1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Ayon CD-1sx

Ayon CD-1sx

Wstęp do niniejszej recenzji powstawał nieco dłużej niż zwykle. Z jednej strony za przyczynę takiego stanu rzeczy mogę obwiniać wszechobecną, oczywiście w ramach oferty producenta unifikację a z drugiej niezaprzeczalną rozpoznawalność lansowanego od lat designu. W tym momencie uruchomiłem zapewne tryby i mechanizmy odpowiedzialne za skojarzenia, oraz szybki select na bazie znanych Państwu marek. Zapytania w większości przypadków zwrócą podobne wyniki – Accuphase, Ayon, McIntosh, Pathos, Soulution, etc. Dodatkowo uwzględniając dynamikę fluktuacji poszczególnych modeli i obszerność portfolio prawdopodobieństwo wskazuje na … Austriaka. Tak też jest w istocie – mowa o Ayonie, który od lat potrafi zaskakiwać wszystkim, tylko nie wyglądem. W związku z powyższym zachodzi uzasadniona obawa, że fakt pojawienia się kolejnego, nowego urządzenia, bądź nowszej – udoskonalonej wersji modelu już egzystującego na rynku po prostu przejdzie niezauważony. Proszę sobie wyobrazić stres producenta i dystrybutorów, trud związany z koniecznością promocji czegoś, co wygląda praktycznie tak samo jak model właśnie wycofywany z katalogu. Najogólniej rzecz ujmując sytuacja nie do pozazdroszczenia, chyba że … zamiast tracić fundusze na kolejne liftingi i konsultacje ze specami od wzornictwa przemysłowego wszystkie moce przerobowe kierowane są na poprawę parametrów technicznych, oraz co powinno być powszechne i oczywiste – brzmienia. W przypadku Ayona tak właśnie jest – design obudów pozostaje bez zmian, za to ewolucja zachodząca w trzewiach pozwala sukcesywnie wspinać się po szczeblach drabiny audiofilskiego zaawansowania. Dodatkowo nie do przecenienia pozostaje fakt, iż owa niechęć konstruktorów Ayona do wprowadzania znaczących, czy choćby widocznych na pierwszy rzut oka zmian, szczególnie jeśli chodzi o źródła, staje się okazją, furtką dla tych, którzy rozwój swoich systemów z wrodzonej skromności wolą zachować na prywatny użytek i zbytnio się z faktem przesiadki na nowszy model nie obnosić i afiszować, np. przed żoną. Żarty żartami, ale w powyższym zdaniu jest całkiem spore ziarnko prawdy. Przecież mając już odpowiednio skonfigurowany i spełniający nasze wymagania system niespecjalnie mamy ochotę na wizualną rewolucję. Mając zatem zdefiniowany target, czyli grupę docelową – potencjalnych nabywców mam przyjemność przedstawić bohatera dzisiejszego testu – odtwarzacz Ayon CD-1sx.

Patrząc chronologicznie i opierając się na firmowej symbolice 1sx należy do przedstawicieli czwartej generacji odtwarzaczy. Jest najmłodszy z rodu zapoczątkowanego przez CD-1 a potem podtrzymywanego przez CD-1s i CD-1sc. Tak przynajmniej podpowiadają archiwalne artykuły i logika, choć ta jak wiadomo w przypadku audio nie zawsze sprawdza się w praktyce. Podobnie jest tym razem. Okazuje się bowiem, iż zgodnie z genealogią wyznawaną, przez jakby nie było najlepiej zorientowanego w temacie, konstruktora i właściciela marki – Gerharda Hirta 1sx należy do … trzeciej a zarazem ostatniej (przynamniej na razie) generacji odtwarzaczy. Protoplastą, praprzodkiem i przedstawicielem pierwszej generacji był wprowadzony w 2006 r CD-1. Generacja druga – budowana niemalże od podstaw objęła swym zasięgiem zarówno CD-1s, jak i późniejszy model CD-1sc, który w tzw. międzyczasie występował w dwóch wersjach. Trochę to zagmatwane, ale taka jest oficjalna wersja wydarzeń. Ponadto okres dynamicznych zmian powoli odchodzi do lamusa a opierając się na deklaracjach pana Hirta złożonych przez niego podczas naszej niedawnej wizyty w krakowskiej siedzibie dystrybutora przez dłuższy czas możemy liczyć na ustabilizowanie portfolio.

Trudno nie zauważyć, że tym razem nie rzucałem się na jeszcze pachnącą fabryką nowość, lecz będąc w pełni zadowolony ze stanu posiadania CD-1sc spokojnie obserwowałem rozwój wydarzeń od mającej na przełomie 2013 i ubiegłego roku premiery 1sx. Traf jednak chciał, że podczas ostatniego Audio Show Gerhard Hirt spytał mnie niezobowiązująco jak oceniam jego najnowszą wersję 1-ki. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem wtenczas, że jakoś tak się złożyło, że nie miałem przyjemności, choć na usprawiedliwienie wspomniałem o krótkim, acz intensywnym epizodzie z 3sx-em w ramach testu systemu marzeń Octave.  Usłyszałem wtedy, że w takim razie koniecznie muszę nadrobić zaległości i posłuchać 1-ki na spokojnie u siebie. Tak też się stało, gdyż już kilka dni po wystawie otrzymałem przywiezionego prosto z Austrii, fabrycznie zapieczętowanego i zdrowo wymrożonego w drodze (gratisowy zabieg cryo) CD-1sx.
Mówi się trudno. Mleko się wylało i chciał nie chciał przyszło mi być arbitrem w bratobójczej walce mającej dać odpowiedź, czy lepsze będzie wrogiem dobrego. Co prawda mój sceptycyzm był dość płytki, gdyż nauczony doświadczeniami z 1sc (wersja z maja 2011 nie wkomponowała się w mój ówczesny system, tak jak 07s, lecz już w styczniu 2013 r. „drobny tuning”, odczynienie czarów i dodanie asynchronicznego USB DACa spowodowały w pełni świadomą rewizję moich poglądów w stosunku do 1-ki) wiedziałem, że w Ayonie nic nie dzieje się bez przyczyny.

Akapit poświęcony aparycji CD-1sx z powodzeniem mógłbym przekopiować ze swoich archiwalnych zapisków dotyczących wcześniejszych wersji tego dyskofonu i prawdę powiedziawszy niewiele minąłbym się z rzeczywistością, choć uczciwie trzeba przyznać, że zabawa „znajdź 5 różnic” pomiędzy CD-1sc a CD-1sx wcale nie byłaby taka trudna. Pomijając fakt, że obudowa jest niezmiennie tak samo pancerna, zaokrąglona na rogach i wykonana z anodowanych na czarno, szczotkowanych aluminiowych sztab o grubości ok. 5mm i cały czas mamy do czynienia z top-loaderem to jednak, co nieco uległo zauważalnym zmianom. Po pierwsze nieco urósł umieszczony na froncie rubinowy wyświetlacz dot-matrix, który oprócz podstawowych informacji o zawartości odtwarzanych krążków w polu głównym i uaktywnieniu upsamplingu do 24 Bit / 192 kHz, tym razem dzieli się z użytkownikiem również danymi dotyczącymi częstotliwości próbkowania sygnału wejściowego, jego rodzaju – PCM / DSD, oraz aktywnym filtrze – Filter1/Filter2.
Górna powierzchnia gości standardową dla Ayona otoczoną polerowanym aluminiowym pierścieniem akrylową, zdejmowana pokrywę transportu i rządek podstawowych przycisków nawigacyjno – funkcyjnych (regulacja głośności, wybór źródła) z uroczymi czerwonymi aureolkami szalenie ułatwiającymi obsługę odtwarzacza podczas nocnych odsłuchów a jednocześnie niepotrzebnie nie absorbujących uwagi. Z racji zastosowania lampowego stopnia wyjściowego w tylnej części płata górnego zamontowano otwory wentylacyjne, zabezpieczone eleganckimi chromowanymi kratkami.
Najwięcej zmian zaobserwować można na panelu tylnym. Oczywiście zachowany został symetryczny rozkład występujących w wersjach XLR i RCA analogowych wyjść sygnałowych, centralnie umieszczonego, zintegrowanego z bezpiecznikiem gniazda zasilającego IEC, oraz z lewej strony sekcji interfejsów cyfrowych pod postacią wejść optycznego, koaksjalnego i USB, oraz wyjścia koaksjalnego z pobliskim wskaźnikiem polaryzacji zasilania a z prawej hebelkowych przełączników określających tryb pracy urządzenia. Jednak diabeł tkwi w szczegółach. Oprócz obecnych w poprzedniej wersji dwupozycyjnych hebelków odpowiedzialnych za pracę stopnia wyjściowego (Normal/Direct amp) i wzmocnienie (High/Low)  selektorowi wyjść analogowych przybyła dodatkowa opcja. Co prawda tak jak dotychczas do wyboru są terminale RCA i XLR, lecz osoby niezdecydowane, bądź używające 1-ki w bardziej rozbudowanych systemach, mogą pozostawić włączone obie pary terminali. Niestety powyższa opcja wiąże się z degradacją jakości dźwięku, lecz skoro została dodana to najwidoczniej takie były oczekiwania rynku.
Włącznik główny ulokowano standardowo niedaleko krawędzi, w lewym rogu płyty spodniej, co akurat w przypadku Ayona spokojnie możemy uznać, za całkowicie oczywiste.

Tytułowy odtwarzacz jest pierwszym na świecie lampowym playerem CD z wejściem USB DSD a cała sekcja przetwornika (ESS 9018) jest w pełni symetryczna. Podobnie z resztą jak cały analogowy tor wyjściowy oparty na triodach 6H30 z układem prostowniczym w postaci lampy 6Z4, dzięki czemu CD-1sx powinien znacznie lepiej niż jego przodkowie sprawdzać się bezpośrednio wpięty w końcówkę mocy. Dostępna z poziomu pilota/przycisków na płycie górnej (odłączana) regulacja głośności wbrew pojawiającym się od czasu do czasu plotkom, dokonywana jest w domenie cyfrowej, więc o ile na początku z powodzeniem można z niej korzystać, to warto w planach na przyszłość uwzględnić bądź to przesiadkę na 3sx-a, bądź zakup zewnętrznego przedwzmacniacza.
Zmiany w stosunku do poprzednika widać już po zdjęciu akrylowego wieka transportu.
Uczciwie przyznam, że przyzwyczajony do zintegrowanego z pokrywą docisku w modelach 07s i 1sc dość niechętnie sięgnąłem po odwołujące się do przeszłości rozwiązanie z niezależnym krążkiem dociskowym. Do przeszłości? Oczywiście. Może nie wszyscy pamiętają, ale w 2006 r., kiedy na rynku pojawiła się pierwsza wersja jedynki wyposażona w napęd Sony z głowicą KSS-213 na płytę kładło się lekki aluminiowy krążek. Teraz jest podobnie, choć przy napędzie Stream Unlimited waga krążka przestała mieć większe znaczenie ze względu na zastosowanie dociskających go magnesów. Co prawda nic mi nie wiadomo, aby Gerhard Hirt rozważał również powrót do srebrnych obudów i błękitnego podświetlenia przycisków (czarne wersje miały wtedy, tak jak dzisiaj czerwone aureolki), ale niewątpliwie jesteśmy świadkami pewnego powrotu do przeszłości. Mniejsza jednak z tym. Ewolucja najwyraźniej ma swoją cenę i nadszedł czas na zmiany.
Zanim przejdę do opisu walorów brzmieniowych wspomnę jeszcze o tym, że producent od lat konsekwentnie odradza stosowanie dysków „przyśpieszających wygrzewanie, ponieważ niektóre z takich płyt w rzeczywistości mają szkodliwy wpływ na wydajność systemu”. Zamiast tego zaleca 30-50h okres wygrzewania podczas normalnego odtwarzania muzyki. Trudno się z powyższą tezą nie zgodzić, gdyż akurat „repertuar” zapisany na rozgrzewająco-docierających krążkach nawet przy Sepulturze, Prodigy i Lutosławskim wypada na moje ucho zdecydowanie zbyt niestrawnie. Żarty żartami, ale już kilkukrotnie spotkałem się z sytuacją, gdy po cudownej demagetyzacji, czy innej –zacji nieszczęśnicy przez kilka-kilkanaście dni starali się przywrócić swoim systemom wcześniejsze brzmienie.

Może to nerwica natręctw, powoli rozwijająca się fobia a może tylko najzwyklejsza audiophilia nervosa w chronicznej postaci, lecz tak jak dotychczas również i tym razem już podczas wstępnej fazy testów z odpowiednią troską zająłem się tematyką zasilania. Z wieloletniej autopsji wiem, iż akurat na to, podobnie jak na okablowanie sygnałowe Ayony są po prostu czułe i żadnej Ameryki w tym momencie nie odkrywam. Z moim dyżurnym przewodem zasilającym Organic Audio było oczywiście dobrze, jednak taką konfigurację uznałem jedynie za punkt wyjścia a zarazem odniesienia do 1sc. Przesiadka na niedawno wprowadzonego przez Duńczyków do oferty Organic Audio Power Reference pokazała aż nadto wyraźnie jak bogate pokłady muzykalności drzemią w najnowszej inkarnacji jedynki. Dźwięk nabrał soczystości i zwiększył swój wolumen, przez co Ayon zagrał większym, bardziej sugestywnym, lecz dalekim od sztucznego napompowania dźwiękiem. Jako materiału testowego użyłem albumu „La Stravaganza” Vivaldiego (Rachel Podger/ ARTE DEI SUONATORI Baroque Orchestra), na którym idealnie słychać każdą, nawet najmniejszą zmianę w torze. Klasyczne instrumentarium i wirtuozerska gra solistki, oraz towarzyszących jej muzyków tylko potwierdzały sensowność moich poszukiwań. Blask i czytelność górnych rejestrów, homogeniczność całego pasma i świetne oddanie mikrodynamiki przy cichych pasażach dostarczały słuchaczom kolejnych emocji. Jednak tego, co nastąpiło po przełączeniu na testowanego równolegle Furutecha Nanoflux przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Taką przestrzenią, głębią i wręcz holograficznie zaprezentowaną gradacją planów odtwarzacz za 16 kzł nie miał prawa zagrać i w większości przypadków reprezentanci pułapu do 20 – 25 kzł tak nie grają. A tu proszę. Jednak można, szkoda tylko, że takim kosztem (cena przewodu przekraczała cenę CD). Zdecydowanie taniej wyjdą za to zabawy wszelakiej maści akcesoriami antywibracyjnymi, bo na to, na czym 1-ka stoi też jest wrażliwa.
Wróćmy jednak do muzyki, bo nad tym, że w jakikolwiek sposób odtwarzacz dopieścimy on z pewnością nam się w dwójnasób odwdzięczy trzeba przejść do porządku dziennego.
Nawet na tak prostych i do bólu pesymistycznych, dołujących utworach jak „My Shit’s Fucked Up” z „Life’ll Kill Ya” Warrena Zevona ładunek emocjonalny i ewidentne pogodzenie się z losem wciągały słuchacza w całkowicie odizolowany od pędzącego otoczenia mikrokosmos. Ograniczone do niezbędnego minimum instrumentarium, blisko „zdjęty” wokal i zapominamy o wszystkim, czas staje się pojęciem względnym. Podobna „magia” działa się przy „American IV: The Man Comes Around” Johnny’ego Casha, czy “You’ll Never Get to Heaven” Billa Morrissey’a. Może powyższy repertuar nie był zbyt optymistyczny, ale właśnie na nim – surowym, całkowicie pozbawionym lukru muzycznym testamencie można było nabrać dystansu i właściwej perspektywy do nieuchronnie przeciekającego nam przez palce życia. Jako przysłowiowy gwóźdź do trumny depresyjnych klimatów posłużył mi „Make It Rain” w wykonaniu Eda Sheerana pochodzący z ostatniego  (definitywnie i nieodwołalnie) sezonu „Sons of Anarchy”. Proszę mi wierzyć, bądź nie, ale po takim catharsis nawet jak się nie paliło przez kilkanaście lat korci, oj korci, żeby ….
Ścieżka dźwiękowa z „The Last Action Hero” to oczywiście zupełnie inna estetyka, ale nadal daleka od gładkości i słodyczy. Otwierający album „Big Gun” AC/DC odtworzony przez Ayona działał równie pobudzająco jak podwójne espresso uszlachetnione kropelką, bądź dwiema jakiegoś zacnego highlanda z beczek po sherry oloroso. Zadziorne, szorstkie, proste granie nie pozwalało spokojnie usiedzieć w miejscu z łatwością podnosząc ciśnienie i przyspieszając tętno. Podobnie pulsujące i od lat tak samo świetnie bujające „Cock The Hammer” Cypress Hill. Trudno doszukać się w tych rytmach jakiejś niezwykłej wirtuozerii i audiofilskiego skupienia, cyzelowania niuansów, ale akurat nie tego po jegomościach w przydużych ciuchach się oczekuje. Ma być niegrzecznie, brudno i tak właśnie jest.
Bardzo sugestywnie wypadł również „Dead Already” Thomasa Newmana pochodzący ze ścieżki dźwiękowej „American Beauty”. Zaskakująco nisko schodzący bas w całym swoim zakresie był nie tylko doskonale zróżnicowany i sprężysty, lecz również wyczuwalny – potężny a jednocześnie zwinny. Konturowość i motoryczność tego zakresu spokojnie można określić jako co najmniej jako bardzo dobrą a jeśli u kogoś coś się zlewa i rozmywa, to sugeruję przestać obwiniać bogu ducha winny odtwarzacz a zająć się resztą toru, bo to tam należy szukać źródeł problemu. Zjawiskowo obszerna scena z niemalże ambientowo pojawiającymi się znikąd dźwiękami to tylko jedna z niespodzianek, jakimi zdolny uraczyć jest nas Ayon, jeśli tylko nadarzy się ku temu sposobność.
Właśnie w sposobie kreowania przestrzeni, oraz precyzji definiowania zarówno konturów, jak i stabilności lokalizacji źródeł pozornych należy upatrywać różnic pomiędzy wersją SX a poprzednią SC. Podobnie jak ze słyszalnym spectrum – jakby bas schodził niżej a wysokie tony podniosły o kilka cm ustawioną dotychczas poprzeczkę. Generalnie w testowanym CD-ku dźwięk wydawał się bardziej organiczny, mocniej osadzony w średnicy, lecz jednocześnie, o czym przed chwilą wspomniałem, pozwalający cieszyć się szerszym pasmem. Wcześniej było dobrze, ba śmiem twierdzić, ze bardzo dobrze i gdybym nie mógł porównać obu odtwarzaczy 1:1 pewnie nadal trwałbym w błogostanie zadowolenia. Niestety, bądź stety, technika cyfrowej obróbki sygnałów audio zrobiła kilka kroków do przodu a i Gerhard Hirt ze swoim zespołem R&D nie ograniczał się tylko do popijania kolorowych drinków z parasolką wylegując się na którejś z karaibskich plaż. I to słychać. Dla ostatecznego potwierdzenia powyższych obserwacji sięgnąłem po ścieżkę z „Avatara” autorstwa Jamesa Hornera, która w zamyśle miała być pożegnalną.
Zamiast jednak spakować recenzowany odtwarzacz i odesłać do dystrybutora najpierw szukałem coraz to nowych wymówek, aby jeszcze posłuchać, wyłapać jakiś niuans, detal, który pozwoli mi się do czegoś przyczepić, znaleźć jakieś cholerne „ale” i ze spokojnym sumieniem, a raczej marną jego pozostałością, zakończyć test. I co? I nic. Nawet do konieczności każdorazowego zdejmowania i zakładania krążka zdążyłem się przyzwyczaić.  Po prostu klęska urodzaju a Ayon CD-1sx pasował jak dobrze obstalowane buty. Summa summarum w kartonie wylądował 1sc a jego miejsce zajął CD-1sx. Sprawami spedycyjnymi zajmę się … A nie, w tej rubryce należy wpisać „nie dotyczy”.

Siadając do testu miałem świadomość, że Ayon CD-1sx, podobnie jak jego poprzednicy to prawdziwy hit sprzedaży austriackiego producenta. Wiedziałem też, z resztą z pierwszej ręki, ile nerwów, nieprzespanych nocy i nazwijmy to delikatnie „ożywionych” dyskusji musiał zaliczyć Gerhard Hirt, aby tytułowy odtwarzacz trafił na rynek właśnie w takiej – perfekcyjnie dopracowanej formie. Może to dziwnie zabrzmi, ale pomimo posiadanej wiedzy i praktycznie takiej samej ceny, w jakiej sprzedawany był 1sc, tym razem muszę przyznać, że  zaoferowano nabywcom brzmienie warte zdecydowanie większych pieniędzy. Piszę to z pełną odpowiedzialnością doskonale zdając sobie sprawę, że przykład Ayona zaprzecza odwiecznym prawidłom pozycjonowania produktu poprzez jego cenę. Mogą więc Państwo posłuchać CD-1sx i sami wyciągnąć wnioski, albo dalej szukać źródła w granicach 20-25 kzł. Tylko pytanie po co.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Eter Audio / ayonaudio.pl
Cena: 15 900 PLN

Dane techniczne:
Obsługiwane sygnały cyfrowe: 192 kHz/32 bit; DSD 5.6MHz/128
CD-Transport: Stream Unlimited-Austria
Rodzaje lamp: 2x6H30 (SE Triode),1x6Z4(prostownik)
Dynamika: > 118 dB
Poziom wyjścia 1kHz/0,775V-0dB/RCA/LOW 2.2V ustawione lub 0–2.2 V/zmienna rms
Poziom wyjścia 1kHz/0,775V-0dB/RCA/HIGH 4.4V ustawione lub 0–4.4 V/zmienna rms
Poziom wyjścia 1kHz/0,775V-0dB/XLR/LOW 4.4V ustawione lub 0–4.4 V/zmienna rms
Poziom wyjścia 1kHz/0,775V-0dB/XLR/HIGH 8.8V ustawione lub 0–8.8 V/zmienna rms
Impedancja wyjściowa Single-Ended-RCA ~ 300Ω
Impedancja wyjściowa XLR-symetryczne ~ 300Ω
Wyjście cyfrowe: 75Ω S/PDIF(RCA)
Wejście cyfrowe: 75Ω S/PDIF, TosLink, USB 24/192 kHz & DSD
Stosunek S/N: > 118dB
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20KHz (+/- 0.3dB)
Całkowite zniekształcenie harmoniczne przy 1kHz: < 0,002%
Zdalne sterowanie: TAK
Wyjścia analogowe: RCA i XLR
Wymiary (WxDxH)cm: 48x33x12cm
Waga: 13 kg

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– DAC: Bryston BDA-2
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Bryston BDP-2; Astell&Kern AK500N
– Gramofon: Transrotor La Roccia Reference + ZYX 4D; Pro-Ject Xtension 9 EVO z ramieniem PJ 9ccEVO i wkładką Ortofon Quintet Black
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor Prelude; Pro-Ject PHONO BOX RS + Power Box RS Phono
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Trilogy 925
– Przedwzmacniacz liniowy: Abyssound ASP-1000
– Wzmacniacz mocy: Abyssound ASX-1000; Wells Audio Innamorata
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Organic Audio Power Reference; Furutech Nanoflux
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Stillpoints Ultra Mini

Pobierz jako PDF