Opinia 1
Unosząc się na fali entuzjazmu wywołanego kontaktem z dopiero co recenzowanymi czeskimi monstrami Block Audio tym razem na warsztat wzięliśmy również dzielone, lecz nieco mniej absorbujące zarówno pod względem gabarytowym, jak i finansowym konstrukcje. Ponadto pozostając nadal w kręgu europejskiej spuścizny kulturowej z Ołomuńca przenosimy się do Berlina, czyli siedziby marki Audionet. Co prawda z Warszawy do obu ww. destynacji przy odrobinie szczęścia można dotrzeć samochodem w przeciągu 6h, lecz tak jak poprzednio skorzystaliśmy z opcji pełni szczęścia i zamiast podróży wybraliśmy wariant odsłuchu we własnych systemach praktycznie nie ruszając się z kanapy. I tym oto sposobem przez kilka ostatnich tygodni we właściwy sobie sposób mogliśmy znęcać się recenzencko nad przedwzmacniaczem PRE I G3 i stereofoniczną końcówką mocy AMP I V2 wspomnianego Audioneta.
Nie da się ukryć, że pojawienie się tytułowej niemieckiej „dzielonki” jest całkiem logicznym rozwinięciem naszej przygody z berlińską marką, którą zapoczątkowała wszystkomająca integra DNA I. Dlatego też przy opisie szaty wzorniczej warto wspomnieć zarówno o charakterystycznej, firmowej surowości, jak i o pewnym ukłonie w kierunku oczekiwań rynku, gdyż przy składaniu zamówienia ponownie otrzymujemy możliwość wyboru koloru frontów (czarne, bądź utrzymane w naturalnej kolorystyce szczotkowane aluminium), jak i barwy diod/wyświetlaczy (błękitne lub czerwone). Krótko mówiąc decydując się na Audionety szanse na to, że będą pasowały do już posiadanych przez nas urządzeń okazują się całkiem spore i jak widać na załączonych zdjęciach do nas dotarła czarno-czerwona kombinacja.
Przystosowany do podłączenia dodatkowego zewnętrznego zasilacza (EPX lub EPS G2) przedwzmacniacz PRE I G3 jest dość płaskim urządzeniem o nienarzucającym się wzornictwie i prostej formie. Szczotkowany aluminiowy front zdobi jedynie centralnie umieszczony dwuwierszowy wyświetlacz nad którym wydrukowano nazwę producenta a pod model. Za sterowanie odpowiadają cztery, symetrycznie rozmieszczone względem displaya przyciski, z czego lewa para odpowiada za włączenie i wejście do menu a prawa za nawigację, wybór źródła oraz regulację głośności, czy innych nastaw. Oczywiście zmiany nazwy poszczególnych wejść, czy też ustawienia ich w tryb bypass, offsetu, poziomu jaskrawości wyświetlacza, etc. są jak najbardziej możliwe. W komplecie znajduje się również masywny, aluminiowy i całkiem ergonomiczny pilot, co jak zdążyło nauczyć nas doświadczenie nawet na tym pułapie cenowym wcale nie jest normą, więc z recenzenckiego obowiązku z radością o tym informujemy.
Płyta górna posiada perforację o sporej powierzchni, przez którą „ucieka” nie tylko ciepłe powietrze, lecz również dość spektakularna łuna unosząca się znad umieszczonych na płycie PCB diod. Za to ściana tylna to już zupełnie inna bajka. Patrząc od lewej mamy bowiem zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające IEC, zacisk uziemienia i pięciopinowy interfejs dla zewnętrznego zasilacza, trigger, parę wyjść systemowej magistrali Audionet Link i … gniazdo słuchawkowe. Dalej jest już bardziej konwencjonalnie, gdyż sekcja wyjść liniowych obejmuje dwie pary RCA i jedną parę XLR a od części z interfejsami wejściowymi dzieli ją niewielka ramka zajęta przez trzy pary RCA odpowiedzialnych za obsługę monitoringu i wyjście na zewnętrzny rejestrator. Wejść jest sześć – para XLRów i pięć par RCA, co nawet w bardzo rozbudowanych systemach powinno okazać się wystarczające.
Przy pierwszym uruchomieniu przedwzmacniacza warto obserwować to, co dzieje się na wyświetlaczu, gdyż producent zadbał o to, by gdy polaryzacja wpiętego w niego przewodu zasilającego jest błędna pojawiła się stosowna informacja „Attention: Mains Phase incorrect!”. Kolejną ciekawostką jest również efekt delikatnego przemieszczania się wyświetlanych informacji w obrębie displaya. Chodzi bowiem o to, że gdy przez dłuższą chwilę wyświetlane parametry nie ulegają zmianie, to cały blok informacyjny co kilkadziesiąt sekund zmienia swoje położenie przeskakując o kilka „pikseli”.
Końcówka mocy AMP I V2 to szczyt minimalizmu. Jej front może pochwalić się jedynie linią delikatnego podfrezowania na której umieszczono tylko chromowany włącznik i niewielką diodą wskazującą na stan pracy. W centrum szczotkowanej płyty czołowej nadrukowano jeszcze nazwę producenta i model, ale trudno uznać to za jakiś wyszukany zabieg stylistyczny. Konwencjonalne boki zastąpiono potężnymi, dość ostro zakończonymi radiatorami, które wspomagają w odprowadzaniu ciepła z wnętrza korpusu gęste nacięcia na płycie górnej. Panel tylny, jak to w końcówkach bywa niby nie przynosi niespodzianek, gdyż znajdziemy tam pojedyncze terminale głośnikowe wejścia liniowe, interfejsy dla Audionet Link i gniazdo zasilające, jednak przynajmniej u mnie wywołuje pewne zdziwienie mieszające się z poczuciem niedosytu. Chodzi o to, że producent zaimplementował jedynie wejścia w standardzie RCA „zapominając” o XLRach. Owe ambiwalentne uczucia przechodzą jednak w niepamięć w momencie, gdy zaglądamy w jego trzewia. Pierwsze co przykuwa uwagę w tej konstrukcji Dual Mono to monstrualnej wielkości rondel ekranujący dwa 700 VA toroidy tuż obok którego przycupnęło małe 80 VA również toroidalne trafo odpowiedzialne za obsługę stopnia wejściowego. Podobnie piorunujące wrażenie robią cztery, przypominające literatki kondensatory o łącznej pojemności 188,000 µF.
I jeszcze tylko drobna uwaga natury użytkowej. Zarówno końcówka, jak i przedwzmacniacz dość zauważalnie nagrzewają się podczas pracy, więc w tym momencie w pełni zgadzam się ze wskazówkami podanymi przez producenta w instrukcji zakazującymi stawiania jednego urządzenia na drugim. Nie dość, że tzw. „wieże” już dawno wyszły z mody to jeszcze tego typu praktyki podgrzewania a czasem wręcz „smażenia” ustawianych na końcówce, lub preampie pozostałych elementów toru dość drastycznie skracają żywot elektroniki.
Już na wstępie części poświęconej walorom sonicznym testowanej amplifikacji i uprzedzając nieco fakty proponuję stereotypy o dość surowym, technicznym graniu opartym na podbitych skrajach pasma elektroniki powstałej na zachód do mającej swoje źródło w Powiecie Ołomuniec (vide BLOCKAUDIO) Odry włożyć między inne bajki z mchu i paproci. Powód jest ewidentny i oczywisty, gdyż o brzmieniu Audionetów można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest techniczne. Oczywiście jednymi z jego głównych cech są niesamowita motoryka i kontrola, ale oparte na barwie i muzykalności.
Nawet na thrashmetalowym albumie „Submission For Liberty” australijskiej formacji 4 Arm szorstkość i potęga gitarowych riffów wcale nie oznaczała osuszenia przekazu, gdyż z powodzeniem określić można go było jako soczysty i krwisty niczym dobrze przyrządzony stek. Jednak aby taki stan osiągnąć należało się trochę postarać i pokombinować z okablowaniem sygnałowym, bowiem o ile używane przeze mnie przewody głośnikowe i zasilające z powodzeniem można określić mianem „gęstych” i mocno osadzonych w barwie, to już z racji tego, że nie miałem możliwości podpiąć XLRów Organic Audio pomiędzy pre a końcówkę musiałem wygrzebać coś sensownego na RCA. Koniec końców skoczyło się na nowozelandzkim srebrze, czyli Antipodes Audio Katipo, gdyż z miedzianymi Neotechami, oraz Sonics Modigliani NF całość traciła na blasku i żywiołowości. Jednak w optymalnym set-upie wszystko było w jak najlepszym porządku. Najwyższe składowe zajadle atakowały me uszy, ale nie była to nadinterpretacja testowanej elektroniki, lecz obraz w pełni zgodny z zamysłem muzyków, realizatorów oraz stan faktyczny zapisany na płycie. Tam gdzie miało być napastliwie i na granicy bólu, to było a tam gdzie lirycznie – otwierający album fortepian, to słodycz dawało się niemalże jeść łyżkami.
Zanim jednak zacznę dzielić włos na czworo pozwolę sobie jeszcze nieco poeksplorować kwestię barwy, gdyż w przypadku Audioneta, czyli patrząc przez pryzmat stereotypów, zimnego tranzystora, powinniśmy mieć do czynienia bądź z szorstką suchością, bądź ze zbytnią gęstością otulającą całość namoczonym w miodzie kocem. Tymczasem tytułowe combo postawiło na neutralność, która jak się okazało po rozkompletowaniu zestawu była sumą lekkiego odchudzenia przedwzmacniacza i lekkiego przesycenia końcówki. Summa summarum wyszło jednak świetnie i jeśli tylko nie mamy ataku audiophilii nervosy nie ma za bardzo sensu zaburzać tej równowagi. Świetnie było to słychać na dwóch fenomenalnych hybrydowych krążkach SACD/CD „The Devil’s Trill” Palladians i „Dixit Dominus” Jordi Savalla. O ile pierwsza pozycja – sonaty Tartiniego to przykład surowej realizacji nad wyraz realistycznie oddającej chropowatą sygnaturę instrumentów smyczkowych o tyle druga jest po prostu majstersztykiem synergii niewielkiego składu i grających pierwsze skrzypce uduchowionych wokaliz. Więcej tętniącej życiem tkanki jest oczywiście na drugim krążku i Audionety informują o tym z wrodzoną prawdomównością, przy czym ograniczają się właśnie li tylko do informowania, ocenę pozostawiając samemu słuchaczowi. Podobnie jest z akustyką, którą oba nagrania dość diametralnie się różnią, co z jednej strony świetnie podkreśla różnice w aparacie wykonawczym a z drugiej sam sposób realizacji. Nie ma zatem problemu z uśrednianiem i jak to czasem bywa graniem wszystkiego na jedno kopyto mylonego z „własną sygnaturą” testowanych urządzeń.
Równie przekonująco wypadł bardziej syntetyczny materiał i to począwszy od mocno zakorzenionego w Jazzie „Switch” Nilsa Pettera Molværa na „Ray Of Light” Madonny skończywszy. Ponadprzeciętna dynamika spektaklu i permanentny zamordyzm stosowany w relacjach z trudnymi do poprawnego wysterowania kolumnami sprawiały, że nawet najbardziej gęste i obfitujące w niemalże infradźwiękowe pomruki fragmenty oddawane były z pełną mocą i bez najmniejszych oznak kompresji. W dodatku niemiecka amplifikacja była w stanie niejako wyciągnąć na powierzchnię słyszalności na tyle zauważalną dawkę niuansów, że pierwsze odsłuchy z jej użyciem przypominały nie tyle przypominanie sobie znanych niemalże na pamięć nagrań, co w pewnym sensie odkrywanie ich na nowo, lecz nie w ujęciu globalnym, lecz w sferze tego, co do tej pory znajdowało się w cieniach i po prostu nam umykało.
Wchodząc na wyższą półkę oferty Audioneta wyraźnie widać jaką drogę, kierunek ewolucji wybrał niemiecki producent. W porównaniu ze wspomnianą we wstępie integrą DNA I dzielona amplifikacja PRE I G3 + AMP I V2 oferuje zdecydowanie większy wolumen dźwięku, zaskakującą na tych pułapach cenowych kontrolę nad kolumnami, lepszą dynamikę i to zarówno w skali mikro, jak i makro a przy tym oczywistą możliwość modelowania efektu finalnego odpowiednim doborem okablowania. Krótko mówiąc same zalety i tyko jeden niewielki minusik – za brak XLRów. Ale jak to było w ostatniej scenie „Pół żartem, pół serio” było – „nobody’s perfect!”
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Octave V110 na KT150
– Końcówka mocy: Ayon Spirit PA
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Stali bywalcy naszego portalu z pewnością przypominają sobie stosunkowo niedawne bo lipcowe spotkanie z ciekawie wypadającym w końcowych wnioskach, ukrywającym się pod kryptonimem DNA1 produktem prezentowanej dzisiaj marki. Tak tak, mowa o niemieckim Audionecie, który poprzednio mocno podgrzewając atmosferę wyposażonym w funkcję przetwornika cyfrowo-analogowego i streamera wzmacniaczem zintegrowanym tym razem przybył w moje progi pod postacią dzielonego tandemu pre-power. To świadomy ruch dystrybutora, który nie wykładając kart w pierwszym podejściu zdaje się stopniować napięcie, jednak gdy za poprzednim komponentem, nawet w przypadku jakiegokolwiek niedociągnięcia, stała duża funkcjonalność, to wędrówka w górę cennika i podzielenie wzmocnienia na dwie części natychmiast winduje wstępne oczekiwania przed-testowe w rejony osiągalne tylko dla nielicznych. I wiecie co, gdy w większości takich wypadków w formułowaniu wstępnych wniosków mam pewne obawy, to gdy moi Japończycy stanęli naprzeciw Niemców, jakiś wewnętrzny stan ducha nawet przez moment nie zachwiał moim przekonaniem, że będzie co najmniej dobrze. Może nie pójdą łeb w łeb, ale interesująco wypadające pierwsze dobre wrażenie podczas boju z przywoływaną na początku integrą pozwalało zachować spokój również w kwestii dzielonki. Zatem, gdy bardzo wstępny rys dzisiejszego spotkania został nakreślony, z dużą przyjemnością zapraszam Was na kilka spostrzeżeń testowych na temat dzielonej amplifikacji PRE I G3 + AMP I V2 niemieckiej marki Audionet, o przybycie której zadbał dystrybutor CORE TRENDS.
Temat wizualizacji testowanych dzisiaj produktów rozpocznę od przedwzmacniacza liniowego, który będąc stosunkowo cienkim plastrem resztą wymiarów (szerokość i głębokość) oscyluje wokół typowego komponentu audio. Patrząc na załączone fotografie i szukając słów na oddanie myśli jaka przyświecała konstruktorom obydwu urządzeń, z pełną świadomością można powiedzieć, iż projekt plastyczny opiera się na wizualnym minimalizmie. Nie wiem, jaki jest Wasz stosunek do wyglądu komponentów audio, ale wbrew pozorom, to dla wielu użytkowników jest bardzo ważnym, a czasem nawet determinującym zakup zagadnieniem. A jak radzi sobie z tym Audionet? No cóż, front pre bez przeładowania manipulatorami oferuje jedynie po dwa przyciski funkcyjne na każdej z flanek, w centralnie zaimplementowanym wyświetlaczu odczytujemy mieniące się ciemną czerwienią piktogramowe informacje o stanie urządzenia, a nad i pod rzeczonym okienkiem zapoznajemy się z nazwą marki i modelem urządzenia. Idąc ku tyłowi wyraźnie widać, iż dach jest mocno wentylowany, a w swych elektrycznych trzewiach 1G3 funduje nam swoistą feerię współgrających kolorystycznie z wyświetlaczem krwistych diod. Plecy zaś spełniając założenia funkcji przedwzmacniacza przyjmują i oddają analogowe potoki informacyjne w standardzie RCA i XLR uzupełniając przy tym ofertę złączową o serię terminali AUDIONET LINK, EPS, zacisk uziemienia i zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające.
Jeśli zaś chodzi o końcówkę mocy, to trochę dziwnym wydaje się być brak terminali XLR, co potencjalnego użytkownika skazuje na wykorzystanie jedynie portów RCA. Ale proszę się nie przejmować, gdyż z dwojga złego lepiej tak, aniżeli szkodliwie symetryzować i de-symetryzować sygnał. Puentując wizję tylnego panelu naszego piecyka należy wspomnieć dodatkowo o pojedynczych terminalach kolumnowych, złączach AUDIONET LINK i gnieździe zasilającym. Przemierzając bryłę końcówki ku frontowi widzimy podobnie do przedwzmacniacza solidnie wentylowaną górną część obudowy, wielkie radiatory w funkcji bocznych ścianek a na panelu przednim jedynie diodę sygnalizującą działanie i przycisk inicjacji pracy. Zamykając temat opisowy naszych bohaterów chciałem wszystkich ostrzec przed nonszalanckim podchodzeniem do procesu logistyki końcówki mocy, gdyż może gabarytami zewnętrznymi tego nie zdradza, ale uwierzcie mi na słowo, jest pieruńsko ciężka.
Dzisiejszy, składający się z dwóch skrzynek bohater podczas mojej zabawy w ocenianie pokazując się w dwóch różnych systemach tym razem swoje podboje testowe rozpoczął od starcia z redakcyjnym Japończykiem, by występami w warszawskim KAIMIE postawić jedynie przysłowiową kropkę na „i”. To co prawda nieco inna niż zazwyczaj kolejność, ale w żaden sposób nie burząca ogólnego odbioru jakościowego. Zatem, jak wypadł w starciu z samurajem? Powiem szczerze, że bardzo dobrze. Grał dźwiękiem równym i ciepłym z solidną dawką masy nie tracąc przy tym nadmiernie tak ważnego dla materiału muzycznego oddechu. Owszem, sama iskra w górnych rejestrach w stosunku do wzorca była jakby mniej błyszcząca, a niższy środek nieco obfitszy, przez co delikatnie cierpiała selektywność dźwięku, ale nie odbierałem tego jako wady samej w sobie, tylko pewien sznyt brzmieniowy. I gdyby ktoś z czytelników postanowił kręcić nosem, odsyłam go do poszczególnych lig cenowych, w jakich obracają się konfrontowane dzielone