Opinia 1
Podczas mojej przygody z gramofonem w sekcji wzmacniania bardzo delikatnego sygnału z wkładki drapiącej naszpikowany wąwozami i szczytami rowek płyty winylowej od zawsze posiłkowałem się phonostagem tranzystorowym. Nie, nie był to z mojej strony jakiś szczególny, będący życiową karmą upór, tylko przekonanie o pełnym zaspokojeniu potrzeb w zakresie pozwalającym co najmniej dobrze odtworzyć zapisany na płycie materiał muzyczny. Owszem, przez ostatnie lata miałem na testach kilka wyśmienitych przedwzmacniaczy gramofonowych opartych o szklane bańki, ale kosztowały sporo a i same lampy na dzień dzisiejszy jawią się dla mnie jako potencjalne źródło problemów od natury użytkowej poczynając, a na możliwości ich nieskończonego doboru do swoich preferencji kończąc. Ja wiem, że właśnie to jest dla wielu w tej zabawie najlepsze, ale osobiście nie lubię nadmiernego eksperymentowania, a mając taką możliwość, zawsze człowieka korci, by spróbować czegoś innego. Tymczasem posiadając konstrukcję tranzystorową jednym ruchem zamknąłem mogącą odbić się wydatkową czkawką możliwość eksperymentowania. Jednak bez paniki, jestem otwarty na wszelkie urządzenia i mimo pewnych wewnętrznych ustaleń z dużą przyjemnością, jeśli tylko nadarza się okazja, słucham co nowego niesie ze sobą technika lampowa. Powiem więcej, jeśli kiedyś zdecydowałbym się na odejście od tranzystora, mam już lampowego faworyta, który pokonał posiadanego na co dzień „trana” – spokojnie, miał prawo, gdyż jest dwa razy droższy, ale najlepsze w tym jest to, że gdy dla mnie jego zaletą są użyte w nim tanie rosyjskie lampy, dla typowych wielbicieli takich układów elektrycznych za sprawą braku wyrafinowania są one solą w oku i raczej szkodzą, niż pomagają. Niezłe co? Ale do rzeczy. Jak wspomniałem, gdy w którymś kościele zadzwonią, że na horyzoncie pre gramofonowych pojawiło się coś nowego, a tym bardziej ciekawego, bo lampowego, natychmiast uruchamiamy z Marcinem gorącą linię i jeśli tylko jest to możliwe, produkt ląduje w naszych samotniach. I właśnie takim wyłuskanym gdzieś z dystrybucyjnego eteru produktem jest prezentowany dzisiaj, pochodzący z Anglii AUDION INTERNATIONAL, z którego portfolio za sprawą krakowskiej firmy MEDIAM otrzymaliśmy do testu przedwzmacniacz dla wkładek MM uzupełniony o STEP UP dla rylców MC o dumnej nazwie PREMIER. Puentując wstępniaka dodam jeszcze, iż z tytułu bytu w naszej redakcji obydwu rodzajów wkładek MM-ką zajmie się Marcin, a MC moja skromna osoba. Zatem zapraszam do lektury.
Prezentowane dzisiaj produkty marki AUDION nie są szczególnie wyróżniającymi się w panteonie piękności i wysublimowania tworami. Jaki konkretnie był powód powstania tak oszczędnych w blichtr wizualny urządzeń nie wiem, ale z pewnością mogę sobie wyobrazić i wydaje mi się to bardzo prawdopodobne, że konstruktorzy mając pewien budżet najnormalniej w świcie nie chcieli, by para poszła w designerski gwizdek, co na przestrzeni kilku lat u konkurencji udało mi się kilkukrotnie zaobserwować. Zatem, jak wyglądają reprezentanci AUDION-a? Typowo dla wielu konstrukcji lampowych, czyli płaska platforma, na której w przedniej części zaaplikowano mieniące się bursztynową poświatą dwie szklane bańki, a za nimi stoją zaspokajające konstrukcję w energię elektryczną ukryte w prostopadłościanach transformatory. Jedynym drobnym zabiegiem wizualnym obydwu konstrukcji jest wybór czerni dla znakomitej większości obudowy i połyskującego srebra dla płaszczyzny eksponującej nieduże gabarytowo lampki, a ostatecznym dotknięciem projektanta jest logo marki na froncie wespół ze srebrną plakietką z nazwą marki i modelu na dachach obudów traf. Niby oszczędnie, ale w konsekwencji zderzenia srebra z czernią bardzo stylowo. Jeśli mielibyśmy się przyjrzeć sprawom obsługowym testowanych urządzeń, nie znajdziemy tutaj wyszukanych regulatorów i mikro-przełączników, tylko identycznie usytuowane na plecach obu komponentów terminale wejściowe i wyjściowe w standardzie RCA, gniazda zasilające, włączniki główne, zaciski uziemienia i przełączniki masy. Jak znakomicie widać na załączonych fotografiach, dostajemy co prawda niezbyt rozbudowany obsługowo, ale za to w pełni wystarczający do pracy z gramofonem minimalizm wizualno-konstrukcyjny. Czy każdemu przypadnie do gustu, nie mnie rozstrzygać, ale powiem tylko tyle, że po kilku tygodniach użytkowania, temat wyglądu naprawdę odchodzi na pozbawiony racji bytu daleki plan. Liczy się tylko to, jak dwaj angielscy „premierzy” będą potrafili nas ukontentować w sprawach około-muzycznych.
Zanim przejdę do clou dzisiejszego programu, muszę się przyznać, iż z racji delikatnego mezaliansu testowego połączenia – moja wkładka jest prawie trzy razy droższa od zestawu MM+STEP UP MC – z jednej strony delikatnie niepokoiłem się o końcowy wynik spotkania, a z drugiej byłem bardzo ciekaw, co naszym bohaterom uda się zwojować w przypadku pozytywnego podjęcia rękawicy. I co? Gdy spojrzymy na budowę wewnętrzną sparing partnera dla posiadanej przeze mnie THERII, wydaje się, że ta prosta konstrukcja nie może dobrze zagrać. A ja mówię Wam, że jest zgoła inaczej. Może nie sięgamy audiofilskich niebios, ale na tle oscylującej w podobnych pieniądzach konkurencji wypada bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że przez cały okres testu nawet przez moment nie miałem najdrobniejszych odruchów do powrotu na stare „śmieci”. Dlaczego? I chyba nie skłamię, gdy powiem, że to jest najwłaściwsze, pozwalające opowiedzieć, co oferuje oceniany zestaw pytanie dnia. Gdy produkty AUDION-a wpiąłem w mój, dla wielu konstrukcji będący „Palcem Bożym” system, okazało się, że nie było kataklizmu. Powiem więcej, od pierwszych nut słychać było te zarezerwowaną dla konstrukcji lampowych homogeniczność i plastykę dźwięku. Tylko proszę nie utożsamiać tego z jakimkolwiek zamulaniem i im podobnymi, otępiającymi dźwięk zabiegami, tylko z dobrze napowietrzonym w posmaku szklanej bańki ciekawym spektaklem muzycznym. Jasne, pewne uśrednienia niuansów było słychać , jednak umiejętne skorelowanie sił na zamiary stosunkowo łatwo pozwoliło mi wyłuskać kilka ciekawych smaczków brzmieniowych tak skonfigurowanego zestawu analogowego. Gdybym miał przywołać główne atrybuty wyspiarzy, powiedziałbym, że unikając wyczynowości w oddaniu wyrazistości kreski źródeł pozornych bez większych ograniczeń w rozdzielczości proponuje nam ciepłe wysokie tony, nasyconą średnicę i obfite najniższe rejestry. Jednak wszystko jest tak dobrze zestrojone, że przyglądając się całemu pasmu przenoszenia odbieramy je jako bardo spójne, a owe przywołane niuanse są pewnym, przypisanym danej konstrukcji tak z racji miejsca w cenniku, jak i posiadania na pokładzie szklanych baniek sznytem grania, a nie jakby chcieli to nazwać złośliwcy jej mankamentem. I pamiętajcie, że pisze to codzienny użytkownik topologii tranzystorowej, co według mnie jest jakąś choćby wstępną rekomendacją. Oczywiście inną sprawą jest fakt, czy mógłbym z tym żyć na co dzień, ale nie o tym jest nasza pogadanka, dlatego w dalszej części tekstu postaram się pokazać kilka ciekawych zjawisk ze współpracy Anglików (bohaterowie testu) z moim japońsko-angielskimi tandemem (mój codzienny zestaw).
Na początek zmagań testowych sięgnąłem po dobrze zrealizowaną, koncertową płytę wytwórni Naim Label z repertuaru Antonio Forcione z kwartetem. To był bardzo ważny sparing, gdyż szybkie pasaże gitarowe front mena są pewną wykładnią możliwości dźwiękowych pretendenta do laurów. Jakiekolwiek spowolnienie tempa powoduje, że tracimy pulsujący od początku do końca tych dwóch czarnych krążków timing. Ta muzyka ma tętnić życiem i energią, a nie powodować, co prawda bardzo przyjemnych, ale jednak będących pokłosiem znużenia odruchów senności. I mogę śmiało powiedzieć, że choć nadmiernego szału rodem z phonostage’y japońskiej marki Audio Tenke nie było, lecz to, co udało się wygenerować temu w stosunku do reszty toru bardzo taniemu dwuczęściowemu przedwzmacniaczowi gramofonowemu, było bardzo zwartym rytmicznie koncertem. Jedynym odstępstwem od codzienności był cieplejszy odcień dobiegających do mych narządów słuchu fraz muzycznych i użyty do ich kreślenia zdecydowanie bardziej miękki rysik. Szczerze? Wielu z Was dopiero teraz powiedziałoby, że słyszy dźwięk analogowy, ale zapewniam, choć całość wypadała dobrze, czuć było w tym dużą magię lampy, a ta wcale nie jest warunkiem bezwzględnym we wzorcowej konfiguracji gramofonowej. Jednak bez względu na to, jak poszczególni słuchacze obierają takie podanie dźwięku, istotną sprawą jest budowanie przez odpowiedzialny za wzmocnienie sygnału z wkładki gramofonowej komponent dobrze poukładanej w zakresie szerokości i głębokości wirtualnej sceny muzycznej. I tutaj również było nieźle, ale wiadomym jest, iż nie ma róży bez kolców, gdyż ubocznym efektem mocnej pracy AUDIONa w środku pasma było lekkie wypchniecie gitarzysty przed szereg artystów. To może się podobać, jednak w oryginalnym zapisie pacjent z wiosłem stoi już z przodu, a taki dodatkowy awans nieco zaburzał prawdziwość tego wydarzenia muzycznego. Niemniej jednak powtarzam, to mimo wszystko miało swój urok. Ukończywszy dwupłytowy album spod znaku Naima, na talerzu gramofonu wylądował tłoczony w złotej epoce winyli placek oficyny Harmonia Mundi z muzyką sakralną. Podczas tego podejścia jedynym mankamentem – no, może zbyt mocno się wyraziłem, powiedzmy odstępstwem – było osłabienie pogłosu kubatury kościelnej. Tutaj swoje trzy grosze miało do wtrącenia owe, w tym przypadku lampowe zaokrąglanie dźwięku. Wiem, jest przyjemne, ale w konsekwencji trochę uśredniające zakres informacji o dalszych planach, co bez rugania tej konstrukcji będąc szczerym w zeznaniach musiałem wyłożyć na stół. Reszta instrumentarium wespół z wokalizą raczej czerpała z dawki homogeniczności wszystko co najlepsze dając mi wiele frajdy z uczestnictwa w tych wiekowych chóralnych tworach muzycznych. Na zakończenie testu pojawili się artyści współcześni w osobach Smolika i Keva Foxa ze swoim najnowszym dzieckiem zatytułowanym „SMOLIK/KEV FOX”. To był trochę z premedytacją wykonany ruch, gdyż przy moim dużym szacunku dla obydwu panów za twórczość muzyczną, ową pozycję mówiąc oględnie zlekceważyli. Dla mnie muzycznie jest ok, ale masteringowo ma sporo problemów przez zbyt dużą kompresję zapisanego na płycie materiału. Zawsze gdy panowie lądują na gramofonie, mam ochotę ich zdjąć, gdy tymczasem za sprawą testowanego seta AUDION’a, całość na tyle się ucywilizowała, że placka przesłuchałem od deski do deski. To pokazało, że lampa w torze bez względu, jak ją odbieramy, czasem ma swoje pięć minut. Jednak po lekturze ostatniego zdania proszę nie łapać mnie za słówka, gdyż mimo wykazania zbawczych mocy sonicznych dzięki teoretycznie drobnym potknięciom, nie jestem wrogiem lamp, tylko na chwilę obecną chadzamy innymi ścieżkami i nic poza tym.
Puenta? Ciekawe starcie i jak dla mnie jeszcze ciekawsze wnioski. Wnioski, których trochę się spodziewałem, ale uzależnione były od choćby minimalnej nici porozumienia testowanych wyspiarzy z posiadanymi wyznawcami seppuku. W tym przypadku zaiskrzyło, a czy każdemu będzie z tą iskrą po drodze, musicie sprawdzić sami. Ja jedno mogę obiecać. Jeśli posiadana układanka nie jest przedstawicielem otyłości dźwiękowej lub nie daj Boże sama w sobie nie gasi światła na scenie, próba z zestawem AUDION PREMIER PHONOISTAGE MM plus PREMIER STEP UP MC powinna co najmniej sprawić Wam dużą przyjemność. I wiecie co? Może to zabrzmi zbyt pewnie, ale nie zdziwiłbym, gdyby konsekwencją testową dla naszej gwiazdy była Wasza propozycja ożenku z nią na resztę analogowego życia.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: ABYSSOUND ASX-2000
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Opinia 2
Ostatnim, recenzowanym przedwzmacniaczem gramofonowym na naszych łamach był ultra high-endowy, nie dość że dzielony, to jeszcze korzystający z energetycznego wsparcia przedwzmacniacza liniowego TFA-9501 dwumonoblokowy, monstrualny Audio Tekne TEA-9501B. Od lutego upłynęło jednak wystarczająco dużo czasu, żeby po prostu ochłonąć i być zdolnym do artykułowania w miarę racjonalnych wniosków kolejnych przedstawicieli tego segmentu audio. Nie chcąc jednak zbyt mocno odchodzić od jakże miłych wspomnień z nieukrywaną radością powitaliśmy w naszych skromnych progach kolejną, nie dość, że lampową, to w dodatku również dzieloną konstrukcję, z tą tylko niewielką różnicą, że wycenioną na tyle rozsądnie, że nawet na naszym, dość trudnym rynku powinna sobie całkiem nieźle poradzić. Tym bardziej, że jej zakup można rozłożyć na raty i to w dodatku nie tylko takie klasyczne – bankowe a czysto fizyczne – sprzętowe. Jeśli powyższe zawiłości frazeologiczne są dla Państwa niezbyt jasne proszę się niepotrzebnie nie niepokoić – wbrew pozorom wszystko jest proste jak przysłowiowa budowa cepa. Otóż na testy, z krakowskiego Mediamu – dystrybutora marki, otrzymaliśmy przedwzmacniacz gramofonowy Audion Premier MM wraz z dedykowanym step-upem MC. Teraz już wszystko powinno być zrozumiałe, a przynajmniej taką żywię nadzieję. Na początek przygody z analogiem, do wkładki MM kupujemy podstawowego phonostage’a a jeśli tylko najdzie nas ochota na dalszy rozwój, to do cartridge’a MC dokupujemy step-up i zapominamy o problemie. Ot świetny sposób na pozbycie się ewentualnych zmartwień związanych z odsprzedażą „zdewaluowanego” mentalnie urządzenia.
Ponieważ w pierwszej części Jacek nad wyraz dogłębnie opisał walory tak wizualne, jak i brzmieniowe tytułowego duetu to tym razem pozwolę sobie na pewną „wariację” i puszczę oko ku tej części naszych drogich Czytelników, którzy z najprzeróżniejszych powodów nadal egzystują z wkładką MM w torze i jakoś niespecjalnie widzą powód do przesiadki na przetworniki z ruchomą cewką (MC). Dlatego też w swojej części skupię się jedynie na module MM. Żeby jednak tradycji stało się za dość wypadałoby najpierw napisać co nieco o designie dostarczonej do naszej redakcji angielskich dedykowanych winylom smakowitości.
Ponieważ oba przedwzmacniacze są praktycznie bliźniaczo do siebie podobne a jedyną różniącą je cechą (poza oczywistą różnicą wzmocnienia i czułości) jest usytuowanie lamp – w step-upie są bardziej cofnięte w kierunku puszki z trafami, pozwolę sobie na hurtowe rozprawienie się z ich aparycją. Audiony to ultraminimalistyczne, niewielkie, ręcznie wykonane urządzenia, których korpusy stanowi aluminiowa, pokryta czarnym lakierem proszkowym aluminiowa, niezbyt gruba blacha a płaszczyznę górną – goszczącą lampy (w obu przypadkach rosyjskie NOSy 6H23N) polerowana stal nierdzewna. Solidnie prezentują się również nieco grubsze od reszty ścianek fronty przyozdobione po prawej stronie firmowym logotypem, w który wkomponowano błękitną diodę informującą o stanie pracy. Za dodatkowy element dekoracyjny można również uznać wypolerowane tabliczki z nazwą modelu przymocowane do górnych powierzchni prostopadłościennych osłon transformatorów.
Ściany tylne również nie oszałamiają przepychem i mnogością opcji a raczej wręcz przeciwnie, wydają się wręcz ostoją minimalizmu i prostoty, która w tym wypadku powinna cieszyć, bo po prostu ułatwia życie i nie powoduje zbędnych komplikacji. Do dyspozycji, patrząc od lewej, mamy włącznik główny, zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC, parę wejść i wyjść w standardzie RCA i przełącznik masy, tuż obok którego ulokowano zacisk uziemienia. Brak jakichkolwiek przełączników, switchy, czy innych regulatorów wynika z faktu, iż Audiony pracują w aktywnej klasie A z aplikacją beztransformatorową, przez co znacznie poszerzono ich kompatybilność względem pojemności, rezystancji, indukcyjności, impedancji i reaktancji. Prawdziwe Plug&Play. Muszę przyznać, że podobne rozwiązanie pamiętam z phonostage’a EA-1000 japońskiego Phasemation i musze przyznać, że miło je wspominam.
Jedyną uwagę, czysto ergonomicznej natury mam do umiejscowienia włącznika głównego, do którego każdorazowo trzeba sięgać na sam tył przedwzmacniaczy. Zdecydowanie rozsądniejszym byłoby przeniesienie go w okolice ściany przedniej – na spodzie urządzenia.
Jako preludium do opisu brzmienia pozwolę sobie na małą dygresję i niewinnie wspomnę tylko o geopolitycznych stereotypach, jakie z reguły przyklejamy produktom pochodzącym z dowolnego zakątka naszego globu. Nie miejsce jednak i nie czas na opisywanie co, komu i z czym się kojarzy a jedynie o zasygnalizowanie, że tym razem tak łatwo nie będzie. Czemu? Ano temu, że Audion jest założoną w 1987 r. przez Davida Chessella i Erika Anderssona firmą zarejestrowaną w Anglii, produkującą swoje wyroby we Francji, w niewielkim miasteczku La Genetouze, z tym, że główny konstruktor – wspomniany przed chwilą Erik Andersson mieszka w … Szwecji. No to teraz z powyższego multi-kulti proszę sobie, oczywiście bez słuchania, wywnioskować z jaką maniera brzmieniową będziemy mieli do czynienia.
No dobrze, żarty na bok. Całe szczęście podstawowy phonostage Audiona gra nie tylko tak, jak należy, lecz ze sporą dozą prawdopodobieństwa można uznać, że zaskakująco dobrze, czy jak na swoją cenę wręcz wybitnie. Po kilkudziesięciominutowej rozgrzewce, podczas której urządzenie stabilizuje się termicznie, elektrycznie i przede wszystkim brzmieniowo, co jest szczególnie zauważalne na najniższych składowych, przyjemność odsłuchu nawet mało wyrafinowanych popowych i rockowych albumów z lat 80-ych i 90-ych jest po prostu bezdyskusyjna. Oczywiście wspomniany proces stabilizacji dotyczy całego pasma, lecz uwagę przede wszystkim zwraca pojawiająca się z czasem coraz to lepsza kontrola basu, który tuż po włączeniu potrafi się w bardziej wymagających fragmentach zerwać się ze smyczy i trochę połobuzować. Dlatego też warto dać Audionowi dłuższą chwilkę, by potem nie zerkać nerwowo na zegarek, czy to już, czy jeszcze trzeba z kwadrans poczekać wybierając „wysoko strojone” kompozycje. O powyższej cesze wspominam jednak nie przez, podobno wrodzoną, złośliwość, lecz aby w możliwie czytelny sposób wyeliminować zjawisko przypadkowości i związanej z nim ewentualnych krzywdzących tytułowego gościa ocen. A tak sprawa jest jasna – słuchamy i opinie formułujemy w możliwie kontrolowanych warunkach.
Skoro zatem sprawy natury użytkowo – funkcjonalnej mamy już z głowy możemy wreszcie skupić się na walorach sonicznych Audiona. Wspomniane „dobre granie”, nie mylić z „dobrą zmianą”, przejawia się przede wszystkim ponadprzeciętną umiejętnością homogenizowania i pozbawiania nerwowości, oraz obserwowanej na krawędziach obrysów źródeł pozornych nieprzyjemnej chropowatości. Ewidentnie idąc na łatwiznę i posiłkując się stereotypowymi sloganami można byłoby powiedzieć, że Premier gra w 100% lampowo i byłoby to zarówno prawdą, jaki i nieco krzywdzącym uogólnianiem, gdyż nikomu nie mam zamiaru udowadniać, że ww. phonostage nie gra z lampową manierą, gdyż gra, lecz w owej estetyce zachowuje nad wyraz zdroworozsądkowy umiar. Z jednej strony mamy jakże miłe naszym uszom faworyzowanie i lekkie wypchnięcie średnicy uzupełnionej nieco pogrubioną podstawą basowa i złociście oświetlonymi sopranami a z drugiej wielce satysfakcjonującą rozdzielczość, trójwymiarowość sceny i nieosiągalny dla tranzystorowe konkurencji z podobnej półki cenowej oddech. Powiem więcej – przesiadka z większości tranzystorowych przedwzmacniaczy za 6 – 8 kPLN na Audiona wszędzie tam, gdzie zależy nam na muzykalności i czysto hedonistycznej radości czerpanej podczas odsłuchów naszych ulubionych winyli może skończyć się pozostawieniem Premier-a w naszym systemie. O konstrukcjach za 2-4 kPLN nawet nie wspominam, bo w tym wypadku wysublimowanie i dojrzałość angielskiego lampowca dzieli od nich przepaść po wielokroć większa aniżeli Grand Canyon i Rów Mariański razem wzięte.
Co istotne taki charakter wcale nie oznacza jakiegoś permanentnego uśredniania, bądź grania wszystkiego na jedno kopyto. Wystarczy bowiem porównać gęsty, soczysty a zarazem ciemny i pulsujący potężnym basem „Violator” Depeche Mode z niezwykle przestrzennym i nieprzyzwoicie wręcz rozdzielczym „Vägen” Tingvall Trio, by zauważyć, że o żadnej z powyższych anomalii nie ma mowy. Jak na dłoni słychać, gdzie odzywa się synth-popowa estetyka a gdzie dźwięk fortepianu może swobodnie wybrzmieć i zgasnąć w aksamitnej czerni tła. Czuć za to wszechobecny spokój i pewność podejmowanych decyzji.
Żeby jednak nie było zbyt łatwo na talerzu Kuzmy wylądowało dwupłytowe transparentne wydawnictwo „Das Seelenbrechen” Ihsahn. Ten niezwykle eklektyczny a dla większości „normalnych” odbiorców wręcz dziwaczny album ma jednak swój nieodparty, iście morderczy urok. Oferując pełen wachlarz nastrojów i muzycznych klimatów potrafi zaciekawić, wprowadzić w niemalże katatoniczne odrętwienie, czy po prostu przerazić. Mamy prog-metalwe, i to raczej w cięższej odmianie, poszarpane rytmy, kakofoniczne spiętrzenia dźwięków, przestery, symfoniczne wstawki i charczący growl. Krótko mówiąc od audiofilskich, wymuskanych fraz na mandolinę, tamburyn i drobną Azjatkę jest na tyle daleko, że aby choćby zbliżyć się do granicy normalności najlepiej przygotować sobie na drogę solidny prowiant i zatankować bak do pełna. Tymczasem nawet na tak, pozornie (?) nieprzyjaznym materiale wszystko było nie tylko na swoim miejscu, co wypadało wręcz lepiej, bardziej namacalnie, bardziej realnie aniżeli do tej pory. Głos wokalisty był wyraźniejszy – wysunięty nieco przed szereg a przez to dodający scenie trójwymiarowości i lepiej akcentujący gradację planów. Z resztą trudno do tej propozycji podchodzić na sztywno, próbując ją gdzieś na siłę zaszufladkować, skoro z estetyki zbliżonej do najmocniejszych utworów Riverside autor przechodzi do klimatów podobnych okresowi w którym Tiamat aż nazbyt intensywnie romansował z elektroniką. Niemniej jednak takie pomieszanie z poplątaniem dzięki Audionowi stawało się zadziwiająco spójne, zwarte i przy tym łatwo przyswajalne. Nie traciło przy tym nic ze swojej drapieżności a jedynie poprzez wygładzenie, wypolerowanie wysokoczęstotliwościowych chropowatości pozwalało dłużej cieszyć się muzyką, która nie nużyła i męczyła nawet przy wysokich poziomach głośności.
Choć Audion Premier MM to tak na prawdę początek, niemalże przedsionek możliwości Brytyjczyków, to tak na prawdę nic nie stoi na przeszkodzie, aby właśnie w takowym przedsionku wygodnie się rozsiąść i na dłużej rozgościć. Mamy bowiem świetną barwę, sugestywne dopalenie emocjonalne średnicy i nader zgrabnie zaprezentowane skraje pasma. Bas nawet na nieco anorektycznych nagraniach pulsuje z właściwym impetem i masą a soprany nie ranią uszu nadmierną ekspozycją sybilantów. Czy czegoś trzeba więcej? Cóż, na tym pułapie cenowym i tak dostajemy nieprzyzwoicie dużo, więc oczekiwanie większej precyzji w kreowaniu krawędzi źródeł pozornych, czy jeszcze lepszej holografii byłoby niczym nie podyktowanym, czy wręcz irracjonalnym szukaniem dziury w całym. Oczywiście, zawsze można lepiej, jednak owo lepiej będzie nawet przy założeniu, że chcemy go tylko „trochę” naprawdę słono kosztować. Nie wierzycie? To posłuchajcie sami, jednak jeśli nie chcecie bezproduktywnie tracić czasu lepiej od razu celujcie co najmniej w RCM-owskiego Sensora II. W przeciwnym razie nie ma sensu kombinować jak koń pod górę, tylko wpiąć Premiera w tor audio a w przypadku przesiadki na wkładkę MC sprawdzić, czy aby dedykowany step up również nie spełnia naszych oczekiwań. Na sam koniec powiem Państwu do bólu szczerze, że zabierając się do odsłuchów tytułowego przedwzmacniacza gramofonowego nie sądziłem, że w dzisiejszych czasach, nastawionych przede wszystkim na możliwie niskie nakłady własne i maksymalny zysk obtoczone dla niepoznaki w marketingowym bełkocie, dane mi będzie testować urządzenie o tak korzystnej relacji jakości do ceny. Urządzenie stosunkowo niedrogie, świetnie grające a przy tym rozwojowe – rosnące wraz z naszym systemem i wymaganiami. Zaskoczeni? Ja w każdym bądź razie zaskoczony jestem bardzo i to w dodatku mega pozytywnie. A skoro takie emocje Audion serwuje już na początku swojego portfolio to aż strach piąć się wyżej, chociaż z drugiej strony … czteroelementowego Premiera Quattro za bagatela ponad 46 kPLN już teraz z chęcią wpiąłbym w swój system. Jednak na takie delicje przyjdzie nam pewnie dłuższą chwilkę poczekać, ale proszę się nie martwić. My jesteśmy cierpliwi, bardzo cierpliwi …
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Mediam
Ceny:
Audion Premier MM: 4 839 PLN
Audion Premier MC step up: 4 839 PLN
Dane techniczne
Audion Premier MM
Czułość Ref: 2.0mV MM
Zniekształcenia @ 1V: <0.015%
Odstęp od zakłóceń (CCIR): <80 dB
Pasmo przenoszenia: 11 – 185KHz ±1 dB RIAA
Odstęp od szumów: >70 dB
Wejścia: 2 x 1 Phono MM
Wyjścia: 2 x Main Out
Pobór prądu: 12 Watów
Lampy: 2 x 6922 lub E88CC
Wymiary: 42cm gł.; 23 cm szer.; 16 cm wys.
Waga: 6 kg
Bezpiecznik: 500mA/240V
Gwarancja: 2 lata (urządzenie); 6 miesięcy (lampy)
Audion Premier MC step up
Czułość Ref: 0.40mV MC
Zniekształcenia @ 1V: <0.015%
Odstęp od zakłóceń (CCIR): <80 dB
Pasmo przenoszenia: 10 – 205 KHz ±1 dB RIAA
Odstęp od szumów: >70 dB
Wejścia: 2 x 1 Phono MC
Wyjścia: 2 x Main Out
Pobór prądu: 12 Watów
Lampy: 2 x 6H23N lub E88CC
Wymiary: 42cm gł.; 23 cm szer.; 16 cm wys.
Waga: 7 kg
Bezpiecznik: 500mA/240V
Gwarancja: 2 lata (urządzenie); 6 miesięcy (lampy)
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000;
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Accustic Arts POWER I – MK 4
– Przedwzmacniacz liniowy: Emotiva XSP-1 (z phono MM/MC)
– Końcówka mocy: Emotiva XPA-2
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Gradient Revolution MK IV; DoAcoustics Armonia Mundi Impact
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips