Nasze dzisiejsze spotkanie jest kolejnym krokiem w poznawaniu tajników reprodukcji dźwięku stosunkowo niedawno goszczącej na naszych łamach z phonostage’m japońskiej marki Audio Tenke. Próba zmierzenia się z owym przedwzmacniaczem była zdecydowanie łatwiejsza niż dzisiejsze przedsięwzięcie, gdyż wtedy w prosty sposób wystarczyło wpiąć gościa w posiadany zestaw i przyjrzeć się, co taki mariaż ma ciekawego do zaoferowania, gdy tymczasem bohater obecnego sparingu należąc do bardzo wymagającego segmentu audio, aby rozwinąć skrzydła potrzebuje pewnej, choćby podstawowej, wiedzy od słuchacza. Jak zakończyło się pierwsze starcie z japońskim produktem, chyba nie muszę przypominać, ale dla wyrywkowo bywających na naszym portalu czytelników napomknę, że cel został na tyle jasno określony, iż jestem po pierwszych (oczywiście jak to zawsze bywa negatywnych, ale czas zawsze pracuje na moją korzyść) konsultacjach z moją radą nadzorczą, czyli małżonką. Po takim obrocie sprawy, przy wspomnianej testowanej konstrukcji i świadomości, że dzisiejszy bohater będąc wzmacniaczem zintegrowanym oferuje jedynie 6 Watów na kanał, wiedziałem, że choćbym miał stanąć na głowie, muszę w należyty sposób sprostać jego wymaganiom. Oczywiście mogłem podłączyć delikwenta do zalegających na stoku przypadkowych kolumn i jak cherlak nie dałby rady, oznaczałoby to tylko tyle, że zaproponowana układanka to dla niego za wysokie progi i niech lepiej idzie się jeszcze dokształcać, a nie zawracać głowę wszystkowiedzącemu audiofilowi. Tymczasem, jak wspominałem we wstępniaku w teście o przedwzmacniaczu, sposób prezentacji zapisów nutowych przez tę manufakturę w ciężkich warunkach hotelowych był na tyle zjawiskowy, że nawet najbardziej wymagające zadanie organizacyjne warte było zachodu. Na szczęście wrodzona obrotność życiowa pozwala mi na spore ruchy sprzętowe i bez najmniejszych problemów Trenner&Friedl ISIS (90 dB) zastąpili ich bracia PHAROAH (92 dB). To oczywiście wprowadziło pewne zmiany w wolumenie dźwięku, ale brak ponagleń ze strony dostarczającego sprzęt dystrybutora pozwolił mi na pełną synergię ze złożonym specjalnie na potrzeby testu zestawem. Chyba jasnym dla wszystkich jest również fakt, że na koniec wykonałem próbę z dyżurnym zestawem głośnikowym, o czym z przyjemnością skreślę kilka linijek. Tak więc, zapraszam na pakiet informacji i subiektywnych wrażeń dotyczącyh zintegrowanego wzmacniacza TFM-2000 przywołanej na wstępie marki Audio Tekne INCORPORATED, który otrzymaliśmy do testu dzięki uprzejmości firmy Natural Sound s.r.o.
Wygląd dzisiejszej integry jest kontynuacją testowanego kilka tygodni temu przedwzmacniacza gramofonowego. To prosta platforma nośna dla lamp elektronowych ukrytych pod ażurowymi osłonami i ubranych w ochronne puszki transformatorów, a wszystko wykończone w szaro-niebiesko-grafitowej kolorystyce. Przyznam szczerze, szału designerskiego nie ma, ale jak dla mnie ta ponadczasowa prostota jest wartością samą w sobie, która jak wspominałem w pierwszym spotkaniu z AT, albo zniewala, albo odrzuca. Ja niestety poległem. Front tego nad wyraz oszczędnego w dodatki wzmacniacza gości jedynie hebelkowy włącznik z czerwoną sygnalizującą stan pracy diodą po lewej stronie, mniejszą gałkę selektora wejść w centrum i nieco większe reagująco skokowo pokrętło wzmocnienia na prawej flance. Oprócz tego, płaszczyzna panelu przedniego została opisana niezbędnymi do rozszyfrowania poszczególnych manipulatorów nadrukami i logiem marki. Tył również daleki jest od ekstrawagancji, gdyż oferuje pięć wejść liniowych, pojedynczy zestaw terminali głośnikowych, zacisk uziemienia i gniazdo zasilające. Ot minimalizm wizualny i pragmatyczność przyłączeniowa w najczystszej postaci, czyli stara japońska szkoła – nic poza tym, co niezbędne. Brawo.
Jak zdążyłem już wcześniej wspomnieć, przesiadka na testowaną konfigurację powodowała zdecydowane zmniejszenie natężenia dobiegających do mnie dźwięków, co w prosty sposób mogłoby zafałszować odbiór wynik spotkania, dlatego zanim zacząłem jakąkolwiek analizę, potraktowałem powyższy set kilkunastoma srebrnymi i czarnymi, miałem jeszcze firmowego phonostege’a, krążkami. Powiem szczerze, na recenzję byłem gotów już po trzech płytach – przecież znam dobrze kolumny występujące w roli rezerwowych, ale nie chcąc ulegać zachłyśnięciu lub zniechęceniu, na pełną stabilizację emocji poświęciłem dwa długie wieczory i mam do powiedzenia tylko tyle – było warto. Wkroczenie w świat 6 Watt-ów mocy nawet z układu „puch-pull”, a nie układu „SE” pozwala nieco inaczej spojrzeć na jakość wybrzmień poszczególnych instrumentów, które nie starając się nazbyt dobitnie atakować, a jedynie mienią się milionem delikatnie rozświetlających eter międzykolumnowy drobnych informacji. Recenzencki sparing zacząłem od ulubionej muzyki dawnej, delektując się eterycznością brzmienia czy to gitary barokowej, wioli de gamba, czy trąbki naturalnej. O dziwo, znałem je przecież bardzo dobrze z codziennych odtworzeń na dyżurnym zestawie, ale teraz usłyszałem ginące gdzieś w zbytnim natężeniu dźwięku drobne, lecz bardzo ważne niuanse. To fascynujące poznawać od nowa swoją płytotekę i gdybym dysponował wolnymi środkami pieniężnymi, z pewnością set oparty o wzmacniacz małej mocy i wysoko-skuteczne kolumny stanąłby w drugim pokoju. Przechodząc zgrabnym krokiem do wokalistyki tamtych czasów, mam jeszcze więcej ciekawego do powiedzenia. Do niedawna myślałem, że zestaw Reimyo ma na tyle wyśrubowaną rozdzielczość, iż mało kto jest w stanie z nim w tym aspekcie konkurować – oczywiście normalnym jest, że każdy audiofil ma takie zdanie o swojej układance, tymczasem prezentacja głosu Johna Pottera na płycie „Care-charming Steep” pokazała jak na dłoni, że doskwierająca mi zawsze, prawie niezauważalna, ale jednak mgiełka wokół jego rozbrzmiewającego w kubaturze sakralnej śpiewu nagle zniknęła, nie burząc przy tym – co często ma miejsce – korelacji ze współpracującym z nim wszechobecnym pogłosem. Wzmacniacz na moje ucho grał nieco ciemniej niż jestem przyzwyczajony, ale nawet w najmniejszym stopniu nie determinowało to zmiany temperatury generowanego dźwięku. Ot występujący artysta na czas swojego numeru poprosił o intymne przygaszenie świateł, by dzięki takiemu zabiegowi poruszyć zdecydowanie głębsze pokłady wrażliwości duszy słuchacza. Ciekawy, a zarazem bardzo fajny zabieg. Po uchwyceniu tego sznytu grania – oczywiście jako coś pozytywnego, swój byt w napędzie musiała zaliczyć większość podobnych realizacji muzyki dawnej i jazzu akustycznego, aż przyszedł czas na współpracę z będącym ofertą tej samej linii produktów Audio Tekne przedwzmacniaczem gramofonowym karmionym sygnałem z napędu SME 30/2 i wkładką Miyajima Madake. Ale zaraz zaraz, ktoś może zapytać: już gramofon, a jak z ciężkim brzmieniem? A ja powinieniem wtedy zapytać: czy jeśli spotykasz się z subtelną kobietą, to wymagasz od niej zaangażowania w dopingowaniu Warszawskiej Legii na osławionej w całej Polsce głównej trybunie „lokalsów” mile nazwanej żyletą? – spokojnie, jestem Warszawiakiem, dlatego mogę wspomnieć o tym świętym dla kibiców miejscu. Wolne żarty. Oczywiście testowany wzmacniacz zagrał u mnie kilka trudnych kawałków, ale nie było mowy o jakiekolwiek zbliżeniu się do poziomów wymaganych przy tego typu wyżywaniu się na instrumentach muzycznych. Wyciągnięcie wniosków pozostawiam Wam samym, a ewentualne pytania kierujcie raczej do wyedukowanych w tego typu fascynacjach muzycznych znajomych, gdyż dla mnie sprawa jest oczywista: nie tędy droga. Wracając do muzyki, chyba na przekór sobie, jako pierwszy na talerz trafił winyl grupy Massive Attack z ich trzypłytowej kompilacji przebojów. Nie powiem, może nie było rozmachu 300 watowego pieca, niemniej jednak, niskie pomruki bez najmniejszych problemów osiągały zadowalające poziomy ciężkości, co wespół z nieco ciemniejszą prezentacją dźwięku przez testowaną integrę dało niezły pokaz delikatnie ukulturalnionej elektroniki. Ale nie oszukujmy się, to nie jest produkt również do takiego nurtu muzycznego, celując raczej w szukanie wyrafinowania prezentacji spektaklu muzycznego, którego jestem idealnym przedstawicielem. Jak do tej pory nie wspominałem nic o budowaniu sceny, ale rzecz jasna do takich analiz musiałem zatrudnić bardziej wyrafinowane realizacje niż bezduszne sygnały komputerowe. Nawiązując do zadanego problemu wirtualnej sceny, ta była szokująco głęboka i szeroka, a swe walory fantastycznie zaprezentowała dzięki kwintetowi Enrico Ravy i Dino Saluzzi’ego. Porozrzucane po całej przestrzeni zakolumnowej instrumentarium – trąbka, akordeon, perkusja, kontrabas i gitara – było wręcz idealnie pozycjonowane, nie zapominając przy tym jednak o tak prozaicznej sprawie, jak różnorodność wolumenu dźwięku w zależności od lokalizacji, ze szczególnym uwzględnieniem osłabienia z racji osadzenia muzyków w tylnych jej parcelach. Żadnego zbędnego wyciągania na siłę ostatnich rzędów z tła, co bardzo często próbują robić chcące przypodobać się słuchaczom i sztucznie aspirujące do miaba High Endu konstrukcje, tylko wierne oddanie ich odległości od linii kolumn. Realizm w najczystszej postaci. W takim duchu zostały odtworzone wszystkie serwowane czarne krążki, pokazując dobitnie, że mój zestaw Reimyo wespół z współpracującymi braćmi z Audio Tekne raczej osiągały fantastyczną dla melomana synergię, niż wrogo zwalczały się w bratobójczym pojedynku. A zastanówmy się, co stałoby się, gdybym zafundował Japończykom kolumny skutecznością oscylujące wokół stu decybeli (niestety zorganizowane miały tylko 92 dB)? Mając wgląd na to, co uzyskałem w takiej konfiguracji, bez problemu jestem w stanie formować przypuszczenia, że byłoby tylko lepiej, ale tę weryfikację pozostawiam już Wam, czyli potencjalnym zainteresowanym z jedną cisnącą się samoczynnie na usta maksymą – naprawdę warto.
