Opinia 1
Wakacje to wręcz wymarzony okres podróży, poznawania nowych ludzi, miejsc i smaków. W dodatku okazuje się, iż przy dosłownie odrobinie dobrej woli do takich, podyktowanych atawistyczną ludzką ciekawością, eksploracji wcale nie trzeba wiz, serii bolesnych szczepień, pliku kilkudolarówek na napiwki i niemalże doby spędzonej w samolocie. Nie wierzycie Państwo? Cóż, najwidoczniej przegapiliście naszą, opublikowaną dokładnie w dniu zakończenia roku szkolnego, recenzję rodzimych odgród Ciarry KG-5040. Było coś dla ogółu nieznanego? Było. Była egzotyka? I to pełną, brzydko mówiąc „gębą” – przynajmniej od stronny mainstreamowych konstrukcji wyposażonych w układy bas refleks. Jeśli więc taki „swojski” – agroturystyczny, kierunek przypadł Państwu do gustu, tym razem przygotowaliśmy kolejny polski akcent pod postacią najnowszych konstrukcji niepołomickiej manufaktury Audioform. Obiła się Państwu ta nazwa o uszy? Mieliście okazję nie tylko zobaczyć, ale i posłuchać jej wyrobów? Ano właśnie. O istnieniu tego producenta do niedawna wiedzieli praktycznie chyba tylko objęci „marketingiem szeptanym” wtajemniczeni, gdyż jak się okazuje właściciel i główny konstruktor – Pan Tomasz Kursa, swoją działalność prowadzi już od 1995 r, choć tak po prawdzie – na poważnie „dopiero” od 2006r. oficjalnie ruszył dział domowego audio z „komercyjnym” projektem Adventure. Najwidoczniej jednak producent nijakiego „parcia na szkło” nie wykazywał, gdyż swoimi wyrobami w pierwszej kolejności uszczęśliwiał grono najbliższych znajomych i audiofilskie „podziemie”. Czas zatem najwyższy zmienić nieco outsiderowy status Audioform i zaprezentować szerszej publiczności wielce smakowitą propozycję, czyli tytułowy model kolumn o jakże wpadającej w ucho nazwie M200.
Jak sami Państwo widzicie i … macie okazję porównać z zamieszczonymi na końcu niniejszej epistoły danymi technicznymi, już sama nazwa wskazuje zarówno na typ, jak i moc prezentowanych zestawów. Jeśli nadal nie za bardzo orientujecie się w temacie i nie wiecie o co chodzi spieszę poinformować, iż mamy do czynienia z monitorami (stąd „M”) o mocy 200W. Jednak w przeciwieństwie do lwiej części swojej konkurencji 200-ki nie dość, że fabrycznie wyposażono w zintegrowane standy, to w dodatku właśnie w poprawiających stabilność cokołach zamontowano terminale głośnikowe i … zwrotnice (o czym dosłownie za chwilę). Dzięki temu z jednej strony otrzymujemy klasyczny, podstawkowy, monitor a z drugiej odpadają nam koszty związane z poszukiwaniami i zakupem sensownych podstawek a niejako w gratisie dostajemy ergonomię podłączania przewodów znaną z konstrukcji podłogowych. Jednym słowem same plusy. Dodając do tego egzotyczną okleinę, zaoblone kształty i akrylowe, oraz skóropodobne dodatki, śmiało możemy mówić o produkcie dedykowanym zwracającym nie tylko na brzmienie, ale i wygląd melomanom, oraz audiofilom.
Jednak wbrew pozorom niezaprzeczalnie atrakcyjne i miłe naszym oczom kształty zamkniętych (nie licząc niewielkiego otworu na plecach) obudów to jednak nie li tylko czysto artystyczny zamysł ich twórcy, lecz przede wszystkim dążenie do jak największej kontroli a następnie niwelowania wszelakiej maści pasożytniczych podbarwień mogących negatywnie wpłynąć na finalne brzmienie kolumn. Dlatego też, poza porzuceniem prostopadłościenności Pan Tomasz Kursa zastosował również zaskakująco skomplikowaną, wielowarstwową konstrukcję samych skrzyń, w których obie podstawy (górna i dolna) oraz front wykonano z MDF-u, a ścianę przednią, z pomocą warstwy elastomeru ozdobiono jeszcze płytą kruczoczarnego akrylu. Natomiast ściany boczne, oraz zaokrąglona tylna, to już gięta i pokryta naturalnym fornirem sklejka. Wnętrze, zamiast standardowymi materiałami tłumiącymi, zagospodarowano jedynie autorskiej konstrukcji kratownicą pełniącą również role dyfuzora. Równie ciekawie, jak „skrzynie” prezentują się zaimplementowane w nich, o dziwo rodzime, przetworniki. Za reprodukcję średnicy i basu odpowiada bowiem para 6,5” STX-ów, natomiast tekstylne 2,1” kopułki wysokotonowe to już autorskie dzieło pana Tomasza. Indagowany o powód takiej samodzielności konstruktor uczciwie przyznał, iż wszystkie dostępne na rynku i mieszczące się w zakładanym na tytułowy projekt budżecie tweetery po prostu nie spełniały jego wymogów tak brzmieniowych, jak i jakościowych, więc wyszedł z założenia, że jak coś chce się mieć porządnie zrobionego, to trzeba to zrobić samemu i jak założył, tak też zrobił. Dbałość o detale widać też (i to dosłownie) w samych zwrotnicach, które zamontowane od spodu cokołów standów zabezpieczone są jedynie płatami plexi z wygrawerowany logotypem marki. Ponadto zamiast klasycznych kolców zastosowano zakończone kulkami stożki antywibracyjne, które z powodzeniem sprawdzą się zarówno na miękkich dywanach, terakocie, jak i parkietach. Jedyne do czego mógłbym nieco na siłę się przyczepić, to przykręcenie koszy przetworników średnio-niskotonowych bezpośrednio do frontów a nie w dedykowanych – licujących je z powierzchnią skrzyń podfrezowaniach. Najwidoczniej jednak konstruktor uznał, że akurat na taki kompromis może sobie pozwolić.
No dobrze, za wygląd, pomysł i wykonanie spokojnie możemy wystawić wytwórcy mocne cztery plus, jednak warto mieć na uwadze, że to nie konkurs piękności, tylko recenzja, więc dobrze byłoby choć z przyzwoitości wspomnieć o walorach brzmieniowych. Dlatego też nie chcąc dłużej Państwa zwodzić chciałbym oznajmić, iż dźwięki dobiegające z generujących je M200 nader zgrabnie korespondują z ich atrakcyjną szatą wzorniczą. Są bowiem na wskroś muzykalne, eleganckie i ich odbiór sprawia niekłamaną przyjemność. Nieco bowiem przewrotnie, bazując na podanej na stronie producenta informacji dotyczącej faktu, iż już stojące oczko niżej w firmowej hierarchii i niemalże dwukrotnie tańsze, M100 zdolne są do przeniesienia „brzmienia orkiestry symfonicznej w zacisze małego pokoju” czym prędzej po ową symfonikę sięgnąłem. Jednak zamiast klasyką nakarmiłem dwusetki wzbogaconymi o orkiestrację albumami „Indigo Girls Live With The University Of Colorado Symphony Orchestra” Indigo Girls, nader często przeze mnie wałkowanym „MIUOSH | SMOLIK | NOSPR” i do bólu wręcz patetycznym „Beloved Antichrist” Therion. Dość wybuchowa mieszanka, nieprawdaż? Całe szczęście pozornie li tylko marketingowe slogany okazały się mieć pełne odzwierciedlenie w rzeczywistości i w moim, dość klasycznie zagospodarowanym, nieco ponad dwudziestometrowym, pokoju trudno było czuć niedosyt tak generowanego wolumenu, jak i mocy reprodukowanego repertuaru. Co ciekawe o ile w większości przypadków kolumny podstawkowe potrafią przy wysokich poziomach głośności dość szybko bronić się przed dalszymi torturami słyszalną kompresja, to Audioformy nader dzielnie walczyły oferując zaskakująco czytelny, rozdzielczy i mocno osadzony na basowej podstawie spektakl. Śmiem wręcz twierdzić, iż im więcej gitarowych riffów się pojawiało i im gęstsza aranżacja dochodziła do głosu, tym 200-ki żwawiej i z większą ochotą brały się do grania. Patrząc na reprezentowany rzez nie pułap cenowy bardzo wysoko musze ocenić zdolność kreowania wieloplanowej sceny dźwiękowej, której kształt całkiem wyraźnie przypominał antyczny amfiteatr, gdzie w centrum, za głównymi wokalistami mamy największą głębię a zmierzając ku jej skrajom następuje jej płynne spłycanie.
Balans tonalny jest przesunięty nieco ku dołowi, dzięki czemu nawet mało audiofilskie realizacje w stylu „Beggars Banquet” The Rolling Stones, czy „Pump” Aerosmith potrafią zabrzmieć zdecydowanie ciekawiej i mniej ofensywnie aniżeli na bardziej analitycznych konstrukcjach a dodając do tego świetną robotę jaką wykonuje własnej produkcji kopułka nagle może się okazać, że irytujące na dłuższa metę sybilanty wreszcie zostały okiełznane. Nie znaczy to jednak, że tytułowe monitory leczą przysłowiową dżumę cholerą i wylewając dziecko z kąpielą cywilizują górę pasma poprzez jej obcięcie, bądź wycofanie. Nic z tych rzeczy. W tym przypadku chodzi bowiem o to, by tonizacja kwadratowych i szorstkich alikwot odbywała się właśnie bez utraty związanych z nimi mikrodetali i tzw. audiofilskiego planktonu. O dziwo założenia te udało się panu Tomaszowi całkiem udanie zrealizować i jedyny, zauważalny podczas bezpośrednich odsłuchów porównawczych z moimi, uzbrojonymi w „harmonijkowe” AMT Gauderami, niuans dotyczył czasu wygaszania dźwięków i precyzji kreślenia źródeł pozornych. W tym jednak momencie chciałbym jednak nadmienić, iż podobnymi zarzutami obdarowuję większość z mniej, bądź bardziej akceptowalnego pułapu cenowego konstrukcji wyposażonych zarówno w tekstylne, jak i ceramiczne wysokotonowce. Po prostu człowiek bardzo szybko się przyzwyczaja do dobrego i potem każde odstępstwo od posiadanego status quo budzi pewne zastrzeżenia. Całe szczęście już po kilkugodzinnej akomodacji nawet odsłuch opartego wyłącznie na perkusjonaliach „Steve Reich: Drumming” Colin Currie Group wypadał wielce satysfakcjonująco.
Wśród testowych nagrań znalazł się też niezwykle eklektyczny, tętniący latynoskimi rytmami i funkowym beatem jazzowy album „Heaven and Earth” Kamasi Washingtona. Bardzo szybko okazało się, że i taka, nieco stylizowana na lata 70-te konwencja (fenomenalny cover „Fists of Fury”), również leży polskim kolumnom, które z dziką radością szczelnie wypełniły mój pokój gorącymi dźwiękami. Nie pogubiły się też w jedynie pozornie prostych aranżacjach, gdzie „łatwą” i szybko wpadającą w ucho linie melodyczne misternie oplatały iście mistrzowsko pogmatwane improwizacje. Docenić w tym momencie należy świetną współpracę wykorzystanych przetworników, które nie dość, że idealnie ze sobą zszyte nie wykazywały nawet najmniejszych chęci do indywidualizmu i wyrywania się przed szereg, to w dodatku charakteryzowało je zaskakujące wysycenie oraz wzorowa kontrola, jak przystało na bądź co bądź dość twarde konstrukcje. Niezaprzeczalnie zyskiwał na tym timing a co za tym idzie spokojne, statyczne siedzenie podczas odsłuchów raczej nie wchodziło w rachubę.
Niezmiernie cieszy mnie fakt, iż nadal, nie ruszając się o krok za granice naszego kraju, można natrafić na takie, powstające poza głównym, marketingowym nurtem konstrukcje, jak tytułowe Audioform M200. Konstrukcje świetnie wykonane, po części na własnych przetwornikach i wykorzystujące rozwiązania, których próżno szukać na całkiem rozsądnych pułapach cenowych. Dla potwierdzenia powyższej tezy posłużę się konkretnym przykładem. Otóż podobne zespolenie kolumny ze standem mieliśmy okazję testować pod koniec zeszłego roku i były to NIME Audiodesign Mya za bagatela ponad 50 kPLN. Oczywiście nie ma co zaklinać rzeczywistości i próbować wmawiać sobie, że M200 i Mya to ta sama półka, bo tak nie jest, za to bez zbytniej spinki, na spokojnie i niejako dla sportu analizując pomysł na granie obu konstrukcji można zauważyć zaskakująco dużo podobieństw. Przede wszystkim chodzi bowiem o ponadprzeciętną przyjemność odsłuchu a to przecież powinno być priorytetem w naszym hobby. Jeśli zatem szukacie Państwo przystępnych cenowo i stawiających na niezwykle uzależniające połączenie wyrafinowania i dynamiki konstrukcji podstawkowych do około dwudziestometrowego pomieszczenia odsłuch Audioform M200 wydaje się koniecznością, gdyż nie dość, że w większości przypadków powinien spełnić Wsze oczekiwania co do jakości dźwięku, to w dodatku, niejako w gratisie, odpada Wam problem doboru standów, gdyż producent już to za Was zrobił.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Tak się jakoś złożyło, że ostatnimi czasy stosunkowo często przyglądamy się kolumnom głośnikowym. To zaś może sugerować, że po takiej dawce generatorów dźwięku odczuwam co najmniej lekkie znudzenie. Tymczasem zapewniam Was, iż wbrew pozorom mam z tego dużo frajdy, gdyż nausznie potwierdzam osobiste przekonanie, iż najważniejszym w aspekcie sznytu grania układanki audio, punktem są właśnie wspomniane kolumny. Za każdym razem posiadana elektronika zmienia swoje brzmienie jak przysłowiowy kameleon. I nie ważne, czy to moja, czy nie moja bajka. Najistotniejsze jest każdorazowe potwierdzenie wypracowanej przez lata opinii. Ale zostawmy temat wpływu kolumn na wynik soniczny systemów audio, gdyż nie o tym dzisiaj rozprawiamy. Zatem o czym? Spójrzcie na producentów testowanych konstrukcji, a zorientujecie się, że w tej wyliczance, biorąc pod uwagę dzisiejsze starcie, swoje trzy grosze miały do powiedzenia dwie konstrukcje rodzime. A to wyraźnie pokazuje, iż przestajemy być zaściankiem High End-owej Europy i coraz częściej jesteśmy w stanie pokazać walczące jak równy z równym produkty. Naturalnie tytułowe monitory polskiej marki Audioform model M-200 nawet nie pretendują do ścigania się ze stratosferą cenową ofert wielkich koncernów, ale po kilkunastu dniach niezobowiązującej zabawy z nimi jestem w stanie podnieść tezę, że niejednemu przysłowiowemu “wyjadaczowi” w tej branży są w stanie się przeciwstawić, a nawet brutalnie pokazać plecy, o sprawdzenie czego zadbał sam producent osobiście dostarczając tytułowe maluchy do mojej audiofilskiej samotni.
Rzeczone monitory nie są typowymi, jak to najczęściej bywa, prostopadłościennymi skrzyniami, tylko wykonano je z nutką pozytywnie wpływającego na dźwięk designu. Chodzi mianowicie o zaokrąglony tył kolumn, co z jednej strony walczy z falami stojącymi wewnątrz obudowy, a z drugiej przełamuje nudę prostych pudełek po butach. Uważna analiza załączonych fotografii bez problemu zaowocuje odkryciem kolejnego konstruktorskiego zabiegu w postaci otworu stratnego na wspomnianych obłych plecach kolumn. Ale to nie koniec pozytywnych wiadomości. Otóż występujące w komplecie, zintegrowane ze skrzynkami standy dla lepszej stabilizacji na podłożu i zdecydowanie większej eliminacji wibracji możemy zasypać piachem, lub dowolnym ciężkim granulatem. Idźmy dalej. Współpracujące z podłożem, stabilizowane zakończonymi półkulistymi stopkami podstawy pozwalając na niezakłóconą pracę przetwornikom (niskotonowemu, średnio-niskotonowemu i wysokotonowemu) stanowią lokum rozbudowanych zwrotnic. Co ciekawe, mimo zaaplikowania trzech głośników mamy do czynienia z konstrukcjami dwu i pół drożnymi, gdyż usytuowany najniżej, poprzez coś na kształt linii transmisyjnej zakończonej membraną drajwer jest tylko wsparciem dla stacjonującego na szczycie średnio-niskotonowca. Pogmatwane? Naturalnie że tak, ale w jednym celu, jakim jest spełnienie oczekiwań klienta co do ciekawej projekcji muzyki. I gdy wydawałoby się, że to jest już koniec konstruktorskich „myków”, mam jeszcze jedną ciekawą wiadomość. Otóż zastosowane w M-200 wysokotonówki nie pochodzą z półki któregoś ze znanych dostawców, tylko są własnym, chronionym przed wścibską konkurencją opracowaniem. Po co takie ceregiele? Nic specjalnego. Po prostu, to co oferuje rynek w danym pułapie cenowym okazało się niesatysfakcjonujące i pomysłodawca opisywanych dzisiaj kolumn monitorowych nie chciał tego pozostawić bez własnej, kładącej akcenty w zamierzonej estetyce grania, ingerencji. Powoli zbliżając się ku końcowi tego akapitu dodam jeszcze, iż dostarczone do testu modele wykończono w wariacji egzotycznego forniru, sztucznej skóry i połyskującego czernią akrylu. Przyznacie, że jak na nasz rodzimy produkt mamy tutaj zaskakująco dużą dawkę włożonej wiedzy i zaangażowania producenta w finalny wynik estetyczno – dźwiękowy, co na chwilę obecną mimo dużych starań polskich producentów nie jest jeszcze standardem.
Może ręki nie dał bym sobie obciąć, ale snuje domysły, iż widząc małe kolumny na bocianich nogach w zdecydowanie zbyt wielkim dla nich pomieszczeniu, każdy z czytelników już na starcie jakiejkolwiek analizy tekstu zadaje sobie podstawowe pytanie: „Czy nie poległy w temacie swobody wypełnienie pomieszczenia satysfakcjonującym dźwiękiem?”. Przyznam się szczerze, że również sam każdorazowo zderzam się z takimi myślami. Co ciekawe, zdecydowana większość konstrukcji za pomocą portu bass-refleksu jakoś sobie radzi, ale to okupione jest specyficznym, mocno napompowanym, a przez to wyraźnie monotonnym basem. Tymczasem tytułowe M 200-ki dzięki wsparciu drugim basowcem, ale bez nieszczęsnej dziury wzmacniającej najniższe rejestry oferują zadziwiająco mocne, a rzekłbym nawet soczyste pomruki. A najbardziej zaskakujące w tym wszystkim jest to, że owa dawka masy fajnie uzupełnia średnie rejestry, a mimo to nie jest to granie wysilone. Dostajemy gęstą, wielowarstwową projekcję, która bez problemów wypełniała mój pokój. Naturalnie nie była to energia rodem z moich austriackich kolosów, ale na tle podstawkowej konkurencji unikanie bułowatości basu jest ich najmocniejszą stroną. Ok., bas i środek bdb., a co z górą pasma? Tak jak wspominałem. Te przetworniki są robione według specyfikacji producenta kolumn, a ten, idąc za upodobaniami wielu melomanów i audiofilów, wybrał membranę tekstylną, ale raczej twardą, co natychmiast daje się usłyszeć. Ale, ale, to nie oznacza, że wysokie tony są kwadratowe, tylko nieco sztywniejsze i deczko szybciej wytracają pogłos zapisanych na płytach instrumentów. Jednak po raz kolejny stając w obronie polskich paczek dodam jeszcze, że aby to usłyszeć i w ten sposób ocenić, trzeba mieć bardzo rozdzielczy system, a znając drogę mozolnej wspinaczki miłośnika muzyki na wzgórze audiofilskiego Olimpu, punkt startowy najczęściej nie będzie w stanie pokazać tego, co wyartykułowałem. Zatem sądzę, że wielu z potencjalnych klientów moje punktowanie w tym temacie może włożyć między bajki lub zrzucić na kark mojego czepialstwa. Ja ze swojej strony zapewniam, że górne pasmo nie odstaje od reszty częstotliwości, tylko nadaje przekazowi pewien sznyt grania, który w zależności od słuchanej muzyki i preferencji słuchacza raz będzie poszukiwany, a raz unikany. Zwyczajne życia audiofila. Na koniec pakietu luźnych danych na temat sposobu prezentacji muzyki przez kolumny Audioform dodam jeszcze chyba dla wszystkich oczywistą informację, jaką jest dobre budowanie wirtualnej sceny, a co za tym idzie łatwe znikanie z pomieszczenia odsłuchowego. Jak wyglądało to w starciu z propozycjami płytowymi? Bardzo różnorodnie, ale zawsze zaskakująco dobrze jak na tak małe kolumny. Na czym opieram tę tezą? Spójrzcie na portfolio Soundrebels w dziedzinie takich kolumn, a przekonacie się, że mamy mandat do takich stwierdzeń. Zawsze, gdy w napędzie wylądowała wycyzelowany jazz, czy wokalistyka w muzyce dawnej jedynym aspektem jaki widziałbym nieco inaczej, była wizualizacja blach perkusji lub gładkości wybrzmień instrumentów towarzyszących interpretacjom dzieł Claudio Monteverdiego. Ale proszę o spokój, to nie była kastracja alikwot, tylko zbyt dosłowne ich pokazanie, na co będąc miłośnikiem takich nurtów muzycznych bardzo drobiazgowo zwracam uwagę. Reszta podzakresów z zadaniami oddania wysycenia i masy dźwięków radziła sobie bardzo dobrze. A przypominam, to są maluchy, ale za to z wielką duszą do w miarę swobodnego grania.
Zdecydowanie inaczej odbiór dźwięku wyglądał w momencie słuchania muzyki w głównej mierze stawiającej na energię i rozmach zapisanych na płytach ciągów nutowych. Bas dobrze podbudowywał wszelkie mocne uderzenia, średnica wysycała wszelkie riffy gitarowe, a tak poniewierana przeze mnie góra mocnym akcentem zaznaczała, czy to zdecydowane talerzowe akordy bębniarza, czy przenikliwość elektronicznych przesterów. Nie wiem, jaki procent z Was słucha takich klimatów, ale jeśli jesteście fanami muzyki rockowego buntu, czy elektronicznego transu, a do tego posiadacie pomieszczenie w granicach 20 metrów kwadratowych, kolumny Audioform M 200 mogą wiele u Was namieszać.
Jestem bardzo ciekawy, jak odebraliście powyższą recenzję. Według mnie biorąc pod uwagę nie tylko nierówną walkę z kubaturą mojej samotni i stacjonującymi w niej kilkunastokrotnie droższymi ISIS-ami, ale również dotychczasowe starcia z podobnymi konstrukcjami dwusetki zasługują na pochwałę. I nie odbierajcie tej oceny w domenie odruchu patriotycznego, tylko jako w pełni zasłużony, wydany po wnikliwych odsłuchach wynik. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że życzyłbym sobie więcej tak owocnych w fajny odbiór starć. Niestety bywa z tym różnie, dlatego też jeśli ktoś na to zasługuje, należy go chwalić, co niniejszym czynię. Czy to są kolumny dla każdego? Jeśli dysponujecie pomieszczeniem do 20 m2, tylko całkowicie inne oczekiwania co do finalnej estetyki dźwięku mogą Was do nich zniechęcić. Jeśli natomiast nawet mocno ugruntowani w świetności tego co aktualnie posiadacie jesteście otwarci na nową stylistykę brzmienia, dzięki osobistemu starciu z opiniowanymi Polkami możecie szybko przekonać się, w jakim dotychczas byliście błędzie. To naprawdę są ciekawe paczki.
Jacek Pazio
Producent: Audioform
Cena: 14 900 PLN (para)
Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 39 Hz – 23 kHz
Przetworniki: 6,5” nisko/średniotonowy, 2,1” wysokotonowy
Moc: 200 W
Punkty podziału zwrotnicy: 325 i 2600 Hz
Skuteczność: 88 dB
Impedancja nominalna: 6 Ω (min. 3,6 Ω)
Sugerowana moc wzmacniacza: pow. 25 W
Powierzchnia dedykowana: min. 20 m²
Wymiary (WxSxG): 1050 x 250 x 330 mm
Waga: 25 kg/szt.
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Wmacniacz zintegrowany: Pathos Inpol Heritage
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA