Opinia 1
Kontynuując wątek gramofonowy, po iście oldschoolowo wyglądającym Linnie Sondeku LP12 Majik, mamy przyjemność przedstawić kolejny przykład wyspiarskiego zaangażowania w kultywowanie analogowych tradycji – Avid’a SEQUEL SP. Odprzęgnięte subchassis, ciężki talerz i na wskroś nowoczesny, niepokojąco – industrialny design powodują, że obok tej konstrukcji nie sposób przejść obojętnie. Co ważne projektantom udało się w zwartej bryle Sequela osiągnąć idealną równowagę pomiędzy minimalizmem i oszczędnością formy podstawowego modelu Ingenium a niemalże bizantyjskim przepychem ociekającego chromem, bądź złotem topowego Reference SP.
Na trójramiennej, wykonanej z lakierowanego na czarno MDFu podstawie wyposażonej w masywne, kolumny o regulowanych 'stopach’, montowane jest poprzez autorskie, sprężynowo – relingowe zawieszenie stalowe subchassis stanowiące jednocześnie podstawę umożliwiającą montaż ramienia. Sztywność tego niezwykle krytycznego dla gramofonu elementu zapewnia gęste „ożebrowanie” mogące kojarzyć się z konstrukcjami kratownicowymi. Masywne, pionowe trzpienie opierają się na umieszczonych w wydrążonych nogach sprężynach a gumowe relingi dodatkowo stabilizują cały układ. Odwrócone łożysko spoczywa w dedykowanym łożu a nagwintowany mosiężny trzpień przygotowany jest na przyjęcie budzącego respekt docisku. Sam, ważący niemalże 7 kg talerz wyposażono w elegancką, korkową matę, oraz stylową, nadającą wizualnej lekkości, wykonaną z czarnej lekko opalizującej gumy „uszczelkę”, która oprócz walorów czysto estetycznych pełni również rolę eliminatora ewentualnych drgań. Proszę tylko mnie źle nie zrozumieć – tu nie chodzi o wyważanie już otwartych drzwi i wymyślania koła na nowo, lecz o zwykłą estetykę. Przełamanie monotonii kilkucentymetrowego aluminiowego rantu mocno kontrastującym elementem daje efekt 'sandwicza’ idealnie współgrającego ze wzornictwem masywnych nóg, na których spoczywa cała ta misterna konstrukcja. Silnik montuje się w dedykowanym podfrezowaniu dolnego chassis. Gramofon wyposażono w solidny, zewnętrzny zasilacz, którym nie tylko włączamy silnik; ale również dokonujemy zmiany prędkości obrotowej.
Samo wypakowanie i montaż gramofonu zajmują zaledwie kilka minut, z czego większą część poświęca się na oglądanie poszczególnych elementów, niż jakąś specjalnie skomplikowaną metodologię z … jednym małym wyjątkiem. Chodzi mianowicie o umiejętne założenie dwóch pasków napędowych. O ile umieszczenie ich na posiadającej odpowiednie podfrezowania rolce napędowej jest dziecinnie proste, o tyle już prawidłowe opasanie nimi wewnętrznego kołnierza talerza lepiej przeprowadzać z mającym choćby blade pojęcie znajomym a na czas tejże operacji zawczasu wyprosić osoby małoletnie i przedstawicielki płci pięknej z pomieszczenia, gdzie dana operacja ma się odbywać. Zanim jednak podniesiemy sobie ciśnienie warto pamiętać o dokładnym wypoziomowaniu chassis za pomocą masywnych, obrotowych pierścieni, na jakich opierają się główne kolumny. Po zamontowaniu talerza i nakręceniu solidnego docisku proces poziomowania (tym razem subchassis, z talerzem) przeprowadzamy powtórnie, tym razem jednak potrzebny będzie smukły, niewielki imbus, który całe szczęście znajdował się na wyposażeniu dostarczonego na testy egzemplarza.
