1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Ayon Sigma DAC

Ayon Sigma DAC

Opinia 1

W tym roku upływa okrągłe 20 lat odkąd Gerhard Hirt zaczął parać się tworzeniem urządzeń audio. Co prawda nazwa powołanej w 1994 r. do życia marki Vaic niewielu wtajemniczonym cokolwiek mówi, za to już założony w 1999 r. Ayon w ojczyźnie Chopina od dawna święci triumf za triumfem. Jeśli dodamy do tego fakt, że rozpoznawalności austriackim urządzeniom mogą pozazdrościć nawet najwięksi gracze, to jasnym staje się czemu nad wyraz kreatywny konstruktor i zarazem właściciel  co i rusz stara się dotrzeć do jeszcze niezagospodarowanych obszarów rynku i odkryć, bądź nawet zbudować zapotrzebowanie na coraz bardziej zaawansowane i coraz bardziej przystępne cenowo produkty. Oczywiście nie ma mowy o dumpingu i zakusach na ewidentnie budżetowy segment, jednak obiektywnie trzeba przyznać, że na tle galopujących cenników konkurencji „metki” kolejnych modeli Ayona wydają się nad wyraz akceptowalne. O ile topowe konstrukcje zawsze były i nadal są zarezerwowane dla majętnych klientów mogących pozwolić sobie na bezkompromisowe podejście do High – Endu, to warto zauważyć, iż również niemalże poczatkujący adepci sztuki audiofilskiej mogą wybierać z coraz szerszej oferty. Tym oto dość pokrętnym sposobem dotarliśmy do momentu, w którym wypadałoby przedstawić bohatera niniejszej recenzji. Oto najmłodszy a zarazem najtańszy w ofercie Ayona przetwornik cyfrowo – analogowy: Sigma.

Sigma należy do sukcesywnie wprowadzanej od końca 2013 roku trzeciej generacji cyfrowych urządzeń Ayona. Do tej pory światło dzienne ujrzały odtwarzacze CD-1sx i CD-3sx, oraz właśnie Sigma. Czy założenie, by stworzyć DACa kosztującego połowę ceny Stealtha przy zachowaniu możliwie wysokiej klasy dźwięku zostało zrealizowane postaram się odpowiedzieć w części opisowej dotyczącej brzmienia, jednak jeśli chodzi o aspekt czysto konstrukcyjny to najoględniej rzecz ujmując pomiędzy austriackim rodzeństwem widać sporo podobieństw. Po pierwsze w obu przypadkach stopień wyjściowy oparto na lampach 6H30 („Super Tube”) a jako DACa zdolnego obsłużyć sygnały PCM do 32 Bit/192 kHz i DSD x64 oraz x128 użyto kości ESS Sabre32 ES9018S. Ten niezwykle popularny chip oferuje obsługę aż ośmiu kanałów, co pozwoliło w powyższej aplikacji na zastosowanie równoległego połączenia czterech kanałów „na stronę”. Warto też wspomnieć o jeszcze jednej lampie, pracującej w zasilaniu chińskiej 6Ż4 (6Ж4). Obsługę „gęstych” PCMów  i  DSD zapewnia po USB układ XMOS z dwoma precyzyjnymi zegarami (dedykowanymi do krotności 44,1 i 48 kHz). Skoro już jesteśmy przy technikaliach wypadałoby poświęcić chwilkę na dostępne jedynie z poziomu pilota, więc lepiej leniucha nie zgubić, dwie opcje filtra cyfrowego – łagodny Filter 1 charakteryzujący się spójnością fazową i oscylacjami tylko po impulsie, oraz typowy „brick wall” Filter 2 z oscylacjami przed i po impulsie. Podobnie jest z upsamplingiem, którego bez użycia pilota nie włączymy/wyłączymy.

Spokojnie za to z poziomu minimalistycznej płyty czołowej obsłużymy mniej inwazyjne funkcje testowanego urządzenia. O tym, że Sigma wygląda jak … rasowy Ayon nawet nie będę wspominał, bo akurat w przypadku tej marki jest to po prostu oczywiste. Zaokrąglone narożniki spinają wykonane z grubych płyt anodowanego na czarno szczotkowanego aluminium ścianki DACa. Optyczną monotonię frontu ożywia krwistoczerwony, trzysekcyjny wyświetlacz. Środkową, informującą o wybranym źródle i sile głosu część typu dot-matrix z obu stron otaczają panele z niewielkimi ikonami sygnalizującymi uaktywnienie upsamplingu, rodzaj filtra i typ otrzymanego sygnału (po lewej), oraz częstotliwość próbkowania (po prawej). Podstawowymi funkcjami, jak wybór źródła, wyciszenie i regulacja głośności sterować można z pomocą czterech niewielkich, wkomponowanych w pasek wyświetlacza przyciskami. Wyłącznik główny standardowo ukryto na płycie spodniej a pokrywę wierzchnią przyozdobiono dwoma zakratowanymi otworami wentylacyjnymi zapewniającymi komfort termiczny pracujących pod nimi lampom.
Po nad wyraz stonowanym froncie widok tylnej ścianki może wywołać szybsze bicie serca. O ile analogowe gniazda wyjściowe ograniczono do pary RCA i XLR, których wyboru dokonujemy dedykowanym, trójpozycyjnym przełącznikiem hebelkowym umożliwiającym włączenie wyłącznie gniazda RCA, XLR, bądź godząc się na degradację brzmienia pozostawienie obu par terminali aktywnych. Podobnymi, lecz już dwupozycyjnymi przełącznikami ustawiamy tryb pracy (Nornal/Direct Amp) i stopień wzmocnienia (High/Low). Jednak prawdziwe szaleństwo dotyczy sekcji wejść cyfrowych. Użytkownik otrzymuje bowiem do wyboru, oprócz konwencjonalnych gniazd Coax, BNC, Optycznego, AES/EBU i USB również I2S, DoP (oba w postaci RJ45) i dedykowane transmisji DSD potrójne terminale BNC. Baterię interfejsów zamyka zintegrowane z bezpiecznikiem trójbolcowe gniazdo IEC i ożywająca w przypadku błędnej polaryzacji przewodu zasilającego purpurowa dioda.

Przejdźmy jednak do brzmienia, gdyż z całym szacunkiem dla konstruktora – zastosowanie takich, bądź innych rozwiązań technicznych nie jest celem samym w sobie, lecz jedynie sposobem, narzędziem do uzyskania stanu jak najbliższego ideałowi, którym jest grana na żywo muzyka. Do stanu tego Sigma zbliża się na zaskakująco krótki dystans łącząc w swoim brzmieniu przysłowiowy ogień z wodą. Jest niesamowicie dynamiczna a zarazem muzykalna i poetycko rozmarzona, gładka a zarazem rozdzielcza i konturowa. W zależności od nastroju słuchacza i wybranego filtra potrafi bądź to podążać ku neutralności (Filter 1), bądź podkreślać swoja lampową naturę (Filter 2). Z jednej strony powyższe uwagi oddają pochodną wewnętrznej budowy tytułowego urządzenia, jednak z drugiej, mając w pamięci brzmienie starszych generacji Ayonów wskazują kierunek, w jakim podąża ich konstruktor. Z pozycji krystalicznie czystego, niemalże laboratoryjnego dźwięku Gerhard Hirt coraz śmielej spoziera ku klasycznej muzykalności i hedonistycznemu podejściu do walorów sonicznych swoich produktów. Obok „szkiełka i oka” do głosu coraz częściej dochodzi „serce” a austriackie audio-precjoza pokazują swoje ludzkie oblicze. Ewolucję tę obserwuję z zainteresowaniem od dłuższego czasu i musze przyznać, że przynosi ona zauważalne rezultaty, gdyż wzmianki o austriackim -klinicznym chłodzie powtarzają tylko posiadający mocno nieświeże informacje oponenci a wszyscy ci, co wolą posłuchać konkretnych urządzeń a nie „życzliwych doradców” mają własne, całkiem odmienne zdanie.
Jednym z albumów, który ostatnimi czasy dość intensywnie eksploatuję jest przepełniony skandynawskim, szamańskim mistycyzmem „Áiggi Askkis” Mari Boine, więc i podczas blisko dwutygodniowych odsłuchów wielokrotnie został przez Sigmę przetworzony. Nie ukrywam, że przeprowadzając testy łatwiej jest poznać dane urządzenie, gdy słuchając muzyki nie otrzymujemy „podpowiedzi” płynących z warstwy tekstowej. Nic nas nie ukierunkowuje, nie naprowadza i dzięki temu osąd, czy dane „cudo techniki” potrafi właściwie oddać emocje targające twórcą jest naszą własną, do bólu subiektywną, ale przede wszystkim samodzielnie zbudowaną opinią. Tak też było w przypadku najmłodszego produktu Ayona. Pomijając okres wygrzewania, wynikający z dość trudnego do określenia przebiegu przetwornika, Sigma czarowała gęstym, krągłym i skupionym na średnicy dźwiękiem z wyraźnie zaznaczonymi, lecz nieprzesadzonymi skrajami pasma. Na ww. mocno mistyczno-eklektycznym materiale, gdzie lokalne, skandynawskie instrumentarium przeplata się z elektronicznymi samplami i fragmentami czysto jazzowymi austriacki DAC w tzw. „okamgnieniu” przenosił słuchacza w baśniowy, surowy klimat dalekiej północy. Wokalizy Boine, nawet bez przetłumaczonego „libretta” poruszały czułe struny ludzkiej emocjonalności, wprowadzały w stan błogiej, pogodnej melancholii i pozwalały na uspokojenie skołatanych codziennym zabieganiem nerwów. Co ważne przetwornik bardzo zgrabnie radził sobie z materiałem pochodzącym z „audiofilskiego” WiMPa HiFi. Spięty referencyjnym przewodem USB Goldenote Firenze Silver z laptopem nie stroił żadnych fochów i po całkowicie bezproblemowej instalacji dołączonych na płycie sterowników trudno było mu zarzucić jakiekolwiek cyfrowe naleciałości. Całość miała przyjemną i prawdę powiedziawszy oczekiwaną delikatną lampową manierę. Pomimo utrzymanej na wysokim poziomie selektywności pierwsze skrzypce grała spójność, zazębianie, gładkie zszycie zarówno poszczególnych podzakresów reprodukowanego pasma akustycznego, jak i planów muzycznych. W przypadku Mari Boine było to o tyle ciekawe, że czasem w jednym utworze można było doświadczyć bardzo wyraźnie odseparowanych od siebie konwencjonalnych instrumentów akustycznych, których ustawienie na scenie było nad wyraz czytelne, by po kilu minutach w sposób całkowicie naturalny przejść do bliżej nieokreślonych i trudnych do zdefiniowania plam dźwiękowych otaczających zewsząd słuchacza.
To jednak była przygrywka, wstęp do drzemiących w Sigmie możliwości. Przejście na gęste pliki i to zarówno te pełne jazzowego feelingu – „Another Country” (24Bit/96kHz) Cassandry Wilson, „Smash” (24Bit/192 kHz) Patricii Barber, jak i zdecydowanie bardziej brutalne i zagmatwane – „Dream Theater” (24Bit/96kHz) Dream Theater nad wyraz dosadnie pokazały, że im więcej danych dostarczymy, tym więcej muzyki otrzymamy. W dodatku sybilanty, których obie ww. panie potrafią zawrzeć na swoich wydawnictwach w nieprzebranej mnogości i odmianach potraktowane austriacką myślą techniczną były nadal wyraźne i w pełni czytelne, lecz nie raniły, nie irytowały nawet podczas wielogodzinnych odsłuchów. W zamian za to idealnie komponowały się z sugestywnymi atakami, biorąc pod uwagę repertuar nadmienię tylko, że chodzi o skalę mikro, biorącego udział w nagraniach instrumentarium. Umiejscowienie, lekko wypchniętych przed pierwszy plan wokalistek, zapewniało bardzo intymny, osobisty odbiór ich dokonań i sprawiało, że obecność Ayona w torze w pewien sposób pozwalała się przede wszystkim skupić się na muzyce alienując się niejako od dzikiego pędu otaczającego nas świata.
