1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. AudioSolutions Rhapsody 130

AudioSolutions Rhapsody 130

Opinia 1

Określenie Hi End powinno kojarzyć się, z najwyższą jakością odtwarzania dźwięku, a cena urządzeń znajdujących się w tym ekskluzywnym gronie, odzwierciedleniem kosztów poniesionych na badania i materiały wykorzystane do ich produkcji. Niestety to tylko teoria, gdyż obecnie rynek zalewany jest całą masą produktów pseudo Hi End’owych , które wznoszą się na te zarezerwowane dla nielicznych pułapy jedynie dzięki ilości zer, bez jakiegokolwiek poparcia w najważniejszym aspekcie, jakim jest brzmienie. Konstruktorzy takich „kwiatków” twierdzą oczywiście, że to ich punkt widzenia (słyszenia) i „karma” w drodze do absolutu dźwiękowego. Na szczęcie rynek wtórny szybko to weryfikuje i takie wyssane z rękawa pozycjonowanie, jest gwoździem do trumny wszelkiego rodzaju „ samozwańczych wieszczów” nowego postrzegania wzorca jakości. Innym już nieaktualnym skojarzeniem z pojęciem Hi End, jest jego pochodzenie, gdyż do niedawna mógł pochodzić ogólnie mówiąc z zachodu – Europa, Ameryka, Japonia. Określenie trochę niefortunne, ale każdy „porządny” wielbiciel muzyki wiedział w czym rzecz. Nikomu nie przyszło do głowy, że towar aspirujący do owej elitarnej grupy, mógłby pochodzić z kraju dawnego bloku wschodniego. Tymczasem coraz częściej słyszymy, o udanych próbach przełamania magicznej bariery przez producenta z obszaru dawnych „Demoludów”. W ostatnim roku słyszałem fantastycznie grające kolumny Estońskiej Firmy Estelon model „X Diamond”, które oprócz brzmienia zaskakują futurystycznym kształtem przypominającym elegancki wazon, a teraz jako potwierdzenie prężności tych niedocenianych rynków, otrzymałem na testy produkt innego naszego północno wschodniego sąsiada- Litewskiego Audio Soultions , jakim są kolumny Rhapsody 130, będące w dystrybucji gdańskiego Premium Sound.

Rhapsody 130 są dużymi osiągającymi prawie 125 centymetrów wysokości kolumnami, w kształcie przypominającym lutnię- postrzegam to jako wariacja na temat znanej wszystkim włoskiej marki Sonus Faber. Boczne ścianki o budowie kanapkowej (MDF-sklejka-MDF) łagodnym łukiem zbiegają się ku węższemu niż przód tyłowi i w dostarczonej wersji są pokryte fornirem z naturalnego orzecha w matowym wykończeniu. Dolną, górną i tylną płaszczyznę kolumn, dla zwiększenia atrakcyjności kolorystycznej projektu, pomalowano czarnym poł-matowym lakierem. Front tak jak boki w kolorze orzecha został częściowo przykryty obciągniętym sztuczną skórą panelem, na którym umieszczono zestaw głośników i spory otwór bas-refleksu. Wysokotonówka to jedwabny model Seas Exel, a nisko-średniotonowce to 15 centymetrowe papierowe SB Acoustics. Jako dopełnienie wizualne i ustabilizowanie wysokiej i dość wąskiej konstrukcji, 130-ka otrzymała przykręcaną dużą, zwiększającą rozstaw dołączonych kolców podstawę. Same kolce, podobnie jak reszta konstrukcji pokazują dbałość konstruktorów o detale, gdyż dostarczone w komplecie, są subtelnym, błyszczącym w kolorze grafitu narzędziem zbrodni. Kto weźmie do ręki te wysokie, smukłe i bardzo ostre szpikulce, przekona się, że spokojnie można użyć ich podczas odparcia ataku włamywaczy do naszej samotni. W komplecie na jedną kolumnę otrzymujemy dwa długie i jeden krótki kolec, co wymusza pochylenie kolumny do tyłu. Tylna ścianka mimo swej „wąskości” w dolnej części, zmieściła złotą tabliczkę znamionową, na której wygrawerowano: nazwę firmy, model kolumn i istotną dla wielu informację – „Hand made”. Na owej płytce swoje miejsce znalazły również pojedyncze terminale głośnikowe, eliminujące przyszłe rozterki audiofila w zakresie podwójnego okablowania. Zastosowane pomysły – zwiększająca rozstaw podstawa, wysokie kolce z przodu i wąska przednia ścianka sprawiają, że oprócz wartości sonicznych konstrukcja z Litwy przy wadze 34 kg sztuka, prezentuje się nader lekko. Patrząc na całość nawet chłodnym spojrzeniem, trudno się do czegoś przyczepić i raczej należy się pochwała za bogaty w obłości przyjemny dla oka produkt.

Kilka kropel potu uronionych podczas transportu wąskimi i krętymi schodami na drugie piętro- dla bezpieczeństwa jeszcze w pudłach, wypakowanie, podmianka z referencyjnymi Bravo! i po godzinie wszystko zagrało. Nikt nie mówił, że zabawa w recenzenta będzie sielanką i takie bonusy przypominające siłownię, należy wziąć na klatę. Z uwagi na to, że kolumny miały za sobą transport kurierem na palecie przez połowę Polski, dostały kilka godzin na oswojenie się z moim systemem. Są dość wysokie i zalecane pochylenie do tyłu, całkowicie pozbawiało mnie kontaktu z zakresem górnego pasma, dlatego pod tylne kolce podłożyłem granitowe płyty, obniżając w ten sposób promieniowanie osi wysokotonówek, jednak nadal skierowanych lekko do góry. Kilka płytek rozgrzewki zmusiło mnie do drobnych korekt w synergicznym dopasowaniu całości. Nie były to jakieś degradujące dźwięk brutalne ruchy, tylko kosmetyczne dopieszczenie całości. Chodzi o to, że mój zestaw jest bardzo rozdzielczy i jakiekolwiek odstępstwa od równowagi tonalnej natychmiast dają o sobie znać. Kolumny z Litwy grają bardzo otwartym i żywym dźwiękiem i w większości systemów będzie to ich zaletą, jednak u mnie frywolność górnego zakresu mocno wpływała na wyższą średnicę, powodując tym jej lekką natarczywość. Nie były to zniekształcenia, tylko odczucie zbędnego rozjaśnienia i odchudzenia środka, zaburzające tym spójność pasma. Oczywiście jestem zawsze przygotowany na takie łatwe do opanowania niuanse i sięgnąłem po wyroby z Japonii – Enacomy głośnikowe „Harmonix-a” w wersji „Limited”. Pomysłodawca takich „gadżetów” Pan Kazuo Kiuchi, znany jest z tego, że swoimi wyrobami zwiększa ilość muzyki w muzyce, nie powodując przy tym obniżenia otwartości przekazu i dzięki temu mogłem przystąpić do przyjemności, tak przyjemności zaznania uczty audiofilskiej z Hi End’em z nowego „Świata” (tak ładnie określa się wina nieprzystające do utartych kanonów smakoszy). Z uwagi na dość mocne przywiązanie do uzyskania maksymalnej głębi sceny, doginałem stopniowo zestaw „130-tek” do osiągnięcia oczekiwanych efektów gradacji planów i pięknym obrysie źródeł pozornych. Takie ustawienie zaleca również producent i po tej satysfakcjonującej regulacji promieniowania przetworników, wiem, że nadajemy na podobnych falach, a to jak na początek już spora zaleta.

Chcąc zweryfikować słuszność zastosowania „polepszaczy”, do napędu, jako pierwsza powędrowała płyta naszej eksportowej wokalistki, ostatnio około jazzowej, Anny Marii Jopek. Wszyscy znamy zabiegi stosowane przez jej masteringowców  (suwaki górnego pasma lekko do góry), pomagające w odbiorze muzyki na radyjkach kuchennych i samochodowych, a nieszczególnie dobrze wypadające na dobrym zestawie audio. „130-tki” wespół z Harmonixem podały ten materiał w bardzo przystępny, nie raniący uszu sposób, nie degradując przy tym czytelności obfitej ilości perkusjonaliów. Jednak uspokojenie materiału Pani Jopek, mogło przynieść zgubne w skutkach zgaszenie, wzorcowo nagrywanych płyt ECM-u. Na szczęście i tym razem okazało się, że moje zabiegi nie były bardzo inwazyjne i krążek Enrico Ravy z Quntetem w kompilacji „TRIBE” wypadł również w wyrafinowany sposób. Tutaj najbardziej obawiałem się, o zarejestrowane z przyjemną matowością instrumenty dęte, które mogły zabrzmieć dość płasko, a brak takich oznak zmusił mnie do wysłuchania całej płyty  z niekłamaną satysfakcją i przyjemnością. Przy tej okazji dostałem całą paletę informacji o Rhapsody 130, jakimi były: pięknie ułożona i głęboka scena, czytelna i bogata w informacje średnica, wyważona do niej góra pasma i niezwykle kolorowy i zadziwiająco mocny, ale nie dudniący bas. Ten ostatni jest tak umiejętnie zestrojony, że już przy niskich pułapach głośności daje podstawę muzyce, a dalsze podkręcanie gałki „Volume” nie powoduje występowania niepożądanych fal stojących. Dolny zakres gra trochę plamami, ale oczami wyobraźni bezproblemowo da się obrysować jego źródła pozorne. Właśnie ten obfity bas skłonił mnie do sięgnięcia po repertuar fortepianowy i na występy zaprosiłem Leszka Możdżera z repertuarem z krążka „KACZMAREK By MOŻDŻER”. Przesłuchane kilka utworów z mocnymi akordami w dolnym paśmie, były balsamem na moje uszy, a osiągnięta synergia Japończyków z Litwinami powodowała, że wybranie tylko kilku utworów, ocierało się o cierpienie, które zrekompensowałem sobie innymi wymagającymi ścieżkami dźwiękowymi z repertuaru czekających w kolejce wykonawców. Czy to elektronika grupy Depeche Mode ze znanego krążka „Exiter”, czy Nils Petter Molvaer z materiałem „Hamada”- elektronika z akustyczną trąbką, nic nie zmusiło Litwinów do kapitulacji, objawiającej się pospolicie zwaną „bułą” na basie. Wszystko nasycone, gęste, ale czytelne. Szacun za takie zestrojenie bas-refleksu. Zmęczony nawałnicą sztucznie generowanych najniższych częstotliwości, sięgnąłem po teoretycznie lżejszy materiał. Oczywiście to złudne określenie, gdyż znając Panią Christinę Pluchar i jej podejście do nagrywania, rozsądny audiofil nie byłby tak pochopny w określeniach. Christina w swych projektach wykorzystuje twórczość sakralną i w takich przybytkach ją nagrywa, wykorzystując przy tym całą panującą podczas nagrania otoczkę, jakim jest wszechobecny pogłos. Do tego sesje zgrywane są często na setkę i dobrze zestawiony system powinien idealnie odwzorować rozstawienie muzyków podczas rejestracji. Niejednokrotnie w takim repertuarze daje się usłyszeć, dobiegające z oddali odgłosy ptaków latających pod sklepieniem klasztoru. Znając na wskroś tą płytę, mogłem szybko zweryfikować mikrodynamikę i umiejętność pozycjonowania muzyków przez testowany zestaw głośnikowy. Produkt Audio Solutions nie miał z tym najmniejszych problemów. Krążek „VIA CRUCIS” został potraktowany w zasłużony dla siebie fenomenalny, czytelny, namacalny z piękną gradacją muzyków i śpiewaków sposób, zmuszając do wysłuchania go do ostatniej zarejestrowanej nutki. Jakakolwiek próba pójścia na skróty- brak artykulacji w głosach, czy realizmu grających instrumentów, kończy się szybką zmianą repertuaru, a samoczynne cofnięcie się soczewki lasera na początek krążka Cd, jest moim zdaniem mocną rekomendacją dla bohatera testu.

Bardzo cieszy mnie, że pojęcie Hi End nie jest już zarezerwowane tylko dla produktów z umownego „zachodu”. Produkt litewskiej manufaktury Audio Soulutions- kolumny ”Rhapsody 130”, spokojnie można zaliczyć do tego ekskluzywnego grona, nie poprzez pryzmat ceny: 23990 złotych, lecz przez klasę oferowanego dźwięku. Do ekstremalnego Hi End-u jeszcze trochę brakuje, ale nie prężąc sztucznie muskułów, stają się rozsądną propozycją na proponowanym pułapie cenowym. Nie oszukujmy się, to są duże kolumny i po wyjęciu z kartonów miałem obawy, że zdmuchną mnie z fotela, a wykazały się przyjaznym, wciągającym i naładowanym kontrolowaną energią brzmieniem. Otwartość i swoboda grania, podbudowana solidnym trzymanym w ryzach basem w połączeniu z bardzo dobrą głęboką i czytelna sceną, są na bardzo wysokim poziomie. Drobne „rozpasanie” górnego pasma, łatwe do opanowania w moim systemie, a w innym mogące w ogóle nie wystąpić, nie powinno wpłynąć na rezygnację bez odsłuchu tych konstrukcji. Wszystkie testy są niestety wypadkową subiektywnych preferencji oceniającego i jego zestawu audio, dlatego powinny być taktowane jako wstępny drogowskaz, a nie wyrocznia. Zachęcam do posłuchania, bo naprawdę mogą zauroczyć nawet najbardziej wymagającego słuchacza.

Jacek Pazio.

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
– lampowa końcówka mocy: PAT – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– głośnikowe: Harmonix Enacom  Limited Edition
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”

 

Opinia 2

O ile o fakcie, że już parę ładnych lat temu świat stał się globalną wioską nikomu nie trzeba przypominać, to warto, choć przez chwilę zastanowić się, czy powyższe zjawisko nie pociągnęło za sobą pewnych przewartościowań i redefinicji pojęć uznawanych do tej pory za jednoznaczne. Weźmy na ten przykład z pozoru całkiem niewinną „egzotykę”. Co prawda, jeśli chodzi o podróże, to nadal oznacza, przynajmniej dla nas – Europejczyków, przyjemne ciepełko, turkusowe morza i pogodę jak z reklamy pewnych batoników. Jednak w audio, to co do tej pory było egzotyczne z egzotyki nie wiadomo kiedy stało się mainstreamem. Odległa, nieznana a przez to nie budząca zaufania szeroko rozumiana Azja (z wyłączeniem Japonii od zarania dziejów kojarzonej z najwyższą jakością) ze źródła nieśmiało próbujących zaistnieć produktów o wątpliwej jakości przeobraziła się najpierw w główny park maszynowy a powoli również i miejsce powstawania autorskich i zarazem wyśmienitych specjałów mogących zadowolić gusta nawet najbardziej wybrednego audiofila. Wystarczy wspomnieć takie marki jak April Music, Lumin, czy Lawrence Audio, by nausznie się przekonać jak kolosalny postęp dokonał się w tamtym rejonie. Pytanie, cóż zatem egzotyką pozostało, bądź tylko się z nią kojarzy. Nie przychodzi Państwu nic na myśl? Służę pomocą – dawne „Demoludy”, czyli gwoli wyjaśnienia dla osób urodzonych już w latach 90-ych, tzw. „blok wschodni” składający się z krajów „demokracji ludowej”. Oczywiście, pomimo tego, że Polska do ww. kółka wzajemnej adoracji należała, naszych wyrobów osobiście za egzotyczne uważać nie będziemy, aczkolwiek dla mieszkańców U.S.A, czy Kanady sprawa może już taka oczywista nie być. Za to wszystko to, co powstało na terenie krajów, które uzyskały/odzyskały suwerenność po rozpadzie Związku Radzieckiego takąż egzotyką było, jest i pewnie jeszcze długo będzie.

Po tym przydługim i mętnym jak umowa kredytowa wstępie pozwolę sobie przejść do meritum, czyli bohatera, choć zdecydowanie bardziej poprawną formą byłoby użycie sformułowania „bohaterek” niniejszej recenzji, czyli pary postawnych kolumn sygnowanych przez … litewską manufakturę AudioSolutions.
Dostarczona do testów para Rhapsody 130 budzi respekt jeszcze przed wypakowaniem. Dwa, blisko 40 kilogramowe kartony i zagadkowe trzecie, już zdecydowanie bardziej poręczne pudło potrafiły nader szczelnie wypełnić przestrzeń bagażowo – osobową sporej terenówki. Jeśli zaś chodzi o samo wypakowanie i montaż to jedna osoba spokojnie daje radę, choć przedstawicielkom płci pięknej radziłbym zorganizować sobie jakąś męska pomoc, chyba, że dziewoja przypadkiem trenowała rzut młotem, bądź inny równie kobiecy sport pod czujnym okiem kadry trenerskiej w byłym NRD. Po prostu, po rozpieczętowaniu podwójnych kartonów warto zorientować się gdzie znajduje się góra kolumny i właśnie do góry nogami kolumnę postawić. Dzięki takiemu zabiegowi montaż znajdujących się w tajemniczym, trzecim kartonie finezyjnie wyciętych czarnych plint będzie zdecydowanie łatwiejszy. Przy okazji warto również wkręcić dwa monstrualne przednie kolce i zdecydowanie mniej absorbujący tylny. Pod żadnym pozorem nie należy potem ustawiać tak uzbrojonych kolumn nawet na chwile na parkiecie, bo to, co kolce bez podkładek, zrobią z drogocenną podłogą nasze najukochańsze partnerki zrobią nam z … mniejsza z czym.

Od strony stolarskiej nie mogę powiedzieć złego słowa. Potężne obudowy są sztywne, ciężkie i co najważniejsze głuche (podczas tzw. testy opukiwania), co nie powinno dziwić, gdyż ścianki maja budowę tzw. kanapkową – dwie wewnętrzne warstwy stanowi 5mm sklejka a zewnętrzną 10mm MDF. Ponadto ściany tylna, górna i dolna mają grubość 50mm a boczne po 28mm. Naturalna okleina o półmatowym, lub jak kto woli satynowym wykończeniu pokrywa ściany boczne i część przedniej, natomiast ściana tylna, lakierowane są, podobnie jak plinty na jedwabistą czerń.
Design, pomimo pokaźnych gabarytów nie jest przytłaczający a wyraźne pochylenie ku tyłowi w połączeniu z wyprofilowaniem ściany tylnej i plinty, na której usadowiona jest kolumna nadaje całości swoistej lekkości. Z elementów dekoracyjnych nie wypada pominąć obciągniętych sztuczną skórą paneli frontowych z precyzyjnie zamontowanymi na nich przetwornikami i eleganckim szyldem z wygrawerowaną nazwą producenta. Czy powyższy opis czegoś Państwu nie przypomina? Mi owszem – nie sposób przecież nie odnaleźć w tym projekcie elementów charakterystycznych i opanowanych do perfekcji przez pochodzące ze słonecznej Italii takie marki jak Chario, czy Sonus Faber. Nawet tylna tabliczka znamionowa, pełniąca również funkcję szyldu dla pojedynczych, dalekowschodnich zamienników terminali głośnikowych WBT otrzymała stosowną i elegancką grawerkę.
Zwrotnicy montowanej punkt w punkt również nie pozostawiono na pastwę destrukcyjnych wibracji, lecz wzorem włoskich mistrzów zalano ją żywicą z domieszką piasku kwarcowego. Tą dwudrożną konstrukcję oparto o dość zaskakujący zestaw przetworników, w skład którego wchodzą jedwabna kopułka Seas Excel, oraz para … indonezyjskich 15 cm wooferów wyprodukowana przez mieszczącą się w Surabaya specjalistyczną firmę Sinar Baja Electric. Te niewielkie, jak na gabaryty kolumn przetworniki wspomaga zakrzywiony ku dołowi i mający swoje ujście na ścianie przedniej bas-reflex.

Ponieważ 130-ki dostały najpierw solidny wycisk u Jacka a sama procedura przewiezienia ich do mnie nie zajęła nam więcej niż półtorej godziny okres akomodacyjny poświęciłem w głównej mierze na optymalnym ustawianiu, tych bądź co bądź dość absorbujących gabarytowo kolumn we własnym systemie. Bynajmniej nie chodzi mi o aspekt konfiguracyjny, gdyż litewskie „kolosy” dogadywały się z moim ECI od pierwszego impulsu, ale o takie ustawienie, dogięcie kolumn, by wycisnąć z nich więcej niż urząd skarbowy ze spóźniającego się wierzyciela. O tym jak wrażliwe, nawet na z pozoru niewielkie różnice w dogięciu, bądź odchyleniu, są Rhapsody wiedziałem już od Jacka, więc mogłem przynajmniej wstępnie powtórzyć jego konfigurację i wprowadzić jedynie drobne korekty. Tak też uczyniliśmy, dzięki czemu niemalże w kilkanaście minut uzyskaliśmy wielce satysfakcjonujący nas efekt – mocne dogięcie z liniami tweeterów krzyżującymi się przed moją twarzą okazało się strzałem w 10-kę. Co najważniejsze już od pierwszych taktów nie musiałem szukać panaceum na zbyt entuzjastyczną górę, z którą to zmagał się przez pewien czas Jacek. U mnie AudioSolutions zagrały równym, o niemalże studyjnie płaskiej charakterystyce pasmem. Nie ukrywam, że spora w tym zasługa wpiętego w tor zasilający stabilizatora sieciowego Reimyo ALS-777 i charakteryzujących się zadziwiającym nasyceniem i gładkością głośnikowych Hydr Signal Projects, ale jakby nie było cel uświęca środki i podczas tego typu odsłuchów staramy się tak skonfigurować systemy, by w recenzowanym urządzeniu, bądź elemencie toru odkryć jak najwięcej zalet a przy okazji spróbować znaleźć jakieś środki zaradcze na ewentualne niedoskonałości. Krótko mówiąc dzieło Gediminasa Gaidelisa najlepiej sprawdzi się tam, gdzie bliska melomanom muzykalność stawiana jest ponad kliniczną obojętność. Doszedłszy do powyższych wniosków mogłem spokojnie skupić się na muzyce a nie nerwowo przepinać kolejne kabelki, choć również z Organicami efekt był bardzo podobny, do tego uzyskanego z anglo-greckimi drutami.

Na pierwszy ogień poszedł album, który znam niemalże na pamięć, słucham przy każdej nadarzającej się okazji, zabieram na każdy odsłuch i używam przy wszystkich testach, a co najważniejsze nie mam go dość. Chodzi o „…Tales” Jorgosa Skoliasa i Bogdana Hołowni, gdzie chropawy, niski wokal Skoliasa prowadzi przepiękny dialog z lśniącym i mieniącym się feerią barw fortepianem. Ta z pozoru prosta i oszczędna w formie płyta ma jednak drugie dno, którym jest efekt, jaki całości nadaje zarejestrowany pogłos. Przestrzeń wykreowana przez Rhapsody była po prostu zjawiskowa. Nie dość, że scena zaskakiwała głębokością i dalece wykraczała poza ramy wyznaczone przez samo ustawienie kolumn, to jeszcze dawała pełny wgląd w wysokość pomieszczenia, w którym dokonano nagrań. 130-ki pomimo swoich gabarytów charakteryzowała jeszcze jedna, całkiem przyjemna cecha – niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki potrafiły zniknąć. Wystarczył dobrze zrealizowany materiał i hokus – pokus blisko 35 kilogramowe obeliski stawały się całkowicie transparentne.
Podążając śladami aury pogłosowej nie odmówiłem sobie odsłuchu „Kothbiro” ze ścieżki dźwiękowej „The Constant Gardener”. Kolejny raz oszczędne instrumentarium i ciekawe pomysły realizatorskie (dobiegający z oddali głos) sprawiły, że bohaterki niniejszego tekstu zachowały się niemalże jak rasowe monitory. Jedynie wolumen basu przypominał o ich rzeczywistych gabarytach. A właśnie, bas.
Przy takich skrzyniach niejako podświadomie oczekujemy iście sejsmicznych doznań. Basiszcza potężnego, brutalnego i powalającego niczym prawy prosty Mike’a Tysona. Tymczasem 130-ki wykazują pod tym względem pewną przewrotność, gdyż bas jest i trudno mieć do niego jakieś większe zastrzeżenia, jednak nie jest obecny w sposób ciągły, lecz pojawia się tylko tam, gdzie został zarejestrowany i tylko w takiej ilości, w jakiej być powinien. No dobrze, patrząc na ten aspekt czysto subiektywnie mogłoby go być troszkę więcej i mógłby schodzić o kolka Hz niżej, ale to moje prywatne widzimisię. Jednak to, co zaplanował ich konstruktor wydaje się być całkiem rozsądnym posunięciem. Brak przesady i umiar w dole pasma z jednej strony zapobiega karykaturalnej przesadzie i wyolbrzymianiu dźwięków w rzeczywistości mających zdecydowanie mniejszą skalę. Przecież nie chodzi o to, by odgłos zapalanej zapałki przypominał strzał z haubicy a tamburyn brzmiał jak półtorametrowy bęben kodo. Oczywiście od czasu do czasu, głownie na pokazach zestawów kina domowego, można spotkać się z ww. gigantomanią, jednak w tym przypadku nikt nam wizyty w dudniącym kinoplexie nie proponuje. Dzięki temu obfitująca zarówno w basowe pomruki, jak i szybkie transjenty „Khmer” Nilsa Pettera Molværa nie tylko nie nużyła monotonią, ale i na tyle absorbowała rozgrywającymi się na scenie wydarzeniami, że nie sposób było uznać ją jedynie jako niezobowiązujące tło do innych czynności. Ponadto dźwięk trąbki Molværa został oddany z niezwykłą zwiewnością i charakterystyczną dla tego instrumentu chropowatością. To nie była lepka słodycz i smooth jazzowy substytut nadający się co najwyżej do windy w eksluzywnym centrum handlowym, czy salonie spa, lecz rasowe nu-jazzowe granie z pazurem.
Część testową przewidzianą na klasykę rozpocząłem dość przewrotnie, bo od świetnej, zremasterowanej i dostępnej w formacie 24bit 96kHz wersji „Barcelony” w wykonaniu Freddiego Mercury’ego i Montserrat Caballé. Taka rockowo-operowa fuzja wydała mi się całkiem niezłą rozgrzewką, przed decydowanie poważniejszym repertuarem. Jednak nawet tytułowy utwór jakoś niespecjalnie chciał mnie porwać w wir wydarzeń. Trzymał na dystan i brzmiał dziwnie zachowawczo, a przecież nie o to w Hi-Fi chodzi. Dopiero odpowiednie zwiększenie głośności przywróciło dźwiękowi chęć życia, podskórny magnetyzm i w pełni ukazało drzemiący w materiale źródłowym emocje. Dalsze próby z kolejnymi rozbudowanymi składami ( „Diabolus in Musica – Accardo interpreta Paganini” Nicolo’ Paganini, „Peer Gynt” Edvarda Griega, „Stokowski – Rhapsodies”) potwierdziły moje wcześniejsze obserwacje.  Duży skład – duży dźwięk – adekwatna głośność, po prostu bez odpowiednio dopasowanej do okoliczności głośności całość będzie brzmiała jak namiastka systemu audio, będzie lepiej niż tzw. kuchenne radyjko, ale ograniczenia w stosunku do zamierzeń konstruktora kolumn, o realizatorach nagrań nie wspominając będą aż nadto bolesne. Nie mówię tu o próbie osiągnięcia w domowych warunkach ilości decybeli znanych ze stadionowych występów tytanów rocka, lecz akurat wieczorno-nocne odsłuchy wielkiej symfoniki obarczone będą daleko, przynajmniej dla mnie zbyt daleko idącym kompromisem. Za to w ciągu dnia nawet przy głośności umożliwiającej w miarę komfortową konwersację AudioSolutions odwdzięczą się niezwykle dynamicznym spektaklem i obszerną, świetnie uporządkowaną scena. Przy takich założeniach gradacja dalszych planów była wielce satysfakcjonująca, a homogenicznośc przekazu nie przeszkadzała w możliwości swobodnego śledzenia partii poszczególnych instrumentów. Jedyne zastrzeżenia, jakie mógłbym mieć dotyczyły przełomu średnicy i wysokich tonów, który przynajmniej dla mnie mógłby charakteryzować się o drobinę większym nasyceniem i namacalnością. Co prawda jeszcze nie można było mówić o osuszeniu, ale już przy innym okablowaniu, lub „chłodniej” grającym systemie cienka czerwona linia z pewnością zostałaby przekroczona.

Możliwość odsłuchu we własnym systemie AudioSolutions Rhapsody 130 uważam za świetny impuls do dalszych poszukiwań ciekawych i niebanalnych konstrukcji pochodzących z obszarów przez dłuższy czas znajdujących się pod wpływem dość radykalnych i niesprzyjających rozwojowi Hi-Fi okoliczności. Kumulowany przez dziesięciolecia potencjał i chęć tworzenia musiały znaleźć jakieś ujście a będące tematem niniejszej recenzji kolumny są tego najlepszym przykładem. Oczywiście odpowiedź na pytanie, czy można lepiej, jest oczywiście twierdząca, lecz taki postęp kosztuje i to zdecydowanie więcej niż kwota, za jaką oferowane są Rhapsody 130. Wystarczy spojrzeć na model ulokowany w litewskim cenniku oczko wyżej, bądź … posłuchać tego, co do zaoferowania mają np. Estończycy z Estelona, ale to już jest materiał na zupełnie inny artykuł.

Tekst i zdjęcia Marcin Olszewski

Dystrybucja: Premium Sound
Cena: 23 990 PLN

Dane techniczne:
Wymiary: 1163mm x 249mm x 447mm
Wymiary z plintą: 1244mm x 399mm x 566mm
Waga: 34kg sztuka
Skuteczność: 91dB
Moc ciągła: 130W rms
Impedancja nominalna: 3,4Ω (min 3,6Ω, max 29Ω)
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 2450Hz
Pasmo przenoszenia: 2450Hz
Przetworniki: 1x 25mm kopułka jedwabna, 2x 170mm papierowy nisko-średniotonowy
Standardowe okleiny: Zebrano, Sapeli, Santos Palisander (dopłata 8%), Orzech, Przydymiony dąb, Olive (dopłat a15%)

System wykorzystany w teście:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II; Neyton Neurnberg NF
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Neyton Hamburg LS; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2
– Stabilizator sieciowy Reimyo ALS-777 + Harmonix X-DC2
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Pobierz jako PDF