Skoro gramofon udało nam się złożyć w zgrabną a co najważniejsze poprawnie działającą całość nadeszła wiekopomna chwila i po umieszczeniu na korkowej macie purpurowego winyla Axel Rudi Pell – „The Ballads IV” z głośników popłynęła melodyjna, aczkolwiek doprawiona sporą dawką heavy-metalu muzyka. W porównaniu z poprzednikiem (link) drastycznej poprawie uległa zdolność do prawidłowego utrzymywania tempa i przede wszystkim nadążania najniższych rejestrów za resztą pasma. Zanim jednak rozwinę rozpoczęty w poprzednim zdaniu wywód chciałbym tylko wspomnieć o niezwykłej czujności polskiego dystrybutora Avida – pana Michała Gogulskiego z poznańskiej Intrady, który cały czas trzymał rękę na pulsie i zdając sobie sprawę, że gramofon grając w dwóch, diametralnie różnych systemach, a przy tym dość odległy pod względem gatunkowym repertuar może pokazywać swoje różne oblicza postanowił dać nam najpierw czas na sprawdzenie testowanej konstrukcji w zastanych konfiguracjach, a następnie już z dedykowanym phonostagem i zbalansowanym przewodem łączącym go z ramieniem. Dzięki temu mieliśmy możliwość nausznego przekonania się jak Avid sprawuje się zarówno w wersji ‘sauté’, jak i w tej polecanej przez ‘szefa kuchni’ w ramach ‘spécialité de la maison’. Powyższe działania nad wyraz dobitnie pokazały, że decyzja o dystrybucji tej konkretnej marki nie była przypadkowa i mając do dyspozycji niemalże nieograniczony wachlarz możliwości pan Michał potrafi z dostępnych urządzeń przyrządzić wyborną, audiofilska ucztę. Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Pierwszych kilka dni grałem z Avida podpiętego po RCA z RCM’owskiego sensora i o ile przyjemne tak dla oczu, jaki i uszu purpurowe tłoczenie „The Ballads IV” pokazało, że spektrum odtwarzanej muzyki nie trzeba będzie zawężać do gatunków o oszczędnym ładunku energetycznym, to już o finezji i wysublimowaniu dowiedzieć się było nie sposób. Całe szczęście do dyspozycji miałem obfitujące w zwiewne i eteryczne przesycone nostalgią brzmienia gitar „Missing… Presumed Having a Good Time” The Notting Hillbillies. Ciepłe, wciągające brzmienie i delikatne faworyzowanie średnicy sprawiły, że nawet przy tak niezobowiązującej pozycji nie można było się nudzić. Wzorowe ogniskowanie źródeł pozornych i wyrazistość artykulacji tworzyły odpowiednio pozytywnie nastrajający słuchacza klimat pozostając cały czas po stronie muzykalności, bez zbędnego zapuszczania się w bardziej analityczne rejony. Oczywiście po zmianie płyty na zadziwiająco dobrze zrealizowane (spory udział miał w tym William Orbit) „Ray of light” Maddony z satysfakcją odnotowałem, iż zarówno syntetyczny, potrafiący zejść niemalże do czeluści Hadesu bas zachowuje wzorową kontrolę, to znajdujące się na albumie tzw. „efekty przestrzenne” są na tyle sugestywnie oddane, że gdy tylko zaprzątałem swoje myśli innymi sprawami ich nagłe i niespodziewane pojawienie się w moim pokoju nad wyraz skutecznie sprowadzało mnie na ziemię. Wspomniane, nad wyraz spektakularne poczynania basu trzymane w stalowych ryzach nie zaburzały odbioru pozostałych podzakresów i jedyne zawirowania w stabilności sceny, oraz niepokojące syki i trzaski, jakie można było usłyszeć wynikały z inwencji realizatora, a nie ewentualnych problemów z panowaniem gramofonu nad całością reprodukowanego materiału.
Nie omieszkałem też sięgnąć po trzymany na ‘audiofilskim ołtarzyku’ „Satchmo Plays King Oliver” – Louis Armstrong & His Orch. wydany na 45 RPM 200g clarity vinyl’u, na którym Satchmo czarował jedwabistą chropowatością i karmelowym ciepłem. Czuć było jednak jakąś niewidzialna barierę trzymającą słuchacza na pewien dystans, niepozwalająca rzucić się w wir wydarzeń i przejść z roli biernego odbiorcy do czynnego, acz całkowicie pomijalnego pod względem muzycznym trybiku sprawiającego, iż dane wydarzenie można uznać za kompletne. W tym właśnie momencie wkroczył do akcji pana Michał i w mym torze zawitał phonostage Pulsare II.
Nie chciałbym w tym momencie popadać w zbytnią euforię, lecz zmiana była na tyle istotna, że w pierwszej kolejności jeszcze raz przesłuchałem wcześniejszą playlistę i przy każdym z albumów w moich notatkach pojawiały się dodatkowe uwagi nt. zauważalnego wzrostu dynamiki i to zarówno w skali mikro, jak i makro oraz zwiększenia swobody, wolumenu samego dźwięku. Wspomniana wcześniej bariera pękła niczym bańka mydlana i muzyka eksplodowała ze zdwojoną siłą feerią barw i emocji. „Il Trovatore” Verdiego (Leontyne Price, Elena Obrazcowa, R.Raimondi/Berlin Philharmonic Orchestra, Herbert von Karajan) przy odpowiednich poziomach głośności potrafił przytkać tzw. ścianą dźwięku równie skutecznie, co Deep Purple, ba „Vedi! Le tosche notturne spogile” zabrzmiało zdecydowanie bardziej spektakularnie niż „Smoke on the water” z „Machine Head”. Czuć było drzemiący w takim zestawieniu zapas dynamiki. Niczym w „ekologicznej inaczej” V12’ce potężnej limuzyny, która bez zbędnego ryku i innych efektów pirotechnicznych po prostu, gdy zachodzi taka potrzeba, przyspiesza i z wrodzonym wdziękiem wykorzystuje ukryty pod maską potencjał. Uderzenie stopy, wejście gitary basowej, czy tutti orkiestry było natychmiastowe, potężne i bez najmniejszych nawet znamion kompresji. W całym tym ferworze i istnym huraganie emocji udało się zachować niemalże stoicki spokój. Przynajmniej jeśli chodzi o barwy, które cały czas pozostawały soczyste i nasycone, nie popadając ani w matowość, ani w ewentualne przesaturowanie. Pierwszą z ww. anomalii często można zaobserwować w zbyt ofensywnie podchodzących do tematu konfiguracjach – na pierwszy plan wysuwają się kontury i nazbyt wyostrzone detale, lecz po gdzieś po drodze gubi się informacje nt. faktury i właśnie barw wypełniającej je tkanki. A pewna przesadna, pocztówkowa i prawdę powiedziawszy nierealna kolorystyka pojawia się w systemach cierpiących na niedobory natury energetycznej. Z Sequela połączonego XLRami z Pulsare dźwięk był podawany blisko, lecz bez napastliwości, z odpowiednim oddechem i prawidłową gradacją planów. Nawet w kulminacyjnych momentach nie zdołałem przyłapać go na próbach upraszczania, czy też szukania drogi na skróty polegającej na skupianiu uwagi słuchacza na pierwszym planie zlewając dalsze w impresjonistyczny galimatias.
Kilkunastodniowa obecność niebanalnego zarówno pod względem wzorniczym, jak i sonicznym Avida Sequel w moim systemie niestety musiała dobiec końca i ze szczerym, niekłamanym żalem zmuszony byłem zapakować uroczego Anglika w karton. Jednak cieszę się, że nawet przez tak krótki okres miałem możliwość poznania nader ciekawego pomysłu na połączenie zalet lekkich konstrukcji odsprzęgniętych, oraz budzących respekt swoimi gabarytami mass-loaderów. Angielskim konstruktorom mariaż tych dwóch, jakże odległych, przynajmniej pozornie, ideologii wyszedł wybornie. Zwarta bryła, zaawansowana technologia i wyśmienite brzmienie są tego najlepszym dowodem.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
Dystrybucja:
Avid Audio – Intrada
SME – RCM
Goldring – Rafko
Ceny:
Sequel SP (czarny/ srebrny) – 27 500 zł
Pulsare II Phono (czarny / srebrny) – 21 500 zł
SME 309 – 7 700 zł
Wkładka MC – Goldring Legacy (GL0007M) – 3 399,00 zł
Dane techniczne
SEQUEL SP:
Napęd: podwójny pasek
Prędkości obrotowe: 33,3 i 45
Masa talerza: 6,7Kg
Łożysko: hartowana stal nierdzewna
Punkt podparcia: węglik spiekany/ szafir
Zawieszenie: 3-punktowe, sprężyny pionowe, elastyczne obręcze poziome; pionowo 3,2Hz, poziomo 4,5Hz
Ramiona: standardowo przygotowane do SME, można zamówić adaptery do innych ramion
Silnik: synchroniczny 24V AC, 140mNm
Zasilacz: zewnętrzny przełącznik obrotów DSP Vari-SPeed
Zasilanie: 100-240V 50/60Hz (zależnie od regionu), pobór prądu maks. 20W
Wymiary: całkowite 425 x 370 x 205mm (szer. x głęb. x wys.); w podstawie 375 x 325mm (szer. x głęb.); zasilacz 250 x 215 x 95mm
Waga netto: 12,3kg gramofon; 3,5kg zasilacz
Wymiary opakowania: 450 x 480 x 500mm
Waga brutto: 20Kg
Przedwzmacniacz gramofonowy Avid Pulsare II:
Sygnał/ szum: < -81dB MM; <-67dB MC
Zniekształcenia: < 0.001%
Krzywa RIAA: 5Hz – 70kHz +/-0.5dB
Wzmocnienie: 40dB – 50dB – 60dB – 70dB
Wybór rezystancji: 10R – 30R – 100R – 300R – 500R – 1k – 5k – 10k – 47k – własna
Wybór pojemności: 100pf – 200pf – 500pf – 1.5nf – 10nf – 20nf
Zasilacz: podwójnie stabilizowany transformator 300VA
Zasilanie: 100-240V AC, 50/60Hz (zależnie od regionu); pobór prądu maks. 10W
Wymiary: 290 x 240 x 100mm (szer. x głęb. x wys.)
Waga netto: Przedwzmacniacz – 3,8 kg; zasilacz – 6,4 kg
Wymiary opakowania: 360 x 310 x 290mm (szer. x głęb. x wys.)
Waga brutto: 12 kg
Goldring Legacy:
Specyfikacja Przetwornika:
Pasmo przenoszenia: 20-22.000 Hz (±3 dB)
Zasada działania: MC
Balans kanałów: 1dB przy 1 kHz
Separacja kanałów przy 1 kH: 25 dB
Czułość: 0,25 mV
Specyfikacja elektroniki:
Rezystancja: 100 Ohm
Pojemność: 100-1000 pF
Indukcyjność wewnętrzna: 3 uH
Rezystancja wewnętrzny: 7 Ohm
Specyfikacja mechaniczna:
Szlif: Vital (podobny do Shibata), typu fine line
Masa ekwiwalentna końcówki: 0,6 mg
Zalecana siła nacisku: 1,5 – 2,0 g
Kąt nachylenia igły: 20°
Wymienna igła: NIE
Mocowanie: 1/2″
Masa: 8 g
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC; Avid Pulsare II
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Vitus Audio RI-100
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Zingali Home Monitor 2.8 Plus
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód LC-2mk2
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H
Opinia 2
Trochę to trwało, ale w końcu udało nam się rozwiązać worek ze źródłami analogowymi. To nader delikatna gałąź handlu i wielu liczących się na rynku dealerów, pomimo powrotu tego formatu do łask, niechętnie przekazuje gramofony do testów, mało znanym w tym światku recenzentom. Osobiście nie uważam się za znawcę i kilkukrotny brak odzewu po wstępnych rozmowach w tej materii, nader delikatnie pokazał moje miejsce w szyku. Nie przejmując się tym, robiłem swoje i eksplorację tej dziedziny audio rozpocząłem od phonostage’y. Seria testów urządzeń z różnych pułapów cenowych pozwoliła na stworzenie własnej siatki punktów odniesienia, czyli co i na jakim poziomie powinno się znajdować. W międzyczasie odbyło się kilka ustaleń zbliżających mnie do najważniejszego elementu tej zabawy, lecz dopiero pojawienie się legendarnego Linn’a, sprawiło iż stałem się dość wiarygodnym i posiadającym wystarczające kompetencje słuchaczem. Prawdopodobnie były również inne czynniki przemawiające za moją kandydaturą – używanie od kilku ładnych lat źródła na dość wysokim poziomie, przedkładanie tego formatu nad zerojedynkowy (nie ortodoksyjnie), spore niezobowiązujące osłuchanie różnych konstrukcji i fakt zdecydowanie większych zbiorów winylowych niż CD. Drapak ze Szkocji (Linn Sondek) był punktem „zero” w mojej winylowej drodze, a jego pojawienie się na naszych łamach, potwierdziło starą zasadę: „Co się odwlecze, to nie uciecze”. Jego postrzeganie na rynku techniki analogowej, również miało sporo do powiedzenia i dzięki takiemu otwarciu już z większą swobodą mogę planować wiele ciekawych recenzji. Tymczasem Marcin idąc za ciosem, postanowił skontaktować się z dealerem innego brytyjskiego producenta gramofonów – przepraszam Szkotów, ale administracyjnie są zaliczani do Wielkiej Brytanii – i tym razem rozmowy również zakończyły się sukcesem. Jako owoc tych ustaleń w moich skromnych progach zawitała dystrybuowana przez poznańską Intradę marka AVID z modelem SEQUEL SP, wyposażonym w ramię SME 309 I wkładkę Goldring Legacy MC.
AVID nie jest tak legendarną marką jak testowany niedawno Linn, ale jego mocna pozycja na światowych rynkach, udowodniła, że nie jest chwilowym wyskokiem nawiedzonego wielbiciela analogu. Konstrukcja w swoich założeniach jest podobna do szkockiej, jednak odsprzęgane są zdecydowanie większe masy talerz i subchasis. Ja raczej zakwalifikowałbym go jako miękko zawieszonego massloadera, przypominającego takim podejściem wygaszania wibracji, innego giganta w tym segmencie, jakim jest również brytyjskie SME. Sama inżynieria izolacji trochę się różni, ale zasada miękko zawieszonych dużych mas, pozwala zaliczyć ich do tej samej szufladki. Mimo, że są konkurentami, nie zwalczają się wzajemnie, a obustronny szacunek potwierdza fakt standardowego przygotowania AVID’a do montażu ramion spod szyldu SME. Model Sequel SP to postawiona na trzech solidnie wyglądających pylonach, podtrzymująca dolną podstawę konstrukcja. Każda kolumna poniżej dolnego chassis jest stopą regulacyjną poziom całego werku. Część górna kolumn nośnych ma więcej zadań i jest cylindrem, w którym umieszczono sprężyny odprzęgające całość w osi pionowej, jak również punktem zaczepienia gumowych ringów, niwelujących ruchy poziome. Dla perfekcyjnego ustawienia poziomu konstrukcji, oprócz dolnych regulatorów całości, wewnątrz sprężyn mamy dodatkowe śruby regulacyjne poziom subchassis, będącego platformą nośną ramienia i łożyska z ciężkim talerzem. Sprężyny jak wiadomo, są elementami tracącymi swoje właściwości na przestrzeni czasu i drobne korekcje zmniejszenia strzałki ugięcia wykonujemy specjalnym dostarczonym w komplecie imbusem. Wszystkie modele AVID’a w standardzie posiadają nakręcany na oś talerza docisk płyt. Zastosowano gwint o dużym skoku, tak więc operacja montażu jest szybka. A, że obecność tego dodatku przynosi same pozytywne efekty, tym bardziej ta czynność staje się niezauważalna – przynajmniej dla miłośnika tego formatu, gdyż oponent zawsze znajdzie jakieś „ale”. Talerz gramofonu napędzany jest bezpośrednio przez dwa ringi z silnika usytuowanego pod nim z lewej strony urządzenia na dolnej platformie nośnej. SEQUEL SP do testów trafił w postaci rozłożonej na czynniki pierwsze, lecz jego montaż nie przysporzył nam zbyt wielu problemów. Jedynie proces zakładania pasków napędowych na znajdujący się pod talerzem silnik pochłonął kilka minut, jednak jest jak najbardziej do ogarnięcia. Ustawienie w docelowym miejscu, wypoziomowanie całości, drobna kontrola regulacji parametrów ustawienia ramienia wraz z wkładką, podłączenie zewnętrznego umożliwiającego swobodną zmianę prędkości obrotowej (33 i 45) zasilacza, sprawdzenie generowanych prędkości i zaczynamy zabawę w analog.
Gdy bohater testu w pełnej krasie zaprezentował się na docelowym miejscu, wiedziałem, że to nie przelewki. Cena zestawu oscyluje w granicach 40 tys złotych i kpiną z docelowego klienta byłoby jedynie dobre granie. Ten pułap cenowy wymaga od urządzenia próby wspięcia się na szczyty możliwości danego formatu, a nie miłego dla ucha pitu-pitu. Byłem ciekawy jak wypadnie pierwszy nasz kontakt, ale nieopatrznie postanowiłem zacząć od sesji zdjęciowej, będącej ważnym elementem naszych recenzji. Dla uatrakcyjnienia tego procesu, przypadkowo wydłubałem wydane przez Pacific Jazz stare monofoniczne, japońskie wydane na grubym bordowym winylu (już w tamtych czasach bawili się w takie atrakcje) tłoczenie: „WES MONTGOMERY WITH BUDDY & MONK MONTGOMERY”. Gdy robiłem zdjęcia i płytka grała sobie całkowicie niezobowiązująco, dostałem pierwszy pozytywny strzał w organy odpowiadające za czerpanie przyjemności z percepcji muzyki. Jednym z wykorzystanych podczas sesji nagraniowej instrumentów był wibrafon, który jest w czołówce moich ulubionych przerywaczy ciszy. Dobrze zebrany na stół mikserski, zmasterowany i wytłoczony, potrafi przyćmić inne towarzyszące mu generujące dźwięk instrumenty. W usłyszanym wydaniu zmusił mnie do przerwy w fotografowaniu i przesłuchania płyty od deski do deski, bez zważania na monofoniczne wydanie. Tak dobrze jak na tym krążku, wypada dość rzadko i to w materiale stereofonicznym. Nasycenie, barwa i rzadko spotykana mięsistość, rozkładała mnie na łopatki. W ogóle cały materiał brzmiał dziwnie dobrze jak na tak wiekową sesję. Po tym wydarzeniu wiedziałem już, że konstruktorzy z Anglii nie odcinają kuponów, tylko proponują dźwięk adekwatny do ceny, jakiej żądają. A to był jedynie niezobowiązujący początek przygody, który zapowiadał dalsze, potwierdzające umiejętności AVID’a pozytywne odczucia. Po takim starcie już ze stoickim spokojem przeszedłem do następnej płyty, ale ta pierwsza pokazująca jego łatwość do osiągnięcia swobody, otwartości i gładkości grania nawet wymagających realizacji pozwalała na dość losowe wybory z posiadanej płytoteki. Może zdarzyć się przypadek, że takie urządzenie zakupi miłośnik ostrej muzyki z pod znaku ciężkiego metalu – „wolność Tomku w swoim domku” i postanowi maltretować siebie wraz z sąsiadami taką energetyczną muzą, czerpiąc z tego tak jak ja przyjemność, ale jako miłośnik przyjaznych dla środowiska dźwięków, położyłem na talerzu trzyczęściowy album szkockiej oficyny Linn Records zatytułowany „Messiah” Georga Frideric’a Handel’a.
Po pierwszym dość przypadkowym, ale pozytywnym kontakcie fonicznym z wydawnictwem Linn-a powiedziałem – sprawdzam, co kolega z wysp brytyjskich ma do powiedzenia współpracując z idealnym materiałem źródłowym. To, że umie się upiększać dawno zapomniane projekty muzyczne, nie oznacza mistrzostwa we wszystkich aspektach. Takie homogenizowanie może odbić się czkawką, jak uśrednienie i pozbawienie drapieżności całego przekazu. Opuściłem ramię na pierwszą stronę pierwszego krążka i zamieniłem się w słuch. Początek to wiele mówiące o reprodukowanej wirtualnej scenie partie instrumentalne, ale ja czekałem na wokalistykę. Chór umiejętnie porozrzucany przez realizatora może pokrzyżować szyki niejednemu „faworytowi, ale nic takiego się nie stało. Zasygnalizowane wcześniej umiejętności, teraz pokazane były w pełnej krasie. Gradacja planów, czytelność źródeł pozornych, nasycenie zwiększające namacalność, rozdzielczość i dziwna miękkość grania przy zachowaniu dobrej konturowej podstawy basowej, wciągnęła mnie w wir doznawanych emocji. Nie wiem jak inżynierowie z Anglii to zrobili, ale przy takiej gęstości przekazu, powinno coś niedomagać, tymczasem wszystko było idealnie zbilansowane. Większość firm dociążając pasmo, traci na zwiewności górnych rejestrów i czytelności dolnych częstotliwości, a tutaj tego nie ma. Wszystkie wymienione aspekty sprawiają złudzenie ciemnego jak węgiel tła, co pozwala na wyłapywanie drobnych poszukiwanych przez audiofili smaczków. Brawa dla tego seta za umiejętne podgrzanie atmosfery bez mogącego wystąpić przy takich zabiegach zmulenia. Oczywiście nie ma tak dobrze i wspomniany wcześniej wielbiciel „trash metalu”, odczuje pewne zaokrąglenie dźwięku. Dla wielu taka gra będzie zaletą, ale gusta są różne i należy skonfrontować tą propozycję źródła analogowego ze swoim repertuarem i oczekiwaniami. Ta grubsza kreska rysująca spektakl muzyczny, w moim odczuciu jest zaletą i raczej przynosi wiele dobrego przy krążkach z dawnych lat i dlatego dalsze prace testowe z fantastycznie prezentującym się od strony wizualnej AVID’em, przeprowadziłem z takim repertuarem, delektując się efektem końcowym. Jednak jak to zwykle bywa, przychodzi czas na ostatnie starcie i musiałem potraktować czarującego Anglika, mocno osadzoną w najniższych składowych muzyką elektroniczną. Massive Attack, już kilka razy pokazało jak radzić sobie takimi „wszystko umiejącymi narcyzami”, ale miałem nadzieję, że i ta próba okaże się bułką z masłem dla bohatera testu. Elektronika ze względu na wygenerowane sztucznie dźwięki ma to do siebie, że testowanie na niej, ograniczam do umiejętności radzenia sobie z zbytni zlaniem dolnych składowych i utemperowania jazgotliwości wysokich tonów. Przesłuchawszy całe trzypłytowe wydanie stwierdzam, iż nawet w tej ciężkiej odmianie generowania fal akustycznych SEQUEL SP wypadł dobrze. Kiedy trzeba masował wnętrzności, nie drażnił nadmiernym krzykiem na górze, pokazując bardziej cywilizowane oblicze tej muzyki. Nie twierdzę, ze tak powinno być, ale jeśli potencjalny słuchacz ma na uwadze swoje narządy słuchu, przyzna mi rację, że to jest przyjemnie podany rodzaj muzyki.
Próbując na koniec ocenić występ przedstawiciela z Anglii, muszę przyznać, iż zaskoczył mnie swoim pomysłem na efekt finalny. Soczyste, a przy tym czytelne granie, na pewno skusi wielu przyszłych klientów. Najlepsze jest to, iż ten koloryt nie przeszkadza w czytelności przekazu, kiedy trzeba pozwalając zabłyszczeć talerzom perkusisty. Wszystkie pasma są tak umiejętnie zszyte, że żadne z nich nie wychodzi przed szereg. Jeśli miałbym ocenić docelowego klienta tego produktu, stawiałbym na melomana przedkładającego przyjemność słuchania nad analizę częstotliwości składowych. Należy wziąć pod uwagą, że mój system jest lekko ukierunkowany na barwę i przypuszczam, że już neutralnie grający zestaw, przyjmie z niekłamanym utęsknieniem całość wnoszonych przez gramofon atutów. O krzykliwych zestawach już nie wspominam, gdyż proponowany przez poznańskiego dealera „Intrada” werk marki AVID SEQUEL SP, będzie wprowadzeniem w cechujący się przyjazną dla ucha barwą świat drapania winylu. Klientom słuchającym ciężkiej naszpikowanej w ostre riffy gitar i krótkiej stopy perkusji muzyki, a przy tym dzielącym włos na czworo, radzę posłuchać i zastanowić się, czy taki sposób obróbki sygnału ich repertuaru, nie przysporzy więcej przyjemności. Moim zdaniem dość wysoka dla zwykłego Kowalskiego cena jest adekwatna do oferowanego poziomu odtwarzania, a różnorodność gustów muzycznych nakazuje posłuchać zestawienia w swoim systemie. Nawet niezobowiązujące doświadczenie może okazać się owocne w zakupy, nietuzinkowo wyglądającego i znakomicie grającego gramofonu.
Ps. Gdy test dobiegał końca i SEQUEL SP miał zawitać w pudle transportowym, otrzymałem telefon od dystrybutora, by na koniec posłuchać tego gramofonu w zestawie firmowym z phonostage’m AVID’a i kablami XLR. Zachęcony otrzymaniem dedykowanego PULSARE II PHONO PRE-AMPLIFIER wstrzymałem się z pakowaniem i udałem się po stosowne urządzenie. Pokazanie przez dystrybutora, że dba o zapewnienie synergii, jest warte podkreślenia. Nie wymaga cudów z niczego, tylko prezentuje to, co ma najlepszego w danym zestawieniu. Wpiąłem dostarczone na koniec elementy układanki (pre jest dzielone) i zamieniłem się w słuch. Oczywiście z miejsca słychać było inne podejście do materiału źródłowego, które teraz zostało lekko wyszczuplone, poprawiając obrys dochodzących z kolumn dźwięków, a co za tym idzie dążyło do neutralności. Taki kierunek w stronę równowagi tonalnej zwiększa potencjalną grupę docelową, która nie musi już szukać pasującego brzmieniowo phonostage’a, a zdobyte tym sposobem doświadczenie pozwala mi stwierdzić , iż jest to dobrze zestawiony set i nabywca będzie usatysfakcjonowany. Ze swej strony mogę dodać, iż sam gramofon ma o wiele większy potencjał. Gro testu przeprowadziłem z przedwzmacniaczem phono prawie dwa razy droższym niż PULSAR II i SEQUEL SP pokazał, że można lepiej. A z tym już tak różowo nie bywa i często zbyt wyrafinowane urządzenie pokazuje słabości tego tańszego. Tymczasem mariaż katowickiej Therii z testowanym gramofonem lśnił głębszą i napowietrzoną sceną, ciemniejszym tłem i trójwymiarowością źródeł pozornych. Niestety takie frykasy kosztują, ale tą wyliczanką chciałem pokazać możliwości tego zajmującego środek oferty SEQUEL’a SP. Po wielu porażkach takich połączeń, ten występ jest potwierdzeniem znacznie większych możliwości AVID’a. Brawo.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”