1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Living Voice Auditorium R3

Living Voice Auditorium R3

Opinia 1

W przypadku marek, gdzie dający spektakularny i niezaprzeczalny rozgłos monumentalny flagowiec na tyle drastycznie odstaje od reszty oferty, że trudno dopatrzyć się między nim a wspomnianą resztą jakichkolwiek, nawet najmniejszych podobieństw nie jest najbardziej komfortową dla recenzenta sytuacją. Oczywiście na upartego nic nie stoi na przeszkodzie, by dajmy na to wolumenu i swobody Cabasse La Sphère doszukiwać się w Antiguach a wyrafinowania i porażającej wręcz rozdzielczości B&W Naulitus 800 D3 w 686-kach, lecz w tym momencie odchodzimy od relacjonowania stanu faktycznego a wkraczamy w świat baśni z mchu i paproci. Do czego zmierzam i jaki cel ma ten dość zagmatwany wstęp? Cóż, nigdzie indziej, jak do bohaterów niniejszego testu, z którymi dzięki uprzejmości krakowskiego Mediamu przyszło nam się zmierzyć. Zanim jednak do niego przejdziemy pragnę jedynie wspomnieć, że doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że część naszych Czytelników mniej bądź bardziej podświadomie będzie na Auditorium R3, bo to o nich mowa, patrzyła poprzez pryzmat będących największa atrakcją zeszłorocznego Audio Video Show Living Voice Vox Olympian wspomaganych równie imponującymi gabarytowo modułami basowymi Vox Elysian. Na powyższe zjawisko niestety wpływu nie mamy żadnego, więc postanowiliśmy skupić się przede wszystkim na sobie i oceniać tytułowe podłogówki możliwie obiektywnie i nie doszukiwać się w nich czegoś, czego raczej w nich znaleźć nie sposób.

W skład wprowadzonej w 1992 r. linii Auditorium wchodzi obecnie sześć modeli, które … na pierwszy rzut oka różnią się … praktycznie niczym. Te same gabaryty, bliźniacze parametry i jedynie im wyżej w cenniku się znajdziemy, tym większy wybór oklein mamy a oprócz samych kolumn pojawiają się dodatkowe skrzynki z wyekspediowanymi do nich zwrotnicami. Nie wierzycie? No to popatrzcie. Otwierające ofertę i zlokalizowane na samym dole rodowej hierarchii tytułowe R3 dostępne są w wykończeniach wiśnia, klon, orzech, mahoń, czerń i ważą niezobowiązujące 18 kg szt. Usytuowany oczko wyżej model Avatar II może pochwalić się jeszcze okleiną palisandrową i dodatkowymi 2kg na wadze. Kolejne IBX-R2 to kolejny kilogram i szlachetny heban oraz bambus. W OBX-R2 pojawiają się wreszcie charakterystyczne zewnętrzne zwrotnice, które choć znikają na dosłownie chwilę w IBX-RW powracają w już ekskluzywnej, fornirowanej formie w topowych (oczywiście w ramach serii) OBX-RW za nieco powyżej  50 000 PLN. Słowem do wyboru, do koloru i jeśli tylko będziemy się trzymali określonej wersji kolorystycznej, to mamy spore szanse przejść cały przegląd modeli bez wiedzy małżonki. Oczywiście nikogo nie nakłaniamy do uskuteczniania takiej partyzantki, ale z drugiej strony, skoro czego oczy nie widzą … Wróćmy jednak na ziemię, czyli do pary, która gościła u nas przez ładnych parę tygodni.
Choć już na pierwszy rzut oka widać, ze R3-ki są dość klasycznie zaprojektowanymi podłogówkami o gabarytach zdolnych z łatwością wkomponować się w nawet w 16 – 20 metrowe wnętrza, to warto mieć świadomość, że ich budowa wcale taka klasyczna nie jest. Tzn. jest, ale zdecydowanie i przede wszystkim dla Living Voice’ów, bo o ile możliwie daleko sięgam pamięcią wstecz, to nigdzie indziej czegoś podobnego nie spotkałem. O co chodzi? O stanowiący odrębny element i zawsze lakierowany na czarno cokół, w który wkręca się dołączone firmowe kolce (podkładki niestety nie są przewidziane w kpl.) i na których ustawia się właściwe skrzynie kolumn. Aby nadać całości jako takiej stabilności cokoły ze skrzyniami „roboczymi” warto zespolić za pomocą niezawodnego przyjaciela każdego audiofila czyli niebrudzącej i zachowującej przez długie lata elastyczność masy Blu-tack / Uhu-Tac.
Pod przysłaniającymi pi razy drzwi dwie trzecie frontów, montowanymi na trzech wątpliwej estetyczności kołkach (dedykowane im otwory szpecą)  maskownicach znajdziemy dwa 6,5” papierowe przetworniki nisko-średniotonowe Scanspeaka (C17WG76-08) przedzielone 1” miękką kopułką wysokotonową tegoż samego producenta. Ściana tylna prezentuje się równie konwencjonalnie. Usytuowany vis a vis tweetera wylot dość krótkiego kanału bas refleks, oraz zaskakująco duży panel z podwójnymi, lecz najdelikatniej rzecz ujmując, dość skromnymi gniazdami głośnikowymi, to wszystko, na czym można byłoby się skupić. Oczywiście zawsze warto rzucić okiem do wnętrza komór czynnych, czemu sprzyja brak jakiegokolwiek zabezpieczenia otworu bas refleksu (rodzice małoletnich pociech proszeni są w tym momencie o wzmożoną czujność). W tym wypadku dokonana w ten sposób inspekcja nie przyniosła żadnych sensacyjnych newsów, poza tymi  dotyczącymi nad wyraz oszczędnego wytłumienia  ścian wewnętrznych cienką warstwą wełny mineralnej. I jeszcze jedno. Tuż przed, bądź w trakcie zakupu R3-ek, jeśli tylko mamy zamiar korzystać z pojedynczego okablowania głośnikowego warto a nawet trzeba zaopatrzyć się w możliwie wysokiej jakości zworki, gdyż takowych, pomimo zaimplementowania podwójnych terminali producent nie przewidział.

