1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Audiovector SR3 Signature

Audiovector SR3 Signature

Opinia 1

Moment zakupu nowego urządzenia audio dla jednostek skażonych wirusem audiofilizmu ma zaskakująco wiele wspólnego z pewnym misterium, euforyczną chwilą, w której spełniają się pragnienia a chcieć przeistacza się w mieć. Patrząc jednak obiektywnie na powyższy mechanizm warto wspomnieć o coraz bardziej popularnych typach nabywców, którzy w tym całym zamieszaniu starają się zachować choćby śladowy zdrowy rozsądek weryfikując ewentualną możliwość późniejszej odsprzedaży, bądź stawiają na „magię” rabatów, co z reguły kończy się patologicznym niedopasowaniem posiadanego systemu.  Jednak nie czas i nie miejsce na dywagacje dotyczące błędnego zrozumienia idei audiofilizmu, gdyż wcześniej, czy później przedstawiciele drugiego obozu na własnej skórze, a precyzyjniej rzecz ujmując własnych uszach przekonują się jak bardzo w drodze do audio nirwany zbłądzili. Co innego przedstawiciele obozu pragmatyków zdających sobie sprawę, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i nawet najlepsze i najwspanialsze „coś” teraz, za rok, czy też lat kilka w zachwyt wprawiać już nie będzie za to audiophilia nervosa objawiać się zacznie coraz silniejszymi atakami a straty związane z obowiązującymi na rynku wtórnym zasadami gry wypadałoby możliwie skutecznie minimalizować. Okazuje się jednak, że jest jeszcze inny, alternatywny sposób nie tylko na spokojny sen, ale i niezauważalne dla osób postronnych zmiany i to zmiany na lepsze. Sposób doprowadzony niemalże do perfekcji i wdrożony w życie przez Olego Klifotha pod postacią produktów a dokładnie kolumn sygnowanych logiem Audiovectora. Wystarczy bowiem wysłać do duńskiej fabryki posiadaną parę, zaznaczyć do jakiej wersji chcemy ją upgrade’ować i po dłuższej chwili otrzymamy je z powrotem – po modyfikacjach, odświeżeniu szaty wzorniczej a co najważniejsze z przedłużoną gwarancją. No to jak, są już chętni na stanie się beneficjentami IUC (Individual Upgrade Concept)? Zanim jednak rzucimy się w odmęty ekstremalnego High-Endu i nadwyrężymy kręgosłupy przy taszczeniu R11 Arreté postanowiliśmy przybliżyć szerszemu gronu nie tylko zdecydowanie rozsądniej wycenione, lecz przede wszystkim świetnie sprawdzające się w polskich realiach mieszkaniowych niewielkie podłogówki o symbolu SR3 Signature.

Proszę się jednak nie obawiać – do będących bohaterami niniejszego testu Audiovectorów SR3 Signature określenie „budżetowe” niespecjalnie pasuje, choć patrząc na konstrukcje przewijające się przez naszą redakcję spokojnie możemy mówić o szerokorozumianej przystępności. Niemniej jednak tytułowe 3-ki stanowią zaledwie drugi stopień wtajemniczenia w obrębie swojej linii. Poniżej znajduje się bowiem tylko wersja SR 3 Super za to powyżej SR 3 Avantgarde i SR 3 Avantgarde Arreté. Mniej, bądź bardziej widoczne gołym okiem różnice konstrukcyjne między nimi przedstawiają się pokrótce następująco. W bazowej – Super „siedzi” standardowa jedwabna kopułka wysokotonowa, w Signature zastępuję ją jedwabno – węglowy tweeter Evotech, by w dwóch kolejnych ustąpić miejsca modyfikowanemu przetwornikowi AMT. Krótko mówiąc do wyboru do koloru. Skoro mamy w planach bliższy kontakt z wyższymi modelami przegląd oferty możemy uznać za zakończony i spokojnie przejść do konstrukcji stanowiących temat niniejszego artykułu.
Audiovectory SR3 Signature to trzygłośnikowe, dwuipółdrożne konstrukcje wentylowane od spodu, oraz … za tweeterem, przy czym umieszczony w górnych partiach kolumn podwójny „wydech” oznaczony  został zgodnie z firmową nomenklaturą jako SEC (open back system) i stanowi nijako panaceum na ewentualną kompresję wysokich tonów. Potrójne (!!!) zaciski głośnikowe umieszczono na dedykowanym aluminiowym panelu. To jednak dopiero wstęp do czekających nas atrakcji. Znajdujące się w komplecie maskownice utrzymują się bowiem na ściankach przednich za pomocą niewielkich magnesów, więc po ich zdjęciu oczu nie ranią ziejące po standardowych kołkach jamy (pierwszy plus). Kolejną niewątpliwą zaletą jest również zamontowany na stałe odpowiednio ponacinany cokół zapewniający bezszelestny i zgodny z założeniami konstruktorów – pozbawiony pasożytniczych turbulencji przepływ tłoczonego przez 165 mm woofery powietrza. Z premedytacją czekałam niemalże do samego końca czekałem z rzeczą oczywistą i niemalże dosłownie rzucająca się w oczy, czyli dalekim od neutralnego umaszczeniem wykonanych z giętego MDFu filigranowych obudów. Chodzi oczywiście o limitowaną szatę wzorniczą określaną przez producenta jako Italian Red. Nie wiem jak Państwu, ale mi taka charakterność bardzo przypadła do gustu i choć ze względu na dość kompaktowe gabaryty trudno doszukiwać się analogii pomiędzy duńskimi podłogówkami a włoskimi super-autami ze stajni Ferrari, to już skojarzenia z Alfą Romeo 4C są jak najbardziej na miejscu.

Jak to zwykle bywa po zmianie dystrybucji nowy przedstawiciel marki na początku stara się z odpowiednim impetem zaakcentować nadejście nowej, lepszej ery. W przypadku Audiovectora było podobnie i kiedy w marcu ubiegłego roku odwiedziliśmy kolejną edycję wrocławskiego Audiofila mieliśmy szansę na własne oczy i uszy przekonać się co potrafią imponujące i wprost perfekcyjnie wykonane Audiovectory SR6 Avantgarde Arreté. Traf jednak chciał, że na możliwość posłuchania u siebie czegokolwiek z całkiem bogatej oferty Duńczyków przyszło nam czekać niemalże rok. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, gdyż zamiast standardowego „malowania” zostaliśmy dopieszczeni przez cieszyńskiego Voice’a parką lubieżnie czerwonych SR 3-ek Signature, przy których stwierdzenie, że „małe jest piękne” nabiera nad wyraz realnych kształtów. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że znajdujemy się w akapicie poświęconym dźwiękowi, ale nic nie poradzę, że będąc przedstawicielem płci brzydszej jestem wzrokowcem i walory natury estetycznej też mają wpływ na moja ocenę końcową. A czerwone 3-ki są po prostu zjawiskowe a przez to, że są czerwone, to jeszcze najszybsze. A co ;-)
No dobrze, żarty na bok. Mówiąc już całkiem poważnie 3-ki są jednymi z najmniejszych, tuż obok Gradientów 6.0 konstrukcji podłogowych, jakie przez ostatnie lata miałem okazję w swoich skromnych progach gościć. W związku z powyższym i występującymi w ramach konkurencji, lub jak kto woli sparingpartnerów „chodzących” w zdecydowanie cięższej wadze moich dyżurnych Gauderów i równolegle testowanych Dynaudio Excite X44 zachodziły uzasadnione obawy, że duńskie maluchy zniosą przed końcem pierwszej rundy. Całe szczęście teoria teorią a praktyka poparta solidną wiedzą inżynierską praktyką. Dlatego też po wstępnej i całkowicie niezobowiązującej rozgrzewce przeprowadzonej z pomocą energooszczędnych i wszystkomających D-klasowych „naleśników” do krytycznych odsłuchów usiadłem w miarę uspokojony tym, co w międzyczasie udało mi się „zupełnym przypadkiem” wyłapać.
Nie chcąc zbyt mocno stresować bohaterek niniejszego testu jako przystawkę zaserwowałem im „An Acoustic Skunk Anansie – Live in London” Skunk Anansie, czyli pozornie spokojne i pozornie mało wymagające akustyczne plumkanko. Pozory jednak mylą a jeśli weźmiemy pod uwagę, iż wokalnie udziela się tam obdarzona mało „balsamicznym” tembrem głosu Skin sytuacja staje się ciekawa. Lekko metaliczny i świdrujący wokal Skin Audiovectory podały niemalże na srebrnej tacy. Zero zawoalowania i sztucznego uplastyczniania a jednocześnie bez spodziewanych się przy tego typu prezentacji podkreślania sybilantów. Barwa instrumentów też spokojnie można było nazwać żywą i rześką. Ot alpejski widoczek o mroźnym poranku, chociaż nie do końca, bo próżno szukać w brzmieniu 3-ek oznak ochłodzenia, bądź klinicznej antyseptyczności. Spora w tym zasługa odpowiednio nasyconej i dociążonej średnicy usytuowanej na zaskakująco dziarsko sobie poczynającym fundamencie basowym. Z Gauderami i Dunkami równać się pod tym względem nie mogły, ale oczywiste różnice w wolumenie i skali nadrabiały świetnym zróżnicowaniem i ponadprzeciętną motoryką najniższych składowych. Aby jednak mieć kompletny obraz całości wypada wspomnieć o zjawiskowej przestrzeni kreowanej przez tytułowe maluchy. Oczywiście „życzliwi” z pewnością nie omieszkają uznać, że z tak niewielkich i przy tym smukłych kolumienkach to żaden wyczyn, ale to nie chodzi o sam fakt ich znikania, ale sposób a dokładnie precyzję idącą w parze z rozmachem w kreowaniu wirtualnej sceny. Bez zbędnego i tak prywatnie – między nami – taniego chwytu z wsadzaniem solistów na kolana słuchaczom, sprawiają, że czujemy się jak na widowni siedząc w okolicach piątego rzędu. Pierwsze plany zaczynają się tuz za linia kolumn a ostatnie kończą … tam gdzie zaplanował to realizator. Nie ma przecież żadnego racjonalnego wytłumaczenie, żeby „Bang Bang” z mocno „napowietrzonego” albumu „Ania Movie” zajmował taką samą kubaturę jak praktycznie pozbawiony informacji o warunkach nagraniowych i choćby śladowego pogłosu „SMOLIK / KEV FOX”. A właśnie, obecna na ostatnim przykładzie całkiem wymagająca elektronika podlana intrygującym, rockowym sosem wypadła na tyle przekonująco na 3-kach, że po chwili zastanowienia sięgnąłem po coś zdecydowanie cięższego. Podejrzewam, że „Immortalized” Disturbed niezbyt czesto gości na recenzenckich playlistach, ale prawdę powiedziawszy niespecjalnie mnie to obchodzi, bo wychodzę z założenia, że jeśli jakaś muzyka mi się podoba, to po prostu jej słucham a sprzęt jaki w danym momencie u mnie się znajduje ma ją grać a nie strzelać fochy niczym nadąsana primadonna. Tak też było i tym razem. Melodyjny, lecz niezaprzeczalnie szorstki i siłowy zaśpiew Draimana i potężna ściana dźwięku z pulsującą stopą perkusji i tnącymi powietrze gitarowymi riffami niejednemu producentowi tzw. audiofilskich legend spędzałyby pewnie sen z powiek. Najwidoczniej jednak z żyłach Olego Klifotha płynie wystarczająco dużo krwi walecznych Wikingów, że i taką ewentualność przewidział solidnie przykładając się do ich zdolności dynamicznych. W tym momencie jeszcze raz podkreślę, że fani stadionowych poziomów głośności i ciśnienia akustycznego powodującego bezdech lepiej powinni rozejrzeć się za „paczkami” z przynajmniej 18” wooferami, ale dla zwykłego „ludzia” dysponującego 16-18 metrowym „salonem” 3-ki będą wręcz wymarzoną propozycją. Nawet tak potępieńcze pienia i ostre metalowe granie nie sprawiało im kłopotu, co potwierdziły dzielnie radząc sobie z mało cywilizowanym repertuarem i zachowując zdrowy umiar nie popadając ani w przesadną ofensywność, ani też nie próbując w żaden sposób limitować zarówno dynamiki materiału źródłowego, jak i ugładzać nieraz mocno szorstkich, niemalże garażowych fragmentów.
Jeśli jednak taka mieszanka wybuchowa dla kogoś miałaby okazać się zbyt ciężkostrawna na początek, bądź w ranach wytchnienia polecę wręcz ikoniczne wykonanie „The Sound Of Silence”. Będzie magicznie – gwarantuję.

