1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Auralic Vega + Aries

Auralic Vega + Aries

O tym jak dynamicznie rozwijają się technologie związane z cyfrową obróbką sygnału i jakiego tempa nabiera peleton chętnych do zdobycia palmy pierwszeństwa nikomu nie trzeba uświadamiać. Wystarczy tylko popatrzeć jak zmieniła się sytuacja od debiutującego ledwie rok temu i chwile później przez nas recenzowanego Lumina. Ww. producent z Hong Kongu rozszerzył swoje portfolio do trzech modeli (S1,A1,T1), oraz dedykowanego im serwera (L1) a o swój kawałek tortu postanowił powalczyć powstający z popiołów niczym mityczny Feniks sam … Technics anonsując intrygujący odtwarzacz sieciowy SU-R1.  O pozostałych, od dawna okopujących się na wcześniej zajętych pozycjach, graczach jak Aurander, Linn, Moon, czy hit ostatnich wystaw audio – ReQuest Audio ze swoją Bestią (The Beast) wspominam jedynie w celu uzmysłowienia osobom niezbyt zainteresowanym domeną cyfrową, że akurat w tym segmencie robi się coraz ciaśniej. Silna i uprawiająca czasem dość agresywny marketing konkurencja wymusza na nowych graczach nieraz ryzykowne i z pozoru irracjonalne kroki. Tak właśnie jest tym razem. Kiedy większość inwestuje w kosztowne i coraz masywniejsze obudowy, w coraz większe wyświetlacze i coraz dłuższe listy funkcjonalności znany z niewielkich, ale świetnie grających urządzeń Auralic na tegorocznym monachijskim High Endzie postanowił pójść pod prąd i po raz kolejny udowodnić, że „małe jest piękne” a piękno oznacza nie tylko wysublimowanie widoczne gołym okiem z zewnątrz, lecz przede wszystkim bezpośrednio wynikające z klasy oferowanego brzmienia.  Nie będę ukrywał, że kiedy tylko zobaczyłem a przede wszystkim usłyszałem system tego hongkongińskiego producenta uzupełniony kolumnami Vienna Acoustics i współbohaterem niniejszej recenzji od razu w wystawowych notatkach zapisałem, że musimy TO mieć. Owym TYM był oczywiście streamer, określany przez twórców mianem „transportu cyfrowego”,  Auralic Aries wraz z przetwornikiem cyfrowo-analogowym Vega.
Jak to jednak z wystawowymi debiutami bywa na finalną, produkcyjną wersję trzeba było trochę poczekać a i tak, to co pod wpływem ciśnienia ze strony zainteresowanych trafiło na rynek dopiero za jakiś czas pokaże pełnię swoich możliwości wraz z kolejnymi upgrade’ami oprogramowania. Jednak po kolei.

