Zawirowania i roszady wśród topowych modeli światowych marek mają z reguły stonowany, bądź wręcz kosmetyczny charakter. Tu się coś wygładzi, tam się coś wybrzuszy a i tak dział projektowy robi wszystko, by szata wzornicza ewoluowała w ramach szeroko rozumianego liftingu. Wewnątrz też nikt nie próbuje zbytnio szaleć ograniczając się jedynie do wymiany poszczególnych elementów/modułów na odpowiedniki z wyższej półki, bądź po prostu starając się wyeliminować zauważone przez lata eksploatacji ewentualne może nie niedoróbki, co najsłabsze ogniwa misternej układanki. Kiedy jednak dochodzi się do przysłowiowej ściany technologicznych ograniczeń wykorzystywanych do tej pory materiałów, czy rozwiązań konstrukcyjnych nie ma wyjścia i zamiast spokojnej ewolucji przychodzi czas na rewolucję. I właśnie świadkami takiej rewolucji stajemy się teraz, poznając najnowszą – trzecią generację diamentowej serii 800 Bowers & Wilkins.
Utrzymywana w głębokiej tajemnicy i objęta ścisłym embargiem informacyjnym premiera miała miejsce 9 września 2015 r w kwaterze głównej B&W w położonym na malowniczym południowym wybrzeżu Anglii niewielkim miasteczku Worthing.
Wyruszając w podróż na jednoznacznie kojarzącą się z tzw. opadem ciągłym wyspę nie mieliśmy, podobnie jak kilkunastu nam podobnych przedstawicieli branży i prasy, bladego pojęcia czego możemy się spodziewać. Dodatkowo, miała to być niezwykła okazja powrotu do korzeni mojej pasji i zarazem wyuczonego zawodu, okazja do zwiedzenia jednej z największych, jeśli nie największej fabryki kolumn w Europie. Nie uprzedzajmy jednak faktów i … przynajmniej na razie trzymajmy się chronologii.
Angielski poranek na podlondyńskim Gatwick przywitał nas zaskakująco ciepło, niemalże bezchmurnym, błękitnym niebem i rozleniwiającą, przekraczającą 20 °C temperaturą. Jak na początek całkiem nieźle, nieprawdaż? Jednak im bardziej zbliżaliśmy się do wybrzeża, tym częściej zastanawialiśmy się czy przypadkiem zamiast w U.K nie wylądowaliśmy np. w Toskanii, gdyż ociekające soczystą zielenią wzgórza nijak nie pasowały do przyklejonej Królestwu Deszczowców, przemoczonej do suchej nitki łatki. Całe szczęście lewostronny ruch przynajmniej częściowo rozwiewał ewentualne wątpliwości. Również zakwaterowanie w kameralnym hotelu w Brighton i kilkugodzinny czas wolny pozwolił nam nie tylko się zregenerować, ale też spokojnie zwiedzić część tego przeuroczego kurortu.
Jednak nie w pogoni za słońcem udaliśmy się do U.K. a po zdecydowanie bardziej ubogacające i przede wszystkim na wskroś audiofilskie doznania. Zacznijmy zatem od tego, czego z reguły gołym okiem nie widać a wręcz dla co poniektórych producentów lepiej widać być nie powinno, czyli od zaplecza.
Fabryka Bowersa w Worthing, nawet jak na tak dynamicznie działającego na chyba wszystkich liczących się światowych rynkach producenta jest po prostu imponująca. Jej skala i rozmach robi jeszcze większe wrażenie w momencie, gdy uświadomimy sobie, że nie produkuje się w niej wszystkiego, co Bowers oferuje w swoim przepastnym portfolio a jedynie topowe modele. Podkreśla to witający u wejścia, przypominający mroczną bestię i nieustająco od 1993 r. dzierżący królewskie insygnia futurystyczny Nautilus. W chwili, gdy mieliśmy okazję ją zwiedzać prace nad przygotowaniem adekwatnych do prognozowanych potrzeb rynku stanów magazynowych prowadzono na pełnych obrotach a spod potężnych pras, skomputeryzowanych centrów obróbczych i fachowych rąk wykwalifikowanej, stusześćdziesięciopięcioosobowej załogi wychodziły kolejne pary sześciu z siedmiu najnowszych przedstawicieli flagowej serii. O ile bowiem 805 D3,804 D3, 803 D3 i 802 D3 wraz z centralnymi HRM2 D3 i HTM1 D3 co i rusz lądują w wielokondygnacyjnym magazynie, to topowe 800 D3 cierpliwie czekają na swoją kolej.
Pomimo ogromu prowadzonych prac nie odnotowałem nawet najmniejszych oznak nerwowości i pośpiechu. Cały proces produkcyjny żył swoim własnym, z góry określonym tempem a i sama załoga z nieukrywana dumą i satysfakcją prezentowała poszczególne etapy produkcji począwszy od doboru oklein i gięcia obudów po końcowe pomiary i pakowanie.
W momencie podjęcia decyzji i dania zielonego światła dla „diamentowej rewolucji” jasnym stało się, że jest to jedyna okazja, by poprawić wszystko, co tylko poprawić można. Niewątpliwie na miano prawdziwego trzęsienia ziemi zasługuje na pewno rezygnacja z nierozłącznie od 1974r. kojarzoną z B&W żółtą kevlarową plecionką. Jednak powyższa zmiana nie jest bynajmniej spontanicznym rzucaniem się z motyką na słońce, lecz opartą na wieloletnich, bowiem rozpoczętych w 2007r., badaniach nad nowym, spełniającym jeszcze wyższe wymagania materiałem – srebrzystym Continuum. Podobny los spotkał również rohacelowo-węglowe niskotonowe sandwiche , które zastępowane są przez membrany z Aerofoilu. Postęp, a po prawdzie specjaliści z działu R&D, łaskawie obszedł się jedynie z diamentowymi tweeterami, choć i w tym wypadku to jedynie półprawda. Prawda za to jest taka, że o ile membrana pozostała niezmieniona, to wszystkie pozostałe elementy przetwornika wysokotonego zostały przeprojektowane i dostosowane do nowych, zdecydowanie wyższych standardów.
To jednak nie koniec zmian a raczej jedynie wierzchołek góry lodowej ledwo, ledwo wystający ponad taflę mroźnego oceanu. Będące do tej pory jednym ze znaków rozpoznawczych topowych Bowersów marlanowe czasze przeszły proces radykalnej transformacji i zyskując nowe, bardziej aerodynamiczne kształty drastycznie poprawiły swoje osiągi pod względem sztywności (wewnętrzne ożebrowanie) i charakterystyk częstotliwościowych. W firmowej nomenklaturze określane obecnie mianem „Turbin” wykonywane są w formie aluminiowych odlewów a następnie lakierowane na mroczną czerń, bądź spokojną szarość i pieczołowicie polerowane.
Udoskonaleniu uległ również legendarny system wewnętrznych wzmocnień Matrix, który jedynie w najnowszej 805-ce nadal wykonywany będzie z MDFu, za to w pozostałych 800-kach już z selekcjonowanej sklejki dodatkowo wzmacnianej aluminiowymi profilami. Sztywność obudów wzrosła również poprzez przeprojektowanie cokołów, oraz a raczej przede wszystkim poprzez dodanie „pleców” z masywnych aluminiowych paneli, które stanowią także bazę do montażu zaawansowanych zwrotnic, które wreszcie doczekały się dedykowanych komór – przestrzeni pomiędzy wewnętrzną przegrodą ze sklejki a wspomnianym, aluminiowym profilem. Z aluminium wykonywane są też łezkowate moduły przetworników wysokotonowych a dramatyczny progres objął także kosze przetworników minimalizując niemalże do zera ich dzwonienie.
Warto przypomnieć, że pierwsze 801-ki inaugurujące, a raczej będące protoplastami – praprzodkami obecnej, diamentowej serii ujrzały światło dzienne w 1979r. Powyższą datę, oraz wprowadzenie na rynek tegoż przełomowego modelu wielu znawców tematu uznaje również za umowny początek ery głośnikowego High-Endu. Podobnego zdania jest też sam producent a egzemplarz intrygującej do dziś swoim futuryzmem 801-ki można podziwiać do dziś w hallu głównym Visitors Centre.
O ile pierwsze zaskoczenie widokiem okalających przetworniki średnio i niskotonowe pierścieni było powszechne i niezaprzeczalne, to już po chwili osoby (do których o dziwo się zaliczałem) pamiętające fenomenalne, stworzone na czterdziestolecie marki jubileuszowe Signature Diamond z 2006 przechodziły nad tym faktem do porządku dziennego. Jednak wygląd to jedno o podprogowej mocy materiałów promocyjnych nawet nie wspominając, jednak jedno trzeba ekipie B&W przyznać – nie brakuje im przeświadczenia o słuszności podjętych decyzji i … mają rację. Żeby to udowodnić nie cofnęli się nawet przed przygotowaniem porównawczych odsłuchów do niedawna ostatnich wersji i obecnie przygotowanych do wprowadzenia. Ot taka mordercza seria bratobójczych pojedynków, lub jak kto woli kameralne igrzyska dla garstki zblazowanych audiofilskich bajkopisarzy. Pomysł okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę i nie deprecjonując wcześniejszych dokonań B&W nie sposób było nie przyznać, że nowa generacja D3 wyznacza całkowicie nowe standardy. Wszystkie prezentowane modele cechowała przede wszystkim zdecydowanie większa spójność brzmienia. Dodatkowo dzięki poprawie rozdzielczości do słuchaczy docierały o wiele bardziej precyzyjne informacje dotyczące ogniskowania i lokalizacji źródeł pozornych. Co ważne powyższe atrakcje nie zostały okupione brzemieniem zbytniej analityczności, gdyż ta o dziwo stała się bardziej ludzka, w pozytywnym znaczeniu tego słowa wręcz analogowa. A ujmując to w możliwie najprostszy, niemalże lapidarny sposób można śmiało powiedzieć, że nowe „diamentowe 800-ki są w stanie zaoferować więcej muzyki w muzyce, aniżeli ich starsze rodzeństwo. Nie wiem jak dla Państwa, ale osobiście taki kierunek rozwoju szalenie cieszy.
Serdecznie dziękując Organizatorom, oraz polskiemu dystrybutorowi marki Bowers & Wilkins – warszawskiemu Audio Klanowi za zaproszenie mam cichą nadzieję, że możliwie szybko dane nam będzie zapoznać się z prezentowanymi w Worthing modelami już na rodzimym gruncie.
Marcin Olszewski