Opinia 1
Traf chciał, że po pierwszych kilkunastu dniach kalendarzowej wiosny, nieodbiegających pod względem aury od minionej zimy, temperatury wreszcie zaczęły nieśmiało przekraczać magiczna barierę 10°C. Zamiast jednak wyciągnąć rowery i dołączyć do spragnionych ruchu rzesz cyklistów bladym świtem sobotniego poranka wyruszyliśmy z Jackiem w kolejną podróż do Wrocławia. Osób śledzących nasze poczynania nie z pewnością to nie dziwi, lecz naszych nowych Czytelników pragnę w tym momencie uświadomić, że my tak po prostu mamy. Jeśli tylko gdzieś w bliższej, bądź dalszej okolicy dzieje się coś ciekawego to po prostu staramy się tam w miarę naszych skromnych możliwości dotrzeć. Tak też było i tym razem a trzecia odsłona tegorocznego wrocławskiego Audiofila powodem była aż nadto oczywistym. Dodatkowo atrakcyjność spotkania podnosił system, który z wielką pieczołowitością przygotować miał katowicki RCM. System nie byle jaki, gdyż … Albo nie, nie będę od razu psuł niespodzianki.
W porównaniu z latami ubiegłymi zmiana lokalizacji na salę konferencyjną znajdującego się nieopodal wrocławskiego rynku hotelu Qubus jak zwykle budziła mieszane uczucia zarówno wśród organizatorów i wystawców, co oczywiste, jak i odwiedzających. Mniejsza powierzchnia, zdecydowanie niżej zawieszony sufit i wręcz symboliczne kuluary wymagały od wszystkich odrobiny dobrej woli i dłuższej chwili na akomodację do nowych warunków. Nietaktem byłoby jednak marudzenie, gdyż i tak ogromny szacunek należy się zarówno stojącemu za całym tym projektem Piotrowi Guzkowi, jak i oczywiście władzom stolicy Dolnego Śląska za wspieranie tejże unikalnej w skali naszego kraju inicjatywy. W tym momencie muszę również przyznać, że w mijający weekend efekty tejże działalności były aż nadto widoczne. Pomimo iście obłędnej pogody i temperatur śmiało zapuszczających się w okolice 25 kresek przynajmniej w sobotę większość miejsc w sali była przez cały czas zajętych a na grupki audiofilsko zafiksowanych dyskutantów natknąć się można było nie tylko w hotelowym foyer i przed samym hotelem, lecz również w okolicznych ogródkach restauracyjnych. A dyskutować było o czym, oj było.
Standardowo kilka słów wstępu wygłosił Piotr, by po chwili oddać głos zaproszonym gościom, którzy przez dwa dni mieli prezentować swój pomysł na dźwięk. Gospodarz tego spotkania – Roger Adamek – właściciel katowickiego RCMu, jak to zwykł mieć w zwyczaju podszedł do tematu w sposób jednocześnie pragmatyczny, jak i można by powiedzieć całkowicie bezkompromisowy … przynajmniej jeśli chodzi o źródło. Zanim jednak dojdę do listy urządzeń, jakich można było w mijający właśnie weekend posłuchać chciałbym zwrócić uwagę na dość znaczące przearanżowanie hotelowego wnętrza. Nie mówię w tym momencie o specjalnie zwiezionych setkach kilogramów ustrojów akustycznych, bo takowych nie było nawet na lekarstwo, lecz o odsunięciu całego systemu od tylnej ściany na co najmniej 2m i przesłonięciem wygospodarowanej w ten sposób przestrzeni pseudo-parawanem stworzonym z firmowych rollupów. Efekt? Nadspodziewanie dobra, jak na hotelowe warunki kontrola nas najniższymi częstotliwościami i wręcz zjawiskowy sposób kreowania przestrzeni.
Najwyższy czas przyjrzeć się samemu, odpowiedzialnemu za całe zamieszanie zestawowi. Dzielony system bułgarskiego Thrax’a w skład którego wszedł przedwzmacniacz Dionysos wraz ze 100 watowymi, A-klasowymi, hybrydowymi końcówkami mocy Heros napędzjącymi niezwykle intrygujące wizualnie tubowe kolumny Odeon „No.28” był nam całkiem dobrze znany z gościnnych występów w naszej redakcji – link. Sygnałowe okablowanie Organica też znamy, lubimy i używamy a z naszą recenzją wykorzystanych do zasilania Furutechów NanoFlux mogli się Państwo zapoznać w zeszłym tygodniu. Z Therią, też mamy kontakt praktycznie na co dzień. Czyli teoretycznie rzecz ujmując 3/4 całości było nam znane. Jednak akurat lwia część potencjału drzemiącego w przywiezionej z Katowic elektronice skumulowana była w źródle, którego niestety okazję posłuchać mieliśmy do tej pory jedynie w trakcie sesji wyjazdowych. Mowa tu o gramofonie TechDas AIR FORCE TWO z 9″ ramieniem Schroeder CB uzbrojonym we wkładkę TechDas TDC01 Ti. Na firmowym stoliku znalazło się jeszcze miejsce dla reprezentującego domenę cyfrową odtwarzacza C.E.C CD5, lecz uprzedzając nieco fakty napiszę tylko tyle, że każdorazowe jego włączenie przekonywało do analogu nawet najbardziej uprzedzone do niego jednostki. W związku z powyższym pozwolę sobie jeszcze wrócić na chwilę do japońskiego gramofonu. Prawie miesiąc temu miałem okazję przez dłuższą „chwilę” (szczęśliwi czasu nie liczą) posłuchać Air Force Two z przywiezionym do Wrocławia ramieniem Schroedera, lecz uzbrojonym we wkładkę Miyajima Takumi. Już wtedy połączenie detaliczności i precyzji z organiczną, naturalną muzykalnością było najdelikatniej mówiąc wręcz uzależniające. Problem w tym, że to, co słyszałem wtedy i to na wyższej klasy zestawach głośnikowych (Gauder Akustik Berlina RC7) miało się zupełnie nijak do tego, co z granych w Qubusie płyt była wstanie wycisnąć wkładka TechDasa. Abstrahuję w tym momencie od (niezaprzeczalnie degradującego) wpływu sali, typowo wystawowego szumu tła (przez prawie godzinę słuchaliśmy praktycznie sami), itp. Po prostu potencjał zaprezentowanego źródła był na tyle „absolutny”, że chyba nic nie było w stanie mu zaszkodzić. Oczywiście z jednej strony cena takiego seta jest wręcz szokująca, lecz zarazem dokonując zimnej kalkulacji dochodzimy do wniosku, ze wcale aż tak drogo nie jest. Dowód? Oto dowód. Jak na wehikuł czasu zdolny sprawić, że dane nam będzie usłyszeć „niemalże na żywo” wszystkich tych wielkich, którym występ „live” dany już nigdy nie będzie to całkiem niewiele. Nieprawdaż?
Pomijając sprawy sprzętowe pewnej reorganizacji a właściwie uspokojeniu uległa zwyczajowa, towarzysząca tego typu imprezom żonglerka odtwarzanymi płytami. Zamiast nerwowego przekładania nieprzebranej liczby płyt i nabijania kilometrów podczas kursowania między miejscem za widownią a systemem została wprowadzona zasada, iż z każdego położonego na gramofonie winyla będzie grana cała strona. Podczas naszej obecności wyjątkiem była przyniesiona przez jednego ze słuchaczy płyta Phila Collinsa, z której wysłuchaliśmy jedynie dwóch utworów i to dopiero po umyciu jej w ultradźwiękowym Vinyl Cleanerze Audio Desk Systeme Glass, gdyż wcześniejsza kąpiel w ręcznej myjce zafundowana jej przez właściciela skutkowała jedynie poprawą walorów wizualnych (jedwabisty połysk) a co do brzmieniowych to lepiej się nie wypowiadać. W każdym bądź razie w trosce o dobro samych słuchaczy, o igle nawet nie wspominając, wystawca zafundował jej prawdziwe mycie a nie tylko rozmazywanie nagromadzonego w rowkach brudu. Efekt takich zabiegów był nad wyraz słyszalny, choć i niezaprzeczalnej mizerii samej realizacji nie sposób było ukryć. Niestety tak to jest, że część POPu wydawana jest niejako od niechcenia i czasem im mniej słychać tym lepiej. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż w ramach swoistej odtrutki następną pozycją był niesamowity album „Diabolus in Musica” Accardo interpreta Paganini i właśnie dla takich momentów warto tłuc się kilkaset kilometrów na drugi koniec Polski. Podczas reprodukcji na sali nie skrzypnęło nawet jedno krzesło a gdy z głośników popłynęły ostatni nuty część zgromadzonych zaczęła spontanicznie bić brawo.
Spore zainteresowanie wzbudził również album „Life” Chie Ayado, na którym drobna i filigranowa Azjatka potrafiła zabrzmieć, jak nie przymierzając prawdziwa Afroamerykanka o iście rubensowskich kształtach.
Oprócz naturalnego instrumentarium nie zabrakło również dość niechętnie zwykle serwowanej na pokazach ze względu na swoją problematyczną naturę elektroniki i to poczynając od „In Concert” Dead Can Dance, poprzez „Tour De France” Kraftwerk na niesamowitej ścieżce dźwiękowej z „Blade Runner” kończąc.
Podobnie jak podczas wcześniejszych prezentacji tak i tym razem subiektywne odczucia poszczególnych słuchaczy były na tyle spolaryzowane, że można było spotkać bezgranicznie zakochanych, jak i całkowicie negujących zasadność przedstawionej konfiguracji. O ile niemalże 100% frekwencja przedstawicieli pierwszej frakcji nie powinna nikogo dziwić i nie dziwiła, to zastanawiający był upór przedstawicieli drugiego obozu. Czyżby przejaw masochizmu, a może tylko próba wprowadzenie w życie mechanizmu autosugestii, w którym ciągłe powtarzanie, że coś nam się nie podoba, w końcu sprawi, iż tak się stanie. Mniejsza z tym, grunt, że Ci, co wstąpili tylko na chwilkę dopiero po kilku telefonach od zniecierpliwionych członków rodzin opuszczali z wielce nieszczęśliwą miną hotelową salę a ci, co zapobiegliwie wygospodarowali sobie całe popołudnie bez większego żalu byli w stanie zrezygnować z serwowanej przez organizatorów kawy i herbaty, by nie uronić nic z dobiegających z Odeonów dźwięków.
Pomijając indywidualne preferencje większość słuchaczy uczciwie przyznawała, że nawet jeśli któryś z aspektów prezentowanego dźwięku niekoniecznie wpisywał się w ich gusta to i tak całościowo prezentacja wypadała na tyle pozytywnie, że nie sposób było przestać słuchać, a słuchało się przede wszystkim muzyki i to muzyki przez duże „M”.
Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę liczymy na to, że kolejne spotkania z cyklu Audiofil cieszyć się będą równie wysoką frekwencją a i sami audiofile poznający co i rusz nowe propozycje serwowane przez kolejnych zapraszanych przez Piotra Guzka dystrybutorów od czasu do czasu skłonni będą udać się na prawdziwy koncert, by odpowiednio wysoko ustawić sobie poziom referencji. Referencji, do której przecież każdy z nas mozolnie zmierza. A tym razem okazji nie trzeba było nawet szukać samemu, gdyż pierwszy odwiedzający Audiofila gość został przez organizatora obdarowany wejściówką na niedzielny koncert Krzysztofa Herdzina.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Kolejna odsłona wrocławskich spotkań przy muzyce generowanej przez systemy, korzystających z zaproszeń organizatora Pana Piotra Guzka gości za nami. Przewodnim tematem minionego weekendu tj. 11-12 kwietnia 2015r. był format analogowy, oparty o gramofon stosunkowo niedawno wprowadzonej na nasz rynek japońskiej marki TechDas, dystrybuowanej przez katowicki RCM. Druga na liście propozycji konstrukcja o raczej kojarzonej z amerykańskimi filmami akcji nazwie „Air Force Two” – flagowy to oczywiście model „One” – jest nieco uproszczoną wersją jedynki. Ważną wiadomością jest fakt, iż najistotniejsze, przyświecające temu projektowi założenia techniczne, nadal są ważnym elementem jego budowy. Nie rozpisując się zbytnio w tym temacie, wspomnę tylko o pneumatycznym zawieszeniu talerza i przysysaniu doń płyty winylowej na całej powierzchni rowka z informacjami dźwiękowymi. Ale to nie koniec zastosowanych tutaj, a rzadko spotykanych w podobnych urządzeniach rozwiązań technicznych. Na przynajmniej skrótowe przywołanie, zasługuje jeszcze przeniesienie napędu na wspomniany talerz za pomocą niepozornie wyglądając ego paska transmisyjnego. Wbrew pozorom jest on bardzo sztywny i nierozciągliwy, ale najciekawszym pomysłem utrzymania stałych obrotów jest wyeliminowanie stałego kręcenia się silnika, na rzecz skokowego utrzymywania zadanej prędkości obrotowej. Jeśli ktoś ma choćby minimalne pojęcie w sprawach technicznych, zdaje sobie sprawę z zaawansowania konstrukcyjnego tego pozornie prostego zadania. Taki pomysł prawdopodobnie dla wielu miłośników winylu już na starcie rodzi tysiące pytań natury wpływu potencjalnych szarpnięć na dźwięk, ale obecni na sali goście natychmiast formułowali podobne wnioski, które rzeczowymi wyjaśnieniami znanego w świecie analogu Pana Rogera Adamka były autorytatywnie rozwiewane, co dodatkowo potwierdzała sobotnio-niedzielna prezentacja. Tak w skrócie opisałbym zajmujący główne miejsce na szafce ze sprzętem obiekt mego pożądania. Jako dygresję dodam, iż czyniłem pewne przymiarki do wspomnianej „dwóki”, ale pertraktacje z szanowną małżonką na chwilę obecną wprowadziły drobne ograniczenia, skutkując pojawieniem się u mnie nieco innego werku. Wracając jednak do spotkania i idąc tropem reszty systemu, sygnał z wkładki wstępnie obrabiał phonostage THERIAA RCM by w dalszej drodze przekazać pałeczkę wzmocnieniu bułgarskiemu Thraxowi, który na końcu zasilał niemieckie kolumny Odeon. W torze znalazł się jeszcze najnowszy model japońskiego specjalisty w paskowych napędach odtwarzaczy kompaktowych CEC CD5, ale służył raczej jako nieczęsto używana alternatywa, a nie próba konfrontacji obu źródeł. Okablowaniem zajęły się marki Furutech i Organic Audio.
Na tym zakończę akapit około-sprzętowy i skreślę kilka słów o muzyce, która w odróżnieniu od większości dolnośląskich meetingów krążyła raczej wokół elektroniki i rocka, niż tak uwielbianego przeze mnie potocznie zwanego „plumkania”. Jednak nawet takie rzadko słuchane w mojej samotni tematy muzyczne, gdy swoją jakością realizacjiprezentowały choćby minimalne pokłady jakości, po przepuszczeniu przez wizytującą tę odsłonę „Audiofila” elektronikę, wznosiły się na dotychczas nieosiągalne przez nie poziomy jakości reprodukcji. Czy wszyscy byli zadowoleni? Prawdopodobnie nie, ale kilka razy udało mi się usłyszeć nieśmiałe brawa na przemian z narzekaniami, co tylko potwierdza różne oczekiwania i poziom zaawansowania w osłuchaniu odwiedzających podobne imprezy słuchaczy, bez deprecjonowania ich wrażliwości na rodzaj muzyki i jej jakość. Każdy ma inny punkt odniesienia i wrażliwość muzyczną, dlatego nie mogąc zaspokoić wszystkich, zawsze raczej nakreślam swoje wnioski, które tylko w bezpośrednim starciu z zainteresowanym słuchaczem mogą być oceniane jako zbieżne lub diametralnie inne od moich.
Na koniec tej relacji, kolejny raz pośpieszę organizatorowi może nie pomocą, gdyż jest obrotnym i znanym w koncertowym świecie człowiekiem i tego nie potrzebuje, ale ze wsparciem informacyjnym. Chodzi mianowicie o formułowanie podtekstów biznesowych tych cyklicznych spotkań, gdy tymczasem na każdym z nich, otrzymujemy stosowną dawkę informacji o muzycznej sferze kultury Wrocławia. Tym razem, oprócz takich pogadanek, jeden z pierwszych gości otrzymał zaproszenie na odbywający się następnego dnia koncert Krzysztofa Herdzina, zadając tym kłam, zasłyszanym w sieci oskarżeniom. Nie będę dłużej roztrząsał tego tematu, ale jeśli ktoś w tych dniach, bez znaczenia, z jakiego powodu, nie odwiedza Wrocławia, niech nie psuje mieszkańcom Dolnego Śląska tak wspaniałej imprezy.
Jacek Pazio