Dostarczony przez polskiego dystrybutora (JPlay) zestaw wzbudził radość nie tylko w naszej redakcji, ale również u kuriera obsługującego nasz region, który z reguły nie ma łatwego życia, co i rusz taszcząc kilkudziesięciokilogramowe skrzynie. W końcu praktycznie na palcach jednej ręki możemy policzyć, kiedy ostatni raz dwa urządzenia dostarczone do nas na testy ważyły łącznie mniej niż 5 kg, a właśnie z takim ciężarem gatunkowym przyszło nam się tym razem zmierzyć. Jednak taki już urok Auraliców, że płaci się za brzmienie a nie wyszukane wzorniczo a przez to kosztowne obudowy. O ile dostępna od zeszłego roku Vega designem i gabarytami idealnie wpasowuje się w resztę oferty, m.in. stanowiąc oczywiste uzupełnienie dzielonej amplifikacji Taurus Pre + Merak Power Monoblock, to już Aries jest jak przybysz z odległej planety. Bardzo możliwe, że producenci zastanawiając się, czy podążać już utartymi przez starsze rodzeństwo szlakami, czy też zaakcentować wkroczenie w erę nowych, niestosowanych dotychczas rozwiązań wybrali drugą opcję i wprowadzili na rynek pierwszy audiofilski sandwich, bądź deser lodowy, w którym pomiędzy dwoma pofałdowanymi wafelkami ukryto wysokokaloryczne nadzienie. A tak już zupełnie na serio, to najnowsze dziecko Auralica jest po prostu zaskakująco małe i nadspodziewanie lekkie. Ba, bez zewnętrznego zasilacza waży mniej niż najmniejszy streamer z jakim do tej pory miałem do czynienia, czyli Moon 180 Mind (1,1 kg). Spora w tym zasługa wykonanej całkowicie z plastiku obudowy, której prostopadłościenny czarny korpus zamknięto pomiędzy finezyjnie pofałdowanymi srebrnymi płatami pełniącymi funkcje płyty spodniej i górnej. Płat dolny podklejono owalną gumową łatą, mającej zapobiegać przesuwaniu urządzenia po płaskich i śliskich powierzchniach, co o ile tylko nie używamy zbyt ciężkiego okablowania okazuje się całkiem skutecznym rozwiązaniem. Płytę wierzchnią zdobi jedynie wygrawerowane logo producenta delikatnie przełamujące monotonię pofałdowanej surowej powierzchni.
Na schowanym w głębi froncie umieszczono zajmujący niemalże całą wysokość czytelny wyświetlacz informujący zarówno o stanie pracy urządzenia, jak i podstawowych danych dotyczących odtwarzanego materiału a usypianie/wybudzanie odbywa się z poziomu dołączonego pilota.
Ściana tylna oferuje za to istną rozpustę interfejsów, wśród których wejścia ograniczono do gigabitowego gniazda ethernetowego RJ45, dla zewnętrznego zasilacza, oraz do wykorzystywania dla grania bezpośrednio z dysków port USB. Za to wybór wyjść powinien zadowolić nawet największego malkontenta. Oprócz standardowych gniazd Toslink, koaksjalnego i AES/EBU nie mogło zabraknąć USB 2.0 High-Speed zdolnego do przesyłu sygnałów DSD i PCM powyżej 192 kHz. Sercem trzewi jest czterordzeniowy procesor ARM Coretex-A9 pracujący z zegarem 1GHz, 1GB szybkiej pamięci DDR3 i 4GB pamięci stałej flash, co daje odpowiedni zapas mocy obliczeniowej do pracy bawet z najbardziej zagęszczonymi nagraniami.
Co innego Vega, która mając pełnowymiarowe, jak na Auralica, a zbliżone do ogólnie przyjętego midi, gabaryty idealnie wpasowuje się w dotychczasowe portfolio tego azjatyckiego producenta. Pozornie minimalistyczny front zdobi charakterystyczne półkuliste pokrętło umieszczone w delikatnym podfrezowaniu po prawej stronie, rubinowa dioda i ukryty za czarnym paskiem akrylu czytelny wyświetlacz, na którym odczytamy nie tylko siłę wzmocnienia (DAC z powodzeniem może pełnić funkcje przedwzmacniacza), ale również częstotliwość próbkowania i aktywne wejście, potwierdzone zgrabnym piktogramem. Dodatkowo display znacznie ułatwia nawigację po całkiem rozbudowanym menu, w którym użytkownik jest w stanie ustawić nie tylko tak podstawowe parametry, jak aktywne wejście, ale również odwrócić fazę, wybrać jeden z czterech zdefiniowanych filtrów (4 ustawiony jest jako domyślny) dla sygnałów PCM i dwóch dodatkowych (Mode 5 i 6-domyslny) dla DSD, ustawić poziom sygnału wejściowego dla każdego z wejść, jaskrawość wyświetlacza, specyfikę usypiania urządzenia a nawet ustawienia zegara taktującego. Uff, trochę tego jest, nieprawdaż? Większość użytkowników z pewnością i tak ograniczy się do nastaw fabrycznych, a co bardziej dociekliwi będą mieli świetną zabawę w długie jesienno-zimowe wieczory.
Panel tylny jest w pełni zgodny z Ariesem, czyli znajdziemy na nim wejścia AES/EBU, koaksjalne, optyczne i USB, przy czym coaxiala zdublowano. Podobnie potraktowano wyjścia liniowe, gdzie oprócz RCA znalazło się jeszcze miejsce na XLR-y. Wnętrze wykonanej ze szczotkowanego aluminium (stop AFN402) obudowy szczelnie wypełniono elektroniką zamontowaną na dużej płytce drukowanej przedzielonej ekranem na część wyjściową i wejściową. Gniazda wejściowe posiadają dedykowane układy separujące a stopień wyjściowy pracuje w klasie A, co z resztą potwierdza sporych rozmiarów radiator. Również i w tym przypadku wszystko obraca się wokół firmowych rozwiązań, jak m.in. ochrzczonego mianem Sanctuary Audio Processor, bazującego na wielordzeniowej architekturze ARM9, czy wejściu USB drugiej generacji – ActiveUSB ™ zapewniających obsługę formatów DXD (352.8 kHz i 384 kHz PCM 32bit), oraz DSD (2.8224MHz) i double DSD (5.6448MHz). Całość uzupełniają inne, iście kosmiczne technologie z Femto Master Clockiem o jitterze wynoszącym niewyobrażalne 82 femtosekundy na czele. Ups, zapomniałbym o cyfrowej regulacji głośności, która jak zapewnia producent nie powoduje ani spadku rozdzielczości, ani osłabienia dynamiki.

Tak, jak już zdążyłem napomknąć we wstępie pełnię możliwości Ariesa dane nam będzie poznać dopiero za jakiś czas, czyli mniej więcej do końca października, gdy najpierw światło dzienne ujrzy dedykowana aplikacja sterująca na Androida a następnie upgrade oprogramowania samego urządzenia odblokowujący kolejne funkcjonalności, jak np. wsparcie dla odtwarzania plików bezpośrednio z dysku USB. Zdając sobie sprawę z powyższych ograniczeń postanowiłem jednak wykorzystać nadarzającą się okazję i po prostu, bez marudzenia i utyskiwania, skupić się na tym co już jest a nie na tym co być by mogło, lub będzie w przyszłości.  Pech jednak chciał, że gdzieś w ferworze codziennej walki o przetrwanie umknęła mi drobna, acz jak się miało okazać brzemienna w skutkach informacja. Otóż dopiero po dostawie okazało się, iż dedykowana appka – Lightning DS działa nie dość, że wyłącznie na iPadzie, to w dodatku wymaga co najmniej iOS 7.0, co ni mniej ni więcej oznaczało, że ze swojego, do tej pory świetnie sprawdzającego się w roli pilota i interfejsu sterującego najprzeróżniejszej maści urządzeniami, iPada pierwszej generacji mogę co najwyżej podstawkę pod tytułowy streamer zrobić. Całe szczęście potrzeba po raz kolejny stała się matką wynalazku i po szybkiej konsultacji z dystrybutorem i przywróceniu ustawień fabrycznych w Auralicu udało mi się uzyskać dostęp do jego podstawowych funkcji z poziomu aplikacji dedykowanych odtwarzaczom Lumina, jak i Linna (Kinsky). Tym oto sposobem udało mi się zmusić oporny „transport cyfrowy” do wysłania sygnału na wyjście koaksjalne, co można było uznać za połowiczny sukces gdyż o ile sygnały PCM do 192 kHz/24 Bit śmigały bez najmniejszych problemów o tyle do wyższych częstotliwości próbkowania potrzebowałem uaktywnić wyjście USB, a tego, bez dedykowanej appki zrobić w stanie nie byłem. Specjalnie dla jedynego, jak do tej pory plikograja, któremu mój „vintage’owy” iPad nie podpasował kupować nowej i-zabawki nie zamierzałem, więc tylko wzruszyłem ramionami i do roli odtwarzacza uzupełniającego zaprzęgłem laptop z JRiverem. C’est la vie, jak to mawiają miłośnicy ślimaków i żabich udek.

Kiedy tylko udało mi się wreszcie zmusić Ariesa do współpracy najpierw przez kilka dni katowałem go jak leci najprzeróżniejszym repertuarem, by po takim morderczym treningu mieć pewność, że pofalowany maluch osiągnął już optymalne parametry pracy. I rzeczywiście, niezależnie czym bym go nie uraczył całość brzmiała zaskakująco dobrze, lecz nie dobrze zawsze i wszędzie, co oznaczałoby ewidentne uśrednienie, ujednolicenie i po prostu granie na jedno kopyto. Nic z tych rzeczy. Nagrania dobrze zrealizowane, zagrane i co najważniejsze świetne pod względem czysto muzycznym po prostu zachwycały, a te „dobre inaczej”, trzymane głównie ze względów czysto sentymentalnych nadal poruszały czułe struny, choć odtwarzacz jasno dawał do zrozumienia, że mizeria realizacyjna wręcz woła o pomstę do nieba. Mniejsza jednak z tym. Dokonując szybkiego rachunku sumienia i sięgając do moich wcześniejszych zapisków z odsłuchów innych odtwarzaczy plików audio szczerze musiałem przyznać najpierw przed sobą, a teraz przed Państwem, że Aries nie dość, że gra wręcz wybitnie na swoją cenę, to całkowicie od niej abstrahując można uznać, iż nawiązuje równorzędną walkę z wielokrotnie, podkreślam wielokrotnie droższą konkurencją. Jest to niezaprzeczalny dowód, jak wielki postęp dokonał się w ciągu ostatniego roku w dziedzinie cyfrowej obróbki sygnału. Jeszcze kilka, czy kilkanaście miesięcy temu za taką jakość brzmienia trzeba było płacić nie kilka, czy kilkanaście tysięcy złotych, lecz wręcz kilkadziesiąt. A teraz proszę. Posiadając już odpowiednio wysokiej klasy przetwornik wystarczy raptem niecałe 6,5 kzł i spokojnie możemy mówić o audiofilskiej nirwanie. Zejdźmy jednak na ziemię i skupmy się na konkretach. Aries nie udaje, że nie gra plików, nie próbuje czarować gładkością, nasyceniem, czy przesaturowanymi barwami i wypchnięta, niemalże lepką średnicą. Nie jest też cyfrowym odpowiednikiem gramofonu, gdyż po prostu tego typu zabiegi nie leżą w jego naturze. Stara się za to niemalże całkowicie zejść w cień, nie przeszkadzać płynącym przez niego sygnałom dotrzeć w sposób możliwie najszybszy i nienaruszony do zewnętrznego przetwornika i cieszyć spragnionych muzycznych doznań słuchaczy. W porównaniu z odtwarzającym taki sam materiał komputerem jasnym stawało się ile „śmieci”, zniekształceń i pasożytniczych artefaktów trafia do DACa podczas grania np. z laptopa. Aries pod tym względem wyprzedzał przynajmniej mojego wysłużonego Della o całe lata świetlne oferując dźwięk czystszy, bardziej namacalny i po prostu prawdziwszy. Szczególnie wyraźnie było to słychać na nagraniach z wykorzystaniem klasycznego instrumentarium, gdzie brzmienie poszczególnych źródeł pozornych nie było pochodną inwencji twórczej jakiegoś mistrza syntezatorów i bliżej nieokreślonych brumień, trzasków i przesterów, lecz pochodziło z instrumentów, które po prostu znamy z życia codziennego. Ich fizyczność, wspomniana namacalność po prostu była czymś oczywistym, natywnym, genetycznie wpisanym w pojęcie muzyki. Skrzypce, choć nieraz ciemne i szorstkie w swoich górnych rejestrach nie raniły uszu ziarnistością, czy laboratoryjnym chłodem, podobnie z resztą jak rozświetlone i żywe, lśniące dęciaki.

Odsłuchy plików DXD i DSD jak już zdążyłem nadmienić prowadziłem wyłącznie z komputera podpiętego pod gniazdo USB Vegi i … były to mile spędzone chwile. Co prawda na dzień dzisiejszy repertuar tak wyżyłowanych technologicznie nagrań nie poraża rozpiętością i różnorodnością a co gorsza nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała się znacząco poprawić, ale skoro takie pliki są na rynku a testowany DAC był w stanie je odtworzyć grzechem zaniedbania byłoby ich nie włączyć. Na pierwszy ogień poszedł dość spokojny, żeby nie powiedzieć nudny album “Special Event 21-The NPR Sessions 2013” Keitha Greeningera (DSD 2.8 MHz), który niestety na tyle jednoznacznie wpisywał się w „okołowystawową” estetykę, że po kilku tak dopieszczonych i wypolerowanych utworach, że mógłbym zagniecenia na koszulce artysty policzyć dałem sobie spokój i skierowałem swoje zainteresowania w zdecydowanie bardziej „normalne” obszary. Pochodzące z samplera 2L , “SOUVENIR de Florence op. 70: I. Allegro con spirit” Czajkowskiego w wykonaniu Trondheim Solistene zarejestrowane jako plik DXD 352.8 kHz zachwycało naturalną swobodą i możliwością naturalnego śledzenia poszczególnych planów i instrumentów w nich operujących. Tu już nie chodziło o detaliczność, czy rozdzielczość, lecz właśnie o naturalność i zbliżenie do rzeczywistości, realnego, osobistego uczestnictwa w koncertach, gdzie siedząc na widowni bez trudu jesteśmy w stanie nie tylko poczuć piękno i moc docierającej do nas muzyki, ale i śledzić poczynania grających przed nami muzyków.
Skupiając się już wyłącznie na DACu z ulgą odnotowałem, że pomimo zastosowania w nim niezwykle zaawansowanych, wręcz kosmicznych technologii jego twórcom udało się pozostać po muzykalnej stronie neutralności. Zamiast podkreślać apekt techniczny hongkongijski przetwornik, podobnie z resztą jak streamer, elegancko usuwa się w cień nie ingerując, nie upiększając i nie dosładzając obrabianego sygnału. Oczywiście nie da się zaprzeczyć, że nasycenie i pewna … organiczność brzmienia dla miłośników laboratoryjnego chłodu mogą być odbierane jako pewne odstępstwo od referencyjnej neutralności, jednak te przysłowiowe trzy grosze dorzucane przez A-klasowy stopień wyjściowy robią z dźwiękiem to coś, co pozwala się nim po pierwsze cieszyć, a po drugie słuchać go godzinami bez zauważalnego zmęczenia. Jest w nim pewna, ponadczasowa liniowość i homogeniczność, jest spokój, ale i dynamika. Jest po prostu wszystko, co być w High Endzie powinno, a za co u konkurencji płaci się krocie. A właśnie – dynamika. Jeśli komus wydaje się, że z tak niewielkiego urządzenia nie da się wykrzesać porządnego uderzenia, to niech lepiej czym prędzej zrewiduje swoje całkowicie mylne pojęcie, bo z Auralikiem w torze „Gladiator”, czy „Planety” Holsta będą w stanie spokojnie zatrząść posadami waszego domostwa.

A na koniec jeszcze ciekawostka. O ile podczas gry z laptopa i z wykorzystaniem JRiver Media Center 19 w roli jedynie słusznego odtwarzacza programowego różnice brzmieniowe pomiędzy plikami zalegającymi na NASie a dysku USB (oba to 2TB WD) były po prostu niezauważalne, to już z Ariesem tak różowo i spokojnie nie było. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłem uwagę było to, że po przestawieniu ze standardowo zainstalowanego Twonky’ego na wykorzystywanego od czasu testu Lumina Minim Servera całość nabrała czystszej, bardziej wyraźnej, lecz pozbawionej sztucznej ostrości, klarowności. To tak, jakby na obiektyw założyć wyższej klasy filtr, albo generalnie zainwestować w lepszą optykę. To jednak nie koniec niespodzianek. Ponieważ z oczywistych względów nie dane mi było korzystać z natywnego oprogramowania sterującego, co i rusz przełączałem się między appkami dedykowanymi streamerom Lumina i Linna, co również okazywało się brzemienne w skutkach, gdyż po prostu było … słyszalne. W pierwszej chwili brałem to na karb zmęczenia, autosugestii i innych sił nieczystych, lecz w momencie kiedy wspomniane zmiany stały cię dla mnie oczywiste postanowiłem zasięgnąć słowa u dystrybutora, który nie tylko rozwiał moje wątpliwości, ale dodatkowo utwierdził mnie w przekonaniu, że przy plikach trzeba niestety pogodzić się z tym, że nawet najmniejszy detal wpływający na pracę konkretnego urządzenia może, choć wcale nie musi mieć wpływ również na jego brzmienie. Tak więc nasi Drodzy Czytelnicy, jeśli do tej pory „brzmienie” kabli zasilających było dla Was najczystszej wody VooDoo, to zaawansowane plikograjstwo podchodzić będzie co najmniej pod nekromancję i kult Cthulhu.

Już poprzednio przez nas recenzowana dzielona amplifikacja Auralica (Taurus Pre + Merak) bardzo pozytywnie zapadła nam w pamięć, jednak to, co zaoferowały Vega z Ariesem przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Pomijając niedostępność pewnych funkcji wynikających zarówno z braku odpowiedniego sterowania (mea culpa, mea maxima culpa), jak i z ciągle prowadzonych prac developerskich Aries wydaje się świetnym, przyszłościowym rozwiązaniem dla tych, dla których pliki stanowią nieuchronny kierunek audiofilskiego rozwoju przy świetnie skalkulowanej cenie i prostocie obsługi. Za to Vega może na pierwszy rzut oka nie oszałamia wielością funkcji, jednak im lepiej ją poznajemy tym większy podziw dla niej czujemy, gdyż mając to niepozorne urządzenie w torze możemy praktycznie przestać interesować się z jakim formatem cyfrowego audio mamy do czynienia a jedynie dzielić posiadane pliki na te, które nam się podobają i pozostałe, na których słuchanie po prostu szkoda czasu.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: JPlay
Ceny:
– Auralic Vega: 14 000 PLN
– Auralic Aries (wersja z zasilaczem liniowym i zegarami femto): 6 299 PLN
– Auralic Aries LE (wersja podstawowa): 4 199 PLN

Dane techniczne:

Auralic Aries
– Wsparcie dla usług streamingowych uPnP/DLNA (lokalnie) WiMP i Qobuz (online) Radio internetowe,Internet AirPlay i Songcast Pliki na dysku USB*
– Obsługiwane formaty plików AAC, AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, MP3, OGG, WAV, WV i WMA
– Częstotliwości próbkowania PCM 44.1 kHz – 384 kHz / 16 – 32 bit, DSD 2.8224 MHz i 5.6448 MHz
– Oprogramowanie do kontroli AURALiC Lightning DS (dostępne za darmo na AppStore), Pilot zdalnego sterowania AURALiC RC-1 (w komplecie z urządzeniem), Oprogramowanie zgodne z OpenHome, Oprogramowanie uPnP AV
– Kompatybilność z Media Server Minimserver, Twonky, Asset UPnP, JRiver. Pozostałe oprogramowanie DLNA/uPNP
– Wyświetlacz 3” 256*64 px OLED
– Wejścia: RJ45 Gigabit Ethernet, Dwuzakresowe WiFi, USB 2.0 High-Speed do podłączenia zewnętrznego dysku
– Wyjścia: USB 2.0 High-Speed z kompatybilnymi DAC-ami, AES/EBU, Coaxial, TOSLINK**
– Pobór mocy: Tryb czuwania: <2W, odtwarzanie: maksymalnie 15 W.
– Wymiary 25cm x 20cm x 7cm
– Waga 0.8 kg

* Wsparcie dla odtwarzania z dysku USB będzie dostępne od października 2014 poprzez aktualizację oprogramowania
** Częstotliwość próbkowania ograniczona do 44.1 kHz – 192 kHz i DSD64

Auralic Vega:
– Pasmo przenoszenia: 20 – 20 kHz, +/- 0.1dB*
– THD+N: <0.00015%, 20 Hz-20 kHz przy 0dBFS
– Zakres dynamiczny 130dB, 20 Hz-20 kHz,
– Dostępne wejścia cyfrowe: 1*AES/EBU, 2*Coaxial, 1*Toslink, 1*USB 2.0 buforowane przez technologię ActiveUSB™
– Wyjścia analogowe: 1*Zbalansowane XLR (impedancja wyjściowa 4.7 Ω), 1*RCA (impedancja wyjściowa 50 Ω)
– Obsługiwane formaty cyfrowe: Wszystkie PCM od 44.1 kHz do 384 kHz / 32 Bit**, DSD64 (2.8224 MHz) i DSD128 (5.6448 MHz)***
– Napięcie wyjściowe: 4 Vrms Max. z cyfrową regulacją poziomu głośności bez utraty dynamiki
– Interfejs użytkownika: Pilot zdalnej obsługi AURALiC RC-1, Wyświetlacz OLED 512*64 pikseli
– Pobór mocy: Standby: <2W, Sleep: <10W, Odtwarzanie: 15W max.
– Wymiary: 33cm x 23cm x 6.5cm (szer. x głęb. x wys.)
– Waga 3.4 kg

* Przetestowane z Flter Mode #1 dla wszystkich częstotliwości próbkowania
** 352.8KS/s i 384KS/s obsługiwane tylko po złączu USB
** 32bit obsługiwane tylko po złączu USB
*** Tylko protokół ‘DoP V1.1′ po złączu USB

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Fat Bob S + ZYX R100
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Gauder Akustik Cassiano
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3; Audiophilar Platform Line III
– Platforma antywibracyjna: Audio Philar Double (pod gramofonem)
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Pobierz jako PDF