Zgoła inaczej przedstawiała się sytuacja z karkołomnie poplątanymi progresywnymi liniami melodycznymi Dreamów. Opętańcze i wymagające niemalże małpiej zręczności, włącznie z chwytnością kończyn dolnych, partie perkusyjne i gitarowe obleczone lampową poświatą wyraźnie wskazywały na brak zapędów łagodzenia, bądź studzenia motoryczności reprodukowanego materiału. Na pochwałę zasługiwała również czytelność prezentowanego spektaklu spowodowana szeroką i odpowiednio daleko sięgająca w głąb sceną. Nikt nikomu nie musiał siedzieć na kolanach, bądź wchodzić na plecy, dzięki czemu czuć było oddech i swobodę. Jednak o prawdziwej otwartości można było dopiero mówić przy plikach DSD. Co prawda ich dostępność, przynajmniej na razie jest delikatnie rzecz ujmując dość symboliczna a materiału w 100% zrealizowanych w tej technologii trzeba się czasem naszukać, jednak skoro takie możliwości Ayon oferuje, to na chwilę obecną można traktować je jako ciekawostkę a wraz ze wzrostem oferty sukcesywnie rozszerzać własną plikotekę. Nie ma jednak co marudzić i czekać co przyniesie bliżej nieokreślona przyszłość, lecz korzystać z tego co jest tu i teraz. „Antiphone Blues” (2,8MHz) w wykonaniu Arne Domnerusa i Gustafa Sjökvista swoją namacalnością i wręcz holograficznym odwzorowaniem wnętrza, w którym dokonano nagrania za każdym razem wywoływało ciarki i summa summarum smutną kontemplację nad tym ileż to informacji w większości przypadków nam umyka, ile z całej aury pogłosowej, niuansów i całej tej eteryczno-mistycznej otoczki tracimy. Podczas jednej z dość niezobowiązujących rozmów spotkałem się ze stwierdzeniem wygłoszonym przez zagorzałego orędownika winylu, że CD nie słucha, gdyż nie może pogodzić się z utratą około 40% informacji, które zna z nagrań zarejestrowanych na czarnych krążkach. Z plikami, tymi w najwyższej rozdzielczości jest podobnie – zwykły materiał wypada przy nich jak kolejna kopia kopii. Niby ogólny obraz jest zbliżony do oryginału, lecz im bliżej podchodzimy, tym więcej luk, ubytków zauważamy. Zakładając oczywiście, że kiedykolwiek kontakt z referencją mieliśmy i dzięki temu takiego porównania dokonać mogliśmy.
Z płytą CD jest już lepiej. Wpięte jako transporty odtwarzacze Gato i Ayona całkiem nieźle broniły najpopularniejszego na chwilę obecną formatu oferując drive i dynamikę mogące wprawić w zakłopotanie część dostępnych na rynku komercyjnych plików. W dodatku porównania przeprowadzane 1:1 (płyta vs plik) nie dawały jednoznacznej odpowiedzi, który z formatów jest doskonalszy. Oczywiście jeśli tylko w szranki stawały wersje „standardowe”. Bowiem im poprawniej i prawdziwiej stworzono „gęste” wersje plików, tym zalety srebrnego krążka stawały się coraz mniej oczywiste. Jednak nad płytami CD pastwić się będzie w dalszej części Jacek, dysponujący na tyle bezkompromisowym, dzielonym transportem Reimyo, że to Jemu zostawię zadanie podjęcia surowego werdyktu.

Osobiście kilkunastodniową obecność Ayona Sigma w moim systemie uznałem za interesujące a zarazem nader przyjemne doświadczenie. Ten zaskakująco przystępnie wyceniony (szczególnie na terenie Polski), jak na Ayona przetwornik, oferuje dojrzałe, muzykalne brzmienie i na tyle rozbudowany interface, że nawet patrząc na dynamikę rozwoju mediów cyfrowych jego nabywca może przez najbliższe kilka lat spać spokojnie. W dodatku uaktywniając (cyfrową) regulację głośności z powodzeniem można spróbować zbudować wysokiej klasy, minimalistyczny system oparty wyłącznie o cyfrowe źródła i końcówki mocy. Jeśli przykład z Ayona wezmą konkurenci i również swoje, zaawansowane a przede wszystkim dobrze grające urządzenia będą oferowali w podobnych przedziałach cenowych to jest szansa na to, że już niedługo Hi-Fi stanie się tym, czym być powinno – przyjemnością dostępną dla coraz szerszej rzeszy miłośników dobrego brzmienia a nie tylko nielicznych. Oby tak dalej!

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Eter Audio / Ayon.pl
Cena: 13 990 PLN

Dane techniczne:
Dane techniczne:
Częstotliwość próbkowania: 192 kHz/32 bity (PMC); 64xDSD, 128xDSD
Wejścia: 1 x S/PDIF, 1 x AES/EBU, 1 x Toslink, 1 x BNC, 1 x USB, 1 x I2S, 1 x DoP, 3 x BNC/DSD
Wyjścia: RCA & XLR
Impedancja wyjściowa (XLR/RCA): 300 Ω/300 Ω
Lampy wyjściowe: 6H30
Lampa zasilająca: 1 x 6Z3
Sygnał wyjściowy: 0-10V (@1 kHz / Rms)
Dynamika: >128 dB
Stosunek sygnału do szumu: > 120 dB
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz (+/- 0,2 dB)
Całkowite zniekształcenia Harmoniczne (THD): < 0,002% (1 kHz)
Pilot zdalnego sterowania: TAK
Wymiary (WxDxH): 480 x 360 x 110 mm
Waga: 12 kg

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc; Gato Audio CDD-1
– DAC: ModWright Elyse
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Fat Bob S + ZYX R100
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Gato Audio AMP-150
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Gauder Akustik Cassiano
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Filtr sieciowy: ISOL-8 MiniSub Axis
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Tak się jakoś złożyło, że przypadło nam, albo tylko ja to tak odczuwam, żyć w czasach bardzo dynamicznych zmian, w postrzeganiu głównego formatu audio. Nie ma się co oszukiwać, dotychczasowe kompakty i gramofony -do niedawna jedyne możliwe napędy, są mocno naciskane przez najnowszy pomysł odczytu danych – szeroko rozumiane odtwarzacze plików. Czy ten najnowszy trend jest najlepszy? Tego nie wiem, jednak wszystko jak to w życiu bywa  jest względne, a ogólna opinia często jest pokłosiem „mania lub nie mania” takiego, a nie innego „daczka z komputerkiem”, kompakciku, czy gramiaczka. Nie mam zamiaru rozstrzygać tego nurtującego obecnie prawie wszystkich pozytywnie zakręconych muzyką słuchaczy problemu, ale nie mogę również nie zauważać coraz większego zainteresowania najnowszymi technologiami. Dlatego coraz częściej do redakcji Soundrebels trafiają przetworniki cyfrowo-analogowe, które kiedyś będąc nieodłączną częścią wnętrza odtwarzacza, obecnie występują jako osobne byty, przystosowane do przyjęcia tak modnych dzisiaj różnej gęstości plików. Oczywiście idąc z duchem czasu takie urządzenia (przetworniki C/A) implementuje się w dzisiejszych czasach do wszystkiego, co może generować dźwięk – nawet wzmacniacze lampowe chcąc być bardziej atrakcyjnymi, posiłkują się posiadaniem na pokładzie takich kwiatków, ale w redakcji raczej pochylamy się nad czymś godnym uwagi, inaczej zabrakłoby życia na testowanie wszystkiego jak leci. Idąc tropem ostatniej myśli, postanowiliśmy z Marcinem, przetestować coś ze stajni bardzo znanego na naszym rynku, dystrybuowanego przez krakowski Eter Audio austriackiego Ayona. Zaproponowane do recenzji urządzenie występujące w ofercie jako osobny komponent, będący bardzo obficie uzbrojonym w możliwości czytania wszelkiego rodzaju sygnałów cyfrowych DAC-em pod handlową nazwą Sigma. Większość naszych dotychczasowych spotkań z Austriakami opierało się o konstrukcje wzmacniające sygnał, dlatego z dużą dawką przyjemności pokusiliśmy się zweryfikować, co ma do powiedzenia dział obróbki sygnałów złożonych ze zbiorów zer i jedynek.

Jaki jest Ayon wie chyba nawet moja córka, jednak na potrzeby niniejszej publikacji pozwolę sobie na telegraficzny skrótowy opis jego aparycji. Ta pochodząca z Austrii firma korzysta z mocno zunifikowanych obudów, co nie jest w żadnym stopniu kontrowersyjnym posunięciem, gdyż projekt jest bardzo dobrze odbierany przez klientów, a dodatkowo unikanie sztucznych, mających na celu przypodobanie się nowym trendom ruchów, wpływa na natychmiastową rozpoznawalność marki. Platforma nośna dla lamp i traf, jest dość płaską obudową o zaokrąglonych narożnikach, które będąc wykończonymi w satynie, ładnie odcinają się od drapanego aluminium reszty obudowy. Przedni panel to oaza spokoju, w swej centralnej części emanując szerokim ciemno czerwonym wyświetlaczem, na bokach którego wkomponowano – po dwa z każdej strony – manipulatory guzikowe. Oprócz tego niezbędnika informacyjno-sterującego po lewej stronie mamy nadruk z nazwą marki, a z prawej modelu urządzenia. Boczne ścianki płynnie przechodzą na tył urządzenia, a tam nasza Sigma będąc wszystko-mającym centrum dowodzenia wszelakimi sygnałami, otrzymała pakiet wejść cyfrowych w postaci: Coaxial, BNC, DSD R, DSD L, WCK, OPTICAL, AES/EBU, I2S, DoP, USB. Oprócz tej baterii terminali na zewnętrznych krańcach pleców  przetwornika znajdziemy analogowe gniazda wyjściowe w postaci RCA i XLR, a także trzy hebelkowe przełączniki trybu pracy i centralnie umieszczone gniazdo IEC. Z wyliczanki jasno wynika, że nawet najbardziej zaawansowany konsument plików zostanie w pełni usatysfakcjonowany. Na koniec dodam jeszcze, że jako posiadacz lamp elektronowych w układzie elektrycznym, wspomniany przetwornik wietrzony jest grawitacyjnie przez dwa ażurowe w kolorze srebra owalne otwory w tylnej części górnej płaszczyzny obudowy. Więcej zbędnych fajerwerków wizualnych nie uświadczymy, co czyni tę konstrukcję propagatorem minimalizmu dizajnerskiego i ja to kupuję.

Jako, że rzeczony DAC jest konstrukcją posiadającą w torze szklane bańki, które jak wszyscy doskonale wiedzą są znakiem firmowym opisywanej manufaktury, okres ich rozgrzewki wykorzystałem na przypomnienie sobie wzorca dźwięku – oczywiście znam go dobrze, ale krótka powtórka nie zaszkodzi, co zaowocowało występami Manu Katche z krążkiem zatytułowanym jego danymi osobistymi, czyli ”MANU KATCHE”. Ten znany artysta z reguły zajmujący ostatni szereg grającej formacji podczas sesji koncertowych, tym razem zaprosił kilku innych bywalców sceny do własnego projektu, a panowie go wspierający to: Nils Petter Molvaer – trąbka, Tore Brunborg – sax i Jim Watson – fortepian i organy Hammonda. Będąca czystym przypadkiem na występach w CD-ku płyta mimo swojego spokoju repertuarowego, dzięki bardzo lubianemu instrumentarium była w stanie odpowiedzieć mi na kilka zasadniczych pytań, jak nasycenie, pozycjonowanie, czy rozdzielczość dobiegających do mnie informacji muzycznych. Gdy okres nabierania docelowej temperatury pracy dobiegł końca, sprawnie przepiąłem  stosowne kabelki, zasiadłem w fotelu, włączyłem odtwarzanie i… . Tak, nie da się ukryć, że to konstrukcja krocząca ścieżką lampy. Nawet dwa dostępne filtry obrabiające sygnał – proponują nieco inną otwartość grania – nie miały najmniejszego zamiaru niwelować słusznych dla właściciela marki założeń przyjemnego spotkania z muzyką przy lampce wina i lampce determinującej sznyt dźwięku. Przechodząc z mojego przetwornika na urządzenie Ayona, wkraczamy w inny stan percepcji, czyli ogólną gładkość przekazu z delikatnym stonowaniem konturów źródeł pozornych i minimalną utratą ich ciężaru, ale bez efektu uśmiercającej ich płaskości, nadal mieszcząc się w estetyce dźwięcznego grania. Lekko przyciemniamy światło i rozpływamy się w fotelu podczas naszego ulubionego zajęcia, jakim jest słuchanie muzyki. Ogólne wrażenie kremowości i spokoju na scenie rozlewa się na całe pasmo, bez szkód w swobodzie prezentacji całości spektaklu, ale już nie z tak mocno akcentowaną iskrą w górnych rejestrach jak robi to Reimyo. Jednak proszę się nie obawiać, gdyż pierwszy moment – dla celów tylko dydaktycznych nazwę – uczucia utraty tych artefaktów, dość szybko rekompensowany jest spójnością całego pasma. Jeśli przy wspomnianej dozie oszczędności w konturze poszczególnych zakresów, wysokie tony szalałyby bez ograniczeń, natychmiast odebralibyśmy to jako męczącą karykaturę muzyki. A tak dzięki utrzymaniu konwencji w całym widmie akustycznym, z dużą przyjemnością kroczymy przez świat Ayona. By nie być gołosłownym wspomnę chociażby o saksofonie Tore Brunborg’a z przytoczonej płyty, gdzie opisywana dawka gładkości i poświaty bursztynowych „szklanek” w dźwięku, wprowadza ten instrument na inny poziom postrzegania. Może nie dla wszystkich to jest droga na całe życie, ale kto powiedział, że całość populacji ma mieć taki sam gust brzmieniowy. Ja – teoretycznie dążąc do lekkiego podkolorowania barwą, stawiam jeszcze na spory udział konturowości i zwiewności w słuchanej muzyce – co oczywiście osiągnąłem, a mimo to od bywającego u mnie znajomego (lampiarza) usłyszałem, że mam bardzo techniczny dźwięk. I bądź tu mądry i dogódź wszystkim. Wiemy, wiemy, to jest utopia i dlatego różne oferty producentów są skierowane do różnych potencjalnych nabywców i to nie tylko przez pryzmat ich upodobań, ale często również przez potrzeby, jakie generuje ich system audio, z czego czasem nawet nie zdają sobie sprawy. Co ciekawe przy całym poziomie rozpoznawalności sznytu grania, scena muzyczna Sigmy ładnie rozciągała się w szerz, nie zapominając przy tym o odpowiedniej gradacji poszczególnych linii muzyków, gdzie nikt nikomu nie deptał po piętach. Poznawszy cechy testowanego DAC-a, z premedytacją zmieniłem repertuar i do napędu powędrował krążek z może nie bardzo ciężkim, ale rockiem z początkowego jeszcze strawnego – niepodszytego popem – okresu grupy Coldplay. Dla mnie panowie z Anglii mieli tylko dwa dobre krążki i niestety były to początki, gdzie ich muzyka opierała się mocno o granie gitarowe, a nie jak obecnie wszechobecne syntezatoro-podobne twory, dlatego padło na „Parachutes”.  Nie wiem ilu czytelników zna tę płytę, ale spora dawka wokalizy i ciekawych riffów instrumentów strunowych, zdawała się dziękować mi za przepuszczenie sygnału odczytanego ze srebrnego krążka przez układ elektryczny wyposażony w szklane wygładzacze dźwięku. Dawno nie słuchałem tej płyty i to nie z powodu jej słabej jakości – chociaż szału nie ma, tylko mocnego osłuchania po zakupie, ale mimo nucenia prawie każdej frazy wokalnej lub przygrywek gitarowych, z dużą przyjemnością wróciłem w tamten okres twórczości grupy. Przyglądając się sposobowi prezentacji tej kompilacji, wszystkie opisane wcześniej aspekty brzmienia, zdawały się nie istnieć jako byt sam w sobie, gdyż w takim rodzaju muzyki nacisk kładzie się a przyjemność słuchania idealnie skrojonego do najbardziej odczuwalnego przez słuchacza pasma akustycznego, a nie cyzelowanie poszczególnych jego składowych. Dla wielbiciela lampy w torze unikanie rozdrabniania włosa na czworo, nie jest żadnym ograniczeniem, tylko świadomym wyborem. Podczas całego odsłuchu nie omieszkałem pobawić się możliwością różnej filtracji sygnału, co skutkowało większym lub mniejszym ciężarem grania i różnym podejściem do ilości informacji w środku i górze pasma. Teoretycznie nie pochwalam takich dodatków, ale z perspektywy czasu uważam, że jest to pewnego rodzaju rozszerzenie funkcjonalności, która może okazać się zaczynem do zaistnienia Ayon’a Sigma w danym systemie odsłuchowym.

Te kilka dni z Sigmą ponownie przypomniało mi, że jest coś takiego jak ganie w najczulszym punkcie percepcji narządów słuchu człowieka i jeśli tylko jesteśmy w trakcie poszukiwań naszej drogi w audio, nie sposób pominąć urządzenia z Austrii. Co więcej, ja oceniałem tylko możliwości soniczne przestarzałej – dla wielu – formy przesyłu danych „RCA COAXIAL”, gdy tymczasem panowie konstruktorzy proponują w opisywanym rozwiązaniu wszelkiego rodzaju czytniki gęstych plików, co Marcin przetestował dogłębnie. Dlatego testowa propozycja pozwala na bycie spokojnym o  przyszłość  i nawet  przy obecnie rosnącej podaży gęstych plików, jesteśmy przygotowani na wszelkie ewentualności. W obecnych czasach oprócz jakości oferowanego dźwięku, wygląd – co zasygnalizowałem wcześniej i wielofunkcyjność – wspomniane możliwości obróbki wszelkich nowinek sygnałowych – są również bardzo ważnymi czynnikami decyzyjnymi, a to wszystko według mnie oferuje „produkt” Ayon’a.  Ja jeszcze do plików nie dorosłem mentalnie. A Wy? Jeśli tak i do tego zapragnęlibyście posmakować czaru bursztynowego grania swoich ulubionych kawałków, nie możecie przepuścić takiej okazji.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio; Solid Base VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II, platforma antywibracyjna Audio Philar, Franc Audio Accessories
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF