1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Audio Tekne Incorporated TEA-2000

Audio Tekne Incorporated TEA-2000

Gdy w czasie jesiennej wystawy Audio Show w 2013 roku w Warszawie po raz pierwszy usłyszałem tak fantastycznie zawieszony w eterze przez bohatera dzisiejszej rozprawy dźwięk – przypominam o ciężkich warunkach hotelowych, gdzieś w podświadomości czułem, że to nie może być przypadek, tylko z dużą dozą pewności gotowa do dopieszczenia wrodzona umiejętność. Fakt, kontakt organoleptyczny z generującą owe dźwięki japońską elektroniką miał się nijak do możliwości sonicznych – o tym dalej, ale suma summarum prawie natychmiast zapałałem pełnią miłości do takiej prostoty, a muszę przyznać, że jestem dość oporny w procesie natychmiastowego piania z zachwytu nad wszelkimi zmianami, które w tym przypadku reprezentował szokujący kontrast wizerunkowy z posiadanym zestawem Reimyo. I chyba dopiero ten przypadek w mej przygodzie z audio z całą mocą potwierdził zasadę, że wygląd w konfrontacji z dźwiękiem staje w drugim szeregu i choć do tej pory oczywiście o tym wiedziałem, lecz nigdy nie zaznałem na własnej skórze. Naturalną koleją rzeczy jest, że był to punkt zapalny do starań o pozyskanie jakiegokolwiek produktu na testy, co nie było łatwe, a będąc szczerym powiem, nawet beznadziejnie. Jednak los chciał, bym po początkowo niezobowiązujących, przypadkowych, ale w konsekwencji bardzo owocnych w skutkach rozmowach zdobył do opisania chyba najwspanialszy z mojego punktu widzenia komponent, jakim jest phonostage. Tak tak, dla mnie to jak wygrana w totka, gdyż jestem na tyle sfokusowany na gramofon, że oddam nawet najlepsze urządzenie cyfrowe w zamian za fantastyczną przygodę z analogiem, a tutaj otrzymałem taką możliwość bez najmniejszych obwarowań. Nie przedłużając, pragnę przedstawić podstawowy w ofercie japońskiej marki Audio Tekne przedwzmacniacz gramofonowy, o dumnej nazwie Phono Equalizer Amplifier TEA-2000, który do testu dostarczyła firma Natural Sound s.r.o.

Patrząc na TEA-2000 jestem pewien, że dotychczasowe unikanie oceny jakiegokolwiek urządzenia audio w domenie zero-jedynkowej (czytaj złe/dobre) ma się nijak do procesu wyrażania swoich opinii o jego design. Nie sądzę, aby w określaniu wewnętrznego stanu ducha o testowanym urządzeniu występowały inne stany niż tylko miłość i odrzucenie, a jeśli nie wierzycie, to proszę rzucić okiem na otwierającą ten test fotkę. I powiem Wam, nie interesuje mnie jak to odbierzecie, ale ten wyglądający jak potomek starej przenośnej radiostacji phonostage stojąc w sprzeczności względem wyimaginowanej w naszych głowach miłości do piękna zabawek działu AV, swą aparycją „brzydkiego kaczątka” uwiódł mnie od pierwszego spojrzenia i choćbyście wytykali mnie palcami, nie zmienię zdania. Patrząc na bryłę naszego bohatera, widzimy posadowioną na czterech okrągłych stopach o sporej średnicy, prostokątną skrywającą układy wewnętrzne platformę nośną dla transformatorów i ukrytych w ażurowych klatkach lamp. Ciężko jest mi pozytywnie przybliżyć ten wygląd tylko na podstawie kontaktu zdjęciowego, ale gdy podczas słuchania muzyki przyglądałem się zaproponowanemu projektowi wizualnemu – będącemu rzecz jasna konsekwencją konstrukcji wewnętrznej, w mej świadomości rysował się przywoływany z młodości mocno załadowany różnymi kontenerami towarowy wagonik kolejowy z serii PIKO – być może dlatego ta natychmiastowa miłość. Front naszego TEA krocząc drogą minimalizmu, oferuje jedynie usytuowany po lewej stronie włącznik hebelkowy wraz z czerwoną diodą sygnalizującą działanie, w centralnej części nadrukowaną stylizowaną czcionką pełną nazwę urządzenia, by na prawej flance zdradzić nazwę firmy i już technicznym drukiem `oznaczenie modelu. Tylny panel przyłączeniowy z racji przystosowania do dwóch rodzajów wkładek MC – do 10 Ohm i do 100 Ohm uzbrojono w podwojone terminale wejściowe i wyjściowe oznaczone jako LOW i HIGH, zacisk uziemienia przy złączach wejściowych i gniazdo zasilania. Niestety bohater testu nie oferuje żadnych przełączników regulacyjnych, skazując się tym posunięciem na lekkie ograniczenie grupy docelowej, ale jak wiadomo często inne niż zalecane obciążenia zaskakująco dobrze wpływają na efekt końcowy takich połączeń, dlatego nie skreślałbym go z listy potencjalnych kandydatów do odsłuchu. Całości postrzegania organoleptycznego dopełnia kolorystyka, która jawi się nam jako mariaż grafitu i wpadającego w szarość niebieskiego. Jak widać, mamy typowy hołubiący znanej chyba wszystkim prawdzie produkt: „jak najmniej się da, byleby nie za mało”, co w swych założeniach ma prawie każdy pomysłodawca urządzenia, jednak w dalszym procesie powstawania różnie to wychodzi. Na zakończenie tego akapitu przywołam jeszcze jedną ważną dla wielu konstruktorów sprzętu audio i kontynuowaną tutaj maksymę: „najlepszy kondensator w torze to taki, gdy go nie ma”, to u nieco wtajemniczonych w tym temacie czytelników napięcie przed-testowe powinna sięgać zenitu. Tak, projekt zatytułowany TEA-2000 w torze sygnałowym nie posiłkuje się tymi uważanymi za samo zło komponentami, a jak te dwie powtarzane jak mantra na spotkaniach DIY-owców i konstruktorów i wprowadzone tutaj w życie teorie mają się do rzeczywistości, postaram się opowiedzieć w dalszej części testu.