Gdy na zakończenie testu w miejsce Pharoah wylądowały ISIS-y – obie konstrukcje austriackiej marki Trenner & Friedl, muzyka nabrała zdecydowanego rozmachu, z tą tylko różnicą, że może nie straciła, ale z pewnością lekko ograniczyła wcześniejszą intymność przekazu. Niestety przetworniki wielkości emaliowanej miski do kapania dzieci dały o sobie znać i generowane przez TFM-2000 sześć Watów w całości pochłonięte było utrzymaniem ich na wodzy, a nie budowaniem typowej dla tak wyszukanych konstrukcji nici porozumienia ze słuchaczem. Proszę się jednak tym nie zrażać, gdyż to, co piszę jest może zbyt wnikliwą, ale przepełnioną czystymi intencjami obserwacją, która w razie porażki dźwiękowej może pomóc w weryfikacji popełnionego przez potencjalnego nabywcę błędu konfiguracyjnego. Jakiekolwiek zlekceważenie tematu dopasowania mocy wzmacniacza do skuteczności kolumn może dać całkowicie inne niż u mnie wyniki końcowe, stawiając moje spostrzeżenia co najmniej pod znakiem zapytania, a tego zawsze staram się unikać.
Druga przygoda z japońską marką Audio Tekne po raz kolejny przysporzyła mi wiele radości, mimo, że nasz bohater pod koniec testu nie osiągnął idealnej synergii z posiadanymi na co dzień kolumnami. Zagrał nawet nieźle, ale z pewnością nie na tyle dobrze, co z bardziej skutecznymi zespołami głośnikowymi, a wiemy, że 92 dB to dopiero przedsionek łatwych do napędzenia konstrukcji. Bijący od generowanej muzyki czar zawdzięczmy prawdopodobnie lekkiemu przyciemnieniu światła na scenie, która swymi rozmiarami sięga daleko za linię kolumn, nie zapominając oczywiście o pełnej kontroli gradacji natężenia dźwięku. Należy również wspomnieć o dającej mnogość informacji rozdzielczości, jeśli tylko sprostamy zapotrzebowaniu na łatwe kolumny, co w dobie nieskończonej oferty rynkowej nie powinno być trudnym zadaniem. Jedyną drobną niedogodnością bohatera dzisiejszego spotkania w codziennym użytkowaniu jest zbyt mała elastyczność dopasowania natężenia dźwięku podzielonego na dziesięć kroków potencjometru głośności, ale trzytygodniowa przygoda pokazała, że jeśli tylko dźwięk nas zachwyca, można przejść nad tym do porządku dziennego. Czy zintegrowany wzmacniacz marki Audio Tekne jest dla każdego? Z pewnością nie, gdyż wymaga trochę pracy i wiedzy, które przy odrobinie starań z pewnością zaowocują przysłowiową nirwaną, ale zignorowane zemszczą się mało angażującym dźwiękiem. Co by jednak nie mówić, jeśli gdzieś w głębokich pokładach wrażliwości na muzykę przewidujecie podobną do testowanej konfigurację audio, powinniście spróbować, co oferuje ten bardzo niepozornie wyglądający, ale mający swoją duszę japoński projekt. Naprawdę zachęcam.
Jacek Pazio
Dystrybucja: NATURAL SOUND s.r.o.
Cena: 20 000 €
Dane techniczne
Wejścia: 4 pary RCA
Moc: 2x 6 W
Zniekształcenia harmoniczne: < 5%/6 W/1 kHz
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz, +/- 3 dB
Szumy: < 1 mV/8 Ω
Tłumienie: ATT IN bezstratne
Pobór mocy: 180 VA
Wymiary: 445 x 225 x 250 mm
Waga: 24,5 kg
System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny: TRENNER & FRIEDL ISIS, TRENNER & FRIEDL PHAROAH
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
– Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
– IC RCA: Harmonix HS 101-GP
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA, Audio Tekne TEA-2000