Niepozorne i filigranowe Audiovectory SR3 Signature przy bliższym spotkaniu potrafią bardzo mile zaskoczyć nie tylko kulturą i swobodą prezentacji tzw. cywilizowanych gatunków muzycznych, lecz również iście rockową zadziornością i drivem, jakiego po takich maluchach spodziewać się raczej nie powinno. Jeśli tylko zapewnimy im odpowiednio wydajną prądowo i wyrafinowaną pod względem klasy brzmienia elektronikę a przy tym nie przesadzimy z metrażem szanse, że nie pozbędziemy się ich z systemu przez długie lata są całkiem spore. Dodatkowo zwiększa je możliwość praktycznie całkowicie bezbolesnego upgrade’u o dwa oczka w firmowej hierarchii a to proszę mi wierzyć na słowo będzie słychać. Przesiadkę z tekstylnych kopułek na modyfikowane przez Duńczyków AMT porównać można chyba tylko z gruntownym tuningiem silnika (z zaimplementowaniem Nitro włącznie) wspominanej wcześniej Alfy. Nie wierzycie – posłuchajcie. Z resztą jak za każdym razem – nie wierzcie nam, tylko własnym uszom a w przypadku Audiovectorów SR3 Signature również oczom. Te kolumny po prostu grają tak jak wyglądają – świetnie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Bluesound NODE2
– Wzmacniacz/streamer: Lumin M1
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Wadia Intuition 01 PowerDac; Accuphase E-470
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Dynaudio Excite X44
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; 聖Hijiri Nagomi
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Czasem zdarza się, że dana marka z jakiś nie do końca racjonalnych powodów nie ma szczęścia do należnego jej, z racji klasy generowanego dźwięku bytu w periodykach branżowych. Oczywiście co jakiś czas gdzieś niezbyt głośno się przewinie, ale dość szybko ginie w zalewie testów najbardziej znanych brandów. Nie wiem jak Wy, ale ja idąc tropem przytoczonej tezy „braku prostej wytłumaczalności” mimo istnienia dzisiejszej bohaterki w mej ogólnie pojętej audiofilskiej świadomości zawsze miałem problemy z bliższym poznaniem jej możliwości sonicznych. Spychałem to trochę na kark braku czasu w dociekaniu, kto się nią opiekuje, lub jak to zwykle bywa na kilka innych kolokwialnie mówiąc bardzo naciąganych wyjaśnień. I gdy wydawałoby się, że w tej materii nic się raczej nie zmieni, dzięki zmianie przedstawiciela na naszym rynku sprawy szybko nabrały rumieńców, rekompensując wcześniejszy okres zapowiedzią serii testów. Tak więc zapraszam na w miarę – na ile to jest możliwe – obiektywną ocenę produktu duńskiego Audiovectora, czyli fantastycznie prezentującego się wizualnie niezbyt dużego gabarytowo zestawu kolumn SR3 Signature. W ramach uzupełnienia dodam, iż dzisiejsze spotkanie, jak również zapowiadaną przed momentem sagę rodu Duńczyków zawdzięczamy i zawdzięczać będziemy cieszyńskiemu Voice’owi.

Przybyłe na testy konstrukcje w kwestii wyglądu oferowały mocno akcentującą wygląd czerwień lakieru zbiegających się od frontu ku tyłowi łagodnymi łukami skrzynek. Przód kolumn to ostoja zaimplementowanych na szarym, zajmującym trochę ponad połowę górnej jego części panelu, trzech ubranych w srebrne ramki głośników. Tył jako wykończony również w szarym kolorze moduł spinał obie boczne ścianki, oferując na dole potrójny port przyłączeniowy do kabli głośnikowych i dwa niewielkie otwory bas-releksu na szczycie. Dość ciekawym wizualne wydaje się być fakt, posadowienia całości konstrukcji na spełniających ważne zadanie cokołach, gdyż te dzięki umożliwiającemu ujście tłoczonego powietrza zmyślnemu użebrowaniu pozwalają odetchnąć trzeciemu skierowanemu ku dołowi portowi bas-refleksu. W zestawie otrzymujemy również wykończone w mysim odcieniu maskownice. Jako puentę tego teoretycznie prostego, ale bardzo przyciągającego nasze narządy wzroku designu dodam, iż podczas użytkowania kilkukrotnie na przemian zdejmowałem i zakładałem wspomniane osłony, i niestety przy dość niewielkich zmianach sonicznych nie pozwoliło mi to jednoznacznie zdecydować się, który wariant wizualny jest lepszy. Tak więc pozostawiając Wam decyzję za lub przeciw dla naciągniętych na ramkę „pończoch” zapraszam do lektury skreślonych z przyjemnością kilku fraz słownych.

Gdy po drobnych ruchach logistycznych znalazłem docelowe miejsce odsłuchowe Audiovectorów, Duńczycy natychmiast ruszyli do ofensywy i wykorzystali swoją najmocniejszą broń, którą w ich przypadku było budowanie sceny muzycznej z pełną dematerializacją z niej generujących muzykę kolumn. Muzycy bardzo wyraźnie zajmowali przygotowane dla nich przez realizatora nagrania byty w zakresie jej szerokości i głębokości. Wydawałoby się, że sprawa jest oczywista. Wąskie słupki i duże pomieszczenie nie mogą inaczej zareagować. Tymczasem takie oczywistości mają się nijak do brutalnej rzeczywistości, czego wielokrotnie miałem okazję zakosztować, słuchając muzyki dobiegającej z przetworników, a nie z przestrzeni pomiędzy nimi, fundując mi przy tym przekaz w typowej dla wojska formacji tyraliery, czyli szeroko, ale w jednym rzędzie. W dzisiejszym przypadku dzięki wiedzy konstruktorów, jak realia rzeczywistości wprowadzić w życie audiofila, mamy rasowe potwierdzenie umiejętności odrywania się dźwięku od głośników w zaplanowanych wirtualnych punktach. Tutaj chciałbym wtrącić, że nie była to jedyna zaleta testowanych konstrukcji, ale została wymieniona na samym początku z bardzo prozaicznego powodu. Niestety paczki z Danii były trochę za małe do goszczącej ich kubatury i gdy resztę spostrzeżeń testu należy przefiltrować przez przywołany mianownik gabarytowy, to sprawa budowania spektaklu spokojnie broniła się jako nieograniczona niczym zaleta. Próbując opisać resztę cech moich gości trzeba oddać im honor w dość dobrym oddaniu ilości zarejestrowanego na płytach najniższych tonów. Oczywiście nie było takiego wolumenu i konturu jak w zestawie dyżurnym, ale ilość basu bardzo dobrze pokazywała masę poszczególnych instrumentów, fantastycznie wspomagając w osadzeniu średnie tony. Te natomiast, może delikatnie chłodniejsze od moich, biorąc jednak pod uwagę ich spójność z górnymi rejestrami odbierałem jako trafione w punkt. Przyglądając się wysokim rejestrom również nie mam większych zastrzeżeń, gdyż może same sybilanty potrafiły lekko zakłuć w uszy, ale ogólny w dziejącym się na scenie spektaklu oddech całkowicie rekompensował takie drobne niedociągnięcia. Tym bardziej, że jeśli ktoś z potencjalnych nabywców nie słucha wycyzelowanej do granic możliwości masteringowych muzyki dawnej, może omijać ową przypadłość szerokim łukiem.  A gdzie to wyłapałem? Jak to gdzie? Wykorzystując walory budowania realiów sceny muzycznej w napędzie CD-ka wylądował krążek formacji The Purcell Quartet zatytułowany „Membra Jesu Nostri”, a taka realizacja jest bezlitosna i pokazuje palcem, gdzie tkwią potencjalne mankamenty. Jednak chciałbym nieco uspokoić wszystkich, gdyż Audiovectory fantastycznie radząc sobie w sprawach lokalizacji, wielkości i barwy poszczególnych źródeł wokalnych czy instrumentalnych bez większych problemów broniły się przed jakąkolwiek natarczywą krytyką. A że wspomniałem o zaistniałych aspektach, to tylko w ramach solidności informacji, a nie czystej złośliwości.  Ale wystarczy tego pastwienia się nad trochę sztucznie wywołanym problemem i przejdźmy do muzyki dla ludu, czyli pani Katii Meluy z jej materiałem z płyty „Call Off The Search”. Kobiecy, zawieszony w eterze głos koił moje skołatane codziennymi problemami nerwy, wyraźnie pokazując mocne przywołane wcześniej strony zespołów głośnikowych. W tej kompilacji dzięki udziałowi bardziej zbliżonych do obecnych wymogów muzycznych instrumentów zdecydowanie łatwiej mogłem ocenić jakość generowanego basu. Było go na tyle sporo, że gdy przy zdecydowanym podkręceniu gałki wzmocnienia zaistniała potrzeba pobudzenia ścian, pokój trząsł się prawie jak osika. Owszem, gdy gramy głośno, zawsze wszystko się trzęsie, ale jak wspomniałem, lokal kładł spore kłody pod nogi testowanym konstrukcjom, co musiałem w pewien sposób zrekompensować ilością Watt-ów. To oczywiście przy okazji powodowało czasem nie do końca mogące wystąpić w docelowym mniejszym pokoju artefakty typu lekkiej monotonii tego zakresu, jednak jakby na to nie patrzeć w ocenie ogólnej całość widzę raczej jako pozytywny konsensus jednak przypadkowego występu w przewymiarowanym „roomie”, a nie będącego negatywną wyrocznią pokazu umiejętności. Chyba zdajemy sobie sprawę, że nasza zabawa jest sztuką umiejętnej konfiguracji, a nie negowaniem drobnych występujących w nie do końca uczciwym starciu mankamentów. Jako puentę dzisiejszego spotkania chciałbym przywołać ścieżkę muzyczną z filmu „Helikopter w ogniu”  i najczęściej słuchany przez moich gości utwór „Barra Barra”. To wyraźnie pokazało, że gdy słuchana przez nas muzyka postawi na całkowicie inne niż dotychczas aspekty dźwięku lub opierać się będzie o sztucznie generowane niskie pomruki, owe teoretycznie uśredniające przekaz w wycyzelowanych realizacjach niuanse schodzą na margines naszej percepcji. A to jest niczym innym, jak doborem konkretnego komponentu audio pod konkretny gust muzyczny. Ja wiem, że ogólnie przyjętym standardem jest, iż dobry produkt ma grać wszystko, ale nie oszukujmy się, nie ma takiej realnej szansy, pozostawiając na boku sprawy całkowicie innego postrzegania tego samego dźwięku przez kilku słuchaczy. Reasumując, oprawiona muzyką historia z helikopterem wypadła bardzo dobrze, co z pełną odpowiedzialnością uprawnia mnie do polecenia Wam w celach zapoznawczych testowanych dzisiaj konstrukcji.

Wydawałoby się, że zbyt skromne gabarytowo kolumny zginą w przepastnej dla nich kubaturze mojego pomieszczenia odsłuchowego. Tymczasem, może przy lekkim podniesieniu poziomu wzmocnienia, ale prezentowany zestaw stworzył bardzo wciągające mnie połączenie. Te kilka mankamentów jest tylko drogowskazem, czego możemy, ale nie musimy się spodziewać, gdyż jak wcześniej wyartykułowałem, wszystko zależeć będzie od wielu czynników, począwszy od docelowego pomieszczenia, a skończywszy na repertuarze. Kończąc mą pierwszą bliższą przygodę z duńską myślą techniczną bez najmniejszego naciągania faktów jeszcze raz mogę polecić Wam będący bohaterem dzisiejszej potyczki zestaw kolumn SR3 Signature do nausznej weryfikacji. Sądzę, że jeśli nawet nie zaskarbi do końca Waszych serc, to z pewnością się nie zawiedziecie. A sytuacja dobrego odbioru nawet bez kupna dobitnie będzie świadczyć, że konstruktorzy z Danii dobrze odrobili lekcję z tematu budowania kolumn.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Voice
Cena: od 19 000 PLN (dopłata za lakier high gloss – 1 800 PLN)

Dane techniczne:
– Pasmo przenoszenia (- 6dB): 27Hz – 27kHz
– Skuteczność (8 Ω): 91,5 dB
– Nominalna impedancja: 8 Ω
– Częstotliwości podziału zwrotnicy: 210/3000 Hz
– Moc znamionowa: 275 W
– Wymiary (WxSxG): 103 x 19 x 33 cm

System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz liniowy: CAT – 777 MK II
– końcówka mocy Reimyo: KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF