Może trochę niezbyt optymistycznie zacznę, ale zakończona przed kilkoma dniami wystawa sprzętu audio po raz kolejny pokazała, że plany sobie, a życie sobie i mając solidnie ugotowaną wizję dzisiejszej relacji, musiałem mocno przegrupować poszczególne zapamiętane i zanotowane wnioski, by w jakimś choćby minimalnym stopniu całość była w miarę spójna i logiczna. Ogólnie cykające i dudniące zestawienia, pogłębiając niedosyt źródłowy w dużej części opierały się o pliki, ograniczając pęknie wyeksponowane gramofony do roli tła. Nie, żebym stał w całkowitej opozycji do najnowszych trendów, ale nie znajdują się obecnie w moim kręgu zainteresowań. Drapaki podobno czasem były używane – tak wynikało z relacji wystawców, ale jakoś nie po drodze było mi z nimi i naprawdę minioną imprezę pod tym względem odbieram jako lekki regres w temacie winylu. Nie wiem, czy to wygoda, zabezpieczenie się przed niechcianym materiałem zwiedzających, czy głoszony przez piewców plikowych ciągów zero-jedynkowych triumf jakościowy streamerów nad przestarzałym i formatami – Cd i płyta winylowa, ale jeśli nawet tak jest, to bez złośliwości powiem, iż nie znalazłem zestawienia – bez względu na nośnik, który zostawiłby w mojej masie mózgowej jakiś ponadczasowy ślad jakościowy. Co ciekawe, zakładane przeze mnie pewniaki prezentacyjne, zwyczajnie zawiodły na całej linii, o czym wspomnę później. Dlatego sporo przed wystawą wykreowane tematy: dobrze grający zestaw ze średniej półki, podobny wyznacznik w stratosferze cenowej i tak ważny dla mnie bez pozycjonowania w cenniku analog, musiałem zebrać w całość będącą zbiorem pozytywnych w odbiorze spotkań z poszczególnymi konfiguracjami. Oczywiście świadomy jestem, że taki, a nie inny obrót spraw związanych z odbiorem poszczególnych setów audio jest wypadkową: materiału jakiego dane było mi posłuchać w czasie wizyty, panującego w pokoju tłoku i prawdopodobnie wielu innych czynników, dlatego wszystkie moje spostrzeżenia proszę potraktować jako pewnego rodzaju epizody tej wyczerpującej trzydniówki. Tak tak, trzydniówki, ponieważ pierwsze koty za płoty dzięki zaproszeniom na zamknięte dla prasy konferencje Meridiana i Technicsa zostały przerzucone już na popołudniowy piątek. Patrząc z perspektywy powystawowej, cieszy mnie fakt – co prawda tylko w wartościach postrzegania naszego hobby, ale zawsze, że z roku na rok zwiększa się liczba odwiedzających targi, co w hotelu Sobieski dane było odczuć wszystkim praktycznie przez całe dwa dni. Oczywiście końcowe godziny zawsze należą do najluźniejszych, ale to nie te same puchy, co jeszcze kilka lat temu. Czyli jest cień nadziei, że nasze dziwne dla większości populacji homo sapiens postrzeganie piękna odtwarzania muzyki w wysokiej jakości, nie umrze razem z obecnym pokoleniem. Dlatego mimo początkowego utyskiwania spowodowanego pokrzyżowaniem planów tekstowych, zapraszam na kilka fotografii okraszonych niedługimi opisami w formie nasuwających się w czasie odwiedzin danego bohatera wniosków.
Jak wspomniałem w niezbyt optymistycznym wstępniaku, początek naszego święta przypadał na piątkowy wieczór, gdzie pierwszym dużym graczem był: brytyjski Meridian. Zaczęliśmy od prezentacji zestawu kina domowego z kolumnami aktywnymi tej marki i możliwości topowego projektora firmy Sim2, który nawet w pełnym oświetleniu oferował zarezerwowany dla nielicznych poziom ostrości, kontrastu, nasycenia i płynności tła nawet podczas dynamicznie zmieniających się obrazów. Następnym punktem spotkania był mocno lansowany przez sporą grupę producentów audio temat wewnątrz-urządzeniowej korekcji akustyki pomieszczenia. Dodam, że zestaw stereo również opierał się o jeszcze niezbyt akceptowaną u nas technikę zestawów aktywnych. Kilka minut muzyki ze standardowym sygnałem, potem przesiadka na dźwięk uwzględniający wszelkie problemy sali wystawowej i krótkie pytanie przedstawiciela zespołu Meridiana o spostrzeżenia. Każda manufaktura teoretycznie proponuje nieco inne technicznie podejście do tego tematu, ale według mnie nawet jeśli jakiś system z takim dodatkiem gra lepiej – czego można było doświadczyć w wielu pokojach, dla mnie niestety jest to sztuczna ingerencja w sygnał końcowy, która wierci mi w podświadomości zniechęcającą do takich ekwilibrystyk bolesną dziurę. Jednak ostateczną decyzję czy to jest dobre, czy złe pozostawiam do podjęcia potencjalnemu klientowi, który czasem z racji bardzo wrednego pomieszczenia nie może poradzić sobie z jego różnymi degradującymi dźwięk przypadłościami. Fajnym dodatkiem do całego pokazu okazały się być bardzo industrialne akcesoria domowe – brutalnie wyglądające stoły, szafki i lampki, które może na zdjęciach nie wyglądają zbyt zachęcająco, ale w kontakcie bezpośrednim były fantastyczne.
Bohaterem kolejnego i ostatniego oficjalnego tego dnia spotkania był będący niegdyś przedmiotem kultu w naszym kraju poczciwy Technics. Początek z uwagi na mały bankiet przed-prezentacyjny okazał się być bardzo miły, ale to co dane było mi usłyszeć pokazu, również dawało spore pokłady zainteresowania. Może nie był to dźwięk wystawy, jednak usłyszany potencjał dał zaczyn do wstępnych rozmów testowych nowej topowej końcówki mocy. Próbując choćby z grubsza ocenić dźwięk, rzekłbym, że oba zestawy – jeden oparty o podłogówki, drugi o monitory – miały kilka interesujących cech, jak i niedociągnięć. Chodzi mianowicie o zbyt frywolne cykanie górnych rejestrów w dużym zestawie i mocno napompowanym dolnym paśmie maluchów. Niemniej jednak, Panowie wystawcy starali się dogodzić sporej grupie słuchaczy i takie przypadłości mogą być tego pokłosiem. Dlatego końcowe, rygorystyczne oceny nie wchodzą w grę, ale posmak ciekawości, jak to się potoczy we własnym systemie pozostał. Zobaczymy, czy uda się coś posłuchać i opisać
Zwiedzanie hotelu Sobieski dla celów czysto logistycznych rozpocząłem od samej góry, czyli siódmego piętra na piechotę – czekanie na windę dla tak niespokojnego ducha jak ja byłoby kilkunastominutową męczarnią. I chyba jako bonus za włożony wysiłek już na starcie zaliczyłem ciekawy pokaz testowanych niedawno przeze mnie włoskich kolumn Albedo, które tym razem za sprawą salonu Premium Sound wraz z resztą ciekawej elektroniki CRAYON, WOW AUDIO, ISOL-8, LUMIN, potwierdziły umiejętności kreowania spektakularnej przestrzeni międzykolumnowej.
Jak pewnie większość z Was się domyśla, jednym z podstawowych kryteriów mego dłuższego przebywania w danym pomieszczeniu były występy gramofonu jako źródła. I z racji ich niezbyt dużej w porównaniu z zeszłym rokiem liczby, jeśli tylko takowy się pojawiał, set ze startu dostawał nieco więcej czasu na błyśnięcie. Tak też było i w tym przypadku, gdzie zestaw oparty o kolumny Trenner&Friedl, integrę Trilogy i zasilanie ISOL-8 karmiony był płytą winylową drapaną przez wyrób marki The Funk Firm. Solidnie nasycony, może nieco ciemny, ale rozdzielczy dźwięk jak na warunki wystawowe dawał uczucie sporej głębokości sceny muzycznej. Oczywiście z racji nastawienia na barwę może nie być to systemem dla każdego, ale kto powiedział, że wszystko ma być dla wszystkich?
Tak się złożyło, że wspomniany wcześniej Premium Sound opiekował się dwoma pokojami i był na tyle dobrze zorientowany w problemach pokoi wystawowych, że również w drugim „roomie” zestawiony przez niego system omijając wszelkie pułapki, dał pokaz wciągającego grania, fantastycznie promując w ten sposób wyroby naszego wschodniego sąsiada, czyli litewskie kolumny Audiosolutions.
Nie sposób nie wspomnieć o naszym rodzimym producencie kolumn – Studio 16Hz, który wspomagając się źródłem drapiącym płyty, lampową amplifikacją Cayina i własnymi zestawami głośnikowymi gromadził takie rzesze zwiedzających, że musiałem zaliczyć dwa podejścia, by dostać się w pobliże w miarę dobrego miejsca odsłuchowego. Gdy zasiadłem w stosownym sweetspocie swoje trzy grosze oczywiście wnosił problem wzbudzania się podłogi i ścian, ale po przefiltrowaniu przez dogłębną znajomość tego artefaktu, wiem dlaczego pokój był tak mocno oblegany. Dobry dźwięk za niewygórowane pieniądze, a przy tym z dużym udziałem naszej myśli technicznej.
Wiem wiem, Szemis Audio Konsultant jest wyjadaczem zarówno pod względem cen jak i jakości generowanego przez dystrybuowane produkty dźwięku, ale zawsze najważniejszym atrybutem jest dla niego szlifierka i z czystym sumieniem wspominam o nim w swoich relacjach. Ale uspokajam od razu nerwusów, gdyż tegoroczna odsłona AS za sprawą mocno ukierunkowanych na docelowego klienta kolumn – notabene robionych na zamówienie na bazie starych przetworników Goodmansa, była przygodą ciekawą, lecz nie powalającą na kolana. Nie był to zły, a raczej bardzo specyficzny dźwięk, jednak znając odwagę plus pewnego rodzaju dystans do wszelkiego rodzaju prezentacji tego wystawcy, jako hołd dla takiego podejścia do sprawy z miłą chęcią przywołuję go w tym spotkaniu.
Zawsze mile wspominam spotkania z analogiem spod znaku SYSTEMDEK, jednak w tym roku wraz z kolumnami ART AUDIO i elektroniką TRI było zbyt zwiewnie na dole. Osobiście lubię takie granie bez napinania na kontur dźwięku, jaki prezentuje ów zestaw – kiedyś myślałem o kolumnach z tej stajni, ale nieco solidniejsza podstawa basowa byłaby wskazana. Nieźle prezentowana scena wespół z delikatnie rysowaną górą pasma i ciepłym środkiem dawały tak oczekiwany podczas zwiedzania wystawy oddech przy muzyce.
Zingali są kolumnami, których w miarę zorientowanemu w świecie High Endu słuchaczowi nie muszę przedstawiać. Z miłą chęcią przyznaję, że zarówno obecna jak i poprzednia wystawa według mnie powinna być zaliczona do sukcesów, niemniej jednak głównym aspektem jaki przyświecał mi przy wspominkach o tym pokoju był fakt bezpardonowej kradzieży malutkich (niemalże komputerowych), wspomaganych subwooferem głośniczków tej manufaktury, Niestety z racji sporego tłoku w pierwszym podejściu nie udało mi się ich sfotografować, by za drugim razem po zaistniałej niemiłej sytuacji obejść się smakiem . Jeśli ktoś wychwyci gdzieś w natłoku ogłoszeń czy to internetowych, czy gazetowych małe bałwanko-podobne głośniczki, prosimy o info, gdyż takie sytuacje dla zasady trzeba tępić w zarodku, a jak się nie da, konsekwentnie tropić w dalszej perspektywie. Bez względu na efekt mojego apelu z góry dziękuję.
Gdzieś na początku tego tekstu wspominałem o światowym trendzie korekcji akustyki, ale to jest tylko jeden z mocno kreowanych nurtów. Piję teraz do jakże oszczędnej we wszelkiego rodzaju okablowania kolumn techniki łączenia się kolumn przez WIFI, którą za sprawą marki AYON I DYNAUDIO zaprezentował krakowski Nautilus. Kolumny podłączone wprost do sieci elektrycznej niejednego początkującego adepta sztuki audio mogą nieco zdziwić, ale już dla naszych żon może to być ważnym elementem zaistnienia niezłego systemu w jej nienaruszalnym wizualnie świecie głównego salonu. Elektronika schowana gdzieś w szafce, ograniczony do minimum byt węży ogrodniczych poprzez usytuowanie kolumn przy ścianach z gniazdkami mogą być ważnymi elementami przetargowymi, a że nie do końca zgodnie z hardcore’owym audiofilizmem, w dobie być albo nie być w ogóle dobrej jakości muzyki w domu spada na dalszy plan. Tak więc panowie, świat elektroniki użytkowej chyba jednak jest po naszej stronie. Na koniec dodam, że pokojowy układ z żoną nie jest jedynym atutem takiej konfiguracji, gdyż może bez wyczynu w brzmieniu – jak dla mnie – w wartościach bezwzględnych dźwięk był dobry. Tak więc jeśli stoimy pod ścianą, próbując przechylić szalę zwycięstwa w odwiecznej wojnie – samica kontra samiec – na naszą korzyść, posuńmy się do takiego fortelu. Może nie koszernie, ale cel – ukochana muzyka – uświęca środki.
Ciekawym, acz mocno specyficznym sonicznie zestawem – ze względu na zastosowane papierowe przetworniki szerokopasmowe – był set marki BODNAR AUDIO. Gramofon w roli źródła, lampowe wzmocnienie i phonostage sprawiały wrażenie wkroczenia w inny świat percepcji muzyki – w dobrym tego słowa znaczeniu. Metalliki z pewnością na tym secie nie posłuchamy, ale nieco spokojniejszy repertuar pozwoli nam oderwać się od rzeczywistości i ja przynajmniej taki stan osiągnąłem. Całości świadomego podejścia do jakości dźwięku, wizualizacji pomieszczenia i sprzętu dopełniała aranżacja wnętrza, jak i stosowny fortepianopodobny parawan pomiędzy kolumnami. Z ochotą przyznaję dodatkowe punkty za wszelkie aspekty około brzmieniowe.
Jak do tej pory marka Steinway & Sons gościła u nas tylko z monstrualnie wielkim zestawem. Tym razem jednak postanowili zaprezentować maleńki, złożony z płaskich monitorków wspomaganych dwoma subwooferami secik. Fantastyczny holograficzny spektakl nie dawał – przynajmniej podczas kilkunastu-minutowego odsłuchu – uczucia sztucznego szycia oddzielnie generowanych zakresów częstotliwościowych. Bardzo estetycznie wyglądający i naprawdę bez napinania na ekstremalne doznania zestaw z łatwością skusiłby wielu potencjalnie zainteresowanych klientów, gdyby nie drobny i bardzo przyziemny aspekt, jakim jest proza naszego życia – spory plik środków płatniczych Narodowego Banku Polskiego. Było drogo, ale również bardzo dobrze sonicznie, co ostatnimi czasy nie zawsze idzie w parze.
Przyjemnym zaskoczeniem – przynajmniej dla mnie – była prezentacja rodzimego ABYSSOUNDA. Nowe dziecko – integra – wzmacniająca sygnał z gramofonu, karmiła tym szlachetnym wsadem niespecjalnie wpisujące się w moją wizję homogenicznego dźwięku kolumny Infinity. A że nauczony doświadczeniami życiowymi -nigdy nie mówić nigdy – starałem się zrozumieć myśli, jakie przyświecały posiadaczom podczas zakupu tychże zestawów. I po takiej szkole życia z szacunkiem oddaję im honor i potwierdzam usłyszenie bliskiego mojej estetyce brzmienia nawet z wydawałoby się tak ekstremalnie wyposażonych we wstęgi górnych rejestrów konstrukcji. Oczywiście bardzo zdziwiony nie jestem, gdyż nie liczą się poszczególne komponenty, tylko ich pełne synergia, dlatego nie dziwię się, że przy pomocy analogu, jako napędu plus mocno osadzonego w barwie wzmocnienia nawet tak groźnie wyglądające konstrukcje głośnikowe bez większego problemu zmuszono do wydania przyjaznych dla człowieka dźwięków.
Polską markę Egg-Shell wespół z francuskimi kolumnami Davis Acoustics miałem przyjemność gościć u siebie. Niestety, gdy tamto spotkanie będąc dla mnie fantastycznym doznaniem, opierało się o kolumny z szerokopasmowym przetwornikiem podłączonym bezpośrednio bez zwrotnic do wzmacniacza, to wystawowy zestaw straszył szeroko rozwartym megafonem. Nie było źle, ale to jest już nieco inny świat, na który już na starcie poszukiwań trzeba być zdecydowanym. Zbyt duża – w moim odczuciu – intensywność docierających do słuchacza naładowanych energią informacji, przy dłuższym kontakcie ma swoje konsekwencje, co dla słuchającego niejednokrotnie 3-4 godziny przy jednym podejściu melomana, może być męczące. Niemniej jednak jest to jedna z ofert tego producenta, która z racji podejścia biznesowego ma całkowitą racją bytu. W opisywanym pokoju zaprezentowano mi jeszcze autorski pomysł na korekcyjną poprawę dźwięku, wycinającą – według pomysłodawcy – szkodliwe post-produkcyjne naleciałości i szumy. Oczywiście przed przystąpieniem do pokazu nie omieszkałem poinformować pana prezentera o odwadze jaką się wykazuje, próbując pozbawić zagorzałego wielbiciela analogu wszelkich naturalnych, czasem niezbędnych dla ucha ludzkiego artefaktów. Jednak rękawica została podjęta i koniec końcem mimo, że różnice były ewidentne – to trzeba szczerze oddać, to raczej pozostanę w tym zaszumianym świecie jeszcze długo. Na sterylne warunki szpitalne przyjdzie dla mnie jeszcze czas, ale mam nadzieję, że nie szybko – przepraszam, proszę odebrać tę frazę jako przekorną przenośnię, a nie czystą złośliwość.
Miłym zaskoczeniem i zarazem ciekawostką był pokój okupowany przez nieszukającą sztucznego poklasku w śród publiczności, rodzimą jeszcze zbytnio nie znaną wśród braci audiofilskiej markę VENAS AUDIO. System bazujący na kolumnach komercyjnej firmy ADAM- uzupełnionych na górnej płaszczyźnie o pracujące poza percepcją ludzkiego słuchu super tweetery, sygnał czerpał z wiekowego Cd-palyera Philipsa, który następnie obrabiany był przez będący autorskim projektem wystawcy przetwornik cyfrowo analogowy, by potem trafić do znów wintydżowego przedwzmacniacza liniowego, a całość wzmacniał kolejny produkt VENAS AUDIO – końcówka mocy. Kilka informacji na temat tej ostatniej, jakie udało mi się zanotować, to: brak sprzężenia zwrotnego, wyeliminowanie kondensatorów z toru sygnałowego i praca w trybie prądowym. Po więcej danych zapraszam do właściciela pomysłu tych urządzeń, a dla podkreślenia nietuzinkowości jego podejścia do tematu wpływu obudowy na finalny dźwięk urządzeń dodam, że po latach doświadczeń stwierdził autorytatywnie, iż drewno jest najlepszym budulcem domków dla komponentów odtwarzających muzykę. Nie będę roztrząsał tych rewelacji, gdyż każdy „dłubak” ma swoje wnioski w tej dziedzinie, ale muszę przyznać, że przy całej ekstrawagancji podejścia do materii generującej dźwięk, scena jaką tworzył ów zestaw, była nader czytelna, głęboka, przy zachowaniu umiaru w reszcie zakresów pasma przenoszenia. Jakby na to nie patrzeć, z tego pokoju wyszedłem bardzo zrelaksowany dzięki nasyceniu muzycznemu, jak i dystansowi wystawcy do tej zabawy.
Marka ALBEDO z Bydgoszczy znana jest chyba wszystkim jako producent kabli sygnałowych i głośnikowych i do prezentacji swoich wyrobów użyli dystrybuowanej przez siebie marki wzmacniającej sygnał WELS AUDIO, jak również zdobywających ostatnimi czasy sporo pochwał kolumn DIAPASON i zasilania od ANSAE. Mając w swojej pieczy dwa pomieszczenia, w fenomenalny sposób pokazała, jak wraz ze wzrostem cen poszczególnych komponentów rośnie jakość generowanego przezeń dźwięku. Oczywiście spieszę dodać, iż oba zestawy prezentowały znakomity przelicznik cena-jakość. Spędziłem tam sporo czasu, by oprócz wartości sonicznych zaznać jeszcze przyjemności na polu estetyki aranżacji ciężkiego do adaptacji wystawowego wnętrza. To był jeden z tych pokazów, które niosły ze sobą te dwie wspomniane zalety.
Szkocka marka Linn jedynie zasygnalizowała swój byt na wystawie, statycznym pokazem jednego z podstawowych gramofonów. Niemniej jednak postanowiłem o niej wspomnieć z bardzo prozaicznego powodu, a mianowicie propozycji – jeszcze nie do końca ustalonej z centralą – ubrania poczciwego Sondeka LP w rodem z kosmosu kevlarową skrzynkę. Nie wiem jak taki cios w kultowy produkt odbiorą fanatycy, ale znając pozbawione szacunku do tradycji zapędy dzisiejszej młodzieży, pomysł może okazać się sukcesem biznesowym. Jak to się skończy, dowiemy się pewnie za jakiś czas, ja jednak już teraz wiem na pewno, że nigdy nie kupiłbym tak zbeszczeszczonej legendy analogu. A Wy?
Do mocno wychwalanego w sieci LAMPIZATORA zaliczyłem kilka podejść z niestety marnym skutkiem, gdyż prezentacje były na zapisy, a nie miałem zbytnio ochoty marnować drogocennego czasu na bezczynne stanie. Ale będąc konsekwentnym, pod koniec sobotniego wieczoru udało mi się wbić do tego wcześniej niedostępnego pokoju i zaliczyłem krótką sesję zdjęciowo – muzyczną. Nietypowe dla naszego rynku i klienteli kolumny w połączeniu z szumnie zachwalaną elektroniką dały wciągający, ale wymagający obeznania w temacie Tub i Hornów dźwięk, który mając swój sznyt, niestety nie jest dla wszystkich zjadaczy chleba. Niemniej jednak ja to kupuję.
Zbliżając się do końca tej historii z najbardziej zaludnionego wystawcami hotelu Sobieski, chciałem wspomnieć jeszcze o pokoju firmowanym przez marki AURALIC, KAISER i JPLAY. Nadal doskonale pamiętam wrażenia z wystawy w Monachium i sądzę, że mimo niezłej prezentacji na naszym podwórku, tamta zagraniczna, wykorzystująca amplifikację lampową odsłona naszego eksperta w dopalaniu programów streamingowych (JPLAY), jak dla mnie bardziej chwytała za serce. Zapamiętana ogólna gładkość oddała pałeczkę pierwszeństwa rozdrabnianiu włosa na czworo, co oczywiście ma swoich zwolenników, jednak to ja jestem autorem tego reportażu i mogę trochę pomarudzić.
Schodząc całkowicie na parter i przemierzając poszczególne galerie, natknąłem się na dziwne ustawienie kolumn w stosunku do sweet spotu. Kultowa Szkocka marka Naim w swym dążeniu do zadowolenia klienta posunęła się do dziwnego fortelu i odwróciła kolumny prawie plecami do siebie, grając z … soundbara. O dziwo, to co dobiegało do mych uszu, nadal było dobrze poukładanym spektaklem muzycznym, bez oznak utraty lokalizacji źródeł pozornych. Kilka lat temu byłem posiadaczem budżetowego seta tej manufaktury i nie sądziłem, że kiedykolwiek natknę się na podobne ekstrawagancje. Ale czas mija szybko, zalecenia się zmieniają, to może i ideologia też ewaluowała? Nie wiem, ale jeśli w takiej konfiguracji było dobrze, to co będzie za 10-15 lat?
Tak zakończył się pierwszy, trudny ze względu na ilość pomieszczeń wystawowych dzień. Zostały jeszcze dwa hotele, które z punktu widzenia innych gabarytów sal prezentacyjnych zapowiadały raczej same górnolotne doznania. Jadąc do domu, nawet w najciemniejszych snach nie sądziłem, że życie bardzo brutalnie zweryfikuje te założenia.
Ps. „ Teraz trochę prywaty. Jako że wystawa jest dla nas polem do zaistnienia w świadomości czytelników, zadbaliśmy z Marcinem o banery reklamowe, z których jeden wylądował w pokoju z elektroniką Reymio i kolumnami ISIS. Biorąc pod uwagę fakt mego codziennego obcowania a tym zestawem i mając szacunek dla siebie i innych, nie będę uzewnętrzniał się pochwalnie na jego temat, tylko skieruję Was do dwóch najbardziej znanych w naszym świecie audio portali internetowych: jeden rodzimy, a drugi zagraniczny. Z pewnością się domyślicie o kim mowa i jeśli tylko przestudiujecie ich wybory wystawowe, zrozumiecie do czego piję. Koniec kropka.”
Bristol
Niedzielny poranek od kilku dni był już mocno zaplanowany. Zamknięte prezentacje dla prasy na stoisku AUDIO TEKNE i FM ACOUSTICS miały pozostawić niezapomniane wrażenia na cały następny rok oczekiwań kolejnej odsłony Audio Show.
Tymczasem przedstawiciel z Japonii (AT) swoje wyroby zachwalał przez prawie godzinę, by ponaglany na sam koniec spotkania puścić nam jeden, powtarzam jeden utwór. To wydaje się być nie do uwierzenia, ale tak było i gdyby nie zeszłoroczne wspomnienia nawet w najmniejszym stopniu nie wiedziałbym jaki poziom wtajemniczenia osiągnęli goście z Kraju Kwitnącej Wiśni.
Ale wystarczy pastwienia się nad tą marką. Przejdźmy do bardziej przyjaznego pokazu FM ACOUSTICS – też bez ilościowych szaleństw muzycznych, ale kilka kawałów to już coś, który za sprawą mistrza ceremonii nawet w najdłuższych monologach nie pozostawiał miejsca na nudy. O cenach nie będę wspominał, gdyż dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, ale kilka patentów jakie dane było nam poznać podczas tej pogadanki, zaciekawiło nawet najbardziej zatwardziałych malkontentów. Od korekcji akustyki, przez niespotykane rozwiązania zwrotnic aktywnych, po eliminator trzasków ze zmasakrowanych płyt winylowych z pewnością miały swoje trzy grosze w finalnym dźwięku systemu. Czy to do końca moja bajka musiałbym posłuchać nieco dłużej i swoich utworów, niemniej jednak to, co dane było mi usłyszeć napawało optymizmem. Oczywiście w wartościach bezwzględnych dźwięk był bardzo dobry, ale czy warty wagonu gotówki nie podejmuję się teraz tego rozstrzygać.
Niestety do dwóch wyjadaczy naszego rynku – McIntosh z Rockportami i JBL z Mark Lewinsonem – z bardzo prozaicznego powodu nie udało mi się dostać. Niestety chodzi mi o biletowanie tych pokazów, co za sprawą przedłużania się innych spotkań skutecznie eliminowało mnie z zaklepanych terminów. Koniec końcem odpuściłem ten temat i udałem się do bardziej przyjaznych przybytków związanych urządzeniami audio.
Zniechęcony reglamentacją biletową szczęśliwie trafiłem do Pana Zawady na odsłuch Jego nowego dziecka – monitorów na licujących z główną obudową stendach, napędzanych gramofonem AVID i lampową integrą Mastersounda. Gdy odwiedzałem ów pokój, muzyka grała na akceptowalnym dla mnie poziomie i muszę przyznać, że prezentacja była nader ciekawa i owocna w przyjemne doznania. Przywołując z pamięci bazujące na podłogówkach poprzednie lata wystawowe, pamiętam sporo problemów z falami stojącymi, mocno utrudniającymi wyrobienie sobie pozytywnych odczuć. W tym roku było ok.
Zanim przejdę do kolejnego pozytywnego kontaktu z dźwiękiem, muszę ze smutkiem wspomnieć o wielkim nieobecnym mojego ulubionego formatu analogowego – Katowickim RCM-ie. Z racji światopoglądowych zawsze był to dla mnie stały punkt programu, bez względu na panujący u niego tłok. Niestety złośliwość rzeczy martwych – rezygnacja z występów spowodowana rozbudową salonu w rodzimych Katowicach – nie pojawił się na tegorocznej odsłonie AS. Dlatego gdy na drzwiach jednego z zatłoczonych apartamentów hotelu Bristol widniał wykaz występujących firm, wiedziałem, że tylko pożar może mnie odżegnać od wizyty w tej mekce.
ZONTEK, LINNART, SOUNDBOX to główni gracze tego spotkania, którzy w oparciu o kolumny Harbeth zaproponowali słuchaczom spokojne, bez napinania na skraje pasma granie. Ciekawostką pokazu był napęd analogowy wyposażony w trzy ubrane w wyczynowe wkładki monstrualnie długie ramiona, co dla obsługi drapaka było sprawdzianem umiejętności ekwilibrystycznych. Ale jak rozmawiałem z twórcą tej wspaniale prezentującej się szlifierki, był to celowy, raczej pokazowy, że istnieje taka możliwość „hardkor”. Jak wiadomo każda społeczność ma swoich ekstremalnie podchodzących do tematu członków i właśnie dla nich są takie opancerzone w kilka ramiom produkty – sam zastanawiam się nad drugim ramieniem.
Z uwagi na kilka spalonych podejść do limitowanych pokoi na chwilę wstąpiłem do Pana Waszczyszyna, który jak zwykle bardzo obrazowo i ciekawie opowiadał o swoim najnowszym tegorocznym wynalazku, czyli korektorze akustyki dla spersonalizowanego zestawu głośnikowego. Na chwilę obecną w bazie danych jest tylko kilka marek, ale docelowo ma być spora ich ilość, a jeśli potencjalny klient miałby coś rzadko dostępnego, możliwe jest uzupełnienie programu o konkretny poza-pakietowy produkt. Biorąc udział w prezentacji, znakomicie słyszałem różnice po zastosowaniu nowego patentu, ale na chwilę obecną nie jest to jest kierunek, który mógłby mnie zainteresować.
Kolejnym propagatorem analogu w tym hotelu był krakowski NAUTILUS, który dzięki topowemu gramofonowi Transrotora jak dla mnie dobitnie pokazał, gdzie jest miejsce plików. I to nie z racji mojej złośliwości, tylko ewidentnej przewagi ważącego dobrze ponad dwieście kilogramów Artusowi, nad odtwarzaczem zer i jedynek od Ayona. Nawet w całości oparty o szklane bańki tor audio nie pomógł plikom w nawiązaniu równorzędnej walki. Co więcej, dzięki gładkości płynących z płyty winylowej dźwięków tak bezpośrednie kolumny jak Avantgarde Acoustic miały swoje pięć minut w zadawaniu mi przyjemności.
Ostatnim pokojem tego przybytku hotelowego okazał się być AUDIO FAST z zestawem kolumn WILSON AUDIO i elektroniką DCS i DAN D’AGOSTINO. To było nie do końca wpisuje się w moje wzorce estetyki brzmienia amerykańskie granie, ale w tym roku dźwięk kolumn ze środka oferty był dobrze poukładany, co w poprzednich latach w mniejszych pomieszczeniach nie zawsze się udawało.
Golden Tulip
Wizytę w Golden Tulipie rozpocząłem od często stawianego jako pewniaka brzmieniowego, jakim postrzegany jest Grobel Audio. Jak to w życiu bywa, raz jest lepiej, a raz gorzej, ale zawsze poziom jakości dźwięku oscyluje na przyzwoitych poziomach. I nawet się nie zdziwiłem, gdy mym oczom ukazały się niewielkie monitorki Franco Sreblina napędzane gramofonem TW Acoustic Rawen i integrą Jadis’a. Niestety nie trafiłem na wspaniale prezentujący się magnetofon REVOXA, ale niezmuszane do wyczynowego grania maleństwa pokazały fajną scenę dźwiękową, w przyjemnej dla ucha barwie i z bardzo przyzwoitym basem. Oczywiście należy wziąć pod uwagę możliwości systemu, co w miarę wyedukowany słuchacz z pewnością wprowadzi w proces osądu tego seta. Dla mnie bardzo ciekawy minimalistyczny, pięknie wyglądający i co ważne dobre grający zestaw. Czego chcieć więcej?
Gdy po wejściu do Sali zauważyłem miniaturowe podłogówki Boenicke, pomyślałem w duchu – chyba przesadzili z wiarą w możliwości tego zestawu. Poprzedni rok zakończył się spektakularnym sukcesem, ale i wtedy kilka razy większe konstrukcje wydawały się zbyt małe. Poprzednio o dziwo jakoś sobie poradziły – co jest plusem dla konstruktora, tymczasem w tym roku słychać było lekką zadyszkę mikro-kolumn. Nie było tragedii, jednak to nie odtrąbiłbym tego pokazu jako sukces na miarę wystawy w 2013 roku. Niemniej jednak co by nie mówić, brawa za podjęcie karkołomnych wyzwań.
Jak wygląda ZETA ZERO wiedzą chyba wszyscy. Monstrualnie wielkie cebule wyposażone w basowce i pnący się ku górze szczypior uzbrojony w baterie wstęg, są zestawami dla w pełni zdecydowanych klientów. Tutaj nie ma stanów pośrednich, tylko brać, albo uciekać. Prawdopodobnie w kontakcie we własnym zaciszu domowym znalazłbym klika pozytywów, ale podczas wystawy trafiłem na repertuar Michaela Jacksona i niestety było pozamiatane. Nie podejmę się ocenić bezwzględnych wartości dźwiękowych – nie moja bajka, ale muszę przyznać, że zaawansowanie techniczne tych kolumn jest niepodważalne i z pewnością przewyższające większość prezentowanych na całej wystawie produktów.
Ten rok wystawowy przyniósł kolejną odsłonę bardzo ukierunkowanych na docelowego klienta kolumn – HOLOPHONY, wykorzystujących wiekowe papierowe głośniki. Maniera jaką się charakteryzują jest nie do uniknięcia, co nie znaczy, że jest wadą. Raczej nazwałbym to stemplem minionych czasów, które z dużą dozą pewności mają sporą grupę swoich zwolenników, co według mnie tłumaczy ponowne występy na targach. W innym przypadku nie widziałbym najmniejszego sensu topienia kasy wystawcy w z góry skazany na porażkę projekt. Specyficzny, ale niosący za sobą coś intrygującego dźwięk.
Kończąc tę relację zagadnę jeszcze o warszawskim SoundClubie, który za pomocą zestawu TENOR AUDIO, MARTEN, BRINKMAN, KBL SOUND z powodzeniem napełniał sporych gabarytów salę. Wolumen muzyki, jaki i sposób prezentacji sceny tego seta był w pełni satysfakcjonujący nawet najbardziej marudnych klientów, ale repertuar popowy jaki akurat trafiłem, nie był najszczęśliwszym materiałem do oceny brzmienia. Niemniej jednak bardzo otwarty w górze pasma przekaz dzięki zastosowaniu głośnika diamentowego, pozwalał na wydobycie z sygnału analogowego nawet najdrobniejszych niuansów przeszkadzajek perkusisty. Aby tak zagrać te dźwięki, niestety trzeba mieć diament na pokładzie, a to generując spore koszty, potwierdza, że życie jest brutalne. Przemierzając wystawę statyczną tego pokoju, ze smutkiem odnotowałem fakt „grzania ławy” przez zdobywające ostatnimi czasy wiele pochwał produkty Roberta Kody. Niestety zbyt późnie, tuż przed wystawą przybycie do Warszawy skazało je na niebyt dźwiękowy.
Tak w telegraficznym skrócie chciałbym przedstawić ten maraton wystawowy. Nie wszyscy się w nim znaleźli, ale ten kto choć raz odwiedził warszawską imprezę wie, że niemożliwym jest zabrać głos w każdej sprawie. Powodów może być kilka, od zbytniego tłoku nawet podczas kilkukrotnych powrotów, repertuaru niepozwalającego na jakiekolwiek pozytywne wrażenia, lub zwyczajnie słabego dźwięku. Wspomniałem o tych, którzy w jakiś sposób zaistnieli moich szarych komórkach. A czy mam ich zbyt mało, czy wystawcy się nie spisali proszę zdecydować samemu. Ze swej strony chciałem pogratulować zapału w realizacji tej imprezy wszystkim prezentującym swoje urządzenia, gdyż dzięki Waszej konsekwencji w dążeniu do jak najlepszego przygotowania się, jesteśmy postrzegani w Europie jako druga potęga – zaraz po Monachium, a to jest już spore wyróżnienie. Tak trzymać i do zobaczenia za rok.
Epilog.
Teoretycznie rzecz biorąc, wszytko co miałem do przekazania w związku z odbiorem merytorycznym wystawy, zawarłem w powyższych akapitach. Niestety śledząc kilka równoległych for internetowych, coraz częściej zauważam trend wyciągania sztandarów protestacyjnych z czeluści szaf audiofilskich z szumnie brzmiącymi hasłami typu: „Obecna lokalizacja wystawy jest szkodliwa da niej samej”, czy „Formuła dwudniowa nie spełnia oczekiwań luksusu oglądania dla potencjalnych zwiedzających” albo „Pokoje wystawowe są zdecydowanie za małe do prezentacji sprzętu audio”. Nie żebym jak Reytan bronił organizatora, ale po niezobowiązującej rozmowie z nim przekonałem się, że obecny konsensus wystawowy, w którego skład wchodzą: ceny pokoi, czas trwania i możliwości warszawskich hoteli jest wypośrodkowaniem chęci i możliwości wszystkich zainteresowanych stron. Kilka przykładów? Proszę bardzo. Zacznijmy od najbardziej przyziemnych spraw, jakimi są pieniądze, a raczej ich niezbędna do zaistnienia w tym świecie audiofilskim ilość. Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że na tle Europy są śmieszne, a i tak wielu wystawców skupia się w mniejszych lub większych konglomeratach, by je obniżyć. Jeśli tak jest, to gdzie szukać pola do rozmów o ich podniesieniu w celu rozbicia tłumu oglądaczy na czas trzech dni? Sami zainteresowani (mowa o wystawcach) – a wiem, że wielu z czytelników również próbowało lub będzie próbować swoich sił na AS – nie widzą w tym większego interesu i najzwyczajniej w świecie tego nie chcą. Tak się składa, że sprawa banknotów Narodowego Banku Polskiego załatwiła dwa pierwsze aspekty opisywanego problemu, dlatego pozwolę sobie zdawkowo wspomnieć jeszcze tylko o możliwościach warszawskiej bazy hotelowej. A sprawa jest jeszcze prostsza od kasy, którą jeśli życie wymusi i tak trzeba będzie wyłożyć. Niestety nie ma w stolicy przybytku noclegowego, mogącego konkurować z Sobieskim w ilości pokoi, począwszy od ponad dwudziesto metrowych apartamentów, poprzez zatrważającą ilość tych mniejszych pokoi i kilku dużych sal konferencyjnych w jednym wydzielonym skrzydle. Proszę znaleźć hotel, mający do dyspozycji 90 pomieszczeń o w miarę kompatybilnym rozlokowaniu. Ktoś powie Stadion Narodowy. Niestety tam mamy tylko około 20 lóż i reszta musiałby zadowolić się generującym echo holem, nie wspominając już o kosztach, które są czterokrotnie większe od obecnie wynegocjowanych w znienawidzonym Sobieskim, a ten problem już chyba wyjaśniłem. Nawet jeśli pominęlibyśmy milczeniem kwestię kosztów, to kto choć raz odwiedził naszą Arenę Narodową wie, że po wejściu do tak ekskluzywnego pomieszczenia jak loża, naszym oczom ukazuje się znienawidzona przez wszystkich malkontentów frontowa ściana z szyb, nie wspominając już o ściankach z karton-gipsu, czy innego teoretycznie dźwiękochłonnego badziewia. Organizator zdaje sobie sprawę z problemów jakie wiszą nad wystawą, ale zwiedzając nowopowstałe warszawskie produkty noclegowe, na dzień dzisiejszy nie widzi w nich potencjału lokalowego do wykorzystania. Tak więc cieszmy się z tego co mamy i przypomnę, że w europejskim świecie audio stoimy na pudle, tuż na Niemcami, a to mimo pewnych uciążliwości raczej powinno napawać optymizmem. Zdaję sobie sprawę, że tym wywodem ściągam na siebie sporą burzę, ale wielu mocno udzielających się w sieci znajomych wie, że jestem daleki od słodzenia komukolwiek, co więcej sam przeżywam podobne do zwiedzających rozterki i jedynym celem jaki przyświecał mi podczas pisania tej odezwy, było przybliżenie Wszystkim bardzo brutalnej na chwilę obecną prawdy.
Jacek Pazio