Ponieważ R3-ki miały za sobą wiele godzin nieustającego grania i mniej, bądź bardziej intensywnych testów okres akomodacyjny w moim systemie zajął około dwóch dni, podczas których mieliśmy czas, by wzajemnie się poznać. Potem już poszło z górki. Jednak jak to mam w zwyczaju zamiast czegoś „normalnego” w pierwszej kolejności sięgnąłem po mało mainstreamowe folkowo-popowe a przy tym uroczo obłąkańcze albumy „Vihma” i „Ilmatar” formacji Värttinä. Ta iście szaleńcza mieszanka całkowicie niezrozumiałej warstwy wokalnej z nieco jazgotliwym instrumentarium pozwoliła mi dość szybko zweryfikować zdolność Living Voice’ów do odnalezienia się w takich klimatach. Lekko utwardzona i rozświetlona góra sprawiła, że skandynawski „wsad” zabrzmiał niezwykle świeżo i rześko, lecz bez zbędnego i jakże irytującego na dłuższą metę podkreślania sybilantów. Kreowana za linią głośników scena charakteryzowała się precyzyjnym ogniskowaniem źródeł pozornych, co na bardziej złożonych utworach i w kulminacyjnych momentach procentowało wzorowym porządkiem i prawidłową gradacją planów. Dodając do tego nad wyraz zgrabne różnicowanie dźwięków naturalnych i syntetycznych okazało się, że jeśli tyko zapewnimy im stosowną dawkę prądu to efekty będą co najmniej dobre. A właśnie – przy cichym i niejako niezobowiązujących poziomach głośności zauważyć można było dość odczuwalny spadek rozdzielczości i namacalności.  Wystarczyło jednak tylko przekręcić gałkę wzmocnienia nieco w prawo by nawet transowo – plemienny „Uskottu ei Uupuvani” zabrzmiał niczym pieśń wypływających na wyprawę Wikingów.
Aby jednak mieć pewność, co do radzenia sobie w nawet gęstych aranżacjach uraczyłem odwiedzające mnie R3-ki odpowiednio nagraną i zagraną symfoniką. W tym celu posłużyłem się albumem „Bartók, Copland, Stravinsky & Vaughan Williams: Orchestral Works” w wykonaniu Park Avenue Chamber Symphony pod dyrekcją Davida Bernarda. Ta koncertowa (z udziałem publiczności) „składanka” zabrzmiała nieco jaśniej i bardziej zwiewnie, eterycznie aniżeli na moich dyżurnych Gauderach Arcona 80, jednak bez zbytniego zbliżania się do granicy, za którą można byłoby mówić o zaburzeniu równowagi tonalnej. Ot po prostu zarówno średnica, jak i jej przełom z basem, oraz sam niskotonowy fundament nie odznaczały się takim wolumenem i ciężarem gatunkowym, co rezydujący u mnie na stałe niemieccy konkurenci. Jednak taki sposób prezentacji sprawiał, że brzmienie Living Voice’ów można było odebrać jako przykład zgrabnego zespolenia analityczności z muzykalnością. Wgląd w poszczególne plany był nad wyraz łatwy a i odbiór spektaklu muzycznego jako nierozerwalnej całości nie podlegał dyskusji. Jeśli chodzi o ładunek emocjonalny i paletę barwową, to uczciwie trzeba przyznać, że pochodzące z Long Eaton kolumny stawiały na rzetelność i w miarę możliwości (pamiętajmy o ich cenie) transparentność. Jest to o tyle istotne, że patrząc na ich pochodzenie można byłoby się spodziewać klasycznego – wyspiarskiego faworyzowania średnicy i chociażby lekkiego, symbolicznego dosaturowania ww. wycinka pasma. A tymczasem mamy do czynienia z chłodną i obiektywną neutralnością o zaskakująco płaskiej charakterystyce. Jeśli zatem zależy nam na dodatkowym upiększeniu, dosłodzeniu, bądź zagęszczeniu przekazu posiadanego systemu, to tytułowe kolumny prawdopodobnie nie spełnią naszych oczekiwań. Jeśli jednak od dłuższego czasu zmagamy się ze zbytnią misiowatością i spowolnieniem, to aplikacja R3-ek może okazać się wielce pożądana. Co nieco można też zdziałać nie tylko okablowaniem, lecz również samymi zworkami, co niejako do zrozumienia daje nam sam producent nie dołączając do swoich wyrobów nawet symbolicznych blaszek.
Proszę jednak nie odbierać moich powyższych dywagacji jako jednoznacznego określenia najtańszych Living Voice’w jako nazbyt analitycznych, gdyż takimi nie są. Po prostu plasuję gdzieś możliwie blisko środka na nader pojemnej skali, na której na jednym skraju mamy sporo kolumn grających ciemno i mało selektywnie a na przeciwległym kocu jasno i prosektoryjnie. Ot, tak to już bywa, że każdy z nas szuka w brzmieniu kompletowanego przez lata systemu czego innego i nieraz tylko od zbiegu okoliczności zależeć będzie, czy dany puzzel wpasuje się w odpowiednie miejsce naszej misternej układanki, czy szukać będziemy musieli dalej.
Przykładowo łącząc R3-ki z fenomenalnie nasyconą i zrazem dynamiczną integrą Audionet DNA I lub równie bogato wyposażonym rodzimym Abyssoundem ASA-1600 byłem w stanie bez najmniejszego trudu oddać rozmach  i mroczny nastrój symfonii Szostakowicza zapisanych na albumie „Shostakovich Under Stalin’s Shadow”. Podobnie przekonująco wypadały zdecydowanie mniej audiofilsko zrealizowane prog-metalowe „Tales of the Sand” i „Legacy” tunezyjskiej (!!!) formacji Myrath. Warunek był jeden – odpowiedni poziom głośności, ale wspominałem o tym już wcześniej, więc tym razem to czysta formalność. Idealne wprost połączenie przebogatej orientalnej ornamentyki i to w symfonicznych aranżacjach z obłąkańczymi a zarazem skomplikowanymi partiami gitarowymi i melodyjnymi wokalami nie pozostawało złudzeń, co do potencjału dynamicznego testowanych kolumn.

Wbrew pozorom najtańsze, otwierające portfolio Living Voice’a podłogówki Auditorium R3 wcale nie są li tylko namiastką brzmienia starszego rodzeństwa, lecz rasowymi audiofilskimi podłogówkami, na których usłyszymy nieraz więcej aniżeli byśmy chcieli. Co prawda nie można im zarzucić bezpardonowego piętnowania ewidentnych niedoskonałości reprodukowanych nagrań, bądź też samego systemu, ale praktyka dowodzi, że zdecydowanie lepiej czują się w zdecydowanie droższym od siebie towarzystwie i lepiej nie próbować zbytnich oszczędności przy doborze współpracującej z nimi elektroniki ze szczególnym uwzględnieniem wzmocnienia.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audionet DNA I; Musical Fidelity NuVista 800
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Nie wiem, czy dla wszystkich, ale zapewne dla wielu z Was tytułowa angielska marka, za sprawą prezentacji na ostatnim warszawskim AUDIO VIDEO SHOW swojego flagowego projektu Vox Olympian była najważniejszym punktem przywołanej imprezy. Czy wszystkim udało się dostać do goszczącej je sali – przez cały czas przed drzwiami stały tłumy chętnych, w dzisiejszej dywagacji nie ma większego znaczenia, gdyż to, co udało nam się zorganizować do testu, jest tylko przedsionkiem oferty, co nijak ma się do szczytu możliwości sonicznych ww. brandu. Jednak bez względu jak gra top port folio, równie ważnym, o ile nie ważniejszym dla zwykłego Kowalskiego jest coś z jego niższych zakresów cenowych, coś, co policzeniu zer po przecinku, nie powoduje wypadnięcia gałek ocznych. I tutaj mam dobrą wiadomość, gdyż patrząc na żądaną za flagowca kwotę dzisiejszy model dla melomanów jest bardzo, ale to bardzo przyjazny. Oczywiście w kontekście całego rynku nadal jest spora kwota, ale przyznacie, że w konfrontacji z absolutem marki, nad wyraz przyjazna. Czy dla wszystkich? Prawdopodobnie nie, ale nikomu z Was nie zaszkodzi lektura moich rozważań na temat kolumn Auditorium R3 angielskiej firmy LIVING VOICE, o wizytę testową których zadbała firma MEDIAM z Krakowa.

Prezentowane dzisiaj kolumny są dość wysokie i smukłe. Co prawda w osiągnięciu około stucentymetrowego pułapu pomaga im lakierowany na czarno stabilizowany kolcami cokół, ale przyznacie, że dzięki takiemu posunięciu projekt nabrał: – raz odpowiedniej dystynkcji, – a dwa pozwolił zbliżyć głośnik wysokotonowy do wysokości uszu zajmującego wygodne miejsce w dedykowanym fotelu odsłuchowym odbiorcy. Jednak myliłby się ten, kto sądziłby, że w wentylowanej kolcami skrzynce jest wylot bas refleksu. Nic z tych rzeczy, gdyż nasz stroik niskich tonów zaaplikowano w połowie wysokości tylnej ścianki. Gdy jesteśmy już przy plecach zespołów głośnikowych, spieszę donieść, że tuż pod owym portem wylotu pompowanego przez głośniki powietrza – czyli dość wysoko –  znajdziemy tablicę przyłączeniową z podwójnymi terminalami do przewodów kolumnowych. Front R3-jek ubrano w zajmujące dwie trzecie wysokości mocowane na kołki i zakończone półokręgiem w dolnej części maskownice. Za nimi zaś, pomiędzy 20 centymetrowymi przetwornikami basowo-średniotonowymi ulokowano wspomniany tweeter. Całość skrzynek wykończono w ładnej naturalnej okleinie, co ze wspomnianym czarnym cokołem wprowadza bardzo ciekawy kontrast wizualny. Nie wiem, jak Wam, ale mnie się to podoba.

Cóż mogę powiedzieć o dzisiejszych bohaterkach? Z pewnością kubatura ponad stu metrów sześciennych nie jest dla nich optymalną. Sądzę, że 25 m kwadratowych typowych lokali mieszkalnych będzie zdecydowanie przyjaźniejszym wyzwaniem, choć gdy dość mocno odkręciłem gałkę wzmocnienia, rzeczone R3-ki może nie z dużą swobodą, ale z pewnością ciekawym wolumenem dźwięku napełniały moją samotnię. Tutaj małe usprawiedliwienie konfiguracyjne. Chodzi mianowicie o fakt postawienia recenzowanych produktów obok moich „szaf gdańskich”, co w konsekwencji miało nieco pomóc kolumnom LV w generowaniu niskich rejestrów i co chyba zakończyło się może niedużym, ale jednak sukcesem, gdyż przy takim ustawieniu słychać było oznaki solidniejszej masy generowanych fraz. Niemniej jednak, bez względu na uzyskany ciężar grania, który i tak daleki był od tego z ISIS-ów – proszę mierzyć siły na zamiary, cały przekaz muzyczny mocno akcentowała rozświetlona góra pasma. Nie żeby dokuczliwie smagała mnie po uszach, ale dla tych konstrukcji była bardzo ważnym zakresem częstotliwościowym. Co ciekawe, w początkowej fazie testów sądziłem, że tak podawany dźwięk nosił znamiona odchudzenia, jednak po kilku dniach zabawy okazało się, że to ów wspomniany wcześniej rozmiar pokoju podczas cichego grania nie dawał szans na złapanie drajwu kolumnom. Gdy poznałem doskwierający i nie do końca wynikający z ułomności zespołów głośnikowych problem, zwiększyłem dobiegającą z przestrzeni kolumnowej dawkę decybeli, a to ewidentnie postawiło przekaz w ciekawej barwowo sytuacji. Kolumny ewidentnie się otwierały, generując przy tym zadowalającą ilość niskich rejestrów, a to wspomagając dociążenie środka pasma sprawiało, że wysokie tony swoim bytem odchodziły od maniery przewodniczenia całej prezentacji. Po prostu wszystko zaczynało się zazębiać. Niestety, w celu potwierdzenia moich spostrzeżeń nie targałem całego zestawu na drugie piętro, ale z kilkuletniego doświadczenia wiem, że spięcie zestawu audio w dedykowanym rozmiarowo pokoju opisany stan swobody dźwięku i jego dobrego osadzenia w masie uzyskałbym przy zdecydowanie niższych poziomach głośności. Ale uspokajam, również te niezbędne w głównym pomieszczeniu decybele nie powodowały utraty słuchu. Ot, takie trochę głośniejsze i co jeszcze raz powtórzę pełne oddechu granie. Puentując ogólny rys możliwości sonicznych LIVING VOICE’ów chcę dodatkowo zaznaczyć, że całą otoczkę z początkowym brakiem niskich tonów należy skonfrontować z 15 calowymi wooferami moich kolumn, a to logicznie myślącemu czytelnikowi wiele wyjaśni. Jako pierwszy przykład potwierdzający moje spostrzeżenia wybrałem krążek Tomasza Stańki „From The Green Hill”. Przy cichym graniu przekaz tracił na wyrazistości. Niby wszystko było w porządku, jednak po przekręceniu gałki volume o kilka oczek wyżej spektakl nabierał wigoru, a całość dostawała tak kojarzonego z twórczością naszego mistrza trąbki pazura. Czy to perkusja, kontrabas, czy wspomniana trąbka, wszystkie źródła dźwięku zdecydowanie wyraźniej rysowały się na scenie, która korzystając z wąskich ścianek kolumn bardzo dobrze rozciągła się tak w szerz, jak i głąb przestrzeni za kolumnami. I co ważne, początkowo zbyt żywe wysokie tony teraz były jedynie pełnoprawną składową dźwięku, a nie pasmem, do którego reszta ma równać. Gdy wiedziałem już, co testowani Anglicy potrafią, na tacce napędu wylądował Roger Waters ze swoją płytą „Amused To Death”. W tym przypadku nie chodziło mi już o samą prezentację poszczególnych zakresów częstotliwościowych – to pokazał mi krążek jazzowy, tylko czy testowane dwie wieżyczki dobrze poradzą sobie z oddaniem manipulacji fazowej Watersa. I cóż, było ok. Psy szczekały tam gdzie zawsze, rąbanie drewna było dość realistyczne, a karawana – ups. kulig konsekwentnie przemknął mi tuż przed nosem. Jednym słowem sukces. Po takiej dawce spektakularności, postanowiłem sprawdzić, czy ten w konsekwencji głośniejszego grania równy przekaz muzyczny nie okaże się zbyt klarowny w muzyce stawiającej na kolor, czyli barokowej. I? Jak ja nie lubię mieć racji. Pierwsza z brzegu płyta – KAPSBERGER „Labirinto d’Amore” ewidentnie pokazała, że naszym bohaterkom może jakoś drastycznie nie brakuje muzykalności, ale z pewnością doskwiera im zbyt konsekwentne dla tego rodzaju muzyki dążenie do neutralności. Nagle znikał gdzieś pierwiastek namacalności i emocji. Owszem, całość zagrała poprawnie, tylko duch tamtych czasów chwilowo zrobił sobie wolne. Może jeszcze wokal zdawał sobie jakość radzić – choć nutka romantyzmu również i tutaj by się przydała, za to już instrumenty z epoki jawnie buntowały się przeciw zbyt ostremu rysowaniu ich wirtualnych bytów. Dla kochającego szybkość audiofila to bez najmniejszych problemów byłoby zakwalifikowane jako pełny sukces, ale dla wielbiciela cyzelowania każdego współpracującego z pudłem rezonansowym szarpnięcia struny było nieco przerysowane. I nie sądzę, żeby zmiana pomieszczenia na mniejsze miała tutaj wiele do powiedzenia, gdyż biorąc pod uwagę opisany na początku testu rys brzmieniowy recenzowanych kolumn, delikatnie przekraczająca linię neutralności otwartość gania jest ich sznytem nadrzędnym. Nie mówię, że złym, ale na pewno nie wszędzie idealnie się wpisującym, co tylko potwierdza fakt niemożności zadowolenia wszystkich klientów jednym produktem. Jednak, jeszcze raz przypominam, jestem wielbiciele tego rodzaju muzyki i każde odstępstwo od wzorca wyłapuję w mgnieniu oka, co w wartościach bezwzględnych dla potencjalnego nabywcy ma być pewną wskazówką, a nie namawiającą do skreślenia danego produktu z listy odsłuchowej odezwą. I proszę tak potraktować te ostatnie kilka zdań.

Gdy postawiłem opisywane słupki obok moich szaf, byłem pełen obaw o wynik końcowy dzisiejszego testu. Po zdjęciu maskownic widząc wielkości głośników trauma wręcz się powiększyła, natychmiast rodząc w myślach pytanie: „Z czym do ludzi”. Jakież było moje pozytywne zaskoczenie, gdy po zwietrzeniu o co w tych konstrukcjach chodzi okazało się, że nie są chłopcami, przepraszam dziewczynkami, do bicia. Swoimi zaletami: otwartością, ciekawie masowo wypadającym basem i otwartymi górnymi rejestrami były w stanie pozytywnie zadziwić mnie w większości słuchanego materiału. To, że w jakimś staromodnym plumkaniu miały nazbyt wiele do powiedzenia, nawet w najmniejszym stopniu nie umniejsza ich dobrego sonicznego wyniku. Owszem, podczas decyzji zakupowej trzeba brać pod uwagę rozmiar docelowego pomieszczenia, gdyż w przypadku zlekceważenia tego aspektu będziemy skazani tylko na głośne słuchanie. Wspominałem przecież, że niski poziom wysterowania w moim pokoju wprowadzał je w dziwny letarg. Dlatego po raz kolejny uczulam Was na ten fakt. A z czym je spinać? Myślę, że bez najmniejszych problemów nawet z zestawami bliskimi neutralności będzie dobrze. Co więcej, fajnie pokolorowane też będą potrafiły się odwdzięczyć, a o cierpiących na anoreksję z szacunku do Was już nie wspominam. To naprawdę są ciekawie wypadające paczki, jednak czy po drodze Wam z nimi, okaże się tylko po osobistym spotkaniu we własnym systemie, do czego serdecznie zachęcam.  

Jacek Pazio

Dystrybucja: Mediam / Living Voice
Cena: 21 090 PLN

Dane techniczne:
Efektywność: 94 dB
Impedancja nominalna: 6 Ω
Typ obudowy: bas refleks z otworem z tyłu obudowy
Moc ciągła: 100 w
Pasmo przenoszenia: 35 Hz – 25 kHz
Wymiary: wys./szer./głęb. 103 x 21,5 x 27 cm
Ciężar jednej kolumny: 18 kg
Dostępne kolory wykończenia: wiśnia, klon, orzech, mahoń, czarne

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF