały zalety najkrótszej z dróg. Można co prawda jeszcze zastanowić się nad współczesną formą all-in-one (np.boomboxa Meridian F80) – będzie krócej, gdyż odejdą jeszcze kable, ale to jest cios poniżej pasa. Wyposażone w mnogość regulacji kolumny, pozwalają na idealne wpasowanie się systemu w zastane warunki do nagłośnienia, czego próbkę otrzymaliśmy na pokazie. Muszę kiedyś spróbować takiego sposobu grania u siebie. Będzie ciekawie.
Skromniejsza ilość sal wystawowych, pozwalała na dogłębniejsze odsłuchy, ale to, co przeżyłem w sali Tulip 1, zajmowanej przez „Living Sound” teoretycznie było niemożliwe. Wchodząc do największego pomieszczenia, zobaczyłem stojący centralnie zestaw oparty o elektronikę McIntosch’a i niezbyt wielkie, biorąc pod uwagą kubaturę lokalu, kolumny mało u nas znanej marki Boenicke. Jak gra Mac, każdy wie, ale duet z niedużymi, wąskimi, naszpikowanymi niewielkimi głośnikami kolumnami, prawie przeczył prawom fizyki. Mały zestaw pokazał reszcie wystawcom, jak powinno się robić show. Przepastna scena, z niekończącą się głębią, przy pokaźnej głośności, dały niewiarygodnie spektakularny popis swobody i otwartości grania. Tego się nie spodziewałem i dla takich chwil, jestem w stanie przychodzić co roku na jesienną imprezę, nawet jeśli większość okazałaby się porażką. Tutaj dostałem kwintesencję umiejętnej zabawy w audio.
Opuszczenie sali wynajętej przez Living! Sound, było ciężkim zadaniem, a zwrócenie mojej uwagi przez innego wystawcę prawie niemożliwe. Jednak nigdy nie mów nigdy, gdyż wieczór zakończyłem inną „wisienką na torcie”, jaką okazały się produkty stosunkowo niedawno powstałej firmy Graj End (s. Azalia III). Bardzo kontrowersyjny design połączony z „wymagającym” dźwiękiem, w zeszłym roku nie wzbudził zbyt wielu pochlebnych opinii. Zasiadłem do odsłuchu w centralnym miejscu i muszę przyznać, że ruch z dodaniem małych wstęg wysokotonowych na szczycie konstrukcji, bardzo pomógł w reprodukcji sceny dźwiękowej. Może nie zamieniłbym z miejsca swojego systemu na Graj End, ale widzę pozytywne zmiany, które mogą przysporzyć sporą grupę klientów. Jeśli ktoś lubi manierę grania papierowych głośników, powinien posmakować tej propozycji u siebie w systemie. Widzę progres w działaniu konstruktora.
Tak wyglądała obfita w doznania organoleptyczne sobota z oficjalnej strony. Ale jak wtajemniczeni bywalcy wiedzą, wieczorne spotkanie w Harendzie, jest dopełnieniem tego pełnego wrażeń dnia. Od godziny 20-tej zaczynają się meldować pierwsi zwiedzający, a spotkanie trwa do ostatniego niedobitka. Ja tym razem musiałem wyjść dość wcześnie, jednak wymieniłem się kilkoma wyłapanymi ciekawostkami, ze znanymi z corocznych wojaży DIY-owcami i co ciekawe, mieliśmy bardzo zbliżone odczucia. Sorry panowie, że nie doczekałem wizyty wielu znanych kolegów, ale „co się odwlecze to nie uciecze” i za rok na pewno się spotkamy.
Drugi dzień po nocnej zabawie jest ciężki do rozpoczęcia, jednak nikt nikomu nie lał piwa na siłę do gardła i trzeba było się pozbierać. Czekał przecież jeszcze jeden, chyba najbardziej ekskluzywny hotel do odwiedzenia. Jak w każdym, wystawiają się znani gracze na rynku ze swoimi setami i nie wypada przynajmniej nie posłuchać, a czy się załapią na relację, to zależy tylko od tego jak wypadną.
Tak się jakoś utarło, że większość gości po wejściu na piętro wystawowe, kieruje się w stronę warszawskiego Hi Fi Clubu do sali Chopin I i II. Od niepamiętnych czasów rozdają wejściówki i zawsze mają coś ciekawego do pokazania. Mnie cieszy, że źródłem najczęściej jest gramofon. Tak też było i tym razem. Swoją prezentację oparli o topowy zestaw McIntosh’a i głośno zapowiadane w prasie kolumny Rockport. Już podczas fotografowania, rozgrzewający się system dawał obraz tego, co stało się później. Bywałem kilkukrotnie w tej sali na prezentacjach, ale ta ostatnia raz przyćmiła wszystkie w jakich miałem okazję wcześniej uczestniczyć. Pokusiłbym się o przyznanie temu systemowi palmy pierwszeństwa całej wystawy. Wiele zestawów miało swoje ponadprzeciętne aspekty, ale „Mac” z Rockport’ami, zebrały wszystko w jednym miejscu. Sądzę, że wystarczy tych „peanów”, bo panowie usiądą na laurach i za rok pokażą jakąś budżetówkę.
Po otarciu się o dźwięk wystawy podążyłem w dalszą drogę i przycupnąłem w lokalu krakowskiego Eter Audio (s. Kiepura). Rok w rok prym u nich wiodą tubowe Awangardy. Można polubić ich dźwięk za otwartość, tylko trzeba umiejętnie dobrać elektronikę. Jednak przedstawiciel producenta zawsze z lubością testuje możliwości słuchaczy na ilość oferowanych im decybeli i po takowej dawce co by nie mówić wspaniale wypadających dęciaków, potrzebna jest chwila wytchnienia na dojście narządów słuchu do stanu używalności Na szczęście w tym roku dystrybutor zadbał o nasze zdrowie i zestawił sprzęt dla audiofila – melomana. Kolumny Dynaudio, elektronikę Ayon Audio i gramofon Transrotor, czym zasłużył na moją wdzięczność. Muzyka leciała na akceptowalnych dla normalnego człowieka poziomach głośności, a sposób budowania sceny, był bardzo zbliżony do moich preferencji. Nareszcie.
Jako, że jestem skrzywiony w stronę analogu, muszę wspomnieć o „wizycie” u krajowego „guru” tego formatu, katowickiego RCM-u (s. Reymont). Patrząc bezstronnym okiem, widać, iż nie napinał się na ściganie cenami komponentów, rzekłbym nawet, że jak na ten hotel przywiózł budżetówkę. Jednak, jeśli ktoś ma choć trochę pojęcia, nie może przeoczyć nowości na naszym rynku w dziale gramofonów, jakim jest firma THALES. Owa manufaktura zbudowała i opatentowała ramię, eliminujące błąd prowadzenia wkładki po płycie winylowej, co do niedawna zarezerwowane było tylko dla ramion tangencjalnych. W rozmowie z Panem Rogerem Adamkiem dowiedziałem się, że w swoim „werku” SME 30.12 zamienił 12 calową piątkę SME na prezentowanego Thalesa, który na wystawie wystąpił w firmowym zestawie z akumulatorowym TTT-Compact (napęd, podstawa antywibracyjna, ramię). Jeżeli ktoś z taką reputacją wykonuje podobny ruch, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Mam obiecany cały firmowy zestaw Thalesa na testy, wtedy sprawdzę nausznie, ile jest w tym prawdy, a ile marketingu.
Kończąc tą przydługą opowieść o weekendowej wędrówce po pokojach hotelowych, przypominam, iż wszystkie opisy są pokłosiem moich subiektywnych odczuć. Wiele systemów grało na wysokim poziomie, a że nie znalazły się w tej opowieści, może to być spowodowane wieloma czynnikami. Jakimi? To proste: czasem przyczyną niesatysfakcjonującego odbioru prezentacji, jest zbyt duża ilość słuchaczy, skutecznie tłumiąca potencjał zestawienia, możliwe jest również wejście do pokoju podczas odtwarzania złej jakości materiału muzycznego, istotny jest również poziom głośności, nieciekawy repertuar, zmęczenie itp. Nie jestem wyrocznią, tylko zwykłym odbiorcą, który przelewa na klawiaturę swoje pozytywne reakcje. Te dwa wyczerpujące, ale owocne w doznania dni, obfitowały w kontakty, które wykorzystamy razem z Marcinem, przy dobieraniu sprzętu do recenzji w naszych systemach, na które już teraz zapraszam.
Jacek Pazio