W momencie wpinania Japończyka w swój tor, wiedziałem, że przejście z tranzystorowej Therii na lampę przyniesie sporo zmian, ale bałem się, że pójdą one w nieakceptowanym przeze mnie kierunku. Co prawda miałem już kilka wspaniałych lampowych phonostage’y na testach, jak Ayon SpherisAsthetix, czy ModWright i było fantastycznie, niemniej jednak, zanotowałem – co prawda wyjazdowo, ale zawsze – również kilka porażek, dlatego w oparciu o takie doświadczenia nie przewidywałem wyniku przed występami, czekając na pierwsze dźwięki. Na szczęście, gdy tylko winda pozwoliła wkładce płynnie osiąść na czarnym placku, wróciły wspominane we wstępniaku chwile z hotelu Jan III Sobieski z 2013 roku, tylko o zdwojonej mocy. To nawet w najbardziej optymistycznych założeniach przed-odsłuchowych wydawało mi się niemożliwe, ponieważ takiej rozdzielczości, jak do tej pory nie udało mi się osiągnąć z żadnym przedwzmacniaczem bez względu na półkę cenową, włącznie z tranzystorowymi. Jak to się objawiło? Po przesiadce na obecne kolumny z uwagi na zastosowanie papierowych przetworników cały czas odczuwam cos na kształt delikatnej nosowości grania, która jest jakby pochodną materiału użytego na membrany, dlatego przyjmuję to jako ich wartość dodaną, gdy tymczasem okazało się, że wizyta Audio Tekne w moim zestawieniu całkowicie zdjęła ten nalot z dźwięku. Oczywiście brzmienie nadal niosło ze sobą szkołę głośników z celulozy, ale pełną witalności, swobody i oddechu. Co ciekawe, taka prezentacja nie wysycała dodatkowo tak wynoszonego przez audiofilów pod niebiosa „czarnego tła”, które oczywiście również jest istotną składową dźwięku – przypominam jednak, że przesadnie wykreowane powoduje pewną zabijającą eteryczność muzyki sztuczność, tylko zwiększała niczym nieskrępowany spokój, rozdzielczość i dynamikę odtwarzanej muzyki. Nagle poczułem, że ktoś nie próbuje czarować mnie na siłę mówiąc: „jaki to jestem fantastyczny”, tylko niezobowiązująco proponuje: „zobacz, ja bez napadania i zmuszania do pochwał dam Tobie tak ważną dla jakości dźwięku nieprzebraną ilość informacji, ale okraszę je nieco barwą, muzykalnością i dźwięcznością, fundując tym sposobem oddech zmysłom analizującym dźwięk, pozwalając skupić się na pięknie muzyki”. I powiem Wam, ja to kupuję. Przyznam się szczerze, w nomenklaturze bokserskiej był to cios poniżej pasa – w dobrym tego słowa znaczeniu. Aby nieco przybliżyć me spostrzeżenia, posłużę się kilkoma płytami, jednak nie chcąc zamęczać wiecznie obecnym w testach Antonio Forcione, choć jest fenomenalnym krążkiem testowym, na tapetę wziąłem duet Ray Brown & L. Almeida z materiałem „Moonlight Serenade” z serii ”AUDIOPHILE LEGENDS”. Teoretycznie wydaje się, że dwa dla wielu nudne instrumenty (kontrabas i gitara) nie mogą pokazać wyrafinowania odtwarzającej je elektroniki, tymczasem jest to bardzo dalekie od prawdy, gdyż to właśnie kontrabas swoim brzmieniem często obnaża niedoskonałości systemu, jawiąc się na scenie jako wszechobecna bliżej nieokreślona plama dźwięku. W tej kompilacji z lokalizacją nie ma problemu – mamy dwóch artystów, ale dźwięczność strun z fantastycznym pakietem mikro-detali w oparciu o wzmocnione pudłem rezonansowym wibracje powietrza pokazują, jak można poradzić sobie z dolnymi rejestrami nawet w zaskakująco szybkich pasażach, bez efektu zlewania się poszczególnych szarpnięć, nie gubiąc przy tym najdrobniejszych informacji. Produkt Audio Tekne mimo lampowego rodowodu poradził sobie z tym materiałem na tyle wyśmienicie (konturowość i szybkość reakcji na szarpanie strunami), że aby przeskoczyć nad tak wysoko zawieszoną poprzeczkę, przy typowaniu konkurenta trzeba dorzucić jeszcze spory worek dukatów, jednak boję się, że możemy wówczas zbytnio zbliżyć się do prezentacji cyfrowej, a według mnie nie do końca o to w tej zabawie chodzi.
Kolejnym krokiem próbującym obalić początkowe zafascynowanie TAE-2000 była rejestracja koncertu Kena Vandermarka  w krakowskim klubie Alchemia zatytułowana „THE VANDERMARK 5 FOUR SIDES TO THE STORY”. Te, jak dla mnie fantastyczne, a dla co po niektórych bliżej nieokreślone szaleńcze, niemające ze sobą związku frazy muzyczne w wolnych kawałkach czarowały zawieszonymi w przestrzeni różnorodnymi przeszkadzajkami, by w nawałnicy kłębiących się w pozornym nieładzie partii instrumentalnych pełnego składu dać mi ich w pełni czytelną lokalizację. To było również bardzo owocne w duchowe przeżycia spotkanie z wirtuozem free-jazzowego saksofonu (K. Vandermark) , gdyż ten niepozornie wyglądający Japończyk z teamu Audio Tekne wespół ze swoimi rodakami ze stajni Reimyo podczas solowych popisów front mena (sax i klarnet) dali pokaz oddania prawdy o budulcu stroika i ilości wzmacnianych przez dalsze części owych instrumentów dźwięków. Wszelkie przedmuchy, szumy, czy powolne warkoty wybrzmiały z dotąd nieosiągalnym w moim systemie realizmem, do dnia dzisiejszego nie dając mi o sobie zapomnieć. Oj, po rozstaniu przez jakiś czas będzie ciężko.
Z uwagi na fakt mego przekonania o istnieniu „duszy” w testowanym urządzeniu i co za tym idzie zbędności kalających takiego wirtuoza prób z materiałem sztucznych dźwięków – myślę o komputerach tworzących owe ciągi nutowe, oficjalne spotkanie postanowiłem zakończyć wyśmienicie zrealizowaną trzypłytową produkcją Linn Records – „Messiah” Georege’a Friderica Handela. Szczerze? To był „Palec Boży”. Osadzona w nieco ciemniejszej niż ze stacjonującej na co dzień Therii barwie wybrzmiewająca z pełnych płuc wokalistyka korespondując ze wspierającym ich instrumentarium, posadowili mnie w podobno uważanym za najlepszy piątym rzędzie tego koncertu, pozwalając jedynie na chwilowe przerwy podczas zmian strony każdego z trzech krążków. Końcowe wnioski z tej pozycji to:
– wręcz idealne budowanie sceny w głąb i szerz w projekcji 3D,
– właściwa i bez zbędnego nadmuchiwania w celach przypodobania się słuchaczowi wysokość i czytelność zawieszenia dźwięków pomiędzy kolumnami,
– i chyba najistotniejsze, czyli swoboda wybrzmiewania całości, co było słychać od momentu wpięcia opisywanego phono w tor, by w dalszym procesie zabawy tylko to zgłębiać.
I nie był bym sobą, gdybym tego co usłyszałem u siebie, nie spróbował zweryfikować w zajmującym całkowicie przeciwległy biegun prezentacji dźwięku systemie znajomego. Nie chodziło mi o potwierdzenie fantastyczności grania, choć to i tak wyszłoby samoistnie, tylko czy efekt oddechu i zwiększenia mikro-dynamiki nie spowodowało nieznaczne przesunięcie ciężaru grania ku górze. U siebie nic takiego nie zauważyłem, ale konfrontacja z już operującym w jak dla mnie tych stanach zestawie – spokojnie właściciel zna moją opinię na ten temat, pozwalała ugasić niepewność, będącej wynikiem pokory z dających czasem nieoczekiwane wyniki kilkunastoletnich doświadczeń w zabawie w audio. Z przyjemnością uspokajam, że przedstawiciel z kraju kwitnącej wiśni potwierdził wysoką klasę i usłyszaną w mych okowach namacalność, wielowarstwowość wybrzmień i barwę bez zbędnych sztuczek przeniósł w kolejny bardzo różniący się od mojego świat audio-układanki, mocno zbliżając ów generujący muzykę zestaw do mych preferencji, bez problemu przekonując również właściciela do takiego sposobu podania muzyki.

