1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Ayon Crossfire III

Ayon Crossfire III

Opinia 1

Choć dla pokolenia mp3 takie skamieliny, jak lampy elektronowe są całkowicie zamkniętym rozdziałem, to dla każdego, kto przywiązuje choćby odrobinę uwagi do jakości dźwięku nadal mogą stać się jedną z dróg do osiągnięcia pełni satysfakcji. Urządzenia o nie oparte mają zarówno swoich zagorzałych zwolenników jak i przeciwników, a jedni i drudzy swoje osądy często formułują po kontakcie z nie do końca synergicznie dobranymi systemami. Przeciwnicy wytykają takie rzeczy jak: ekonomia – lampy nie są wieczne, możliwości mocowe – łatwiej zbudować mocnego „trana”, zniekształcenia dźwięku i problem z ustawieniem – spore nagrzewanie się urządzenia, wymusza zapewnienie odpowiednich warunków ułatwiających wentylację, itp. Zwolennicy promują natomiast gładkość, mikrodynamikę, barwę i aurę roztaczaną przez świecące bańki. Jeśli ktoś jest ortodoksem skierowanym na tranzystor, nie da się przekonać, ale osoby otwarte może mile zaskoczyć wyrafinowane brzmienie, jakie oferuje świat wzmacniaczy lampowych. Niestety, aby osiągnąć przysłowiową synergię trzeba poświęcić trochę czasu, a jak już się uda, świat staje się piękniejszy.

Za świadomy początek swojej audiofilskiej drogi uznaję właśnie zakup wzmacniacza lampowego z za wschodniej granicy, opartego o lampy 6c33c firmy „Petrus”. Marka ta nie zrobiła oszałamiającego sukcesu na naszym rynku, ale starzy lampiarze na pewno kojarzą tę manufakturę. Zastosowane w „Petrusie” lampy mocy, potocznie zwane „diabełkami”, są najładniej świecącymi ze wszystkich, jakich używa się w konstrukcjach audio, czym oprócz wartości sonicznych mocno wpływają na decyzję zakupu. Później były już wzmacniacze tranzystorowe, ale niewiele brakowało, abym ponownie powrócił do przygody z bańkami. Zaledwie dwa lata przed skompletowaniem systemu Reimyo, z produkcji japońskiej marki wycofano konstrukcje, wykorzystujące kultowe lampy 300B, swoją decyzję tłumacząc zakończeniem produkcji tychże lamp przez firmę Western Electric. Próby z zamiennikami innych producentów nie spełniły oczekiwań ortodoksyjnego konstruktora, wykluczając tym nowe projekty. Męczyło mnie to trochę i zawsze pragnąłem posłuchać tej legendarnej, sygnowanej przez pana Kazuo Kiuchi, końcówki PAT-777. Na szczęście życie czasem zaskakuje i z nieoczekiwaną pomocą przyszedł dystrybutor, gdyż mając takową przypadkiem na stanie, spełnił moje marzenia, dostarczając to dzieło sztuki mistrza Kendo w moje skromne progi. Te kilka tygodni pozostanie na długo w mojej pamięci na tyle mocno, że jeśli zanotuję na koncie wolne środki, postaram się ją nabyć, choćby po to, żeby posłuchać raz w tygodniu jako celebra wespół ze źródłem analogowym. Biorąc pod uwagę kultowość konstrukcji, poszukiwania nie będą łatwe, gdyż niezwykle rzadko pojawiają się na rynku wtórnym. Kreślę te słowa nie, jako list polecający dla Japończyka, tylko próbując uzmysłowić czytelnikom, że dane mi było obcować we własnym systemie z kwintesencją takiego sposobu wzmacniania sygnału i wszelkie uwagi w teście poparte są doświadczeniem z ekstremalnym Hi Endem.

Niezapomniane wrażenia z japońskim wzmacniaczem PAT- 777 powróciły wraz z propozycją przetestowania urządzenia, znanej i świetnie rozpoznawalnej oferującej wyłącznie konstrukcje lampowe marki Ayon Audio, będącej w dystrybucji Eter Audio. Na rozpoznawalność swoich produktów Gerhard Hirt (właściciel Ayona) zapracował nie tylko jakością oferowanego dźwięku, ale również dzięki charakterystycznemu projektowi wizualnemu. Ponadto austriacka oferta jest na tyle rozbudowana, ze każdy na swoim pułapie cenowym znajdzie coś dla siebie. Będąc jakiś czas temu w krakowskim salonie Nautilus, natknąłem się na salę wystawową wspomnianego producenta i stojąc u jej progu, mym oczom ukazał się las urządzeń, będący przekrojem propozycji Austriakow. To trzeba zobaczyć, bo ciężko jest słowami oddać widok niemalże nieskończonych ciągów czarno-srebrno-szkalanych propozycji na odtworzenie i wzmocnienie sygnału audio. Takie podejście dystrybutora, jest godne polecenia – wchodzisz do salonu i nausznie weryfikujesz docelowy zakup. Konsekwencją poważnego podejścia dystrybutora do promocji marki Ayon Audio, jest również dostarczenie do naszej redakcji na testy, jeszcze cieplutkiego a zarazem topowego wzmacniacza Crossfire III.

Dostarczony model to trzecie wcielenie tejże integry, dla której zaprojektowano specjalną triodę – 62B, oddającą w tej 30W mocy w czystej klasie A. Sprawy logistyczne przy takich urządzeniach zawsze są problemem, ale jakoś uporałem się ze wszystkim, ustawiając bohatera w stosownym miejscu bez żadnych strat materialnych i zdrowotnych. Do transportu wszystkie lampy spakowane są w pudelka z opisami i nawet laik z łatwością poradzi sobie z montażem. Wystarczy opisane bańki wetknąć w docelowe, wyraźnie zaznaczone na schemacie miejsca i po problemie. Projekt bryły Ayon-a jest rozpoznawalny już na pierwszy rzut oka. Niezbyt wysoka obudowa, wykonana z grubych, anodowanych na czarno płatów szczotkowanego aluminium o zaokrąglonych narożnikach, kryje wnętrzności urządzenia, dźwigając w swej tylnej części pięć rożnej wielkości chromowanych garnków osłaniających transformatory, a przed nimi dość symetrycznie rozstawiony zestaw lamp, pomiędzy którymi w przedniej części ulokowano wychyłowy wskaźnik. Płyta czołowa otrzymała dwa pokrętła: z lewej strony głośności, a prawej selektor wejść, wyświetlacz poziomu wysterowania i centralnie wycięte, podświetlone na czerwono logo firmy. Na tylnej ściance jakimś cudem zmieszczono: cztery wejścia liniowe – jedno w formacie XLR, wejścia „Pre Out” i „Direct In”, trzy przełączniki hebelkowe: Bias 1-2, Ground i Normal-Direct, sześć terminali głośnikowych dedykowanych kolumnom 4-ro i 8-mio Ohm-owym, wyświetlacz pokazujący czas opóźnienia załączenia prądu anodowego i gniazdo sieciowe IEC. Jak widać po tej wyliczance, cale „plecy” są w przemyślany sposób skrupulatnie wykorzystane. Po uzbrojeniu w dostarczone lampy, całość nabiera elegancji i naprawdę trzeba być złośliwym, żeby nie pogratulować projektantowi, tak smakowitego zestawienia czerni blach obudowy z błyszczącymi chromowanymi kubkami „traf” i lekko rozświetlającymi to wszystko lampami. Tak skonstruowany i kolorystycznie zestawiony wzmacniacz Crossfire III, perfidnie ukrywa swoją niebezpieczną dla pojedynczego człowieka wagę, czyniąc go dość zwiewnym wizualnie. Mnie ten design przypadł do gustu, mimo, że nie ma tutaj fanaberii w postaci wstawek z drzewa egzotycznego rodem z Italii, czy satynowych odcieni złota z kraju Samurajów, proponując jedynie wysublimowaną technikę lampową w solidnej, ale lekkiej optycznie obudowie.

Na przestrzeni kilkunastu lat miałem okazję słuchać wielu podobnych konstrukcji i przekonałem się, że slogan „tor lampowy” wcale nie oznacza stereotypowego dźwięku przypisywanego szklanym bańkom. Tak jak w technice tranzystorowej, tak i tutaj mamy różne propozycje finalnego efektu sonicznego, gdyż lampa również może zagrać ostro i chłodno. Wszystko zależy od aplikacji, jednak sięgając po takie „trącające myszką” podzespoły, konstruktorzy w swoich zabawkach najczęściej szukają ciepła, jakie daje obcowanie z blaskiem żarzącej się elektrody. I w przypadku austriackiego wzmacniacza Crossfire III, mamy podobne podejście do tematu, czyli jak umilić życie przez kontakt z muzyką. Nie słuchałem wcześniejszych wcieleń tego projektu, ale dostarczony egzemplarz jawi się, jako przedstawiciel mainstreamu lampowego świata audio. Wszystko, co może zaoferować lampa elektronowa, czyli: gładkość, barwa i pastelowość dźwięku, dostajemy w pełnym wymiarze. Każda włożona do napędu płyta, zaprasza na fotel, celem odetchnięcia po trudach dnia pracy, pozwalając bez znużenia przesłuchać kilka krążków od dechy do dechy z rzędu. Nie cyzelujemy poszczególnych dźwięków, tylko chłoniemy cały koherentny przekaz, jaki miał w zamysłach realizator przy stole mikserskim. Oczywiście, jeśli ktoś ma na taką analizę chęć, to bez większych problemów może podziwiać wyczyny artystów na wzorowo wykreowanej w głąb i szerz scenie. Źródła pozorne są czytelne, ale rysowane trochę grubszą kreską. Przyglądając się poszczególnym pasmom, zwróciłbym uwagę na gładko wypadającą gorę, która swą stonowaną fakturą kontroluje wszystkie nieprzyjemne w odbiorze i niechciane sybilanty. Jest otwarta i czytelna, ale nigdy nie natarczywa, co w połączeniu z priorytetowo potraktowanym środkiem pasma, daje niesamowicie łatwy wgląd w materiał zarejestrowany na płycie. Głównym aktorem spektaklu w wykonaniu Crossfire III jest wspomniana średnica. To ona wiedzie prym w tej konstrukcji, podporządkowując sobie resztę pasma, gdzie góra nie wychodzi przed szereg, a dół trochę lżejszy niż bym oczekiwał, ale punktowy, dopełnia całości pomysłu na dźwięk.

Pierwsze minuty po rozgrzewce były wielce niesatysfakcjonujące, gdyż dostarczony egzemplarz nie był do końca wygrzany, pomimo ok. tygodnia grania od wyjęcia z kartonu. Współpracując u dystrybutora z łatwymi do wysterowania Avangaradami, nie wiedział, jaki brutalny potrafi być świat konwencjonalnych kolumn. Dlatego po pierwszych problemach kompatybilności z resztą systemu, do słuchania podszedłem dopiero po trzech pełnych dobach tzw. plumkania w tle. Sukces w drugim podejściu, potwierdził słuszność zaaplikowania dodatkowych kilowatogodzin z obciążeniem docelowymi kolumnami i wszystko zaczęło układać się w zwięzłą opowieść inżynierów z Austrii. Zwróciwszy uwagę na znakomitą prezentację wokali obdarzonych nadpobudliwymi „sykami” głosu ludzkiego, do napędu powędrowała pani Youn Sun Nah. Jej krążek zatytułowany „Same Girl” nagrany dla wyczynowo podchodzącej do masteringu wytworni ACT, jest jednym dużym zbiorem takich efektów, będących konsekwencją dość bliskiego ustawienia mikrofonu od ust artystki, podczas sesji nagraniowej. Takie realizacje wypadają fenomenalnie, pozwalając na laryngologiczne warsztaty podczas słuchania solowych ballad. Każdy najdrobniejszy dobiegający z jamy ustnej odgłos, jest tak czytelny, że czasem ma się chęć przełknąć ślinę nagromadzoną w przełyku piosenkarki. W nader rozdzielczych systemach, ten efekt wypada czasem karykaturalnie, a wspomniane, będące konsekwencją połykania mikrofonu sybilanty, ranią bezlitośnie bębenki uszu słuchacza. Materiał Koreanki wzmocniony austriackim Crossfire III, brzmi jak przyjemny dla ucha pełen mikroinforrmacji, wolny od zniekształceń zestaw coverów i kilku własnych kompozycji. Idąc tropem gładkości, postanowiłem posłuchać dęciaków w wykonaniu Enrico Rav’y z Quintetem z płyty „TRIBE”. Nie będę zbytnio rozpisywał się nad wszystkimi instrumentami, gdyż brzmiały bardzo namacalnie i czytelnie, a każdy miał wokół siebie odpowiednią ilość miejsca na scenie, co skutkowało swobodnym śledzeniem poszczególnych artystów w ich solowych partiach. Nawet talerze „bębniarza” mile mnie zaskakując, były nad wyraz dźwięczne, podkreślając tym klasę wzmacniacza. Może nie jawiły się tak iskrząco jak lubię, ale nadal oceniam je wysoko. Najwięcej w konfiguracji z Ayonem zyskują: trąbka i puzon, które nareszcie nie „jadą” za bardzo blaszanym przydźwiękiem. Kto był na koncercie bez prądu, słyszał przyjemną matowość tych instrumentów, którą teraz funduje nam tytułowy lampowy piecyk. Chciałem posłuchać tylko jednego, może dwóch kawałków, ale tak skonfigurowany set, nie daje podejść przedwcześnie do odtwarzacza i trzeba połknąć płytę od początku do końca.

Zbliżając się do zakończenia, pragnę skrótowo przedstawić inne wcielenie (niestety z tylko kilkugodzinnego wyjazdowego odsłuchu) wzmacniacza Crossfire III z kolumnami Avangarde. Te zestawy głośnikowe znane są z bardzo otwartego, spektakularnego, mogącego zauroczyć dźwięku. Dla mnie na dłuższą metę trochę za „żywe”, jednak połączeniu z dzieckiem Gerharda Hirta, nabierają dostojności i angielskiej dystynkcji, a dostając dawkę kremu, nie tracąc przy tym nic ze swojej rozdzielczości, zniewalają nawet niechętnie nastawionego słuchacza. Taki set nie posiada prawie żadnych mankamentów, prezentując muzykę od szlachetnie otwartej góry po namacalną średnicę, na mocnym konturowym basie kończąc. Austriacy tak wspaniale dogadują się z Niemcami, że jako zwolennik gęstej nasyconej i naszpikowanej iskrami górnego pasma prezentacji, podbudowanej twardym mięsistym dołem, kiwałem głową z niedowierzaniem, jaką osiągnęli synergię. Dla mnie efekt był piorunujący, ale znając sporo ludzi podobnie do mnie sfokusowanych na zapomnienie o Bożym świecie podczas słuchania, wybraliby zestawienie z głównego opisu, czyli raczej spokojnie, bez wyczynowości, która po dłuższym czasie może zmęczyć. Zaznaczam jednak, że coś, co dla mnie jest zbyt otwarte, dla fana analizy dźwięku może być dopiero neutralne. Jest tyle definicji neutralności ilu potencjalnych słuchaczy, mimo że wszyscy słyszeli poszczególne instrumenty na żywo.

Testowany wzmacniacz spokojnie radzi sobie z konstrukcjami konwencjonalnymi, a z tubami pokazuje swoje pazury, wydobywając z nich to, co najlepsze. Moim zdaniem bardzo udane wcielenie Crossfire’a, który udowodnił swoją wszechstronność, prezentując się z dobrej strony w dwóch diametralnie różnych światach. Próbując skonfrontować bohatera testu ze swoją referencją czyli końcówką PAT-777, Ayon mimo że jest zdecydowanie tańszy nie poległ z kretesem. Oczywistym jest, że można lepiej, jednak to niestety kosztuje, a trzeba dodatkowo wziąć pod uwagę, że PAT konstruowany był do współpracy posiadanymi przeze mnie kolumnami, co ułatwia mu kompatybilność. Niemniej bardziej otwarta i swobodna góra pasma, gorętszy środek i barwniejszy dolny zakres, wymaga podwojenia nakładów pieniężnych, stawiając niewiele ustępującego w tych aspektach Crossfire’a III w uprzywilejowanej pozycji. Jeśli ktoś szuka nietuzinkowo wyglądającej integry lampowej z dużymi możliwościami synergii z posiadanym systemem, powinien wciągnąć Austriaka na listę odsłuchową, gdyż oprócz wyglądu potrafi swoimi możliwościami udowodnić swój byt w naszych progach.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilajace: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable glośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcowkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”

Opinia 2

Kiedy ładnych parę lat temu (pod koniec 2008 r.) miałem okazję w dobrze znanym sobie systemie posłuchać pierwszej wersji Ayona Crossfire okazało się, że z pojedynczej triody spokojnie da się w domowych warunkach i z akceptowalnymi gabarytowo kolumnami rozpętać prawdziwe heavymetalowe piekło. Niemalże nieskrępowana dynamika, konturowy, nisko schodzący i piekielnie szybki bas przy niezwykłej gładkości i czystości pozostałej części słyszalnego pasma spowodowały dramatyczne zredefiniowanie tzw. „lampowego dźwięku”, do jakiego byłem przyzwyczajony. Austriacką konstrukcję uznaliśmy po prostu za świetny wzmacniacz i to niezależnie czy patrzyło się przez pryzmat jego lampowej proweniencji, czy „zaledwie” 30W mocy wyjściowej. Zarówno technologia na jakiej bazowała odsłuchiwana konstrukcja, jak i jej parametry techniczne okazały się całkowicie nieistotne, liczyła się tylko muzyka i to muzyka, która była tuż przed nami, na wyciągnięcie ręki. Dwa lata później światło dzienne ujrzała poprawiona, w stosunku do protoplasty inkarnacja z dopiskiem „2”, w której moc pozostała bez zmian, lecz poważnym modyfikacjom poddano trzewia potężnej integry. Skrócono ścieżki sygnału, zwiększono wydajność sekcji zasilającej i przeprojektowano sekcję stopnia sterującego, gdzie rosyjskie lampy 6H30 zastąpiły Tungsole 6SL7.

Najnowsze dzieło Gerharda Hirta otrzymało oczywiście dopisek „3” i gdy tylko pojawiło się w Polsce razem z Jackiem nie omieszkaliśmy „najechać” krakowskiej siedziby EterAudio – salonu Nautilus i w wielce komfortowych warunkach na własne uszy przekonać się czy kolejna „poprawiona” wersja jest rzeczywiście lepsza, czy też zmiany katalogowe mają charakter czysto marketingowy. Kilkugodzinny odsłuch austriackiej elektroniki napędzającej Avantgardy Duo Grosso na tyle zapadł nam w pamięć, że w momencie, gdy tylko pojawiła się taka możliwość ściągnęliśmy „mroczny obiekt pożądania” na testy. Chęć posłuchania 3-ki była spowodowana również tym, że podczas rozmowy z konstruktorem miałem okazję uzyskać jego zapewnienie, że z tej platformy więcej wycisnąć się już nie da i Crossfire 3 jest ostateczną wersją wyznaczającą kres wspinaczki po stromej ścieżce konstrukcji zintegrowanych. Oczywiście można kilka rzeczy zrobić lepiej, ale do tego typu modyfikacji potrzeba zdecydowanie więcej miejsca, co narzuca konieczność przesiadki na konstrukcje dzielone.

Podobnie jak swoi poprzednicy 3-ka jest rasowym SET-em (Single Ended Triode) opartym na parze potężnych lamp 62B pracującym w czystej klasie A i oddającym równiuteńkie 30W na kanał. Skoro zatem sam producent uznał, że to jego ostatnie słowo jeśli chodzi o integry, to nie powinny nikogo dziwić kolejne modyfikacje. Regulację głośności powierzono precyzyjnej drabince rezystorowej sterowanej mikroprocesorowo ze skokiem 1,5dB. W sekcji przedwzmacniacza, sterujące Tungsole 6SL7 zastąpiły „mroczne”, ukryte pod chroniącymi je przed zakłóceniami elektromagnetycznymi płaszczami lampy 6SJ7. Dzięki temu wzmacniacz jest po prostu „cichszy” a dźwięk mniej zniekształcony. Kolejnemu tuningowi poddano również zasilanie a wszystkie połączenia sygnałowe wykonano srebrno-miedzianymi przewodami.
Warto wspomnieć, że tytułowy wzmacniacz po pierwsze jest naprawdę duży, a po drugie ciężki jak grzechy polityków. Jeśli dodamy do tego dość nierównomierny rozkład masy, której większość przypada na ulokowane z tyłu i zabezpieczone chromowanymi „rondlami” trafa, to zarówno do wypakowania, jak i ustawiania lepiej zaprosić zaprzyjaźnionego audiofila. Niby 45 kg to nie jest jakiś straszny ciężar (moja małżonka waży podobnie), to jednak podgumowane nóżki (wzmacniacza, nie małżonki) nader skutecznie uniemożliwiają przesuwanie raz ustawionej integry.

O samej aparycji Ayona trudno się bez końca rozpisywać, gdyż producentowi udało się już dawno temu osiągnąć rozpoznawalny i zunifikowany design swoich wyrobów. Od czasu do czasu pojawiają się jednak jakieś nowinki i tym razem właśnie tak jest. Oprócz uroczego i jakże charakterystycznego „oczka” biasu na płycie górnej front został ozdobiony małym, prostokątnym okienkiem z czerwonym wyswietlaczem dostarczającym informacji o sile wzmocnienia, które po kilku sekundach od dokonania zmiany automatycznie gaśnie. Nieustannie za to się żarzy krwistoczerwone logo producenta, które jedynie podczas włączania i wyłączania pulsuje informując o trwającej procedurze rozruchu/kończenia pracy. Oprócz dostarczonego pilota pełna obsługę zapewniają dwa masywne pokrętła – lewe odpowiedzialne za regulację głośności i prawe, będące selektorem wejść. Włącznik główny, co jest charakterystyczne dla Austriaków ukryto na płycie spodniej, tuż przy lewym narożniku.
Widok ściany tylnej powinien zadowolić nawet największych malkontentów. Oprócz trzech par wejść liniowych w standardzie RCA, nie zapomniano o miłośnikach transmisji zbalansowanej i zamontowano parę solidnych XLRów. Bezpośrednie wejście na końcówkę (z dedykowanym przełącznikiem) i wyjście z przedwzmacniacza zapewniają bezbolesną integrację z zestawami kina domowego, bądź rozbudowę o zewnętrzną, potężniejszą końcówkę mocy. W porównaniu do wcześniejszej wersji bardzo ucieszył mnie fakt zmiany terminali głośnikowych na zakręcane, solidne WBT-y, które wreszcie akceptują nawet najszersze widły. Całości dopełniają zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo sieciowe, wskaźnik poprawności fazy i przełączniki ground, biasu oraz niewielki wyświetlacz.

Zanim jednak przejdę do najistotniejszej części recenzji, czyli opisu brzmienia chciałbym tylko wspomnieć o jednym „ale” – wcześniejsze odsłuchy odbywały się z kolumnami o dość wysokiej impedancji i jeszcze wyższej skuteczności. W przypadkach odsłuchu pierwszej i drygiej wersji Crossfire’a były to Jerycho na Fostexie FE206E (100dB), przy czym za drugim razem jako „suportu” używaliśmy jeszcze Dynaudio Special 25. Za to „wyjazdowy” odsłuch 3-ki uświetniły Avantgardy Duo Grosso, czyli zestawy głośnikowe z aktywną sekcją basową. Ty razem miało nie być tak komfortowo, przynajmniej dla amplifikacji, gdyż zarówno u Jacka, jak i u mnie stoją konwencjonalne i wcale nie takie łatwe do napędzenia podłogowe konstrukcje. Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, ze Crossfire pojawił się w moim systemie bezpośrednio po dzielonym zestawie Alluxity, który ze stoickim spokojem oferował blisko 400W przy 4Ω, czyli impedancji moich Gauderów. Nie uprzedzając jednak faktów i mając świadomość, że Jacek nie oszczędzał ani siebie, ani wzmacniacza okres akomodacyjny ograniczyłem do kilkunastogodzinnej rozgrzewki.

Pierwsze takty „Missa Dei Patris” Jana Dimasa Zelenki w wykonaniu Barockorchester & Kammerchor Stuttgart pod batutą Friedera Berniusa zabrzmiały z iście lampową, a nawet wypadałoby powiedzieć triodową, eteryczną zwiewnością i holograficzną przestrzenią. W porównaniu do stereotypowego, lampowego dźwięku, nie odnotowałem zbytniego, przesadnego faworyzowania i przesaturowania barw średnicy. W dodatku w porównaniu z poprzednimi wersjami Crossfire’a zauważalnej poprawie uległ aspekt emocjonalny. Do tej pory Cross’y grały dźwiękiem bardzo konturowym, energetycznym, lecz przynajmniej jak dla mnie ze zbytnim naciskiem na kontur i detal, na analityczność. Ostatnia wersja topowej integry pokazuje zdecydowanie bardziej humanitarne oblicze, w którym oprócz konturów, które uległy delikatnemu zaokrągleniu do głosu doszła również faktura i kolor tkanki je wypełniającej. Na zaaplikowanych w moich Gauderach przetwornikach AMT góra nadal pozostawała komunikatywna i otwarta, acz nie mogła w żaden sposób dorównać synergii zachodzącej pomiędzy Ayonem a Avantgardami. Zwiewność i lekka szorstkość smyczków została oddana z zaskakująca wiernością a wielogłosowy chór tworzył spójne, acz w pełni selektywne a przede wszystkim wieloplanowe tło. Całość brzmiała niezwykle homogenicznie, lecz nie było problemów ze śledzeniem partii poszczególnych instrumentów, czy też skupieniu się jedynie na wokalach męskich, bądź żeńskich. Jedyne, czego mi brakowało to dłuższego pogłosu, czasu wygaszania dźwięków, który zapamiętałem z odsłuchu z Avantgardami.

Zmiana repertuaru na zdecydowanie bardziej słoneczne i żywsze rytmy flamenco zapisane na albumie „Mujeres de agua” Javiera Limona były kolejnym dowodem delikatnej metamorfozy firmowego brzmienia urządzeń z krwistoczerwonym logo. Ogniste, południowe rytmy wsparte kobiecymi wokalami porywały słuchacza w wir śródziemnomorskich pieśni. Blisko podana gitara zachwycała feerią barw i niuansów nie rażąc przy tym przesadną detalicznością. W końcu słuchając tego instrumentu na żywo i to nawet z bliska, nie mamy możliwości obserwowania momentu, w którym kostka, bądź palce gitarzysty stykają się ze strunami. Co prawda technika cyfrowa poczyniła kolosalne postępy i jeśli tylko ktoś dysponuje odpowiednimi funduszami, o adekwatnym lokum nawet nie wspominając, to oczywiście może zafundować sobie kilkumetrowy ekran 4K, tylko my w tym momencie mówimy o możliwie jak najwierniejszym odtworzeniu tzw. brzmienia „live” a nie dokonywanie wiwisekcji. I właśnie takie zbliżenie do będących na wyciągnięcie ręki muzyków Ayon oferuje. Dźwiękowi zdecydowanie bliżej do naturalności niż neutralności i muzykalności niźli pozbawionej emocji analityczności. Choć w tym momencie mam małą wskazówkę dla miłośników cywilizowanych odmian bardziej technicznego podejścia do dźwięku – zmiana okablowania głośnikowego z warkoczy Hydr Signal Projects na taśmy Hamburg LS Neytona była krokiem w oczekiwanym przez nich kierunku. Efekt finalny w pewnym sensie przypominał starą „ayonowską” szkołę grania przemycając jednak od czasu do czasu delikatne przebłyski słodyczy i lampowego ciepełka. Osobiście, a więc zdecydowanie i bezapelacyjnie subiektywnie preferując jednak nowe oblicze austriackiej manufaktury podczas większości odsłuchów posługiwałem się okablowaniem Organica i Signal Projects, dzięki czemu nawet wielogodzinne odsłuchy nie powodowały znużenia a jedynie pozwalały odpocząć od trudów i stresu codziennego, wszechobecnego wyścigu korporacyjnych szczurów.

Brudnym, bluesowym brzmieniom zapisanym na „Made Up Mind” Tedeschi Trucks Band i „La Futura” ZZ Top nie zabrakło chropowatości i zadziorności. Przekaz potrafił zaangażować bez reszty słuchacza w rytm wydarzeń a pulsująca motoryka nie pozwalała spokojnie usiedzieć w miejscu. Do pełni szczęścia zabrakło mi jednak najniższego, mięsistego a zarazem potężnego i świetnie kontrolowanego basu, do jakiego potrafi przyzwyczaić odpowiednio zaaplikowana muskularna, tranzystorowa końcówka mocy. Powyższe uwagi nie są jednak zarzutem bezpośrednio skierowanym w kierunku testowanej lampowej integry, lecz wskazówką dla osób poszukujących audiofilskiej nirwany. Nirwany, w której nie ma miejsca na kompromisy i jeśli dokona się, miejmy nadzieję świadomego, wyboru podążania lampową ścieżką mocy, to i resztę toru podporządkują ww. decyzji. Co prawda można przez jakiś czas, na przeczekanie, grać na średnio skutecznych i niezbyt łatwych do napędzenia kolumnach, jednak świadomość, że można lepiej z pewnością nie wpłynie pozytywnie na spokój ducha.

Dla tego też wybór Ayona jest niejako równoznaczny z zakupem biletu w jedną stronę, biletu do high-endowego raju. Warto jednak pamiętać, iż droga, pomimo zdecydowanie wyższej niż w typowych konstrukcjach opartych na 300B, czy 2A3 mocy, nie będzie ani łatwa, ani usłana płatkami róż. Co prawda zakup zajmujących powierzchnię dwóch komórek lokatorskich kolumn tubowych nie staje się koniecznością, lecz niefrasobliwe podejście do tematu może nie tyle srodze się zemścić, co po prostu połowicznie, bądź nawet w jeszcze mniejszym stopniu wykorzystać potencjał drzemiący w tej skądinąd świetnej amplifikacji. Dla tego też warto na początku posłuchać Crossfire’a w firmowej konfiguracji, bądź to z kolumnami Ayona, bądź właśnie Avantgardami i dopiero potem kontynuować poszukiwania. Jednak osobom nie przepadającym za wielomiesięcznym gonieniem króliczka sugerowałbym umówienie się u dystrybutora na odsłuch polecanego „spécialité de la maison” – Crossfire III + dopasowane do kubatury docelowego pomieszczenia Avantgardy i … będą Państwo zadowoleni ;-)

Tekst i zdjęcia Marcin Olszewski

Dystrybucja: Nautilus
Cena: 43 900 PLN

Specyfikacja techniczna:
Typ układu: single-ended, czysta klasa A
Lampy wyjściowe: 2 x AA62B
Impedancja obciążenia: 4 & 8 Ω
Moc wyjściowa: 2 x 30 W
Pasmo przenoszenia (0 dB): 8 Hz-35 kHz
Impedancja wejściowa (1 kHz): 100 kΩ
Stosunek sygnał/szum (pełna moc): 98 dB
NFB: 0 dB
Regulacja siły głosu: drabinka rezystorowa o skoku 1,5dB
Pilot zdalnego sterowania: tak
Wejścia i wyjścia: 3x liniowe RCA, 1x liniowe XLR, 1x direct, 1x wyjście z przedwzmacniacza
Wymiary (WxDxH): 520 x 420 x 250 mm
Waga: 45 kg

System wykorzystany w teście:

– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Lumin
– Wzmacniacze zintegrowane: Electrocompaniet ECI 5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II; Harmonix HS101-Improved-S; Neyton Neurnberg NF
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Argento Serenity „Signature” XLR
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Neyton Hamburg LS; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Pobierz jako PDF