1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Ayon Spirit 3 – KT150 ver.

Ayon Spirit 3 – KT150 ver.

Opinia 1

Tak, jak już dążyłem zagaić na facebooku, to moje trzecie spotkanie z modelem Spirit 3 austriackiego Ayona. Cała sytuacja może z pozoru zakrawać na farsę, czyli dystrybutor tak długo przysyła dany egzemplarz, aż poziom lukru i superlatyw w recenzji osiągnie satysfakcjonujący poziom, bądź recenzent cierpi na permanentną pomroczność jasną objawiającą się nader poważnymi lukami w pamięci. Całe szczęście zarówno krakowski Eter Audio, jak i my mamy po pierwsze szacunek do klientów i czytelników, a po drugie za całe to zamieszanie winę ponosi nie kto inny jak producent. Producent, który poważnie modyfikując tenże model pozostawia od blisko dwóch lat nazwę bez zmian. Zero Mk2, 3, etc. Po prostu tak jak był Spirit 3, tak jest a potem bądź tu człowieku mądry i na podstawie samej nazwy oceń, z którą wersją mamy do czynienia. Teoretycznie można kierować się zastosowanymi lampami, ale jeśli posiadacz ma tendencję do ciągłej nimi żonglerki, to bez numerów seryjnych ani rusz.

Zacznijmy jednak od rysu historycznego, czyli jak zmieniał się Spirit 3 na przestrzeni ostatnich 24 miesięcy. Pierwszą trójkę, którą recenzowałem w maju 2011r. wyposażono w jubileuszowe Shuguang Treasure Series KT88 (50th anniversary), a pozostałe stopnie obsługiwały JAN Philips 12AU7. W kolejnej wersji, opisanej na łamach SoundRebels (link) kwadra KT88 sygnowana była już logiem Ayona a JANy zastąpiono parą Tungsoli 12AU7, oraz parą lamp sterujących 6SJ7 NOS General Electric. Za to w najnowszej, będącej obiektem niniejszej recenzji zmian dokonano jedynie w stopniu wyjściowym i zamiast 88-ek zdecydowano się na potężne i zdobywające coraz większą popularność wśród zaawansowanych lampomaniaków, Tungsole KT150. O innych modyfikacjach, mogących dotknąć trzewia nic mi nie wiadomo, za to warto zwrócić uwagę na kolejne udogodnienie natury użytkowej polegające na zastąpieniu znajdujących się na tylnej ścianie diod informujących o awarii lampy niewielkim wyświetlaczem umożliwiającym również obserwowanie odliczania podczs procesu uruchamiania. Zniknęło również gniazdo serwisowe USB, które pewnie korciło domorosłych mistrzów lutownicy a z tego, co mi wiadomo żaden producent nie przepada jak ktoś dłubie w jego zabawkach. Poza powyższymi, dość kosmetycznymi zmianami reszta pozostała bez zmian. Wskaźnik poprawności fazy, dedykowane obciążeniom 4 i 8 Ω potężne zaciski głośnikowe, cztery wejścia liniowe (w tym jedna para XLRów), wyjście z przedwzmacniacza i bezpośrednie wejście na końcówkę mocy uzupełnia hebelkowy przełącznik trybu pracy (Normal/Direct).

Front obecnej inkarnacji Spirita nie różni się absolutnie niczym od swojego starszego rocznikowo poprzednika – centralnie umieszczone, podświetlane na czerwono (podczas procedury startu i wyłączania pulsuje) logo producenta, ulokowane na przeciwległych skrajach radełkowane gałki regulacji głośności (z dedykowanym niewielkim wyświetlaczem) i wyboru źródeł, z kolumna rubinowych diód przyporządkowanych poszczególnym wejściom i informującym o stanie pracy wzmacniacza uzupełnia czujnik IR. O konstrukcyjnych podobieństwach obu wersji świadczy również płyta górna, gdzie białe na czarnym, jak wół stoi, iż przewidziany pierwotnie był montaż lamp KT88. Powyższe zdanie potwierdził również sam producent, który po podaniu numerów seryjnych informuje nabywcę, czy może w swoim egzemplarzu zastosować 150-ki, czy też lepiej by było, żeby darował sobie tego typu eksperymenty. Oczywiście nie zapomniano również o przełączniku umożliwiającym wybór pomiędzy triodowym i pentodowym trybem pracy stopnia wyjściowego. Z resztą, czego by nie mówić i nie pisać – znając, choć jeden model z oferty Ayona nie sposób nie rozpoznać pozostałych. W tym przypadku jest dokładnie tak samo. I jeszcze jedno – miłośników teorii spiskowych chciałbym uspokoić – w maju testowałem egzemplarz o numerze seryjnym 04191, natomiast na tym, dostarczonym do ostatniej w tym roku recenzji wybito numer 04402.

Zanim wyciągnąłem z podwójnego kartonu i szczelnie otulających, idealnie wyprofilowanych pianek bohatera niniejszego testu, cały czas zastanawiałem się, czy i tym razem Gerhard Hirt, podobnie jak w najnowszej wersji Crossfire’a 3 (link) pozwolił dojść do głosu swojemu lirycznemu obliczu, czy jednak powrócił do lansowanej przez lata precyzyjnej transparentności. Ponieważ testowany egzemplarz trafił do mnie niemalże prosto z odsłuchu poprzedzonego blisko dwutygodniową, sklepową rozgrzewką czas potrzebny na założenie lamp, a po włączeniu i ustawieniu radia internetowego, niezbędny do przygotowania i wstawienia do piekarnika aromatycznego browninga, uznałem za w pełni wystarczający do choćby wstępnej, sesji w towarzystwie ulubionych nagrań.

Na początek mała dygresja. Ponieważ producent/dystrybutor do dostarczył do mnie egzemplarz z instrukcją zawierającą informacje dotyczące jedynie wersji z KT88 musiałem przeprowadzić małe śledztwo. Oba ww. źródła oczywiście jak jeden mąż zawierały jedynie „archiwalne” dane, z ta tylko różnicą, że na stronie producenta można było obejrzeć zdjęcia najnowszej inkarnacji. Niezrażony szperałem dalej, aż jeden z dystrybutorów austriackiej marki w odległej Nowej Zelandii podał jakże istotne parametry, jakimi jest moc wyjściowa tej, konkretnej wersji. Cytuję więc za Audio Reference Co. (15 Graham Street; Victoria Quarter; AUCKLAND 1010; New Zealand) – Pentode mode KT88: 2x 55W / KT120 2x 60W / KT150 2x80W; triode mode KT88: 2x 35W / KT120 2x 40 W / KT150 2×60 W. Jak widać przyrost mocy jest na tyle znaczący, że nawet tryb triodowy staje się w pełni użyteczny nawet z zupełnie konwencjonalnymi konstrukcjami głośnikowymi.

Korzystając zatem z nadarzającej się okazji ustawiłem gałkę trybu pracy na magiczne „T” i niejako serwując sobie małą powtórkę z rozrywki włączyłem „La Tarantella – Antidotum Tarantulae” (L’Arpeggiata / Christina Pluhar). Nim wybrzmiały pierwsze takty „La Carpinese (Tarantella)” na mej twarzy zagościł uśmiech, który jak się miało później okazać zdjąć można było niemalże jedynie chirurgicznie. Lampową eteryczność i zwiewność wsparły stabilne jak żelbetowe konstrukcje kontury i taka natychmiastowość artykulacji wokalisty wsparta wirtuozerską grą zespołu, że aż podniosłem się z kanapy, by sprawdzić jeszcze raz ustawienia wzmacniacza. Było też miejsce na przepiękną barwę, namiętność i romantyczne rozmarzenie w „Lu Gattu la Sonava la Zampogna (Ninna Nanna)”, czy ogniste, porywające, hiszpańskie rytmy w „Tarantella Napoletana, Tono Hypodorico”, które w interpretacji Spirita zabrzmiały niemalże jak gitarowa ekwilibrystyka serwowana na albumach Rodrigo Y Gabrieli. Takiś ty, pomyślałem. OK., to proszę bardzo – trzymając się poprzedniej playlisty w odtwarzaczu wylądował album „Lento” Youn Sun Nah i … nawet nie wiem kiedy przesłuchałem go w całości. Każde muśniecie struny było tak klarowne i namacalne, jakby Ulf Wakenius usiadł sobie wygodnie między kolumnami i po prostu zaczął grać w moim pokoju. Dla pewności sięgnąłem jeszcze po „Enter Sandman” z albumu „Some Girl” tejże uroczej wykonawczyni i nie odnotowałem żadnego zawoalowania, zaokrąglenia, czy spowolnienia, osłabienia zadziorności i dzikości. Tenże, jakże idylliczny nastrój powoli zaczął siadać, gdy w odtwarzaczu zagościły zdecydowanie cięższe klimaty. O ile „Misplaced Childhood” Marillion jeszcze dawał radę, choć od perkusyjnej solówki rozpoczynającej „Bitter Suite (I: Brief Encounter/Ii: Lost Weekend/Iii: Blue Angel)” oczekiwałbym o drobinę solidniejszego wykopu, to już przy „American Idiot” Green Day postanowiłem przestać zamęczać austriacką integrę i na kilkanaście minut ją wyłączyłem, by zgodnie z zaleceniami konstruktora dopiero po przestygnięciu zmienić tryb pracy na pentodowy.

Po tym zabiegu w Ayonie włączyła się druga turbina a dźwięk wyrwał do przodu, jak rasowy, całkowicie nieekologoczny, ale sprawiający dziką, samczą frajdę V8. Szaleńcze tempa, surowa i trafiająco prosto do serca muzyka nie pozwalała usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Czuć było hardrockową krwistość, łobuzerski błysk w oku i brak troski o dzień jutrzejszy. Finezji w tym graniu nie sposób było odnaleźć i bardzo dobrze, bo próby wciśnięcia we fraki wydzierganych i delikatnie rzecz ujmując średnio znających się na dworskiej etykiecie renegatów kończą się tragicznie, śmiesznie, bądź i tragicznie i śmiesznie. Pozostając zatem w kręgu nieokiełznanej i nieujarzmionej dzikości nie omieszkałem sięgnąć po tak wybitne pozycje jak „Countdown To Extinction” Megadeth wydane przez MFSL, czy „Inhuman Rampage” Dragon Force z wirtuozerskim „Through the Fire and Flames”. Oba ww. albumy pozwoliły mi dość szybko zrewidować własne poglądy, co do ewentualnego ulampowienia posiadanego toru audio. O ile przy budżecie zasilonym solidną kumulacją w totka, Crossfire 3 z Avantgarde’ami wydaje się nadal nie do pobicia, to już racjonalniej podchodząc do tematu najnowszy Spirit 3 z kwadrą 120-ek na pokładzie jawi się jako czarny koń Wielkiej Pardubickiej, który niezbyt mocno drenując kieszeń może zapewnić nad wyraz ekscytujące doznania i to niezależnie od repertuaru, jakim go nakarmimy. Proszę mi wierzyć na słowo, bądź sprawdzić we własnych 4 kątach, ale do tej pory żaden lampowiec nie był w stanie z taką finezją zbudowaną na tytanowym, sztywnym i stabilnym szkielecie, oraz słodyczą wymieszaną z zaprawionym siarką Ardbegiem, oddać potencjału drzemiącego w fenomenalnej linii melodycznej okraszonej iście bizantyjskim bogactwem gitarowych ozdobników „Hangaru 18” Megadeth („Rust in Peace”). Coś mi się wydaje, że niemalże obowiązkowa obecność przynajmniej jednego krążka Rammstein’a podczas prezentacji elektroniki Ayona nie była i nie jest przypadkowa. Dla tego też chcąc wprowadzić się w liryczny nastrój odkopałem „Reise, Reise” i od razu przeszedłem do „Ohne Dich”, oraz „Amour”. Po prostu sama wytrawna słodycz niczym w wybornym marcepanie oblanym gorzką czekoladą podanym z filiżanką zabójczo mocnego espresso. Odpowiednio dopalony wokal Till’a Lindemann’a, obecne, doskonale słyszalne, lecz dalekie od ofensywności sybilanty i niemiecka kanciastość w niemalże kinowych barwach stanowiły świetne preludium do zdecydowanie bardziej cywilizowanych, choć zarazem jeszcze wyżej ustawiających poprzeczkę wyzwań.

Poczynając od „Rhapsodies” Stokowskiego a skończywszy na „Orchestral Works, Vol. 2” Witolda Lutoslawskiego najnowsza inkarnacja Spirita bez najmniejszego trudu na szerokiej, dalece wykraczającej poza ramy wyznaczone przez moje kolumny, scenie budowała referencyjnie uporządkowany aparat symfoniczny dając fenomenalny wgląd nie tylko w strukturę nagrań, oczywiście zachowując ich homogeniczną spójność, lecz również w poczynania poszczególnych instrumentalistów i to niezależnie od zajmowanego przez nich miejsca. To tak jakby Gerhardowi Hirtowi udało się połączyć ogień z wodą – dawną, charakterystyczną dla Ayonów analityczność z legendarną wręcz, lampową muzykalnością i chwytająca za serce emocjonalnością. Z bardziej „hollywoodzkich” produkcji wielokrotnie podczas testów 3-ki sięgałem po ścieżkę dźwiękową „Space Battleship Yamato” Naoki Sato & Yasushi Miyagawa łączącą w sobie lekko romantyczne nuty „Pearl Harbor” i patetyczną apokaliptyczność „Gladiatora” Hansa Zimmera z elementami charakterystycznymi dla Kraju Kwitnącej Wiśni. Przy tego typu realizacjach kluczem do sukcesu jest rozmach i niemalże niczym nieskrępowana dynamika. Chodzi o to, by dźwięk był po prostu duży, czasem wręcz ogromny i by powodował tzw. efekt „wow!” i ze Spiritem było to jak najbardziej wykonalne. Ba, było wręcz wpisane w jego naturę.

W związku z powyższymi ochami i achami, jakich nie szczędziłem najnowszej, wyposażonej w Tungsole KT150 wersji Ayona Spirit 3 wypadałoby zastanowić się, czy można cokolwiek zarzucić? Cóż … w cenie, za jaką można go kupić nie znajduję nic, do czego mógłbym się przyczepić. Chociaż jest – z założonymi na lampy ochronnymi „kagańcami” wygląda koszmarnie, lecz z drugiej strony dzięki nim, nawet posiadacze nadpobudliwych małoletnich mogą spokojnie myśleć o postawieniu go w salonie – solidnie przykręcone osłony lamp będą w stanie znieść niejeden atak rozjuszonego jak dzik potomka. A tak już zupełnie serio – to jeden z najlepszych wzmacniaczy lampowych do co najmniej 30 – 40 tys. PLN, jakie dane mi było słyszeć.

Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski

 

Dystrybucja: Eter Audio
Cena: 15 900 zł

Dane techniczne:
Rodzaj pracy końcówki: trioda lub pentoda
Lampy: 4 x KT 150, 2 x 12AU7, 2 x 6SJ7
Impedancja obciążenia: 4 lub 8 Ω
Pasmo przenoszenia (+/- 3 dB): 12 Hz-60 kHz
Moc wyjściowa (tryb pentody dla KT88): 2 x 50 W
Moc wyjściowa (tryb triody dla KT88): 2 x 30 W
Impedancja wejściowa (1 kHz): 100 kΩ
Czułość wejściowa: 600mV
Sprzężenie zwrotne: 0 dB
Regulacja siły głosu: potencjometr, MCU z drabinką rezystorową o 1,5dB kroku
Zdalne sterowanie: tak
Wejścia: 3 x liniowe RCA, 1 x liniowe XLR, 1 x direct
Wyjście: 1 x Pre-out
Wymiary (SxGxW): 48 x 37 x 25 cm
Waga: 32 kg

System wykorzystany w teście:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Meridian Control 15
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód LC-2mk2
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive SPU-8, RST-38H, RAF-48H, RIQ-5010 & RIQ-5010

Opinia 2

Ayon Spirit III był moim drugim tak dogłębnym spotkaniem z tą marką. Po modelu Crossfire III, przyszedł czas na urządzenie z podobnej generacji, ale ze zdecydowanie przyjaźniejszego dla zwykłego Kowalskiego pułapu cenowego. Marcin miał szczęście/nieszczęście – niepotrzebne skreślić – poznać wszystkie odsłony tego modelu, tymczasem ja nie napiętnowany żadnym z poprzednich wcieleń, z wielką chęcią powitałem go w moich progach. Obcowanie z lampą zawsze wzbudza we mnie pozytywne emocje, a jeśli pochodzi od tak dobrze postrzeganego na rynku producenta, tym bardziej podnosi się poziom mojego zainteresowania. Przybyły na testy wzmacniacz zintegrowany, dzięki swojej budowie wewnętrznej jest dość uniwersalnym piecem. Dwa tryby wzmocnienia:  triodowe lub pentodowe, znacząco zwiększają zakres wyboru docelowych kolumn. Jeśli nabywca szuka prawdziwego czaru z niewielkiej mocowo lampy – trioda, będzie obracał się w gronie przetworników łatwych do napędzenia, jednak jeśli posiada już jakieś zespoły głośnikowe, może bezproblemowo spróbować ich mariażu z Austriakiem w trybie pentody, potrafiącym sprostać wymaganiom nawet trudnym do wysterowania konstrukcji. Takie dwa w jednym może komuś wydawać się zbędnym ruchem konstruktora, jednak spojrzawszy na to z punktu widzenia audiofila, który co jakiś czas ma nawrót audiophilii nervosy , widzimy spore oszczędności, gdyż przełączając niepozorne pokrętełko, mamy do dyspozycji całkowicie inne urządzenie. Półka cenowa Spirit’a III osiągana często sporym wysiłkiem finansowym nabywcy, pozwala mniemać, iż wymiana z odsprzedażą może być bolesna, dlatego nie deprecjonowałbym takiego posunięcia producenta.

Jaki jest Ayon każdy wie i ciężko jego wygląd puścić w niepamięć nawet po jednorazowym kontakcie wzrokowym. Konstrukcja nośna to płaska, niewysoka  ok. 8-mio centymetrowa aluminiowa obudowa z zaokrąglonymi narożnikami. Na tej swoistej platformie w tylnej części usytuowano trzy wielkie kubki kryjące transformatory, przed nimi na zewnętrznych krawędziach lampy mocy – w tym przypadku KT150, między nimi resztę baniek sterujących, a z przodu przełącznik trybu pracy wzmacniacza. Przednia ścianka jest dość oszczędnie ubrana w dwa pokrętła: po lewej wzmocnienia z wyświetlaczem jego poziomu, a na prawej flance selektor wejść z oznaczeniami i diodami informacyjnymi. W ramach uzupełnienia zunifikowanego designu, front wzbogacony został o podświetlane na czerwono logo producenta. Gęsto zagospodarowany tylny panel skrywa: cztery wejścia RCA, jedno XLR, wyjście Pre Out, wejście Direct In, zestaw terminali głośnikowych z odczepami dla 4 i 8 Ohm, wyświetlacz opóźnienia załączania prądu anodowego, lampkę zgodności fazy w sieci, przełącznik Ground, gniazdo sieciowe IEC i punkt do inicjowania sprawdzenia biasu lamp. Jest ciasno, ale bardzo czytelnie. Główny włącznik sieciowy znalazł się na płycie dolnej, przy lewej przedniej stopie. Jak wspominałem przy teście Crossfire III, projekt oparty o dwa modne we współczesnym wzornictwie kolory: czarny i srebrny (polerowana stal chirurgiczna), w połączeniu z lekko rozświetlonymi żarnikami szklanych baniek próżniowych, jest majstersztykiem. Mnie taki pomysł na bryłę produktu zniewolił od pierwszego spojrzenia i sądzę, że jeśli znajdzie się ktoś negujący ów wygląd, będzie w zdecydowanej mniejszości. Jako dopełnienie tego nietuzinkowego urządzenia dostajemy niedużego, wydrążonego z jednego kawałka aluminium, obsługującego tylko niezbędne funkcje pięcio-przyciskowego pilota.

Ostatnie testy produktów opartych o zasilacze w klasie „D” rozpieściły mnie pod względem wysiłkowym, ale wszystko co piękne szybko się kończy i dla przypomnienia ciężkiej doli recenzenta, musiałem sam wtargać na drugie piętro tego 32 kilogramowego przedstawiciela austriackiej myśli technicznej. Czytelnie opisane przyłącza pozwoliły na bezproblemowe zaimplementowanie czarno srebrnego cudeńka w tor audio. Po doświadczeniach w warszawskim klubie KAIM, Spirit III dostał niezbędną dwugodzinną dawkę życiodajnej energii – zimny jest niemiły w stosunkach międzyludzkich, zamieniając ją w wizualny spektakl rozżarzonych elektrod spakowanych w gustowne wielkanocne jajeczka. To według mnie najdziwniejsze lampy jakie kiedykolwiek widziałem i pierwszy kontakt z nimi wywołał uśmiech na twarzy. Na szczęście dalsza współpraca odsłuchowa pozwoliła przyswoić te rzadko spotykane kształty i później było już tylko lepiej.  

Tak się złożyło, że pierwsze podejście do możliwości Ayona ,odbyło się we wspomnianym warszawskim klubie KAIM i gałka trybu wzmocnienia, ustawiona była na pentodę. Wyjazdowe próby szlachetniejszej odmiany lampowej amplifikacji – trioda – okazały się lekką porażką i większość tamtego wieczoru upłynęła przy dźwiękach napędzanych większą mocą. Niestety mamy tam lekkie nadmiary basu i tylko spora dawka energii jest w stanie utrzymać kolumny w ryzach (choć to też nie jest regułą). Przy takim ustawieniu selektora trybu pracy, otrzymaliśmy wysokiej klasy brzmienie, kecz bez specjalnych wodotrysków. Moje zdecydowanie łatwiejsze akustycznie pomieszczenie, plus wymagające kolumny sprawiły, że poważną zabawę w testowanie zacząłem z ustawieniami klubowymi. Dobre pierwsze wrażenie robi się tylko raz i nie chciałem tego popsuć. Tymczasem to, co usłyszałem, niewiele różniło się od zasłyszanych wcześniej dźwięków. Niby dynamicznie i dość konturowo, ale bez oczekiwanej barwy i otwartości z jakiej znałem moje głośniki. Czułem zmatowienie na górze i monotonię w dole pasma. Takie przyzwoite średnie granie, a przecież to dobrze znana lampowa manufaktura. Lekko rozdrażniony i tylko z recenzenckiego obowiązku bez większego przekonania przełączyłem Austriaka na pracę jako trioda i… Eureka, jest blask, barwa i swoboda! Matko, jak dobrze być rzetelnym opiniodawcą i sprawdzać wszystkie dostępne konfiguracje, inaczej byłaby to krótka i bardzo nieciekawa opowieść. Już raz przekonałem się, że sama duża moc nie wystarcza do pełnej synergii w zestawach audio i tutaj mam tego potwierdzenie. Dźwięk ożył, zrobił się zdecydowanie ciekawszy i bardziej angażujący. Chcąc zaznać pełni szczęścia, ten dwulicowy lampiak dostał kolejną godzinkę, na rozgrzanie odpowiednich podzespołów.

Spełniwszy niezbędne warunki do uzyskania synergii z zestawem z Japonii, Austriak czarował w większości zaimplementowanego materiału muzycznego. Kameralny jazz ze swoimi smaczkami realizatorskimi wypadał bardzo dobrze. Scena pięknie rozświetlona w dalekie i szerokie plany, nad wyraz czytelne pozycjonowanie muzyków, a  jako bonus znane wszystkim zalety królewskiej odmiany amplifikacji lampowej z wielkim kunsztem oddały zamierzenia masteringowców, wnosząc od siebie dawkę emocji podkreślonych przepiękną barwą. To jest kierunek, jaki  sam obrałem w dążeniu do nirwany, który w brew pozorom nie jest tak łatwo zbilansować. Za duża dawka nasycenia może spowolnić dźwięk i zbytnio zaokrąglić dolne rejestry, a czasem w konsekwencji również lekko zaokrąglić górny zakres. Jednym słowem będzie „buła”, a to nie jest wskazane. Oczywiście lampie ciężko osiągnąć tak referencyjny kontur jaki mam z tranzystora, tymczasem to co pokazał Ayon Spirit III, było na nader wysokim poziomie. Podczas kilkudniowych odsłuchów na materiale cyfrowym zastał mnie weekend i doznałem olśnienia. Jest otwarcie i dźwięcznie grająca lampa, nadszedł sobotni wieczór, mam wspaniale spisujący się tor analogowy, ciężkim grzechem byłoby zaniechanie zaliczenia seansu spirytystyczno – szlifierskiego (myjka do płyt winylowych – talerz gramofonu). Aura kręcącego się czarnego krążka plastiku, wspomagana inżynierią opartą na bańkach próżniowych, była próbą powrotu do korzeni, która dzięki umiejętnościom tego ostatniego wypadła nadspodziewanie dobrze. Częstymi problemami setów lampowych jest zbyt duże zaokrąglenie lub zgaszenie górnych rejestrów, co przy realizacjach z lat świetności winylu, może zepsuć przyjemność takich sesji. Ayon Spirit III bez większych problemów pokazał, że jest odpowiednim zawodnikiem do takich zadań i na napędzie Dr. Feickerta wylądował, skrupulatnie wybrany z posiadanej płytoteki czarny jak węgiel winylowy krążek z 1976 roku. Bardzo lubię dobrze zrealizowane składy z wibrafonem w wiodącej roli, dlatego sięgnąłem po Garego Burtona w kwintecie z projektem „Dreams So Real”.  Podczas gdy Gary brylował dźwięcznością i głębią instrumentu, reszta muzyków swoim bytem umiejętnie eksponowała możliwości frontmana, nie zapominając o posiadanym kunszcie podczas solowych fraz. Mimo, że w słuchanym zestawieniu gościł przedstawiciel konstrukcji krzemowych –  phonostage Theriaa RCM, nawet przez chwilę nie dało się tego odczuć. Gładki, pastelowy i nasycony w środku pasma spektakl pieścił moje małżowiny uszne, umiejętnie odciągając uwagę od robienia notatek do recenzji. Mimo problemów z oderwaniem się od chłonięcia muzyki bez zbędnej analizy poszczególnych jej składowych, zapisałem kilka pozytywnych uwag i jeden mały ale wytłumaczalny mankament. Jednak po kolei. Trzymając na wodzy magię winylu, spojrzałem trzeźwo na budowaną przezeń scenę i nie zauważyłem specjalnych problemów w jej reprodukcji. Muzycy mieli dużo swobody na swoją ekwilibrystykę z instrumentami, a poszczególne plany i ich czytelność były wręcz książkowe. Co do widma pasma akustycznego było tak jak wspominałem na początku: otwartość górnych składowych i typowa dla lampy barwa pozwalały cieszyć się każdą usłyszaną nutą. Jedyne co lekko doskwierało, to dość oszczędne niskie rejestry. Obfitsza podstawa basowa postawiłaby Austriaka na wysokiej, ciężkiej do pobicia półce jakości grania. Sadzę, że dobór odpowiednich kolumn wyeliminuje tą drobną niedogodność. Przypominam, że testowany wzmacniacz znalazł się w obnażającym wszystkie niedociągnięcia towarzystwie i jeśli zagrałby na poziomie mojej referencji, zaskoczyłby samego producenta – Greharda Hirta, a to przecież średnia półka w katalogu marki. Do ścigania się z ekstremalnym Hi Endem, jest tam kilka bardziej wysublimowanych konstrukcji. Jednak już ta, dostarczona na testy, potwierdza jedynie, że nawet na poziomie 16000 złotych można zbudować wielce satysfakcjonujący zestaw do słuchania muzyki.

Opisany powyżej winylowy krążek ECM-u był materiałem pokazującym zalety Spirit’a, dlatego dla utrudnienia brylowania w tym formacie, sięgnąłem po gęstą elektronikę z pod znaku Massive Attack. To już można spokojnie nazwać łojeniem. Oczywiście są spokojniejsze kawałki, ale chcąc sprawdzić jego wydajność, w tym podejściu takowe omijałem. Użyta kompilacja najlepszych kompozycji  pt. „THE BEST OF MASSIVE ATTACK”, to trzypłytowe 180 gramowe wydanie. Jak to w elektronice bywa, basu było aż nadto i lekka dolegliwość bohatera testu w tym temacie stała się prawie niezauważalna. Jego jakość, czyli dolny pułap Hz i konturowość nadal odstawały od wzorca jakiego oczekuje się przy takiej muzie, a że nie rozlewał się po podłodze niczym lawa wulkaniczna, można uznać to za dobry wynik. O resztę pasma byłem spokojny i się nie zawiodłem. Podejrzewam, że amator masujących wnętrzności klimatów, będzie omijał konstrukcje lampowe szerokim łukiem. Jednak jeśli ktoś przyłoży się do synergicznej konfiguracji zestawu audio i znajdzie odpowiednie wysoko skuteczne kolumny, będzie miał wiele radości podczas używania lampiaka z Austrii.

Wypinając Ayona ze swojego toru, trochę było mi żal, że czas testu upłynął tak szybko. Na szczęście jest wiele podobnych konstrukcji na rynku i prawdopodobnie w niedługim czasie takowa zawita w moich progach. Mimo to będę mile wspominał ten miniony okres, raz przez pryzmat obaw związanych z dopasowaniem do moich kolumn, jak również przez wzgląd na udaną końcową konfigurację do celów testowych. Teoretycznie nonszalanckie posunięcie konstrukcyjne, pozwalające zmienić tryb pracy, umożliwiło przeprowadzenie udanego odsłuchu tego urządzenia. Moje dość trudne kolumny lepiej spasowały się z uważaną za słabowitą triodą, niż zdecydowanie mocniejszą pentodą. Jak wspominałem na początku, doświadczenia KAIM-owe nie napawały optymizmem, ale stara audiofilska zasada – spróbuj we własnym zestawie- tutaj potwierdziła się w 100 procentach. Zbierając wszystkie za i przeciw tej integry – mogącej również pracować jako końcówka – w dwóch odsłonach trioda-pentoda, śmiało można określić ją jako uniwersalną. Oczywiście nie zwalnia to potencjalnego kupca z wypożyczenia i odsłuchu, ale jeśli nie będziemy szukać kolumn o zapotrzebowaniu energii na poziomie bezpośredniego połączenia z elektrownią, powinniśmy łatwo znaleźć odpowiednio dopasowany do naszego gustu muzycznego model. Ten test przypomniał mi też, iż nie można niczego osądzać zbyt pochopnie. Na chłopski rozum, jeśli duża moc ma problemy ze swobodą i otwartością grania, to czegóż szukać w kilkukrotnie mniejszym watażu. Tymczasem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki austriacki Ayon Spirit III udowodnił, że obiegowe opinie nie powinny być wyroczniami podczas poszukiwań docelowej konfiguracji.

Jacek Pazio

 System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”    
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”

Pobierz jako PDF