Nie wiem, jak zakończyć ten test. Teoretycznie mimo sporego doświadczenia zbyt mocno dałem się pozytywnie zaskoczyć, ale tak w duchu chciałbym doznawać podobnych miłych niespodzianek przez cały recenzencki czas. To oczywiście jest groźnie dla portfela, ale patrząc z drugiej strony, przyszliśmy na świat po to, by czerpać z życia pełnymi garściami. Czy można lepiej? Przeglądając ofertę marki, widać, że to jest dopiero pierwsze jej słowo, a już potrafi pokazać się z tak fantastycznej strony. Swoboda, nienarzucanie się, wręcz granie dla siebie wraz z nienachalną propozycją przyłączenia się do zabawy, są tylko ułamkiem wspomnianych zalet. Czy dla każdego? Tutaj niestety wkracza wiele czynników do których trzeba dojrzeć. Zapewniam, że zdecydowana większość z Was pnąc się ku górze w edukacji analogowej, postawi na – z mojego punktu widzenia jest to zrozumiałe, gdyż sam przez to przeszedłem – wiecznie angażujące słuchacza, dlatego fantastyczne „łał”. Jednak, gdy po osiągnięciu w miarę zdroworozsądkowego szczytu jakości grania, jeśli poziom 20 tysięcy € można uznać za zdroworozsądkowy, ale nie zaglądajmy ludziom do portfeli, nadmierne zmuszanie do zaangażowania w spektakl muzyczny choćby w podświadomości zrodzi u Was pytanie: „my dla niej, czy ona dla nas?”, nie będzie innej alternatywy, tylko tak jak w moim przypadku Audio Tekne.

Jacek Pazio

Dystrybucja: NATURAL SOUND s.r.o.
Cena: 20 000 €

Dane techniczne:
Wejścia: MC 10 lub 100 Ω
Maksymalny sygnał wejściowy: Phono Low 25 mV rms, Phono High 85 mV rms
Sygnał wyjściowy: 1,6 V rms (std), 11 V rms (max)
Wejścia/Wyjścia: niezbalansowane (RCA)
Zgodność z krzywą RIAA: +/- 1 dB (30 Hz… 15 kHz)
Zużycie energii: 70 VA
Wymiary: 445 x 170 x 155 mm
Waga: 12 kg

System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF