Sądzę, że po tych kilku latach naszej obecności w sieci zdążyliście się już przyzwyczaić, iż moja radosna opowieść o jesiennej wystawie AVS zawsze ukazuje się dopiero po kilkuodcinkowym mitingu Marcina. Dlaczego? Otóż zapewniam Was, iż między nami nie jakiejkolwiek rywalizacji. Po prostu ocierająca się o szaleństwo ilość zrobionych podczas tej jesiennej imprezy fotek Marcina samoczynnie zmusza nas do rozłożenia publikacji naszych wniosków w czasie, w którym na ochotnika zgłosiłem akces do publikacji zamykającej nasze osobiste wynurzenia. Skoro zatem sprawy organizacyjne zostały wyjaśnione, zapraszam na kilka moich osobistych przemyśleń w formie dłuższych lub krótszych akapitów pogrupowanych w przywołujących moje wspomnienia podgrupach.
Zanim jednak przejdę do clou, z przyjemnością informuję wszystkich zainteresowanych, iż w tym roku postanowiłem zmienić dotychczasową formułę opisywania jak leci kilkudziesięciu z ponad setki odwiedzonych wystawowych pokoi lub sal, na rzecz skupienia się w zdecydowanej większości opisów na prezentacjach z gramofonem w roli głównej. Owszem, takie plany miałem zawsze, ale jak to w życiu bywa, plany planami, a życie i tak podążało swoim nurtem. Jednak w końcu udało mi się dotrzymać dawanej sobie przed wystawą obietnicy, czego dowodem jest poniższa, podzielona na kilka stanów ducha relacja. Naturalnie jak co roku, aby nie tworzyć często nikomu do niczego niepotrzebnych list lokatorów w postaci wyliczanek sprzętowych, w moich tekstach będę opierał się na najbardziej rozpoznawalnych komponentach. W moim tekście chcę przekazać jedynie mój stan ducha w danym momencie, a nie tworzyć odbierane przez wielu malkontentów jako naciągane podwaliny do ewentualnych zakupów. Jeśli kogoś mój tekst poruszy i tak musi zmierzyć się z tym sam i ogólna wiedza głównych komponentów wystarczy do skomponowania przez zainteresowanego wstępnej listy odsłuchowej.
1. Konferencja prasowa.
W tym roku wespół z większością reporterskiej braci stawiłem się na rozpoczynającej tę edycję wystawy konferencję prasową ze znanym wszystkim miłośnikom Programu trzeciego Polskiego Radia Piotrem Metzem, szefem Europejskiej Kapituły spod znaku EISA Paulem Millerem i organizatorem całości przedsięwzięcia Adamem Mokrzyckim w rolach głównych. Oczywiście wymienione osobistości nie były jedynymi biorącymi udział w tym prasowym mitingu, jednak z racji późniejszych dywagacji na tematy projektorów, telewizorów i tym podobnym około-kinowych akcesoriów, w angielskim stylu, nieco wyprzedzając narastający tłum odwiedzających targi miłośników dobrej jakości muzyki, używając nomenklatury harcerskiej udałem się na zdobywanie kolejnych sprawności, czyli zgłębianie oferty licznie zgromadzonych na stadionie wystawców.
2. Pozytywne zaskoczenia roku.
W tym akapicie chciałbym przedstawić Wam kilka zjawiskowych dla mnie sytuacji, które nieco mocniej niż pozostała, również bardzo ciekawa część wystawy, utkwiły w mej pamięci. I nie chodzi jedynie o obfitość wykładów branżowych guru, ale również pewnego rodzaju punkty zwrotne danego dystrybutora, lub szczęście posiadania w swych szeregach nietuzinkowych osobowości.
– Szczerze powiedziawszy nie sądziłem, że zwiedzanie wystawy ułoży się dla mnie w tak fantastyczny sposób. Otóż pierwszym pomieszczeniem do jakiego przypadkiem trafiłem, było oazą znanego mi osobiście z organizowanych kilka razy w roku projektów muzycznych Marcina Majewskiego. Dlaczego jego osoba jest dla mnie tak zjawiskowa? Marcin przy wsparciu środków publicznych realizuje nagrania najstarszych, często zapomnianych przez świat, polskich pieśni z okresu Średniowiecza, co idealnie wpisując się w moje zainteresowanie muzyką dawną sprawia, że gdy się widzimy, natychmiast prezentuje mi swoje najnowsze czy to realizacje, czy choćby krótkie, ale dające pogląd co ma na myśli w kolejnej sesji nagraniowej, często skomponowane przez siebie utwory. Tak też było i tym razem. I o dziwo, w trwających w założeniu dla mnie jako prywatne, wykładów na temat swoich przedsięwzięć wzięła udział spora grupa przypadkowych melomanów zainteresowanych sposobem rozstawienia często w kubaturach kościelnych wielu mikrofonów z dokładnym omówieniem dlaczego tak a nie inaczej, następnie procesem zgrania ich na stół, a na koniec sposobem masteringu. Nudy? Bynajmniej, o czym świadczyła spora lista pytań od publiczności. Reasumując. Ta prezentacja była na tyle zjawiskowa, że nim się obejrzałem, zdążyło minąć dobre pół godziny, w którym to czasie przywołany prelegent niezobowiązująco zaprezentował zalety generujących jego muzyczne zajęcia systemów audio. A jak widać na załączonych fotografiach, w opisywanej loży PGE Narodowego stacjonowała elektronika spod znaku Salonów Top HiFi, czyli kompletny, włącznie z drapakiem, set Yamachy, wspomagane ofertą marki AVM i gramofonem Clearaudio kolumny Magico, a także brylujący w świecie plików Devialet z kolumnami Vienna Acoustics. Puentując ten akapit mogę stwierdzić tylko jedno – wszyscy dystrybutorzy powinni zazdrościć szefostwu Salonów Top HiFi tak kompetentnego pracownika, a stacjonujący w Kielcach potencjalni klienci być zadowolonymi z możliwości osobistego spotkania się z Marcinem jako szefem stosunkowo niedawno otwartego tam salonu. Ja Wam zazdroszczę.
– To zajmujące pełnoprawne miejsce w serii pozytywnych zjawisk wydarzenie zainicjowane było dość przypadkowo. Po prostu wszedłem do kolejnej loży i od drzwi zażądałem zmiany źródła z plikowego (dlaczego o tym w dalszej części relacji) na jubileuszowy gramofon marki Brinkmann Audio. Tak tak, rozprawiamy o warszawskim SoundClubie, który swoją prezentację oparł o najnowsze wcielenie kolumn Marten, elektronikę Air Tighta, Engstrom, Art Acoustics, wspomniany z uwagi na jubileusz limitowany gramofon Brinkmann, a całą wyliczankę posadowił na akcesoriach antywibracyjnych Franc Audio Accessories. O co chodzi? Otóż Gospodarz zawsze uświadamia mi, że jestem jednym z niewielu, których ciężko jest zadowolić, dlatego też jako rekompensatę startowego może nie sporu o źródło, ale co najmniej kilku zdaniową wymianę poglądów postanowił wynagrodzić nieplanowaną wcześniej, czyli można powiedzieć, że prywatną prezentacją dźwięku z tak zwanej płyty matki. Chodzi mianowicie o wycięty na miedzianym nośniku wzorzec zwany pozytywem, z którego do celów tłoczenia odciska się w postaci cienkiej matrycy stalowy negatyw pierwszej i drugiej strony. Jak to wygląda idealnie prezentują fotografie wspomnianego złotego protoplasty, przez cieniutkie srebrne placki matryc dla tłoczni z odwróconymi można by powiedzieć w przeciw fazie rowkami, po winylowy materiał w postaci granulatu i bliżej nieokreślonej bryły. Dlaczego tak prezentacja była wyjątkowa? Niestety miedziana płyta, w przeciwieństwie do winylu, pozwala na dobre jakościowo odtworzenie zapisanego na niej materiału około 20, no może 30 razy. To zaś spowodowało, że właściciel tej ciekawostki Pan Matthias Lück miał zamiar zrealizować jedynie dwa pokazy przez całą wystawę. Na szczęście dla mnie i wielu w tym czasie zgromadzonych gości dał się namówić dystrybutorowi jego produktów do ponadprogramowej sesji. Czy było warto? Naturalnie. System jakom taki był odzwierciedleniem najlepszych cech High Endu. I nie bez znaczenia był fakt użycia w kolumnach uważanych za nazbyt ofensywne głośników Accutona. To był bardzo dobre zbilansowane połączenie szybkich przetworników, analogowych źródeł i lampowego wzmocnienia. I gdy już ze zwykłego czarnego placka dane mi było usłyszeć najważniejsze dla mnie artefakty typu: atak. energia, wysycenie i witalność wypełniającego sporych gabarytów salę dźwięku, to podczas drapania złotego „Graala” analogu do pakietu zalet doszedł również brak tak znienawidzonych przez oponentów gramofonów trzasków. Muzyka płynęła bez najmniejszych skaz sonicznych. Brawo Soundclub.
– Nie wiem, jak odbierzecie ten akapit, ale zanim przejdziecie do negatywnej oceny mojej decyzji zaliczenia go do formacji zjawisk tegorocznej edycji AVS, przeczytajcie, co mam do zakomunikowania. Zapewniam, że jeśli dacie mi szansę, sądzę, że wielu z Was odbierze mój wywód w podobny sposób. Otóż dla wielu wielokrotnych bywalców katowickiego salonu RCM mam bardzo dobrą wiadomość. Jego właściciel, znany z przywiązania do bardzo mocno osadzonego w szybkości i energii dźwięku fan rocka w tym roku postanowił spełnić oczekiwania melomanów stawiających na nieco większą dawkę muzykalności. Nie wiem, ile jest w tym mojej zasługi, ale po wielu, czy to osobistych, czy telefonicznych rozprawach, że dobrze byłoby obok znaku rozpoznawczego jakim są, zapewniające przeżycia bliskie rockowym koncertom kolumny Gauder Austik stanęły w salonie zespoły głośnikowe dla wielbicieli tak zwanego plumkania. Szczerze powiedziawszy myślałem, że nic z naszych pogadanek się nie wykluje, aż tu nagle okazało się, że Roger Adamek postanowił podążyć bliską moim wzorcom drogą. W jaki sposób? Nic nadzwyczajnego. Wziął w dystrybucję kolumny stroniące od porcelanowych membran, czym wydaje mi się bez problemu dotrze do pozostałej, jeszcze nie zgłębionej przez niego, części rynku audio. Fakt, prezentowane w tym roku jako początek przygody, dwudrożne kolumny Borg marki Fink Team swoim designem są trochę kontrowersyjne, ale bez dwóch zdań jestem w stanie stwierdzić, że wspierany przez elektronikę Thraxa wespół z gramofonem TechDas przekaz był najwyższej próby. Holografia, unikający dudnienia, w przecież trudnych warunkach wystawy bas, a przy tym piękno środka pasma spowodowały, że w wielu kuluarowych rozmowach opisywany system miał swoje pełnoprawne pięć minut. I nie mam tutaj na myśli złośliwego wytykania przez fanów szkoły Gauder Akustik, tylko dywagacje dotychczas poza zasięgiem RCM-u, a teraz potencjalnych klientów. Da się? Da. Ale ale, Roger Adamek nie był by sobą, gdyby takiego przedsięwzięcia nie dopiął na ostatni guzik i nie pozostawiając tematu rozgłosu o tym dealerskim wydarzeniu przypadkowi zaprosił ciało założycielskie opisywanego brandu z konstruktorem Karl Heinz-Finki’em na czele, które w naszpikowanych anegdotami wykładach przybliżyło licznie zgromadzonym dziennikarzom dzieje projektu od zarodka po finalny produkt. Zapewniam, było bardzo ciekawie.
– Kolejną, w moich oczach bez problemu jawiącą się jako zjawisko atrakcją było spotkanie z ambasadorem marki Marantz Kenem Ishiwatą. Myślicie, że naciągam rangę tego wydarzenia? Otóż nie. Owszem, podobne pogadanki odbywają się corocznie, a i kilka z nich przytoczyliśmy na naszym portalu. Jednak to obecnie relacjonowana była pewnego rodzaju przekrojem życia sensei’a Ishiwaty, gdyż w tym roku obchodzi 40-to lecie działalności we wspomnianym japońskim brandzie. Zazwyczaj przy takich okazjach mamy do czynienia z bardzo wnikliwym, ale jednak trzymającym emocje na wodzy odkrywaniem tajemnic kolejnego wcielenia sygnowanego jego nazwiskiem produktu, jednak tym razem zgromadzeni w firmowym salonie Horna goście mieli przyjemność uczestniczyć w niestety z naszego punktu widzenia zbyt krótkiej, ale jakże emocjonalnej w odbiorze, opowieści o czterdziestoletniej miłości jego życia, jakim jest udoskonalanie komponentów audio. To w najmniejszym stopniu nie był żaden wykład, tylko pewnego rodzaju okraszona osobistymi przeżyciami baśń. Baśń, którą naturalną koleją rzeczy puentowała najnowsza linia urządzeń Marantza KI RUBY, ale zapewniam, to był tylko dodatek do wspaniałej uczty dla zmysłów, a nie danie główne. Co ciekawe, wspomniany deser w postaci serii Ruby zdobi nie tylko wycięty na frontach komponentów podpis Kena, ale również mieniące się czerwoną poświatą oczko z wykorzystaniem oszlifowanego kawałka naturalnego rubinu. Grunt, to postawienie odpowiedniej kropki nad „KI”.
– Poniższy akapit jest bardzo spontaniczną odpowiedzią na moje kilkuletnie odwiedziny tego wystawcy. Zapewniam, że nie ma w nim żadnej złośliwości, ale ze wszech miar jego byt w tym gronie jest niekwestionowany. Do czego piję? Otóż od dawna w swoich relacjach chciałem coś o tych prezentacjach napisać. Naturalnie w kwestii dźwięku jak to na wystawach bywa, raz było lepiej, a raz gorzej, ale za każdym razem po przejrzeniu serii fotografii podejmowałem decyzję, że temat wypadnie z rozdzielnika. I nie było tłumaczenia, ze dźwięk był ciekawej próby. Niestety zawsze w grę wchodziła ogólna wizualna prezentacja pokoju. Co z tego, że muzyka potrafiła wciągać, gdy niestety zazwyczaj leżące na podłodze urządzenia były w całkowitej rozsypce. Albo bez obudowy, albo z wyrwanymi klawiszami. Ja wiem, ze najważniejszy jest dźwięk, ale oprócz osobistych wynurzeń około-sonicznych muszę przedstawić dowód w postaci zdjęć, a te zawsze pokazywały ogólny rozgardiasz, a nie z pietyzmem przygotowany pokaz, co mogłoby sugerować lekceważenie odwiedzających przez wystawcę. Dlatego też, gdy w tym roku zastałem grające w bliskiej mojemu sercu estetyce kolumny angielskiego Audio Note’a, w miarę estetycznie wizerunkowo skonfigurowaną elektronikę i względny porządek pośród produkowanych przez gospodarza kabli, wspierany dobrze osadzonym w barwie dźwiękiem postanowiłem przymknąć oko na brak dachu w źródle. Cóż, nikt nie jest idealny i gdy po latach przymusowej alienacji coś w prezentacji drgnęło, nie mogłem tego nie odnotować. Kończąc opis tego pokoju z przyjemnością informuję, że jeśli ktoś chciał z przyjemnością spędzić wolny czas, oferowana w pokoju Sulka jakość muzyki pozwalała na pełne odprężenie się od wystawowego zgiełku. To była idealna odskocznia od wielu zlokalizowanych obok pokoju Sulka krzykaczy, czyli lokali mających na celu zabicie, a nie zrelaksowanie słuchacza. Oby tak dalej.
3. „Nasi tu byli”.
Ta część relacji ma na celu przybliżenie kilku zestawień, w których jedną z głównych atrakcji były komponenty produkowane przez rodzime marki. Naturalnie po przestudiowaniu całości akapitu okaże się, że znalazło się w nim tylko kilku szczęśliwców, ale na woje usprawiedliwienie przypomnę, że w dotychczasowych tekstach starałem się solidnie, czyli wspomnieć o wszystkich rodzimych markach, dlatego też dając nieco więcej pola zestawom z gramofonem w roli głównej opiszę kilka pokazów.
– Tego tandemu chyba nikomu nie muszę anonsować. To są stali bywalcy monachijskich bojów o międzynarodowego klienta. J. Sikora i Horn’s zaproponowali referencyjny gramofon w roli źródła i najnowsze wcielenie tubowych kolumn, a wszystko napędzili lampową elektroniką. Efekt? Nie, żebym był złośliwy, ale na przestrzeni ostatnich lat słyszałem kilka lepszych wydań wariacji ich komponentów. Dla mnie było ciut za ofensywnie. Ja wiem, że to rasowe tuby, ale w fonii brakowało trochę body, co natychmiast wywoływało efekt delikatnego wyostrzenia dźwięku. Naturalnie każdy pokaz rządzi się swoimi prawami, ale z własnego recenzenckiego doświadczenia wiem, iż konstruktor kolumn nawet z potomków megafonów potrafi wyczarować fajne granie. Jeśli nie wierzycie, zajrzyjcie do Soundrebelsowej wyszukiwarki.
– MARTON, SIKORA, WILSON AUDIO, GIGAWATT, DCS
O! To była zdecydowanie lepsza niż stadionowa prezentacja z udziałem gramofonu Pana Sikory. Teoretycznie podobnie do tamtego pokazu była szybkość, rozdzielczość i energia, ale wszystko okraszone niezbędną dla równowagi tonalnej masą dźwięku. Dlaczego gramiak spod jednej ręki miał tak dwie różne odsłony? Otóż jestem wręcz pewien, iż całość tego przedsięwzięcia wziął w swoje ręce nadając odpowiednią dawkę masy w brzmieniu całości, mający swój debiut podczas tej wystawy w nowym biznesowym wcieleniu, testowany niegdyś na naszych lamach wzmacniacz polskiej myśli technicznej Marton. Zaskoczeni? Ja znam poprzednia wersję Martona i wiem, jak w zakresie wypełnienia dźwięku potrafi czarować. Naturalnie w tej konfiguracji daleko było szukać brzmienia szkoły Harbetha i innych powiązanych z radiem BBC marek kolumnowych, ale w tym wypadku spokojnie mogę powiedzieć, że mimo wpisanej w takie targi walki z akustyką pomieszczenia dźwięk był bardzo wciągający. Naturalnie mam na myśli odsłonę ze szlifierką w roli źródła, gdyż na cyfrę bez presji z mojej strony się nie załapałem.
– Myślicie, że kolejną powtórką opisu pokoju z kolumnami ESA Pana Zawady sztucznie drukuję mecz? Nic z tych rzeczy. Otóż ta loża występów oprócz elektroniki dystrybutora Intrada była pełnoprawną prezentacją nowej marki na naszym rynku Metrum Lab. Zatem dlaczego w głównych rolach wystąpiły znane z poprzednich wystaw komponenty? Metrum Lab między innymi produkuje wysokiej jakości okablowanie, których z racji notorycznego znajdowania się za sprzętem niestety prawie nie widać, a w tym przypadku oprócz okablowania systemu swoimi wyrobami postanowił delikatnie udoskonalić projekt Pana Zawady, czyli widniejące na fotografiach kolumny ESA Credo 3. Brzmienie? Nie ma nad czym deliberować. Drapak w roli głównej, elektronika Nagry i Avida, znane z solidnego dźwięku kolumny plus będący pewnikiem u Pana Zawady fantastyczny stary blues na wielu sąsiednich pokojach nie pozostawiały suchej nitki. Energia, gdy trzeba soczystość, ale również natychmiastowy atak pozwalały lądować na talerzu gramofony praktycznie każdej pozycji płytowej bez obaw o jakąkolwiek porażkę.
– Co prawda sporą uwagę na tych zdjęciach przykuwają futurystyczne kolumny Cabasse, ale mam przyjemność oznajmić, iż dla mnie rolę główną odgrywał polski gramofon spod znaku Tentogra. Fakt, design trochę nietypowy, ale właśnie oprócz samego dźwięku jego bryła ma być dodatkowym atutem w walce o poszukującego nietuzinkowych wizualnych rozwiązań klienta. Jak takie kształty drapaka odbieracie Wy, odpowiedzcie sami, ja tylko napomknę, iż gramofon zestawiony z lampowym wzmocnieniem i mogącymi pochwalić się punktowym źródłem dźwięku francuskimi kolumnami Cabasse zaproponował wszystkim odwiedzającym bardzo wciągające w domenie nie tylko budowania głębi sceny muzycznej, ale również zrównoważenia całego przekazu przedstawienie muzyczne.
– Gdy wypowiem frazę „Polski Klaster Audio” wierni czytelnicy naszego portalu bez zastanowienia powinni wiedzieć, o czym będziemy dywagować. Jeśli jednak ktoś z jakiś powodów nie ma choćby zdawkowego pojęcia, co oznacza wspomniany ciąg liter, oznajmiam po raz kolejny, iż ów twór jest swoistym konglomeratem polskich producentów. W ich ofercie znajdziecie wszystko. Od akcesoriów akustycznych i antywibracyjnych, przez kolumny, elektronikę audio, gramofony, po okablowanie. Po co komu taki rodzimy sobór konstruktorski? Otóż idea dla ewentualnego klienta jest bardzo istotna, gdyż w momencie braku wiedzy na temat przecież bardzo mocno zróżnicowanego rynku audio co z czym połączyć, aby uzyskać wysokiej jakości brzmienie, w momencie kontaktu z jakimkolwiek członkiem wspomnianego konglomeratu jeśli tylko wyrazi taką chęć, zostanie uzbrojony spełniający najwyższe standardy soniczne nie tylko zestaw audio, ale również akustykę pomieszczenia w jednym miejscu. Myślicie, że tak się nie da? Nie byłbym taki pewny. Kilka komponentów zaangażowanych w tworzenie oferty Polskiego Klastra audio miałem przyjemność testować i wiem, że panowie konstruktorzy wiedzą, o co w dobrym dźwięku chodzi.
– Poznajecie? Mam nadzieję, że tak, gdyż będące gospodarzami tej serii zdjęć marki weszły na przecież bardzo trudny dla początkujących rynek audio jak nie przebierając w słowach torpedy. I Fezz Audio i Pylon Audio i Muarah Audio chcąc zaistnieć pośród polskich miłośników dobrej jakości dźwięku musiały przebić się przez zalewającą nasz rynek ofertę z dalekiego wschodu, a mimo to każdy kolejny projekt skutkował jeśli nie nagrodami, to przynajmniej sporymi dywagacjami w audiofilskich kółkach zainteresowań. To zaś sprawiło, iż ci trzej muszkieterowie po dosłownie kilku latach mają na tyle rozbudowane oferty, że są w stanie bez problemu wypełnić zaaranżowaną na potrzeby pokazu sporą salę i korytarzowy aneks hotelu Sobieski. Coś o dźwięku? Posiedziałem tam kilka minut i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że może bez napinki na wyczynowość, ale fonia emanowała klarownością i spokojem, co pozwalało rokować na zdecydowanie lepsze wyniki w momencie domowego dopracowania każdego aspektu w kwestii odpowiedniego okablowania i warunków lokalowych. A przecież rozmawiamy o produktach dla zwykłego Kowalskiego, co tym bardziej pokazuje, że jednak Polak potrafi.
– Kontynuując przybliżanie rodziny polskich manufaktur chciałbym skreślić kilka zdań o kolejnym producencie okablowania i akcesoriów prądowych WK AUDIO. Tak wiem, kilka akapitów wcześniej był już jeden kablarz. Ale pozwólcie, że ja będę decydował, kto i co pojawi się w mojej relacji, a na swoje usprawiedliwienie dodam, że w poprzednich latach tego podmiotu nie było, dlatego też choćby z czystej przyzwoitości nie mogłem faktu nowego punktu na mapie polskich brandów pominąć. Jednak jak to w moich tekstach jest standardem, nie wklejam zdjęć dla samego wklejania, tylko zawsze staram się przekazać kilka informacji na temat zastanej fonii. Dlatego też idąc tym tropem na początku informując wszystkich, iż całość okablowanego drutami WK AUDIO systemu co prawda w osobnych epizodach, ale miałem okazję przetestować, chciałbym powiedzieć, że gdy wymagała tego muza w stylu Rammsteina, system skutecznie okaleczał moje narządy przyswajania bodźców dźwiękowych. A gdy w CD-ku wylądował często słuchany przeze mnie jazz, okazywało się, że jest w stanie przykuć mnie do siebie na dobrych kilkanaście minut bez wdawania się w konwersację. Czy to zaleta samych drutów, czy całego kooperującego systemu w warunkach wystawowych nie da się rozstrzygnąć, ale w momencie ciekawego pokazania dwóch całkowicie przeciwstawnych sobie światów muzycznych jedno mogę powiedzieć na pewno, druty co najmniej tego nie popsuły, a znając ochotę kolumn do dominacji nad resztą zestawu mogły nawet pomóc. Ale jak wspomniałem, stuprocentowa weryfikacja możliwa jest jedynie w starciu sam na sam.
– Na koniec bloku z serii „Nasi tu byli.” mam niekłamaną przyjemność przedstawić wszystkim lampiarzom mającą swoją inicjację kilka tygodni przed wystawą kolejną rodzimą konstrukcję First marki Audio Reveal. Jak zerkniecie do naszej wyszukiwarki, zorientujecie się, że to naprawdę było niedawno, dlatego też konsekwencja konstruktora wzmacniacza w postaci przecież kosztownego dla nowych podmiotów wzięcia udziału w drugiej w Europie pod względem rozmiarów wystawie nie mogła w moim tekście przejść bez echa. Jak to w podobnych przypadkach bywa, początkujący producenci na wszelkich prezentacjach zwykle posiłkują się pozwalającymi wydać jakikolwiek dźwięk uzupełniającymi ich system komponentami, dlatego też z reporterskiego obowiązku dodam, że reszta toru opiewała na kompakt marki Ayon, kolumny Chario i okablowanie Siltech. Efekt? Bardzo przyjemne, przyprawione nutką dobrej lampki nie tylko wina, ale również tej próżniowej granie. Spokój i smakowanie każdej wygenerowanej nuty były głównym motywem tej wizyty. Nie ma to jak dobra aplikacja szklanych baniek. Po takim obrocie sprawy, napełniony spokojem o co najmniej ciekawy wynik czekam na spotkanie oko w oko.
4. Walka formatów, ale niekoniecznie cyfra vs analog.
Przyznaję. Miało być jedynie o systemach z gramofonem w roli głównej. Tymczasem nie mogę przemilczeć tematu wielu ciekawych systemów z dwoma odmianami cyfry jako źródło. O co chodzi? Niestety w tym roku moje największe frustracje powodowało nagminne i co najgorsze ślepe, wykorzystywanie wszelakiej maści streamerów i im podobnych grajków. Dlaczego? Otóż prawie każdorazowe przejście z plików na choćby odtwarzacz płyt kompaktowych pokazywało, w moim mniemaniu oczywiście, zdecydowanie większą witalność i oddech generowanego dźwięku. Ja wiem, że wygoda na wystawie dla wielu jest celem nadrzędnym, ale ludzie, przecież przynajmniej teoretycznie, pokazujecie obecny absolut swojego portfolio, to wypadałoby, jeśli nie ma specjalnego życzenia pośród słuchaczy grać na sto, a nie z racji unikania męczącego zmieniania krążków, na dziewięćdziesiąt procent jego możliwości. Przesadzam? Nie wiem, może. Przecież jakość dźwięku z plików po kilku minutach akomodacji słuchu również okazywała się fantastyczna, ale ja mam napisać swoje odczucia, a te przy wiedzy, że można było lepiej, nie pozwalają mi na głaskanie wystawców po główce. I nie chodzi mi wywoływanie jakiejkolwiek walki pliki kontra cd, tylko jeśli to drugie wypada lepiej, to dlaczego podczas święta melomanów i audiofilów z niego rezygnować. Ale żeby było jasne. Te pretensje nie dotyczą zestawów opartych tylko o źródła plikowe, gdyż tak przygotowani dealerzy celując w konkretną grupę docelową, która bez względu na wartość kombinacji sprzętowej w trosce o wygodę ponad wszytko jest w stanie pójść na duże ustępstwa dźwiękowe, nie stawiali kompaktów obok streamerów unikając tym sposobem ich bezpośredniego zderzenia. OK., wystarczy tego wylewania żalów. Czas przejść do przybliżenia kilku ciekawych, nie tylko tych lekko skrytykowanych powyżej cyfrowych, ale również wspierających się analogiem systemów, które bez dwóch dań wyznaczają standardy jakości dźwięku.
– MBL
Jak wieść gminna niosła (przedwystawowe zapowiedzi) i co zostało potwierdzone naocznie i nausznie w jednej z lóż PGE Narodowego, że polski dystrybutor ww. marki stanął na wysokości zadania i zapewnił nam flagowy zestaw tego niemieckiego producenta. Generujące dźwięk monstrualne cebule napędzane zaprojektowaną z podobnym rozmiarowym rozmachem elektroniką pokazały, jak powinien kreowany być w naszych domostwach iście holograficzny przekaz 3D. Ale to nie koniec pozytywnej wyliczanki, gdyż podczas realizacji takiego spektaklu słychać było fenomenalną kontrolę niskich tonów, rozdzielczą, ale barwną średnicę i naszpikowaną milionami informacji górę pasma akustycznego. Taki świat muzyki potrafią wykrzesać z siebie tylko najlepsi, a set MBL pokazał, że jest jego pełnoprawnym oferentem.
– VTL, Rockport, VPI, Transparent
Ten producencki obóz jest idealnie wpisującym się w moje poszukiwania systemów z gramofonem konglomeratem. Owszem, mimo elektroniki wykorzystującej szklane bańki i czarnego placka jako dawcy informacji dźwięk był daleki od przesadnie eufonicznego – czytaj mocno wysyconego, ale kto powiedział, że lampa zawsze musi przerysowywać prawdę w kierunku otyłości zapisów nutowych. W tym przypadku otrzymaliśmy szybkość, rozdzielczość, ale bez najmniejszych oznak krzyku. A jeśli ktoś z Was w kwestii ostrości przekazu twierdzi inaczej, może być pewnym, iż w miłości do lamp przekroczył cienką linię zdroworozsądkowych upodobań. Niemniej jednak, mamy wolny kraj i każdy lubi co mu w duszy gra. W mojej grało jak skreśliłem powyżej.
– McIntosh, Transparent
Takiego membranowego rozmachu dystrybutorzy tego amerykańskiego producenta już dawno nam nie prezentowali. Co mam na myśli? Otóż tegoroczny zestaw oprócz szczytowej elektroniki i gramofonu popularnego MAC-a mógł się pochwalić mającymi swój debiut na wystawie w Monachium zajmującym szczyt oferty zespołami głośnikowymi. Kogoś przeraża liczba przetworników? Przyznam szczerze, że ja również miałem obawy, czy dźwiękowi uda się zebrać w spójną całość. Na szczęście konstruktorzy kolumn bez problemu poradzili sobie z tą niewiadomą i wystarczyło usiąść w ostatnim rzędzie przygotowanych dla gości krzesełek, by świat dźwięków bez problemów czarował mnie wieloma odmianami barw na bezkresnej wirtualnej scenie. Ale zaznaczam, miejsca w pierwszym szeregu mogły bardzo mocno zafałszować tę opinię. Co ciekawe, przywołany zestaw był może nie całkowitym, ale zdecydowanie bardziej idącym w zabarwienie przekazu przeciwieństwem kompilacji VTL, Rockport, VPI. Dla każdego coś miłego.
– Wilson Benesch, Electrocompaniet
Powiem bez ogródek. Jeśli ktoś powie, że to zestawienie choćby minimalnie, ale mimo wszystko kąsało kogoś nadpobudliwością, to nie wytrzymam i za rok opublikuję jego nazwisko, nawet wbrew obecnie panującego nam jaśnie wielmożnego RODO. To jest od zawsze bardzo pewne, nawet dla początkujących audiofilów, zestawienie. Żadnego krzyku, tylko pięknie ubrana w barwne alikwoty na bezkresnej scenie muzyka. Jednym słowem prawie w ciemno strzał w przysłowiową dziesiątkę.
– FOCAL, NAIM
Wiem, wiem, co prawda odtwarzacz płyt kompaktowych w zestawie był, ale większość prezentacji prowadzona była przy użyciu najnowszego, bo pokazanego światu w połowie roku streamera Naima ND 555, który spięto z budzącym respekt piecem Statement również wiadomej marki i omawianymi obok angielskich produktów na uwiecznionej na fotografiach konferencji prasowej kolumnami Focal Stella Utopia. Nie będę uzewnętrzniał się na temat przekazanych nam podczas tego mitingu informacji, tylko zaznaczę, że pomagające pokazać prelegentom zalety nowości ww. brandów utwory tryskały energią basu, szybkością narastania dźwięku i dźwięcznością górnych rejestrów. Czy to źle? Bynajmniej, jak na pokaz było bardzo dobrze, co bez problemów udowodnił solowy występ kontrabasu. Niestety odbiór muzyki jest bardzo subiektywny, dlatego z kuluarowych rozmów wiem, że gdy według mnie dźwięk oscylował w estetyce neutralności, przez melomanów został odebrany jako nadpobudliwy. Jednak pisząc tę relację jestem już po wstępnych odsłuchach tegoż zestawu w mojej samotni (tak tak, pełen set stoi obecnie u mnie), dlatego też zapewniam wszystkich niezadowolonych, iż analityczność ponad wszystko nie jest jego domeną. Owszem, nie zostaniecie pogłaskani przemiłym kolorowaniem świata, ale przeciwieństwa w stylu bezdusznego dążenia do analityczności również nie usłyszycie. Co konkretnie? O nie, na to musicie poczekać do przygotowywanego testu „Systemu marzeń”.
– ProJect
Niestety, ten popularny producent co prawda w kilku systemach miał swój udział, ale dłużej, czyli podczas wertowania listy nowości w jego ofercie udało mi się z nim obcować jedynie na korytarzowej statycznej ekspozycji. Szkoda. Ale dobre i to, że duch gramofonów w narodzie nie umiera.
– T+A
Odwiedzając tego wystawcę zawsze mam w pamięci opiniowany przed kilku laty kompletny zestaw. To było granie bez ograniczeń w domenie wolumenu pozbawionego jakichkolwiek zniekształceń. Bez dróg na skróty, tylko unikająca podkolorowań prawda o zapisanej na srebrnych krążkach muzyce. Tak też było i tym razem. A na dodatkową pochwałę zasługuje fakt, że obsługa bez najmniejszych problemów spełniła moją prośbę użycia odtwarzacza płyt kompaktowych. Marudzę? O nie, gdyż następująca po tej prośbie konwersacja dostarczyła mi informację, iż właściciele projektu biznesowego spod znaku T+A z pełną świadomością tego czynu postanowili zainwestować w wyprodukowanie napędów cyfrowych swojego pomysłu. Zdziwieni? Przyznam szczerze, że ja również, tylko pozytywnie. Tak trzymać panowie.
– Triangle, Musical Fidelity
Tak, wiem. Tutaj rządziła płyta CD, jednak pozytywne opinie po ostatnich testach drugiej od góry konstrukcji francuskich kolumn i angielskiej elektroniki sprawiły, że nie mogłem nad tymi aspektami przejść obojętnie. I żeby było jasne, tak u mnie, jak i w przypadku pokazu na PGE Narodowy nic nie krzyczało. nie było gęsto i gładko w stylu lamp 300B, ale kolumny Triangla nie są stworzone do siłowego kolorowania naszego świata, tylko pokazywania palcem, jaki jest naprawdę.
– AUDIO TEKNE, SAMURAI, SOULSONIC, VERTERE, Tellurium Q
Gdy widzę przypominającą stare radiostacje z czasów II wojny światowej elektronikę japońskiej marki Audio Tekne, zawsze kręci mi się w oku łezka. Miałem na testach prawie całą jej ofertę i tylko stosunkowo mała uniwersalność wzmacniaczy w zderzeniu z problemami wydajności prądowej podczas testów trudnych kolumn spowodowała odpuszczenie przez moment przesiadki na tę elektronikę. To jest esencja muzykalności, ale co zaskakujące bez przerysowania soczystości przekazu. Po prostu w mojej opinii trafienie w punkt smaku lampy bez sztucznego koloryzowania. Ale idąc za słowami znanej piosenki do tanga trzeba dwojga, dlatego też dystrybutor Natural Sound wspomnianej elektronice zapewnił dwie pary kolumn – lekko utubowione na wysokich tonach zespołu głośnikowe Samurai i wywołujące pośród słuchaczy kompleks mniejszości, wykorzystujące wpisujące się w nowoczesne pomieszczenia szkło, gigantyczne SOULSONIC, a całość okablował stacjonującymi na co dzień w moim zestawie drutami Tellurium Q. Naturalnie jak to w przypadku prezentacji japońskich produktów jest w zwyczaju, na samym szczycie szafki z komponentami audio dumnie prężył muskuły nadający smaku analogowości przekazu drapak Vertere. Ja podczas odwiedzin tej prezentacji załapałem się na mniejsze kolumny i mogę powiedzieć, że owszem, było ciekawie, jednak rozchylające się na boki kierownice dźwięku powodowały typowe artefakty dla tuby. Nie, żebym narzekał, ale blachy w starych nagraniach wzmacniane taka konstrukcją były nader dobitne. Ale uspokajam, żeby nie być posądzonym o drukowanie meczu trochę się czepiam.
– Jadis, Destination Audio,
W tym roku Grobel Audio postanowił odejść od użycia w pokazie produktów Franco Serblina i postawił na polskiego producenta kolumn tubowych marki Destination Audio. Efekt? Dla mnie fajne, czasem ze sporą ilością masującego nasze trzewia basu, ale jednak tubowe granie. Całości smaku tego wydarzenia dodawał nie tylko fantastycznie prezentujący się, ale również znakomicie przypominający nam piękne czasy analogu magnetofon Studera. Czy to bajka dla wszystkich? Nie wiem, gdyż zespoły głośnikowe są sporych gabarytów, ale z pewnością elektronika znad Loary również w tym przypadku wyszła z tarczą.
– DEVORE FIDELITY, Air Tight, Franc Audio Accessories, Brinkmann
Śmiejcie się śmiejcie, ale te podobne do komódek na bibeloty naszych babć, lub sypialnianych szafek pod nocne lampki, kolumny DeVORE FIDELITY przy wsparciu systemu japońskiego Air Tighta, gramofonu niemieckiego Brinkmanna i rodzimej produkcji akcesoriów antywibracyjnych ze stolikiem Franc Audio Accessories w roli głównej naprawdę fajnie grały. To nie był pokaz typu napinanie się na wyczynowość, tylko bardzo spójnie granie z naciskiem na magię. Muzyka raczej starała się ukoić nasze skołatane nerwy, niż próbować walczyć z wieloma nastawionymi na zamordowanie naszych organów przyswajania dźwięków sąsiadującymi wystawcami. No i rządził gramofon, tylko gramofon.
– GAUDER AKUSTIK, VITUS AUDIO, ARGENTO AUDIO
Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale przecież to wydarzenie miało miejsce w koszmarnie wielkiej sali konferencyjnej, a mimo to pochodzące zza naszej zachodniej granicy stosunkowo niewielkie kolumny DARC 100 wypełniały ją po brzegi. Ale jeśli ktoś zna się narzeczy, wie, że najważniejszym tematem tej prezentacji nie było wytworzenie odpowiedniej ilości decybeli, tylko podanie ich w pozbawiony zniekształceń, bardzo swobodny, zaskakująco gładki i soczysty sposób. A trzeba dodać, że przy wsparciu również niewielkiego gabarytowo wzmacniacza Vitusa, niemieckie maluchy robiły to z łatwością. Fakt, pełnię swoich możliwości pokazały dopiero w sobotę wieczorem, a wzorcowo zagrały w niedzielę, ale trzeba wziąć pod uwagę, że hotel Golden Tulip miał jednodniowe opóźnienie, dlatego też i tak należą się brawa za szybkie dojście do formy przecież wykonanych z aluminium, przez kilkanaście godzin mrożonych i wytrzęsionych na pace dostawczaka konstrukcji. Możecie nie wierzyć, ale spotkałem kilku od zawsze stojących w opozycji do ceramicznych głośników znajomych, którzy po tej prezentacji w imię odszczekania wszystkich wcześniejszy utyskiwań posypywali głowy popiołem.
– Audio Hungary
To jest typowy przykład wiedzy na temat budowania niewymagającego sprzedawania nerki systemu audio. Prosty gramofon Technicsa, lampowe wzmocnienia i małe kolumienki pokazały, że bez popadania w megalomanię da się skonfigurować set emanujący ciekawym w domenie informacji, a przy tym esencjonalnym brzmieniem. Tak trzymać panowie.
– YG Acoustic, Audionet
W dzisiejszych, nastawionych na prezentację solidnej ilości niskich rejestrów czasach kolumny zamknięte są rzadkością. Dlatego też nie mogłem nie wspomnieć o niedawno testowanych na naszych łamach konstrukcjach YG Acoustic. Ale nie dlatego, że chciałbym je bezkrytycznie promować, tylko podzielić się informacją o fakcie bardzo dobrego basu w kwestii jego jakości i ilości z tych smukłych Amerykanek tak w moim 35-cio metrowym salonie, jak i hotelowym pokoiku dla chomika. Nie sądziłem, że są aż tak uniwersalne, ale życie pokazało, że gdy zapewnimy im odpowiednią elektronikę i popracujemy nad akustyką ( w tym przypadku set Audionet’a i akcesoria Artnovion) sprawdzą się praktycznie w każdych warunkach. To było zjawiskowe granie, co często słychać było pośród omawiających każdy odwiedzany pokój grup zakręconych audiofilów.
– AYON
Jak znakomicie wiecie, Ayon to nikt inny jak Gerhard Hirt i jego nieprzebrana ilość pomysłów na fantastyczny sound. Co ciekawe, gdy do niedawna w ofercie tego artysty z dziedziny budowania konstrukcji lampowych promowana była głównie wszelkiej maści elektronika, to bodajże od dwóch lat również i kolumny tej austriackiej stajni coraz częściej goszczą na salonach. Myślicie, że to nic nadzwyczajnego? Jeśli tak, to trochę błądzicie, bowiem gdy konstruktor bierze się za projektowanie kolumn, zazwyczaj ma na uwadze swoją elektronikę, co już na starcie ewentualnych konfiguracji sprzętowych preferuje firmową kompilację. Czy takie podejście do sprawy okaże się sukcesem, pokaże życie, ale przyznacie, że jest w nim dużo racji. Coś o tegorocznym pokazie? Spójrzcie, w tym roku zrezygnowano z mającego poprawić akustykę pomieszczenia baldachimu nad publicznością, a mimo to prezentacje nie tylko według mnie, ale również w opinii wielu moich znajomych, wypadały bardzo dobrze. Mało tego. Otóż w tym roku pierwszym moim pytaniem do napotkanego w sali Gerharda była fraza: “Grasz z DSP?” Na to on ze stoickim spokojem stwierdził, że nie, bo to jednak delikatnie degraduje dźwięk i w tym roku powalczył o zestaw radzący sobie sote, czyli bez żadnego majstrowania w sygnale. Nie chcę, ale muszę się powtórzyć: Da się? Da. Gerhard, brawo Ty.
– Audiostereo. pl. DIYaudio.pl
Dotychczas w moich relacjach obie parające się budowaniem sprzętu audio społeczności występowały tylko raz, no może dwa, ale za każdym razem pisałem tylko o jednej z nich. Dlaczego? Sprawa jest banalna. Zwykle panowie grali za głośno, co z jednej strony nie pozwalało się skupić na tym, co ich budowane przez lata całymi nocami dziecko miało do przekazania. A jak już udało się im przedrzeć do broniące się w naturalnym odruchu moich narządów słuchu, zbyt ofensywne granie w małym pokoju skutkowało odbiorem zniekształceń i szkodliwych odbić. Na szczęście gdy zawitałem do tych pokoików za sterami siedział ktoś rozsądny, dlatego też przy odpowiednim poziomie głośności nawet stosunkowo za duże do kubatury pomieszczenia kolumny nie chciały mnie zabić, tylko próbowały oczarować. Może szczytów High Endu z tego nie było, ale przyznaję, przyjemnie było posiedzieć i posłuchać.
– Audium, Mastersound, Audionet
To pomieszczenie było luźną konfiguracją kilku marek. I na tle gigantów tej wystawy z pozoru nie byłoby w nim niczego szczególnego, gdyby w podobnie do nieco wyżej opisanego producenta Audio Hungary nie było świetnego dźwięku za małe pieniądze. Owszem, momentami skierowany w podłogę głośnik basowy za sprawą fal stojących w pomieszczeniu pokazywał, że jest obecny, ale były to jedynie sporadyczne wybryki, które na tle przyjemnej muzy traciły na wadze. Niestety hotelowe pomieszczenia zazwyczaj starają się utrudnić wystawcom życie, co rozsądnie patrzący na prezentację słuchacz jest w stanie odfiltrować.
– Avantgarde, Accuphase, Transrotor
Tym razem, po zeszłorocznej prezentacji topowych konstrukcji marki Avantgarde, dystrybutor postawił na coś wpisującego się w większą liczbę potencjalnych pomieszczeń. Do oceny dostaliśmy kolumny tubowe scalone z modułami basowymi, co znacznie redukując ich gabaryty, pozwala zagrać m nawet w 20 metrach kwadratowych. Całość wspomagana elektroniką japońskiego Accuphase’a i karmiona niemieckim gramofonem Transrotora pokazała, że nie zawsze rozmiar jest najważniejszy. Naturalnie w porównaniu do zeszłorocznego pokazu nie było ściany dźwięku na miarę poziomów stadionowych, ale za to dostaliśmy wysmakowany w realiach informacyjności, szybkości i co ważne dobitności niskich rejestrów, spektakl. Ale, ale, choć nie było szans na zbliżenie się do flagowego seta, gdy tylko tego zapragnęliśmy, bez problemu wystawca spokojnie wypełnił po brzegi dobrej jakości dźwiękiem tą wydawałoby się zbyt dużą dla tych konstrukcji kubaturę. Teoretycznie małe, a cieszyły podobnie do monstrualnych flagowców.
– Aurelia, Lumin, Lavarin, Norma Audio
Gdy przeglądając wybrane zaraz po wystawie fotografie zastanawiałem się, co skłoniło mnie do umieszczenia poniższych w przecież bardzo mocno tendencyjnym przeciwko wszelkiego rodzaju plikom w roli źródła tekście, natychmiast w moich myślach zwizualizował się obraz trój-ocznych kolumn i szybciutko załapałem, co poeta miał na myśli. Cóż takiego? Wystarczający do wplecenia tej przygody w kreślony tekst pospolity strach. Przed czym? Już zdradzam. Gdy wkraczałem do okraszonego serią fotek pokoju widok trzech złowrogo patrzących na mnie, skupionych obok siebie, kopułek natychmiast wzbudził w moich trzewiach odruchy obronne. Tę panikę potęgował smutny finał penetracji przestrzeni maleńkiego pomieszczenia w poszukiwaniu mogącego ujarzmić ewentualne nadmierne brylowanie wysokich tonów źródła analogowego. Niestety, dostępne były jedynie bezduszny plikograj i przy sprzyjających wiatrach mogący nieco uratować sytuację CD-ek. Finał? Otóż już po kilkunastu minutach wiedziałem, że ogarniający mnie strach miał zbyt wielkie oczy, bowiem okazało się, że owszem grania typu lampowa eufonia nie zaznałem, ale również krzyku w tym dźwięku ani widu ani słychu. Oczywiście w naturalnym odruchu natychmiast poprosiłem o serię płyt kompaktowych i muszę stwierdzić, że jedyne do czego mógłbym mieć delikatne zastrzeżenia to delikatne odchudzenie średnicy. Może nawet nie całej, tylko jej wyższego podzakresu, ale jednak. Po prostu w kawałkach z wokalizą słychać było zbyt oszczędne osadzenie głosów artystów w masie. Ale poza tym, również w kwestii kontroli basu było ok. Jak widać, czasem aby zaistnieć w eterze trzeba posunąć się do tricków rodem z horrorów, co tej debiutującej na naszym rynku marce kolumn Aurelia udało się znakomicie.
I tym początkowo przyprawiającym mnie o ciarki na plecach, a w konsekwencji pozytywnym, pokazem chciałbym zakończyć ten kilkudziesięciopunktowy miting. Wiem, że tekst jest tendencyjny, ale po latach odmawiania sobie przyjemności pisania o tym co chcę, wreszcie postawiłem na swoim. Czy ktoś na tym stracił? Naturalnie, że nie, gdyż nie ma realnych szans wspomnieć o każdym wystawcy choćby jednym zdaniem. Ale żeby trochę siebie usprawiedliwić zdradzę, iż wiele pokazujących swoje zabawki podmiotów na takim postawieniu sprawy wygrało. Niestety kilka prezentacji było słabych. Które? Na dzisiaj jest to moja słodka tajemnica, ale wszyscy mający choćby minimalne pojęcie o dobrej jakości dźwięku z pewnością sami się domyślą. Ale uwierzcie mi, nawet nieudany z różnych powodów pokaz jest lepszy od sztucznego rozdmuchania tematu do rangi wydarzenia wystawy, co w konsekwencji okazało się tylko pobożnym życzeniem, a w moim odczuciu zwykłym drwieniem z odwiedzających targi gości. Miałem o tym nawet skreślić akapit, ale z pobudek czysto humanitarnych zrezygnowałem. Zasygnalizuję jedynie, że chodzi o najdroższy polski wzmacniacz lampowy, którego było jedynie pół, a szumu jakby lądowali kosmici.
Moim zdaniem do sukcesu biznesowego prowadzą inne niż tego typu działania. Ale może się nie znam. Ok. Wystarczy tego pastwienia się. Mimo wszystko życzę panom wielu sukcesów, a Was wiernych czytelników moich corocznych opowieści dziwnej treści chciałbym serdecznie pożegnać do majowego święta w Monachium.
Jacek Pazio