wzmocnienia, co natychmiast tłumaczy zaistniałe różnice. Dlatego też proszę uwierzyć mi na słowo, było dobrze, gdyż przy dobrym osadzeniu w masie i kolorze owe najwyższe tony idealnie wpisywały się w ogólny pomysł na dźwięk. Co ważne, również prezentacja wirtualnej sceny muzycznej bardzo dobrze odwzorowywała zamierzenia realizatora dźwięku, co wyraźnie słychać było na wycyzelowanych realizacjach muzyki dawnej. Gdy zgrabnym tekstem doszliśmy do konkretnych realizacji płytowych, kontynuując temat twórczości barokowej rozpocznę od Johna Pottera i jego kompilacji „Romania”. Cóż, chcąc nie chcąc ta płyta bardzo pomogła zestawowi Audioneta. Wykorzystane w niej instrumentarium i wokaliza w ogóle nie potrzebowały nadmiernie rozbuchanego wszechobecnego np. w jazzie doświetlenia blach perkusisty. Zniewalająco śpiewający pan Potter na swoim krążku oprócz ciekawego recitalu gardłowego zaproponował mi fantastycznie brzmiący klarnet basowy, który dzielnie wspierały skrzypce, gitara barokowa i saksofon. To była feeria niekończących się z mojej strony bisów. Nie śmiejcie się, gdyż potrzebowałem kilku przełączeń, by utwierdzić się w przekonaniu, że jednak mój zestaw oferuje coś więcej, a to wyraźnie daje do zrozumienia, iż Niemcy nie brylują jedynie w obietnicach dobrego dźwięku, tylko go realizują. Chyba nie muszę dopisywać tak oczywistych zdarzeń muzycznych jak wierne oddanie lokalizacji poszczególnych źródeł pozornych na pokazanej z rozmachem posadce kubatury kościelnej. I gdybym miał ponarzekać, przyczepiłbym się jedynie – uprzedzam, że się wyzłośliwiam – do oddania współpracującego z muzykami pogłosu kościoła. Naturalnie był wszechobecny, powiem więcej, zdecydowanie lepszy – bo prawdziwszy – od prezentowanych przez wspomagające niektóre urządzenia do generowania dźwięku układy DSP, ale w ocenie jeden do jeden z Reimyo za sprawą przywołanej wcześniej mniejszej selektywności najwyższych i średnich tonów słychać było szybsze jego wygaszanie. OK., ponarzekałem. Przejdźmy zatem do nieco mniej fizjologicznej muzyki spod znaku MASSIVE ATTACK „Mezzanine”. Masa, drajw i w moim odczuciu niecierpiące na przygaszenie światła na scenie wszelkie przestery pokazały, że dla zestawu pre-power zza naszej zachodniej granicy nie ma rzeczy nie do odtworzenia. Co więcej, swoją swobodę w tym zakresie pokazywał w pełnej skali głośności, co przy całej przyjemności przyjmowania takiej ilości decybeli sprawiło, iż po tej pozycji płytowej musiałem zrobić sobie dłuższą przerwę w odsłuchach. Człowiek na stare lata czasem dziecinnieje i sam sobie robi krzywdę, ale jeśli ten proces przynosi tyle zadowolenia, to czemu nie? Zbliżając się ku końcowi sparingu domowego przywołam jeszcze twórczość rockowej grupy Coldplay z jej krążkiem „X&Y”. Tutaj podobnie do muzyki dawnej, poza paroma drobnymi niuansami nie miałem większych zastrzeżeń. Wokal bardzo dobry, gitary ciężkie, barwne, jedynie stopa perkusji lekko rozmyta, a blachy zbyt szybko gasły. Ale nie obawiajcie się, te artefakty można wyłapać jedynie w bezpośrednim starciu, a nawet jeśli coś wypunktujecie, gwarantuję Wam, że podczas występującego na znajdującej się na drugiej pozycji balladzie, za sprawą pełnego magii głosu artysty, fortepianu i sekcji skrzypiec odlecicie na Marsa. A jeśli chodzi o resztę projektów muzycznych tej kompilacji, obronią się spójnością muzykalnego grania, a chyba w naszej zabawie o to właśnie chodzi.
Puentując tę potyczkę testową przywołam jeszcze prezentację w klubie. Teoretycznie większość obserwacji się pokrywała, ale o dziwo przekaz w KAIMIE w stosunku do mojej układanki wydawał się być rozjaśnionym. Dlatego, jak to zwyczajowo bywa, nie obyło się bez krosowych zmian przedwzmacniaczy i końcówek pomiędzy gośćmi i gospodarzami. Wynik? Okazało się, że za owo rozjaśnienie odpowiadało pre Audioneta, a końcówka z liniówką KAIM-ową była ostoją dobrze kontrolowanej masy, muzykalności. Nie wiem do końca, jak te dwie różne prezentacje możliwości niemieckiego zestawu dokładnie interpretować – mówię o boju domowym i klubowym, ale sądzę, że sprawa rozbiła się o okablowanie. To był nadal ten sam muzykalny set, tylko pokazany w innej konfiguracji, czego zdroworozsądkowo analizując można było się spodziewać. Niestety nikt nie powiedział, że zabawa w audio będzie konfiguracyjną sielanką, czego przykład na własnej skórze miałem okazję doświadczyć.
Kolejny produkt marki Audionet i kolejna dobra odsłona. Co prawda w dwóch różnych zestawieniach zaprezentował się z trochę innej strony, ale jak wynika z relacji, nie były od siebie drastycznie różne. Zestaw PRE I G3 i AMP I V2 przez cały proces testowy przetrwał w estetyce muzykalności fundując jedynie delikatne różnice w doświetleniu sceny muzycznej. Gdybym miał typować potencjalnego klienta dla tytułowej marki, bez najmniejszych problemów powiedziałbym, że aby z występującymi dzisiaj Niemcami odnieść porażkę, trzeba by mieć naprawdę bardzo zmulony zestaw. Dlatego też, bez względu na osadzenie w masie Waszego zestawu możecie być spokojni o co najmniej ciekawy wynik mariażu z nimi, a jak to dokładnie wypadnie, niestety musicie przekonać się w osobistym starciu.
Jacek Pazio
Dystrybucja: CORE trends
Ceny:
Audionet PRE I G3: 21 668 PLN
Audionet AMP I V: 30 446 PLN
Dane techniczne:
PRE I G3
Pasmo przenoszenia: 0 – 3,000,000 Hz (-3 dB)
Zniekształcenia THD + N: -110 dB @ 20 Hz to 20 kHz @ Vin=4.5 Vrms
Odstęp sygnał/szum: 120 dB @ 1kHz @ Vin, max
Szybkość narastania: 10 V/µsec
Separacja kanałów: 100 dB @ 20 kHz
Separacja wejść: 108 dB @ 20 kHz
Max. napięcie wejściowe: 5 Vrms
Impedancja wejściowa: 82 kΩ RCA, 15 kΩ XLR
Max. napięcie wyjściowe: RCA 8 Vrms, XLR 16 Vrms, słuchawki 8 Vrms (max. wzmocnienie 6 dB)
Impedancja wyjściowa: 22 Ω, słuchawki 47 Ω
Pobór mocy: < 1 W stand by, max. 50 W
Wymiary (S x W x G): 430 x 700 x 310 mm
Waga: 6 kg
AMP I V2
Moc wyjściowa: 2 x 200 W / 8 Ω,2 x 300 W / 4 Ω, 2 x 450 W / 2 Ω, 1 x 600 W / 8 Ω (zmostkowany), 1 x 900 W / 4 Ω (zmostkowany)
Pojemność filtrująca: 188,000 µF
Pasmo przenoszenia: 0 – 300,000 Hz (-3 dB)
Współczynnik tłumienia (Damping Factor przy 100 Hz): > 10,000
Separacja kanałów: > 100 dB / 1 kHz
Zniekształcenia THD + N: < -102 dB / 1 kHz, 35 W / 2 Ω, 20 Hz – 20 kHz
Odstęp sygnał/szum: > 106 dB / 10 Veff
Impedancja wejściowa: 37 kΩ, 220 pF
Pobór mocy: max. 1,500 W
Wymiary (S x W x G): 430 x 175 x 315 mm
Waga: 28 kg
System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: ABYSSOUND ASX-2000
– Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA