Jak zapewne wszyscy się zorientowaliście, kolokwialnie mówiąc już po tak zwanych ptakach. Oczywiście mam na myśli minione Audio Video Show 2024. Przez większość z nas z utęsknieniem oczekiwane, nierzadko od strony kolejności zwiedzania pieczołowicie zaplanowane, lecz niestety po całej akcji okazuje się, że zbyt szybko mijające. Tak tak, nazbyt szybko, gdyż przy tej ilości wystawców nie ma szans na dogłębne poznanie pełnego spektrum przygotowanej oferty. Owszem, przy dobrych wiatrach z grubsza da się całość ogarnąć, jednak zawsze trochę szkoda, że trzeba iść na odsłuchowe kompromisy i z braku czasu wykreślać z notatnika potencjalnie fajne sesje odsłuchowe. Po co o tym wspominam? Naturalnie jako wprowadzenie Was w swoją opowieść o minionej imprezie z muzyką w tle. Opowieść oczywiście z przywołanego przed momentem powodu wybiórczą, jednak za każdym razem próbującą pokazać cechy szczególne odwiedzanego pokoju i moją mniej lub bardziej znaną wszystkim zakulisową wiedzę na jego temat. Jak mi to wyszło, przekonacie się za moment. Jednak jak co roku zaznaczam, że aby uniknąć nudnego lania wody, poniższa pisanina będzie dość luźnym formułowaniem spostrzeżeń z wykorzystaniem mniej lub bardziej udanie dobranych do danej sytuacji związków frazeologicznych. Czy będzie cała prawda i tylko prawda? Otóż tym razem postaram się raczej pokazać pozytywne istoty konkretnych prezentacji, aniżeli kreować się na znawcę. Wystawa i jej przypadkowość odbioru w zależności od repertuaru oraz wypełnienia pomieszczenia podobnie do mnie parającymi się tym hobby osobnikami, do tego rodzima nie jest dobrym czasem na wygłaszanie wiążących ocen. Co prawda uderzając się w pierś, czasem to zrobię, ale postanowiłem, że tym razem ewentualną karą będzie sygnalizowane drobnymi przytykami słownymi symboliczne pomrukiwanie pod nosem. Dlatego jeśli jesteście zainteresowani, co mam do powiedzenia na temat minionego wydarzenia nie z pozycji tak zwanego Palca Bożego, tylko tym razem raczej przyjaznego, może z lekkim zwróceniem uwagi na jakiś aspekt, ale jednak bez krzty mentorstwa spojrzenia na zastaną sytuację, zapraszam do zapoznania się z kilkudziesięcioma poniższymi opisami okraszonymi przygotowanymi, niestety na dłuższą metę wyniszczającymi wzrok Marcina, stosownymi seriami fotografii.
1. Horn – Sonus faber, Classe
Swoją drogę przez wystawę rozpocząłem od majestatycznych, najnowszych w portfolio marki, jak to jest w zwyczaju ekstremalnego High End-u szalenie drogich kolumn Sonus faber Suprema. W odróżnieniu od poprzednich flagowców Aida II przybyły do Polski zestaw nie był jedną bryłą dla każdego kanału, tylko składał się z oddzielnych sekcji średnio-wysokotonowych i pasywnych modułów basowych. W tego typu konstrukcjach podobne podejście do tematu jest częstą praktyką i w rozumieniu oddania odpowiedniej ilościowo energii niezakłócającej propagację wyższych częstotliwości przez wielu melomanów jest bardzo pożądane, jednak finalnie odbiór nie dla wszystkich jest ideałem. Ale spokojnie, nie chodzi o ilość energii, tylko rozdzielczość obsługiwanego pasma. Na szczęście im bardziej zaawansowana konstrukcja, tym wspomniane aspekty cierpią na mniejszą ilość dolegliwości, dlatego przytoczoną, wyrobioną na własnym doświadczeniach opinię nie traktujcie jako zła w najczystszej postaci, tylko skutek takich, a nie innych, dla wieli bezproblemowo akceptowalnych wyborów projektowych. Jeśli nie przykładacie do tej sprawy aż tak dużej wagi jak ja – zaznaczam, osobiście jestem nienaturalnie drobiazgowy, tematu po prostu nie ma. A jeśli tak, jest za to pełna satysfakcja z oferowanego dźwięku. Jakiego w tym wydaniu? Cóż, zakulisowe opinie sięgały obydwu biegunów, czyli od bardzo dobrze, przez dobrze, do bardzo źle. Ja ze swojej strony powiem tak. To było takie jak lubię duże, pełne energii i braku kompresji granie. Na co dzień obcuję z wielkimi kolumnami i wiem, kiedy coś podobnie do opisywanych Sonusów gra ze swobodą. Jednakże gdybym miał odnieść ten pokaz do swoich preferencji, dla mnie bas był zbyt krągły. Było go odpowiednio dużo i pod pełną kontrolą bez względu na poziom głośności, był mocny, jednak nie do końca dobrze definiowany w kwestii krawędzi oraz twardości. Moim zdaniem przyczyny były dwie. Pierwsza wiąże się z zastosowanym wzmocnieniem tej sekcji (Classe), a druga była skutkiem użytych wielkich przetworników z potężnymi resorami. Niestety mimo fajnego oddania rozmachu dosłownie każdego rodzaju muzyki dla mnie było zbyt miękko. Ale jak wspominałem, wielu się podobało i bardzo podobało, zatem problem jako taki nie istnieje.
2. SoundClub – EgglestonWorks
To pierwsza większa prezentacja niedawno wprowadzonych do oferty kolumn EgglestonWorks przez tego dystrybutora. Grały z wielonarodową, od dawna oferowaną, a przez to dobre znaną elektroniką, dlatego wspominam tylko o nich. A jest o czym. Otóż wszyscy wiemy, z jakim wyzwaniem wiąże się chęć zastosowania w kolumnie przetworników – szczególne dla dolnych rejestrów – o dużej średnicy. Dlaczego to tak ważny temat, w tak zacnym gronie jak Wy chyba nie muszę rozkminiać. Jednak gdy na taki krok się już zdecydujemy, rozwiązania są dwa. Albo budujemy trzydrzwiowe, zazwyczaj ciężko akceptowalne wizualnie szerokie szafy gdańskie, albo stosujemy mniej lub bardziej udane triki. I właśnie z jednym z wielu trików mamy do czynienia w tytułowych Amerykankach. Chodzi oczywiście o aplikację basowców w szerszej podstawie i reszty w znacznie węższej nadstawce. Jak w odbiorze werbalnym to wyszło? Nie oszukujmy się, z powabnością sylwetki Claudii Schiffer ma to niewiele wspólnego, ale muszę przyznać, że po zastosowaniu wyzywającej kolorystyki wykończenia – w tym przypadku mamy coś na kształt żółtych mini-rakiet balistycznych – angażując wzrok użytkownika innym pakietem wrażeń da się z tym żyć. Naturalnie nie jest to design dla każdego, jednak jeśli ktoś jest dość blisko jego akceptacji, szalę finalnego zadowolenia z pewnością przechyli oferowane brzmienie. Jak można wywnioskować patrząc na przetwornikowe uzbrojenie, przy wykorzystaniu odpowiedniego wzmocnienia – na wystawie był to mocarny Boulder – dostaniemy solidne i zwarte kopnięcie, bogatą w informacje i esencjonalną średnicę oraz niezbędne do uzyskania stosownej swobody prezentacji, pracujące w służbie spójności brzmienia kolumny otwarte wysokie tony. Dla mnie było to ciekawe doznanie, bo kolumny stosunkowo nieduże, a budowana scena w pełni oddawała realia puszczanej muzyki.
3. Sound Source – Vivid Audio, Audionet
Nie wiem jak Wy, ale dla mnie wyzwanie wizualne w poprzednio opisywanych kolumnach (EgglestonWorks) to tak zwany pikuś w stosunku do widniejących na zdjęciach z tego pokoju pochodzących z RPA Vivid Audio. Tam mieliśmy co prawda mocny wizerunkowo, ale jednak bardzo zbieżny z ogólnymi trendami pomysł na ogólną bryłę kolumny, tymczasem tutaj jest całkowity designerski odlot z motywami z gwiezdnej sagi George Lucasa w tle. Przesada? Bynajmniej, gdyż osobiście znam wielu pobratymców, którym taki pomysł bardzo się podoba. A przecież na obecnym, bardzo mocno nasyconym nieprzebraną ilością ofert rynku wyróżnienie się pośród tak zwanego „tłumu” to pierwszy bardzo ważny krok w pozyskaniu czasem niewiedzącego czego chce klienta. I gdy podczas przypadkowego przed wielu laty na wystawie w Monachium pierwszego spotkania z kolumnami tej marki miałem obiekcje, czy dałbym radę z nimi żyć, obecnie do tematu podchodzę całkowicie inaczej. A to dlatego, że na tle ogólnej, do pewnego stopnia przesyconej już prostopadłościenności znakomitej większości zespołów głośnikowych Vividy są inne, a dokładnie jakieś. I tak jak w przypadku do EgglestonWorks, gdy podepniemy je do odpowiedniego zestawu audio – tutaj mieliśmy pre-power Audioneta i źródło analogowe, odwdzięczą się ciekawym brzmieniem. Akurat na wystawie odebrałem je jako nieco jasnawe, ale nie krzykliwe, za to swobodne i otwarte w niezbyt przyjaznej akustyce – szyby z tyłu, obniżony sufit nad nimi i ogólny gips-karton jako wykończeniówka – co pokazało, że w parze z niebanalnym wyglądem idzie łatwość radzenia sobie – oczywiście przy wykorzystaniu wiedzy wystawce co z czym połączyć – z zastanymi warunkami lokalowymi.
4. Audiofast – Gryphon, Wilson Audio
Moim skromnym zdaniem tą prezentacją Gryphon udowodnił prawdziwość bardzo ważnej tezy w naszej zabawie. Naturalnie piję do nieco wyuzdanego społecznie stwierdzenia „shit in, shit out”, czyli tłumacząc na nasze luźnym tekstem „g. włożysz, g. otrzymasz”. W tym konkretnym przypadku chodzi o będący jeszcze światową nowością majestatyczny gramofon Apollo i flagowy phonostage Siren. To topowe perełki duńskiej stajni, przy których przecież od lat znakomicie radzący sobie na rynku zestaw pre power Zena + Antileon oraz mające swoją premierę w naszym kraju rocznicowe kolumny Wilson Audio The Watt/Puppy to tylko drobny cenowy dodatek. Mezalians? Bynajmniej. W moim odczuciu udane pokazanie, jak ważne w całej konfiguracji systemu jest źródło. To było na tyle znamienne w odbiorze, że większość odwiedzających, w tym naprawdę duża grupa moich znajomych nie tylko twierdziła, że całość świetnie gra, ale wielu z nich stawiało to wydarzenie nawet na pudle wystawy. A przecież mierzyło się z takimi absolutami jak opisane na początku mojej relacji Sonus Faber, czy za moment mającymi wystąpić wielkimi Magico M7. Zbiorowa halucynacja? Nic z tych rzeczy. Po prostu zjawiskowy gramofon, znakomity phonostage i zapewniająca odpowiednie wzmocnienie i wygenerowanie sygnału reszta toru. To nie był duży dźwięk. Za to prawdziwy i pełen najdrobniejszych niuansów sonicznych, co wydawało się zadawać kłam innej, tym razem kolumnowej tezie – „duży może więcej”. Jak okazało się na podstawie tego pokoju, nie zawsze. Naturalnie biorąc pod uwagę zdroworozsądkowe proporcje, ale przecież finalnie liczy się ogólny odbiór muzyki, a nie prężenie muskułów przez generujący ją system.
5. HiFi Club – Rockport Technologies , Karan, VPI
Nie będę ukrywał, do tego pokoju wszedłem w konkretnym celu. Chodziło o potwierdzenie przeczytanych na fortach internetowych opinii o elektronice Karan. To stosunkowo niedawno wprowadzony na nasz rynek podmiot, do tego problemy ze skrzyżowaniem się drogi dystrybutora z naszą powodowały, że jedynym źródłem wiedzy na temat jego oferty były internetowe portale. W nich zawsze przeważały opinie o świetnym brzmieniu konstrukcji tej marki, z których najważniejszym aspektem była energia i masa dźwięku. Naturalnie w kontrolowanych i znanych danemu słuchaczowi środowiskach sprzętowych, ale nie spotkałem się z inną, aniżeli pełną peanów oceną odnoście barwy, masy i energii. Elektronika, a szczególnie wzmocnienie jest słusznych rozmiarów, dlatego nie miałem żadnych podstaw do negowania krążących wypowiedzi. Jak zatem było na wystawie? Otóż choć źródłem był uważany przeze mnie jako punkt odniesienia dla reszty dawców sygnału gramofon (VPI) – naturalnie poza magnetofonem, przekaz mógłby być cięższy. Jednak biorąc pod uwagę całkowitą nieznajomość zachowywania się w moim systemie nie tylko wspomnianej elektroniki, ale również znakomicie rozpoznawalnych w naszym kraju, niestety z sobie tylko z znanych przyczyn unikających spotkania ze mną kolumn Rockport nie oceniam tego, co udało się osiągnąć. Byłem w piątek kilka razy w tym pokoju i widziałem, że panowie poważnie potraktowali strojenie gramofonu, dlatego tylko sygnalizuję zastany stan. Jednakże natychmiast informuję, iż obecnie jestem po słowie z dystrybutorem, aby dokładnie przyjrzeć się w procesie testowym tematowi nie tylko Karana, ale być może amerykańskich kolumn, dlatego jeśli interesuje Was, jak naprawdę radzą sobie wspomniane zabawki, zalecam zimny kompres na głowę i poczekanie na pełnoprawny test.
6. Rafko – Perlisten, Nuprime
Choć nie jestem fanem rozwiązań typu monitory wspierane nawet najlepszym subwooferem, w pokoju białostockiego Rafko muzyka brzmiała bardzo dobrze. Naturalnie gdybym zaczął drobiazgowo analizować najdrobniejsze niuanse dźwięku, będąc złośliwym pewnie do czegoś bez problemu mógłbym się przyczepić, to naprawdę całość grała spójnie. I to na wystawie. A może dlatego, że na wystawie. Co mam na myśli? Chodzi oczywiście o będącą zbawieniem dla wielu posiadaczy złych akustycznie pomieszczeń możliwość dostrojenia tego typu zestawienia do zastanych warunków lokalowych, a często i estetyki grania na potrzeby posiadacza. Naturalnie mam na myśli funkcję dostosowania basu nie tylko do potrzeb małych kolumn, ale również kubatury lokalu. Takie są założenia. Jednak jak się okazało w rozmowie z wystawcą, jest kilka fajnych opcji. Otóż podczas tego wydarzenia wystawcy nie poszli na łatwiznę standardowego podłączenia dwóch widocznych na zdjęciach modułów basowych z prostym odcięciem w danym punkcie, tylko zastosowali ich znacznie więcej, do tego porozstawianych po pomieszczeniu w różnych punktach i umiejętnie zestroili całość. Jak? Cóż, trochę mi tłumaczyli, jednak jak chcecie się czegoś dowiedzieć na własne potrzeby, zalecam kontakt bezpośredni. Ale jako ciekawostkę wspomnę, iż każdy z nich pracował z innymi nastawami. Nie jako jedno mocne kopnięcie, tylko uzupełnienie dziury lub górki w danym miejscu pomieszczenia, aby uzyskać dobrą liniowość charakterystyki w pełnym spektrum kubatury pokoju. Efekt? Jak wspominałem, mimo unikania takich działań na potrzeby obcowania z muzyką w swoim środowisku domowym, u Rafko przekonałem się, że dla wielu może być to jedyne wyjście do zbliżenia się do sedna muzyki.
7. HORNS, David Laboga Custom Audio
Do tego przybytku nie mogłem nie wpaść. Powód? Panowie zawsze oferują dźwięk bez zadęcia cenowego i wielkościowego, tylko zgodny ze sztuką ciekawego grania tubowego. I nie ma znaczenia, czy wystawiają się jesienią w Warszawie, czy wiosną w Monachium, gdy bazują na swoich wyborach od źródła, przez okablowanie, po kolumny, jakość odbioru muzyki zawsze jest wysokiej próby. Niestety z różnych powodów nie zawsze tak bywa, jednak na szczęście tak było tym razem. Niedroga, dla wielu całkowicie nieznana, za to wykorzystywana na co dzień przez producenta kolumn elektronika za pomocą okablowania rodzimego producenta David Laboga Custom Audio połączona z średniej wielkości kolumnami tubowymi Horns pokazała, że do dobrego brzmienia naprawdę nie trzeba milionów. Wystarczy wiedza co z czym połączyć i naturalnie mierząc siły na zamiary – nie oszukujmy się, spektaklu na miarę Sonus faber nie uzyskamy – można jak dziecko cieszyć się ukochaną muzyką. Owszem, posmak tuby w przekazie można lubić lub nie, jednak w wydaniu powyższego tandemu wystawowego w moim odczuciu ów sznyt zawsze jest dobrej próby.
8. Hifi Club – McIntosh, Rockport Technologies, Transparent
Ostatnimi czasy McIntosh na wszelkiej maści wystawach w dobrym tego słowa znaczeniu wręcz poraża. Naturalnie chodzi o rozmach konfiguracyjny, a przez to bezproblemowe wysterowane wszelkiej maści kolumn głośnikowych. To zawsze jest ściana konstrukcji mieniących się błękitem wielkich wskaźników wychyłowych oraz różnorodnych okienek informacyjnych komponentów od wielopudełkowego źródła, po ekstremalnie dzieloną sekcję wzmocnienia. Dlatego nie dziwne jest, że w podobnych do ostatniej wystawy w Warszawie bezkompromisowo przygotowanych prezentacjach mamy do czynienia z szerokim na prawie dwa metry i wysokim na prawie półtora wręcz murem audio-zabawek. Tak tak murem, gdyż gabaryty i waga nawet najskromniejszej konstrukcji rozłożą logistycznie na łopatki niejednego audio-freaka. Oczywiście w przypadku pokazów oferty tego producenta tak u nas, jak i szerokim świecie możemy spodziewać się jeszcze jednej, a nawet dwóch kwestii. W pierwszej chodzi o okablowanie od Transparenta, które wtórując szaleństwu popularnego MAC-a również sięga szczytów oferty marki. Natomiast druga dotyczy kolumn Rockport. To jest tak dobrze sprawdzające się trio, że gdy w jakiejś grupie osobników zwiedzających wystawę pada propozycja odwiedzin pokoju z McIntosh-em, wszyscy wiedzą, że oprócz Mac-a będzie Transparent i Rockport. Jak to zagrało w tym roku? Cóż, bateria mocnych wzmacniaczy, dobrze osadzone w masie i barwie okablowanie plus szybkie jak diabli kolumny nie wypadają inaczej niż na piątkę z plusem.
9. Dwa Kanały – Magico, Pilium
O tym pokoju słyszałem wiele opinii i dosłownie w 99 procentach jeśli nie był to dźwięk wystawy, to co najmniej zasługujący na przysłowiowe pudło. Mocne, rozciągnięte do czeluści Hadesu niskie rejestry, poprzez esencjonalną, ale znakomicie rozdzielczą średnicę, po pełne witalności oraz rozwibrowania wysokie tony dały spektakl niepozostawiający złudzeń, że mamy do czynienia z ekstremalnym High Endem. Uderzenie dźwiękiem było na tyle ekspresyjne, że nie miałoby problemu zdmuchnąć stojącą przed kolumnami świeczkę. Lubię mocne granie i takie w stu procentach dostałem. Może na tle mojego codziennego wzorca nieco mocniejsze w domenie gęstości, za to dzięki mocarnym końcówkom mocy marki Pilium pożądanie twarde. A twarde w tym przypadku oznaczało pokazanie najdrobniejszych niuansów dolnego zakresu, co przy okazji udowodniło bogate możliwości dźwiękowe tytułowych kolumn. Gdybym miał ocenić ten pokaz, bez najmniejszych problemów wewnętrznych nazwałbym go zjawiskowym. Na tyle brzemiennym w skutkach, że jak rzadko kiedy na podobnych do tej wystawach podtrzymał mnie na duchu, że na równi ze spektakularną ceną – to niestety ostatnio będący feedbackiem wzrostu kosztów materiałów i samej produkcji standard – w szanujących się markach mainstreamowych idzie również oferowana jakość dźwięku. Oby wszyscy szli tą drogą.
10. EIC – PMC
Na tle Magico prezentowane na fotkach angielskie kolumny PMC to tak zwana drobnica dla ludu. Jednak nie ma co deliberować, biorąc pod uwagę pieniężne zasięgi większości z nas, relacja z odwiedzin pokoju z ową „drobnicą” dla wielu z pewnością jest bardziej atrakcyjnym pakietem ciekawych informacji niż bredzenie o zaporowo wycenionych Amerykankach. I to ciekawych z dwóch powodów. Pierwszym jest informacja, że są to kolumny aktywne, czyli wyposażone w wewnętrzne wzmacniacze, co z automatu minimalizuje rozbudowanie systemu jedynie do dawcy sygnału z regulowanym wyjściem. Tego typu urządzenia obecnie są na tak zwanym ofertowym topi topie i może nim być choćby streamer wyposażony we wspomnianą regulację wyjściowego sygnału analogowego. Natomiast drugą jest pewność, że za sprawą dobranych przez producenta, umieszczonych wewnątrz skrzynek wzmacniaczy kolumny zostaną idealnie wysterowane. Miałem ten model na testach i wiem, że tak w praktyce jest. Zestaw grał ze swobodą i bez jakichkolwiek ograniczeń wolumenu, co udowadniało słuszność powołania do życia podobnych konstrukcji. I gdy wydawało mi się, że w ich przypadku nic nie może mnie zaskoczyć, podczas wystawy kolejny raz przekonałem się, że odpowiednia konfiguracja potrafi wiele zmienić. Mam na myśli estetykę ich grania. U mnie przekaz był pełen energii, ale ciemnawy. Nie powiem, przyjemny, jednak dla kogoś mogłoby to być lekkim problemem. Tymczasem opisywany występ na PGE Narodowym pokazał je w całkowicie odmiennym świetle. Nadal fajnym, za to znacznie jaśniejszym niż u mnie. Cuda? Nic z tych rzeczy, po prostu wynik wyborów konfiguracyjnych, czyli chleb powszedni naszej zabawy.
11. Kasoto, TR Audio
Mam nadzieję, że znaki towarowe widniejące na banerach, a tak naprawdę nazwy marek mówią Wam wszystko. Jeśli nie, oznacza to, że jak większość populacji osobników parających się tym hobby niespecjalnie lubicie czytać opisy, tylko zadowalacie się oglądaniem fotografii relacjonujących podobne imprezy. Jednak bez względu na fakt, z którą grupą się utożsamiacie, nie będę ukrywał, że z wielką przyjemnością kolejny już raz przekonałem się, jak wielkie serce analogowe ma ten niewielki pokoik. Nie trzeba być specjalnym znawcą, wystarczy doń wejść, aby przekonać się, iż oferta wystawców nie jest przypadkowa. To zbiór produktów – kolumny tubowe, lampowa elektronika oraz akcesoria akustyczne i antywibracyjne ze stolikami audio włącznie – służących do jednego celu, jakim jest obcowanie z muzyką w estetyce dawnych lat. A wiadomym jest, co przy użyciu kolumn z wielkimi falowodami niegdyś było dawcą sygnału – naturalnie gramofon i magnetofon. I gdy obejrzycie fotografie, innego źródła nie zobaczycie. Za to na centralnym miejscu ołtarza audio znajdziecie pięknie oprawionego w nowe szaty kultowego Garrarda 401 i z prawej strony niedawno odrestaurowanego, co dla wielu piewców szpuklaków jest Świętym Graalem – przemycę trochę prywaty i zdradzę, że po pełnej renowacji obecnie jest do sprzedania – lampowego Telefunkena. Tak tak, lampowego i to w pełni sprawnego, gdyż jak co roku jednym z gości pokoju Kasoto był guru tego typu zabawy z muzyką, przybyły z Rogalowa producent muzyczny oraz serwisant tego typu urządzeń ze wspomnianym Telefunkenem pod pachą, zwany analogowym Wojcek Czern. A to tylko jedna z jego wielu zalet wykorzystywanych na spotkaniach, gdyż udając się na nasze święto nigdy nie jest sam. Mianowicie bazując na swoich konotacjach i niejako w służbie promowania polskiej muzyki przybywa do Warszawy z jakimś znanym artystą. W zeszłym roku byli to dwaj przedstawiciele formacji jazzowej „PKP Trio”, z pomocą których próbowaliśmy porównać granie muzyki na żywo z tym samym materiałem zapisanym na taśmie magnetofonowej w studiu Wojcka i przez niego samego. W tym roku zaś mieliśmy niekłamaną przyjemność spotkać się z obecnie uznanym przez periodyki branżowe za najlepszego trębacza w Polsce Piotrem Schmidtem. Naturalnie jak to jest w zwyczaju pokazów u tych wystawców, po krótkiej pogadance na temat swoich poczynań na rynku muzycznym pan Piotr również na żywo zmierzył się ze swoim materiałem granym z taśmy. Jak to wypadło? Cóż, występ w surowych warunkach wystawowych, czyli małym zatłoczonym pokoiku kontra zremasterowany, już wydany materiał to dwa inne światy. Jednak bez względu na wszystko, zagrane bez rozgrzewki frazy na trąbce były całkowicie innym doznaniem niż z najlepiej nagranej taśmy magnetofonowej – tym bardziej, że muzyka na taśmie z pewnych względów była zgrywką z nośnika cyfrowego. Ale spokojnie, obydwie prezentacje były warte każdej spędzonej minuty przy muzyce z tworzącym ją artystą w pod korek wypełnionym pokoju. A jak wypadł sam system? Jak widać, w tym roku zamiast tuby wokół głośnika średniotonowego zastosowano jakby skrzydła na kształt poprzecznie zorientowanego falowodu. To zaś sprawiło – nie wiem, czy za rok po tym stwierdzeniu mnie jeszcze do siebie wpuszczą, na szczęście mnie lubią i zapraszają, to pewnie kolejny raz uda się, że nie było podbicia zakresu efektem brutalnego wkładania głowy do drewnianego wiaderka, tylko znacznie mniej inwazyjne, ale nadal doświetlenie tego pasma wycinkiem tuby. Efekt łagodniejszy w odbiorze, dlatego być może akceptowalny przez większą liczbę potencjalnych zainteresowanych graniem w estetyce dawnych lat. Reasumując, jeśli kochacie analog i jego prezentację w klimacie z lat jego świetności, pokój Kasoto w przyszłym roku powinien być jednym z pierwszych do odwiedzin. Nawet jeśli nie załapiecie się na spotkanie z muzykiem jak ja, naprawdę warto posmakować takiej szkoły grania. A jeśli to zrobicie, nie zdziwię się, gdy się w niej zakochacie. Jest diametralnie inna od obecnie panujących trendów, ale jak to często piszę, na tle ogólnej bylejakości jest jakaś, a to już bardzo duży bodziec do podjęcia prób pozostania z nią na całe życie.
12. RCM – Gauder Akustik, Vitus Audio, Thrax, Furutech, TechDas, Kuzma
Tego wystawcę znakomicie znają chyba wszyscy tak od strony swojej analogowej działalności, jak i wyrazistości wypowiedzi. Z jednej strony podmiot bez problemu potrafiący zarazić gramofonem nawet największego przeciwnika takiej zabawy, ale z drugiej gdy przekroczy się cienką linię głoszenia ewidentnej nieprawdy w jakimkolwiek temacie audio nie owijający w bawełnę swoich argumentów. To od lat jak wspomniałem, wiedzą wszyscy. Ale od jakiegoś czas jesienne wystawy AVS spowodowały przylgnięcie do niego jeszcze jednej cechy. I to nie jest mój wymysł, tylko jedna z wielu, zasłyszana opinia w kuluarowych rozmowach. Jakiej konkrertnie? Może się zdziwicie, ale na przekór większości wystawców dla nas bardzo pozytywnej. Chodzi mianowicie o fakt puszczania dosłownie każdego rodzaju muzyki. Nie wymuskanych realizacji, czy typowych wystawowych jedno-piosenkowych samplerów, tylko wszystkiego, co ma duszę bez względu na jakość realizacji. Czy to stary rock, klasyka, jazz, muzyka gitarowa nie ma z tym najmniejszego problemu nawet jeśli materiał jest marnej jakości. Powód? Przecież melomanowi chodzi w głównej mierze o dotarcie do sedna muzyki, a nie masochistyczne rozkochiwanie się w jej jakości. Owszem, próba zachowania jej najlepszej postaci realizacyjnej również jest w naszym interesie, jednak nie kosztem postawienia danej płyty na półce na nigdy nienastępujące później. Materiał nagrany bardzo dobrze zabrzmi idealnie, słabiej, cóż, może mniej połechcemy próżności audiofila, ale nadal będziemy obcować z czymś wyjątkowym tylko w sferze metafizycznej. Dla niego – Rogera Adamka i prawdopodobnie dla wielu z nas to żaden problem. Jednak jedna uwaga, w jego podejściu do tematu jest jeden myk. System musi być w miarę uniwersalny. Powinien dobrze oddać energię i rozmach prezentacji, a nie skupiać się na ukierunkowywaniu go na jedną stylową modłę. I żeby nie było, nie musi być ekstremalnie drogi, co próbuje udowodnić wielu jesiennych wystawców. Znakomicie widać to dosłownie na każdej obsługiwanej przezeń imprezie. Nie wbija się na listę najdroższych systemów wydarzenia, tylko stawia stosunkowo niedrogie kolumny – w tym przypadku były to jeszcze przedprodukcyjne wersje Gauderów, zapewnia im odpowiednie, również stroniące od wyścigu szczurów wzmocnienie ze stajni Vitus Audio, a wszystko karmi – tutaj do akcji wkracza clou jego bytu na rynku – źródłem analogowym. Set bez szaleństwa – no może po bandzie w kwestii dawców sygnału, ale to jego konik i nic z tym nie zrobimy, za to umiejętnie dobrany, bo mający zagrać wszytko dobrze lub bardzo dobrze bez przymusu często szkodliwej w naszej zabawie, bo wycinającej ze słuchania sporo muzyki wybitności. W efekcie tego bez względu na fakt emocjonalnego podejścia do chwil spędzonych w RCM-e każdy z moich rozmówców twierdził, że grało przynajmniej dobrze i co bardzo istotne, oczywiście będące clou tego akapitu, panowie zawsze składają bardzo uniwersalny system. Jak wspominałem, bez napinki na medialną burzę, tylko w służbie czerpania przyjemności z obcowania z muzyką.
13. Grobel Audio – Franco Serblin, Jadis
Moim zdaniem wszelkie znamiona dogłębnego opisu tego pokoju zawiera parafraza hasła do agentury gangstera Siary z kultowego filmu „Kiler” Juliusza Machulskiego, czyli niezapomniane „Memory five, Grobel i wszystko jasne”. Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą o co chodzi. A jeśli nie, to wyjaśniam, iż u tytułowego wystawcy kolejny raz w dobrym tego słowa znaczeniu wiało nudą. Naturalnie chodzi o umiejętne skrojenie systemu, który po prostu grał muzykę. Bez pościgu za wyczynowością, tylko na ile pozwalały warunki lokalowe przyjemną w odbiorze. W tym roku wykorzystano do tego będące nowością monitory Franco Serblina Accordo Goldberg, które w działaniu wspierał zintegrowany wzmacniacz lampowy Jadis, a sygnałem karmił hipnotyzujący słuchaczy kręcącymi się wielkimi szpulami magnetofon Revox. Naturalnie będący zawiadowcą całego przedsięwzięcia Sebastian nie byłby sobą, gdyby nie zadbał o najdrobniejszy szczegół prezentacji, jakimi były korelujące z kolumnami estetyką wykonania i barwą drewna panele akustyczne oraz udana kopia będącego wyznacznikiem designu lat świetności magnetofonu stolik pod elektronikę. Całość była na tyle spójna, że po wejściu do pokoju człowiek nie próbował niczego analizować, tylko obdarzony na bogato nie tylko dźwiękiem, ale również wizerunkowym sposobem prezentacji zapominał o bożym świecie. I to bez wyjątków wszyscy. I kurde tak jest co rok. Nie wiem, za rok chyba do niego nie pójdę. Oczywiście żartowałem.
14. Galeria Audio – Zellaton, Aries Cerat, Goldmund
Tym razem ten przedstawiciel wrocławskiej grupy salonów audio w kwestii kolumn postawił nie na świetnie brzmiące w zeszłym roku Kharmy, tylko niedawno przygarnięte do dystrybucji kultowe dla wielu melomanów na świecie Zellatony. Sygnał dla nich przygotowywał znakomity brzmieniowo, niedawno testowany przeze mnie przetwornik Aries Cerat Cassandra, zaś wzmocnieniem zajmował się niezostawiający jeńców w kwestii kontroli i ekspresji grania Goldmund. Całość grała spójnie, z dobrą energią i swobodą, a dzięki temu namacalnością, jednak gdybym miał odnieść się do pokazu zeszłorocznego, tak jak wielu moich znajomych miałem wrażenie, że Kharmy były delikatnie dźwięczniejsze. Czy tak było, z racji minionego roku od tamtego spotkania nie feruję jednoznacznego wyroku, ale dopuszczam myśl, że tak też może być. Jednak jeśli już, nie rozpatruję tego w domenie jakości, tylko innego podejścia do wyrazistości prezentacji. W tym przypadku średnica była bardziej gęsta i może dlatego góra w odbiorze mniej ekspresyjna, ale nie będę tego drążył. Najważniejsze, że i wówczas i obecnie spędzony w tym roomie czas odbieram jako bardzo relaksujący.
15. Nautilus – Estelon, Accuphase, Transrotor, Circle Labs, Siltech
Jak to u Nautilusa zazwyczaj bywa, oprócz pokazów fajnych systemów z puli tak zwanej drobnicy dla zwykłego Kowalskiego dba również o promocję portfolio z cennikowych szczytów naszej zabawy. Tutaj akurat padło na jubileuszową, ze specjalnym wykończeniem obudowy wersję topowych kolumn estońskiego Estelona. Naturalnie aby można było je odpowiednio wysterować, na fotkach widzimy stosowną elektronikę z kraju kwitnącej wiśni kultowej marki Accuphase. Do zapewnienia systemowi dobrej jakości sygnału swoje trzy grosze dołożył wyposażony w dedykowany rack, majestatyczny niemiecki Transrotor. I ku zaskoczeniu pewnie większej części z Was w roli wisienki na torcie pokazującej, że Polacy bardzo dobrze znają się na tematyce audio wystąpił będący nowością w ofercie marki phonostage Circle Labs. Przyznacie, set zacny, a dla naszych ziomali z Krakowa bardzo mocno podnoszący ich postrzeganie na trudnym rynku. Jak odebrałem ten pokaz? Z jednej strony taki jak lubię, czyli duży swobodny. Z drugiej zaś mam wrażenie, że w zeszłym roku całość grała jakby z większą swobodą. Nie wiem, być może to efekt możliwości jednorazowego zrobienia pierwszego dobrego wrażenia, albo zwykłe podniesienie poprzeczki oczekiwań w stosunku do poprzedniego pokazu. Ale bez paniki, tak w zeszłym, jak i w tym roku była możliwość na coś zjawiskowego popatrzeć i co najważniejsze, czegoś nietuzinkowego z przyjemnością posłuchać.
16. Natural Sound – Audio Tekne
Marka zacna, wiem, bo miałem na testach prawie całą ofertę, to nie mogłem o tym wystawcy nie wspomnieć. Jednak podczas wizyty osobiście nie udało mi się złapać z nią nici porozumienia. W kuluarach mówiono, że dźwięk pierwszej klasy, tymczasem dla mnie był zduszony i tkwił głęboko w prostokątnych tubach środkowych kolumn. Pomyślałem, to nie jest możliwe. Nawet w momencie zorientowania się, że boss tego pokoju grał ze zwykłego laptopa podłączonego do systemu długaśnym kablem sklejonym z jakąś wtyczką lub innym ustrojstwem zwykłym plastrem opatrunkowym. Przyznaję się bez bicia, walczyłem jak lew, ale się poddałem. Niestety dopiero na koniec wystawy dowiedziałem się, że miałem pecha, bo peany znajomych dotyczyły brzmienia systemu z wykorzystaniem kolumn stojących na zewnątrz. Naturalnie w tej samej, laptopowej konfiguracji, ale znając dobrze rozmówcę oraz od podszewki japońskie zabawki wierzyłem, że coś było na rzeczy. Problem jednak w tym, że drugiego podejścia nie zaliczyłem. Szkoda. Jednak na otarcie łez pocieszam się, iż wina takiego obrotu sprawy nie leży po mojej stronie. Bez względu jednak na wszystkie przeciwności losu, zapewniam zainteresowanych, japońska marka Audio Tekne warta jest każdego grzechu. Nawet zasługującej na seppuku zdrady z racji wcześniejszego obcowania z innym Japończykiem.
17. WK Audio
Wbrew pozorom – piję do widniejącej na serii zdjęć elektroniki i kolumn pochodzących ze stajni RCM – to nie jest żaden dystrybutor, ani salon audio. To producent okablowania, który niegdyś spotkawszy na swej drodze Rogera Adamka zrozumiał, że w naszej zabawie najważniejszy jest fun ze słuchania muzy. Ten zaś daje jedynie uniwersalnie, ale z dobrym drive-m, energią oraz timingiem granie systemu. Owszem, każdy może sobie wykoślawiać posiadaną zbieraninę audio na własną modłę, jednak jeśli jako producent chce się pokazać jakość oferowanego okablowania, trzeba zadbać o jak najlepszą, ale w wartościach bezwzględnych bezpieczną brzmieniowo konfigurację. A jak wspominałem przy okazji opisu wystawy RCM-u, takowa od wielu lat była i oczywiście ostatnio jest ich dziełem. Zatem nie dziwne chyba jest, że panowie nie tylko bez problemu się dogadali, a marce WK Audio wyszło to na dobre. Skąd wiem, że WK Audio na tym zyskało? Nie, nie łykałem jak przysłowiowy pelikan opowieści wystawcy o jego międzynarodowych sukcesach, tylko będąc w tym pokoju dobre kilka razy słyszałem częste pochwały co chwila zmieniających się słuchaczy, że system gra wszystko dobrze bez sortowania na styl i jakość realizacji. Myślicie, ze to łatwizna? Zapewniam, dla większości podmiotów będących na tej wystawie to są wręcz Himalaje. Owszem, każdy z wywołanych do tablicy gdzieś może błyśnie, jednak całościowo wypaść dobrze jest wielką sztuką. Tutaj się udało. O samym okablowaniu nie napiszę nic, bo wiadomym jest, że każdy zestaw reaguje inaczej. Jednak biorąc pod uwagę dość bogatą ofertę marki WK Audio sądzę, iż w połączeniu z którąś wersją czy to łączówki, sieciówki, a może głośnikówki dojdziecie do takiego finału, jaki miał miejsce w tym pokoju. Trzeba tylko podjąć rękawicę.
18. Quality Audio – Peak Consult, Extraudio, Omicron, QSA
Choć marki w tym pokoju są na naszym rynku dopiero od dwóch lat, to głównym daniem było najnowsze wcielenie testowanych na naszych łamach kolumn Peak Consult El Diablo. Najnowszych, bo według informacji od producenta oprócz wizualnej reformy w postaci wykończenia skrzynek w lakierze fortepianowym zamiast zwyczajowego, skądinąd pięknego drewna, zmieniono topologię zwrotnic. A celem działania na poziomie zmiany pracy przetworników było dopasowanie kolumn do mniejszych kubatur pomieszczeń odsłuchowych. Według teorii duńskich inżynierów poprzednie, naturalnie nadal dostępne jako inny model wcielenie Diablo celowało w pokoje powyżej 35 m2. Tymczasem obecna odsłona ma być przyjazna sonicznie już od 20 m2. Przyznacie, że zważywszy możliwości lokalowe rodzimych audio-maniaków to bardzo ciekawy ruch. Na tyle również dla mnie, że nie omieszkałem ustalić z dystrybutorem ich wizyty w moim lokalu celem weryfikacji poczynionych zmian konstrukcyjnych. Pierwszy efekt słychać było już na wystawie, a było nim znacznie swobodniejsze operowanie wysokimi tonami, a dzięki temu otwarcie się dźwięku. Poprzednik grał ciemniej i plastyczniej, co w zbyt małym pomieszczeniu mogło nabywcy odbić się czkawką w postaci zbytniego uspokojenia dźwięku. I właśnie opisany ruch konstruktorów ma temu zaradzić. Jak to wypadnie w starciu testowym u mnie, zobaczymy za jakiś czas. Na razie zaś rzućcie okiem co napędzało rzeczone kolumny. Mowa o holenderskiej elektronice Extraudio, czyli DAC-u, wykorzystującym w trzewiach lampy elektronowe przedwzmacniaczu liniowym i końcówkach mocy pracujących w opracowanej przez skład inżynierów tej marki klasie „D”. Informuję, że całość grała na tyle imponująco, że gdy informowałem znajomych, że z jakiś powodów w tym pokoju jeszcze nie byłem, wielokrotnie mnie do niego kierowano. A to nie koniec ciekawostek tego stacjonującego w Chełmży dystrybutora, bowiem obok zbieraniny generującej dźwięk stała statyczna wystawka ciekawych akcesoriów. A były nimi różne wersje rozpraszaczy pola magnetycznego, dociski płyt gramofonowych i ostatnio robiące furorę, poddawane procesowi kwantyzacji produkty marki QSA – bezpieczniki oraz switche sieciowe. Dla jednych czyste audio-woodoo, dla innych clou naszej zabawy w wyciskanie z toru audio ostatnich soków. Ja jestem w trakcie zgłębiania działania tych dobrodziejstw, jednak ostrzegam, jeśli nie czujecie się na emocjonalnych siłach, nie próbujcie się tym bawić. Niestety potem Wasz ładnie pokładany niegdyś świat audio już nigdy nie będzie taki sam.
19. Premium Sound – Bona Watt, Rockna, Audel
To było pełne zaskoczenie. I nie tylko odnoście wykorzystanego budulca na skrzynki – mowa o sklejce i przez to niezapomnianego designu pokazywanych kolumn, ale również jakości oferowanego przez nie dźwięku. Co prawda słuchałem tylko jednego modelu – akurat jak byłem grały podłogówki, jednak jeśli w tak trudnym pomieszczeniu muzykę pokazały z fajnym detalem i z dobrą kontrolą niskich rejestrów, to konia z rzędem temu, kto choćby spróbował się do tego poziomu jakości zbliżyć. Naturalnie sporo udziału w tym pokazie miały działania około-akustyczne panelami polskiej marki Form At Wood, ale to tylko cieszy, że panowie nie liczyli na łut szczęścia, tylko podeszli do tematu profesjonalnie. Oprócz penetracji folderów reklamowych w internecie z tymi kolumnami dotychczas werbalnie nie miałem do czynienia, co wespół z jednak nietuzinkowym wyglądem moje przypuszczenia kierowało w stronę szukania poklasku ekologicznym wyglądem, a nie jakością brzmienia, a tutaj taki pozytywny Zonk. Na tyle zjawiskowy, że w duchu obiecywałem sobie ponowną wizytę w czasie grania monitorów. Niestety rozmach jesiennej wystawy sprawił, że pomysł spalił na panewce. Szkoda. Oczywiście jeśli będzie to możliwe, postaram się ściągnąć największy model do siebie na intymne sam na sam. Na chwilę obecną jednak mając w pamięci opisany występ szczerze je rekomenduję.
20. Audio Anatomy – Pathos, Audia Flight, Zingali
Dla wielbicieli włoskiej marki Pathos mam dobre wieści, wróciła pod skrzydła przedostatniego dystrybutora Audio Anatomy. Na tyle solidnego, że jej dostępność do posłuchania we własnych warunkach lokalowych nie będzie tylko teoretyczna lub okraszona zakupem w ciemno, bo inaczej jej nie sprowadzą, tylko na ile pozwolą możliwości finansowe, rozwijana w miarę upływu czasu. Na razie widzimy karmiony sygnałem ze znanej od lat Audio Flight, oparty o dwa monobloki zestaw pre-power, ale otrzymałem informację, iż to tylko dobry początek. A to nie koniec ciekawostek związanych z tym dystrybutorem, bowiem w ostatnim czasie udało mu się przytulić opiekę nad innym podmiotem, również ze słonecznej Italii w postaci kolumn Zingali. Co prawda większość z nas zna je z konstrukcji w formie bałwanków z tubowymi falowodami wokół głośników, ale zapewniam, widniejące na zdjęciach kolumny z dwoma bocznymi, półokrągłymi ściankami okalającymi czarną maskownicę, to najnowsze wcielenie tych kolumn. Nieduże, dzięki czemu dźwiękowo świetnie mieszczące się w pokoju, co sprawiło, że muzyka była pozbawiona szkodliwych podbić zakresu basu, a dzięki wspomaganiu promieniowania przetworników bocznymi wypustkami fajnie doświetlona. Nawet gdybym nie wiedział, co to za marka, w pierwszych przypuszczeniach pomyślałbym o fajnie grających, bo żywo kreujących wirtualną scenę Zingali.
21. Audiostereo, Diy Audio
Zawsze gdy udaję się do tych domowych kuźni konstrukcji audio-zabawek, zadaję sobie pytanie, czy jak najczęściej to robią, tym razem również zabiją mnie wolumenem dźwięku. I żeby był jeszcze najwyższej próby, to z uwagi, że sam słucham głośno, dałoby radę jakoś wytrzymać. Ale nie, choć czasem muzyka brzmi nawet fajnie, to standardem nie jest nawet głośne słuchanie, tylko wręcz wyganianie człowieka z pokoju. Przeżyłem to nie raz i nie dwa i wiem, że panowie mają z tym problem. Na szczęście do czasu. Jakiego? Ostatniej wystawy. Powiem więcej, tym razem zaliczyłem dwa pozytywne zaskoczenia. Jednym był normalny poziom odsłuchu muzyki, zaś drugim coś, czego w najbardziej pozytywnych snach bym się nie spodziewał. Co mam na myśli? Otóż nasi bohaterowie po latach pokazywania konstrukcji na tak zwanym pająku lub ubranych w byle jakie obudowy malowane pędzlem, tudzież wykonane z surowego budulca spod znaku płyt OSB, tym razem się postarali. Jak rzadko wcześniej – trzeba jednak oddać niektórym honor, bo bywały produkty ładnie wyglądające i grające – jak jeden mąż przyłożyli się do wizualnego wykończenia swoich zabawek. No może poza wielkimi czarnymi kolumnami z boku w jednym pokoju, co było wyjątkiem potwierdzającym tegoroczna regułę, ale reszta panie kochany wyglądała jak funkiel nówka. Obydwie dotychczas niecodzienne sytuacje okazały się być na tyle wciągające, że dużym zaangażowaniem słuchu i oczu kilka minut spędziłem w każdym z dwóch opisywanych pomieszczeń. Naprawdę tym razem wyszło im to fajnie. Wieńcząc opis dla ogólnej wiedzy o czym rozprawiamy informuję, iż pokój z obłymi kolumnami z gwizdkiem na górnym łuku okupowali przedstawiciele portalu Audiostereo, zaś ten z wieloma zestawami kolumn od monitorów po podłogówki był pod opieką DIY Audio.
22. Premium Sound – Benny Audio, Thoress, Rockna, Audiosolutions, From At Wood
Muszę przyznać, że w tym roku miałem szczęście do przygotowywanych przez wystawców prezentacji. Z racji dużego zainteresowania odwiedzających tego typu wydarzeniami na żadną niespecjalnie się szykowałem, ale los chciał, abym po wcześniejszej pogadance ze znakomitym trębaczem w pokoju Kasoto w zlokalizowanym na PGE Narodowym pokoju sopockiego Premium Sound zaliczył drugi z kolei miting z muzykiem. Bohaterem był jeden z braci Oleś, a dokładnie kojarzony z perkusją Bartłomiej. Jednak w tym przypadku słowo „kojarzony” jest kluczem do zrozumienia zastanej sytuacji. Sytuacji będącej zamkniętym odsłuchem jego autorskiej płyty „Drumbientone – Songs Of Planets And Moons”. W telegraficznym skrócie chodzi o autorskie spreparowanie soniczne dostępnych w sieci naturalnych dźwięków wydawanych przez poszczególne planety, z jak sugeruje tytuł Księżycem włącznie. Przyznam, muzyka tak bardzo inna – połączenie czegoś na kształt elektroniki z nieobliczalnością muzyki współczesnej w mniej lub bardziej wyraziste ciągi pozornie chaotycznie modulowanych sygnałów – od tej, którą z nim kojarzę, że bez zastanowienia nabyłem jej winylową wersję. Naturalnie to była tylko przygrywka do fajnie spędzonego czasu, gdyż po tej sesji poruszył kilka innych wątków związanych ze swoim podejściem do muzyki, w których kolejny raz udowodnił – tworzy i aranżuje muzykę dla innych artystów, że ogólnie kojarzona z nim perkusja jest tylko jedynym z wielu środków wyrazu drzemiących w nim muzycznych emocji. Naturalnie tę część rozmów przy muzyce również zakończyłem nabyciem będącej jego pomysłem, ale wykonywanej przez kogo innego płyty – obydwa krążki muzyk prezentuje na krótkiej sesji zdjęciowej. Co dla mnie było nie tylko bardzo istotne, ale w kontekście znajomości jego brata Marcina również anegdotyczne, obie płyty uświetnił swoim podpisem. Dlaczego anegdotyczne? Otóż gdy w podobnych okolicznościach dwa lata temu poznałem brata Bartłomieja, czyli wspomnianego Marcina, ten naturalnie będąc zakręconym podobnie do mnie na robieniu fajnej atmosfery na prośbę o podpisanie płyty stwierdził, że tego nie zrobi, bo z reguły nie lubi brudzić płyt. Wówczas obydwaj się uśmialiśmy się i odpuściliśmy temat, ale do dziś mam w pamięci tamto zdarzenie. Na tyle sprawiające mi wiele radości, że dzięki zrządzeniu losu spotkawszy na tegorocznej wystawie w jednym z pomieszczeń Marcina Olesia, pierwszym tekstem z moich z ust w jego kierunku była informacja, że na przekór niemu brat pobrudził mi dwie płyty. Przegięcie? Spokojnie, z uwagi na fakt naszych dobrych relacji tego typu uwaga wywołując uśmiech na jego i mojej twarzy była raczej bezcennym spoiwem dalszej znajomości. Czy miałem rację, pokaże czas.
Dobra, muzyka muzyką, ale pewnie chcecie wiedzieć, co mam do powiedzenia na temat samej prezentacji? Mam nadzieję, że już widok gramofonu zdradza cel wizyty. Chodzi oczywiście o werk Benny Audio Odyssey, z którym już raz miałem przyjemność obcować, a który zaraz po wystawie z racji drobnych zmian konstrukcyjnych trafi do mnie ponownie, na co już bardzo się cieszę. Jestem zagorzałym piewcą czarnej płyty, a produkt Bennego jak niewiele tergo typu konstrukcji, a już pośród polskich na pewno będąc technicznym majstersztykiem, wywołuje u mnie pozytywnie interpretowaną palpitację serca. Jednak w tym przypadku nie o sam gramofon chodziło. Mam na myśli kolumny. Oczywiście reszta sprzętu miała bardzo istotne trzy grosze w tym przedsięwzięciu, jednak gramofon i kolumny były dla mnie z Marcinem celami osobistymi. Tak tak, z uwagi na fakt, że Marcin jest na rozstaju dróg ze swoimi Dynkami, przed wystawą poprosił bosa Premium Sound o dostarczenie widniejących na zdjęciach litewskich konstrukcji do sesji testowej. I nie jedynie w celu naskrobania w relacji co poeta o nich sądzi, tylko przyjrzenia się im pod kątem długoterminowego ożenku. Tandem – gramiak Benny Audio wraz z kolumnami Audiosolutions nie raz i nie dwa (ostatnio w Monachium) pokazał, że gra muzykę przez duże „M”, dlatego gdy kolejny raz nadarzyła się okazja zapoznać się z jego możliwościami w ciężkich warunkach wystawowych, dla nas z Marcinem był to pokój tak zwanego pierwszego wyboru. I jak się później okazało, zostaliśmy obdarowani znakomitym, bo energetycznym, dzięki czemu potrafiącym zgrać Led Zeppelin oraz pełnym mikrodetali pokazując najdrobniejsze niuanse twórczości Bartłomieja Olesia dźwiękiem. To naprawdę był fajnie spędzony czas.
23. Audio Emotions – AGD (AVIK, AXXESS, ANSUS, BORRESEN)
Mam nadzieję, że po lekturze kilku zamieszczonych na naszych łamach testów dobrze wiecie, iż skrót AGD nie jest synonimem mekki sprzętu gospodarstwa domowego. To konstruujący sprzęt audio w najwyższej jakości technologii team rodem z Danii. Jednak co bardzo istotne, mimo, że będąca zespołem pod jednym szyldem czwórka wytwórców zamierzenie podzieliła się rynkiem w zależności od zasobności portfela potencjalnych nabywców, w każdym wycinku swojej działalności nawet na krok nie odstępuje od motta głoszącego jakość ponad wszystko. Wiem, bo obcowałem z niżej pozycjonowanymi cenowo i brzmieniowo produktami i naprawdę byłem pozytywnie zaskoczony, że nawet na tym pułapie idą drogą wysokich standardów wykonania. Co więcej, biorąc pod uwagę zestawienie cena/jakość każde urządzenie bez problemu się broniło. Jak to wygląda na szczytach władzy – czytaj cennika, nie wiem, bo nie mieliśmy okazji nic z tych pułapów posłuchać w kontrolowanych warunkach. Na szczęście są wystawy jak rodzima, dlatego z dwóch dostępnych pod tym szyldem sal, przy wiedzy co brzmieniowo dzieje się na dole oferty, odwiedziłem tę z topową elektroniką i kolumnami, czyli spod znaku Avik oraz Børresen. Jak to wypadło? Mniej więcej w duchu ich motta cyzelowania techniki produkcji. Dźwięk był szybki, pełen informacji, zwarty, ale przy tym w odpowiednich momentach energetyczny. Całość raczej dla wielbicieli żywiołowości grania systemu, aniżeli rozpływania się dźwiękowych plamach. To źle? Nic z tych rzeczy. To świadomy, naturalnie będący konsekwencją przykładania wielkiej wagi do najdrobniejszych technikaliów podczas procesu produkcyjnego wybór zespołu inżynierskiego. Nikt wszystkim jeszcze nie dogodził, dlatego zdając sobie sprawę z ilości „ładnie ponad wszystko” grających komponentów Duńczycy postawili na wyrazistość. Wyrazistość tak jakości wykonania oraz designu, jak i brzmienia. Tak tak, choć były to warunki wystawowe, czyli obciążone wieloma niewiadomymi i potencjalnymi problemami, po kilkunastu minutach spokojnego odsłuchu bez naciągania faktów mogę powiedzieć, że również brzmienia. Naturalnie w pewnej estetyce, ale to przecież standard w naszej zabawie. Jakieś ciekawostki? Owszem, były. Pierwsza to premierowy występ stojącego na górnej półce prawego stolika, obsługującego gramofon pohostage’a marki Avik. Niestety z braku doświadczenia z topową elektroniką AVIK-a nie wiem, jaki był jego brzmieniowy udział w pokazie, ale ważna informacją jest fakt obsługi aż trzech typów wkładek. Pewnie Was zaskoczę, ale chodzi nie tylko o MM i MC, ale również o ostatnio coraz bardziej popularną optyczną ze stajni DS Audio – testy dwóch różnych z firmowymi phonostage’ami są na naszych łamach. Natomiast drugą okazała się być statyczna prezentacja urządzenia „All in one”, czyli źródło ze wzmocnieniem w jednym stajni Avik. Zaskoczeni? Otóż już podczas wystawy w Monachium jaskółki ćwierkały, a tak naprawdę przedstawiciele czterech marek informowali, że dwa zajmujące się elektroniką podmioty rozszerzą swoją ofertę od tanich do drogich komponentów z zachowaniem standardów wykonania i jakości brzmienia dla każdego z nich. I gdy tam pokazali coś droższego spod znaku Axxess, w Warszawie przedstawili – na razie jako eksponat – coś tańszego od Avik-a. Co prawda jedno-pudełkowce to nie moja bajka, ale gdy takie urządzenie zagra w stylu topowych konstrukcji, dla wielu może to być realnym zbliżeniem się dźwiękiem swojego systemu do ekstremalnego High End-u. Trzymam kciuki za taki obrót sprawy.
24. Audiofast – Wilson Audio, D’Agostino, Audio Research, Shunyata Research
Opisując to pomieszczenie mam lekki zgryz. Krążące opinie były tak diametralnie rozbieżne, że po pierwszej wizycie sam nie wiedziałem, jak określić występ tego zestawu. Rozwiązanie pojawiło się dopiero po drugich odwiedzinach, tylko poprzedzonych inną kolejnością odwiedzania sąsiednich prezentacji. Problem, wróć, nie problem, tylko sposób interpretacji rozbijał się o wspomnianą kolejność wizyt u innych wystawców. Wspominałem o mocnym, czasem przesadnie dla mnie gęstym brzmieniu kolumn Sonus faber i podobnie, acz ze znacznie większym smakiem graniu kolumn Magico. To były na tyle wyraziste pokazy, że gdy w niedługiej kolejności po nich zaliczyło się coś z równie wielkimi zespołami głośnikowymi, ale ze znacznie mniejszym udziałem masy, wcześniejsze spotkania podprogowo ustawiały poziom wrażliwości na pewne zjawiska. A mówiąc kolokwialnie, na ich tyle Wilsony grały bardzo oszczędnie w energię. Sytuacja natomiast in plus dramatycznie zmieniała się, gdy zaczynaliśmy od Audiofastu. Nagle okazywało się, że jest swoboda, niewymuszenie i lekkość. Być może dla kogoś nadal mogłoby wszystkiego być nieco więcej, ale to nie był jakiś wielki problem, tylko osobiste oczekiwania danego delikwenta. Dlatego dobrze, że wiedziony czujną podświadomością zaistnienia problemu, którego jednak nie było, udało mi się odwiedzić ten przybytek drugi raz. I finalnie wyszło mi to na dobre, gdyż dzięki temu miałem szansę posłuchania rzeczonych kolumn raz z elektroniką D’Agostino, a w drugim podejściu z lampowym Audio Research-em. Różnice były ewidentne, ale raczej związane z użyciem konkretnych półproduktów w każdym z komponentów, czyli krzemu lub zamkniętych w próżni wolnych elektronów, a nie z jakością grania.
25. Nautilus – Kondo, Avantgarde Acoustic Trio
Odwiedziny tego pokoju wiązały się w walką. Naturalnie o wejście do pokoju. Obleganego przez długą kolejkę od piątku do niedzieli, aż w pewnym momencie uznałem, że chyba się poddam. Na szczęście przy którymś podejściu wejścia pilnował szef i lekko go szantażując, że odpuszczam, bo zbyt wiele razy próbowałem, udało mi się wejść na tak zwany krzywy „r”, za co teraz wszystkich oczekujących przepraszam. Czy było warto? Jak najbardziej. Choćby dlatego, że ten pokaz wypadł o niebo lepiej od zeszłorocznego. Naturalnie w pierwszej kolejności była to zasługa lepszego akustycznie pomieszczenia – rok temu w Sobieskim była to wielka sala konferencyjna, a teraz znacznie przyjaźniejsza dla słuchania muzyki, odpowiednio wytłumiona lokalizacja na PGE Narodowym, w drugiej użycie jako źródeł na przemian gramofonu Kondo i magnetofonu szpulowego Studer A80, a w trzeciej pojawienie się wrażliwej na pokazanie niuansów w muzyce obsługi zamiast burzącego ściany, blądwłosego przedstawiciela niemieckich kolumn – czasem robił to przybysz z Japonii, a czasem wywoływany przy okazji opowiadania anegdoty z podpisywaniem płyt kontrabasista Marcin Oleś. Jak grało? Powiem tak. Nie przepadam za prezentacją tubową, ale kolumny AA Trio przy odpowiedniej konfiguracji są na tyle uniwersalne, że z ręką na sercu mógłbym z nimi zostać na stałe. Niestety są wymagające rozmiarowo, co nawet dla mnie, posiadacza pozornie sporego pokoju się nie nadają. W tym przypadku choć metraż mógłby być nieco większy, moim zdaniem wespół z kultową japońską lampową amplifikacją, ichniejszym gramofonem i tym razem dedykowanymi bass-hornami, a nie prostymi modułami od tańszych linii, system zagrał zjawiskowo. Jak? Cóż, trzeba było się pofatygować. Ale jeśli mimo pewnych obiekcji co do prezentacji tubowej stwierdzam, że było znakomicie, to oznacza, iż dostałem swobodę, rozmach, nadążający za muzyką bas i zjawiskowe, bo fajnie doświetlone ogniskowanie źródeł pozornych na wirtualnej scenie. Tak potrafią tylko najlepsi.
26. Prestige Audio – Zikra, Storgaard & Vestskov, Dyrholm
Domyślam się, że będąc na wystawie i teraz oglądając moją relację tytułem tego akapitu możecie być lekko zaskoczeni. Chodzi o oczywiście o to, że Duńczycy w Sobieskim wystawiali się pod szyldem konstruktorów kolumn, a ja chcąc Wam przybliżyć realia tych marek związanych z naszym rynkiem zatytułowałem go nazwą polskiego dystrybutora. Mam nadzieję, że ci pierwsi się nie obrażą, bo z drugiej strony co im po pokazaniu fotek z nieznanymi nazwami, jak potencjalny klient nie będzie wiedział, gdzie uderzyć w razie potrzeb zakupu danego produktu. A przyznam się Wam, że warto. Na razie mówię o produktach lampowych i okablowaniu, bo kolumn jeszcze u siebie nie miałem. Co takiego mają w sobie potomkowie dawnych urządzeń nadawczych? Zapewniam, o tym informuje konkluzja przeprowadzonego testu dzielonego przedwzmacniacza liniowego Zikra. I nie chodzi w niej o magię lampy, tylko jak dla niej zjawiskowe prowadzenie dolnego zakresu. Mocnego i dobrze kontrolowanego, co dla większości konkurencji jest pobożnym życzeniem. W swej zabawie w testowanie tylko dwa razy spotkałem się z tak dobrym jakościowo basem z lampy, a był nim właśnie przedwzmacniacz liniowy Zikra i przedwzmacniacz gramofonowy polskiej marki Destination Audio. Szacunek. Co sądzę o przywołanym do tablicy pokazie? Mały, problematyczny pokój, na szczęście odpowiednio dobrane kolumny, pozwalając e utrzymać w ryzach dolne pasmo okablowanie, do tego świetna elektronika, zatem nie mogło być inaczej, jak dobrze. Bez dudnienia, ze swobodą i finalnie przyjemnie.
27. Audio-Mix – Esprit, Mbl, Accuphase
Informuję, to nie jest dystrybutor, tylko prężnie działający salon. A prężnie, bo jak widać na fotografiach, ma spory przekrój pozornie dostępnej tylko u dystrybutorów elektroniki. Na szczęście dla nas czasy się zmieniają i opiekunowie wielu marek poszli po rozum do głowy i pozwolili handlować swoim towarem odpowiedzialnym salonom. A odpowiedzialność handlowa opisywanego jest tym większa, że potencjalny zainteresowany marką MBL dzięki bezpośredniemu sprowadzaniu towaru od producenta do Konina nie musi już prosić u znanego od lat warszawskiego przedstawiciela o możliwość dokonania zazwyczaj okupionego wieloma odmowami odsłuchu jakiegoś produktu, tylko dzięki bezpośredniej współpracy z producentem panów z przywołanego Konia obecnie problem z posłuchaniem praktycznie nie istnieje. Dzwonisz i w ramach płynności finansowej salonu masz. Tak tak, MBL, czy Accuphase nie są już Świętymi Gralami dotychczas dostępnymi jedynie u wyimaginowanego źródła, tylko ofertą podobnych do rzeczonej mekki o tematyce audio. A powyżsi panowie są jednymi z nich i w tym roku choćby kolumnami MBL-a pokazali, jak dużo mają do zaoferowania.
28. Audio Atelier – Grandinote, Lumin, Well Tempered Lab
Hmm, Grandinote, te które znam z własnych przygód to świetne, bo uniwersalne kolumny do średnich i małych pomieszczeń. A uniwersalne, bo oparte na baterii niedużych szerokopasmowych przetworników bez jakichkolwiek, ograniczających ich pracę, często degradujących brzmienie konstrukcji zwrotnic i zazwyczaj jednym gwizdku – są oczywiście modele z wieloma wysokotonówkami, ale takich nie gościłem. Efekt? Brak podbić na basie nawet w malutkich pomieszczeniach przy zachowaniu świeżości i szybkości dźwięku. Tak też było i tym razem mimo pozornie niebezpiecznego wstawienia ich w kąty hotelowego pokoiku. Do tego głównym źródłem był gramofon, firmowa elektronika co prawda krzemowa, ale w pełni zbalansowana i do tego pracująca w klasie A, to chyba nie dziwne, że muzyka jak to się mówi, była łatwa, lekka i przyjemna w odbiorze. Przynajmniej ja tak ją odbierałem i to kilkukrotnie. To natomiast kolejny raz potwierdziło moją opinię, że gdy kiedyś przyjdzie u mnie czas na zmiany, z racji bezproblemowego stworzenia przez te konstrukcje dużego, ale pozbawionego podbić i nachalności projekcji spektaklu muzycznego, marka Grandinote jest jedną z pierwszych do dogłębnej weryfikacji. Kolumny nie wyglądają i nie są zbudowane jakoś szczególnie zaawansowanie technicznie, ale być może z racji owej prostoty grają, a nie odtwarzają muzykę.
29. Delta Audio – Gold Note, Mastersound, Brodmann Acoustics, ZenSati
Z przedwystawowych opisów współpracującego z Delta Audio przedstawicielem okablowania marki ZenSati Piotrem z Audiotite wiedziałem, że tutaj zaliczę pewnego rodzaju powtórkę z rozrywki z wystawy w Monachium. Chodzi oczywiście o fajnie prezentujące się wówczas kolumny głośnikowe i współpracujące z nimi okablowanie ZenSati. Co prawda do Warszawy zawitał znacznie niższy model zespołów głośnikowych, ale konstrukcja wąskiego słupka była bliźniacza, natomiast set kabli identyczny w postaci topowej serii X, co dawało dużą szansę złapania estetyki tamtego odsłuchu. Oczywiście tym razem początek systemu tworzącego sygnał pochodził od częstochowskiego specjalisty od techniki lampowej i analogowej – na zdjęciach widać pięknie wyglądający i równie dobrze grający gramofon Gold Note, współpracujący z kompletnym setem opartym o lampy spod ręki włoskiego Mastersound, jednak bez względu na wszystko ogólny przekaz i tak mocno generują zestawy głośnikowe, zatem szanse były duże. I muszę powiedzieć, że tak było. Przekaz lekki i swobodny, nieźle dociążony, może bez wielkiego tąpnięcia sekcji basowej – mimo dołączonego subwoofera i pewnie dlatego dobrze odbieranego. Ale gwoli wyjaśnienia. Trzeba zaznaczyć, że pomieszczenie było bardzo nieustawne, bo przechodnie, dlatego system musiał stanąć po skosie i chyba samo w sobie zbyt wielkie oraz wysokie na ten model kolumn, dlatego chylę czoła, że dało się osiągnąć choć tyle. Jednak zaznaczam, „tyle” w dobrym tego słowa znaczeniu. Rok temu w miejscu Brodmann Acoustic stały wielkie jubileuszowe Kplisch-e, zatem tematu nadmiarowej kubatury nie było i choćby z tego powodu obecny występ w odniesieniu do potencjalnych, w pewien sposób ogarniętych problemów odbieram pozytywnie. Było ciężko, ale suma summarum panowie wyszli z tego obronną ręką.
I tym optymistycznym akcentem kończę relację z tegorocznej wystawy AVS 2024. Niestety nie było szans na przybliżenie wszystkich prezentacji, dlatego wybrałem te, które z jakiś powodów skradły moje serce. I nawet nie chodzi o bezkresne roztopienie się puszczanej muzyce w danym pokoju, tylko pozytywne osobiste postrzeganie danego podmiotu – pierwszy z brzegu przykład to Benny Audio ze znakomitym gramofonem Odyssey i czasem wyartykułowanie istotnych dla Was informacji – choćby wspomnienie możliwości zakupu bardzo rozpoznawalnych marek poza miejscami dystrybucji (MBL, Accuphase) w konińskim salonie Audio-Mix. Jeśli komuś lekko się dostało, proszę nie odbierać tego jako wyrocznię, gdyż jeśli już napisałem o drobnych bolączkach, była to wypadkowa obserwacji nie tylko moich, ale również wielu znajomych. Na szczęście nie było tego wiele. Ale w ogóle pojawiło się dlatego, że nie mogłem napisać, iż tegoroczna wystawa była krainą mlekiem i miodem płynąca w bezwzględnie każdym pokoju, gdyż na to zwyczajnie nie ma szans. Tym bardziej, że każdy z nas ma swoją wersję dobrego dźwięku i zapewniam, słuchając opisów słuchaczy wielu pominiętych przeze mnie prezentacji, często włos jeżył mi się na głowie, jak można lubić taką estetykę grania. Na szczęście dla spokoju ducha idąc za klasykiem jak mantrę zawsze powtarzam, iż każdy ma swoje Westerplatte i nic mi do tego. Jeśli jednak kogoś interesuje, jak wyglądało to moje w tym roku, opisałem powyżej jako relację z 30 pomieszczeń – miałem każde opisać osobno, ale finalnie zdecydowałem, że Audiostereo i DIY Audio zostali połączeni w jeden akapit. Wieńcząc to długawe, z dużą dozą pewności bezsensowne bajkopisarstwo – wspominałem w rozbiegówce o stronieniu ludzi od czytania, ale wiem również, że wielu z różnych powodów na to czeka – dziękuję wszystkim goszczącym mnie wystawcom za miłą atmosferę i życząc poimprezowego feedbacku w postaci wielu kontaktów z potencjalnymi klientami choćby w celach weryfikacji, czy utrzymujecie poziom, ponownie wpraszam się już za rok.
Jacek Pazio