Choć do spokojnej rozmowy z laureatem Grammy – Jackiem Gawłowskim przymierzaliśmy się już od dłuższego czasu, to prawdę powiedziawszy niniejsze spotkanie odbyło się dość spontanicznie i jak to się potocznie mówi niemalże na wariackich papierach. Jeśliby się chwilę zastanowić, to cały czas mijając się gdzieś w biegu za każdym razem uznawaliśmy, że musimy ustalić jakiś konkretny termin i tak go ustalaiśmy … od minionego High Endu. Pokazane w Monachium kolumny Bauta nawet w drastycznie nieadekwatnym do ich możliwości gips-kartonowym kiosku miały w sobie to „coś”, co zapada mimochodem w pamięć i potem spokoju nie daje. Potem na testy trafiły do nas prototypy monstrualnych Bauta Power Cables a w międzyczasie spotykaliśmy się m.in. na otwarciu warszawskiej filii Nautilusa, czy też podczas prezentacji na ostatnim AVS. Skoro jednak tuż przed północą w ostatnią niedzielę dostaliśmy PM-kę informującą, że jest szansa na posłuchanie dwóch par Baut – jednej w niezaadaptowanym akustycznie salonie a drugiej w oddalonym zaledwie parę metrów studiu masteringowym uznaliśmy, że na podobna okazja może się nie powtórzyć, rzuciliśmy wszystko i we wtorkowy wieczór skorzystaliśmy z gościny Jacka.
Od razu zaznaczę, że niniejszy materiał ma charakter „wieczorka zapoznawczego, czyli czysto … „zajawkowy” i trudno przypisywać mu nawet śladowe znamiona krytycznego odsłuchu, gdyż po pierwsze oba systemy ustawiono w zupełnie nieznanym nam pod względem akustycznym otoczeniu a po drugie celem było poczynienie jedynie wstępnych obserwacji wpływu owego otoczenia na doznania nauszne serwowane przez ten sam model kolumn. W dodatku mogliśmy na własnej skórze przekonać się ile prawdy jest w stereotypach dotyczących przedstawicieli branży pro-audio, czyli ludzi zasiadających umownie rzecz ujmując po drugiej stronie barykady, znaczy się realizatorskiej szyby. Choć starając się zachować obiektywizm należałoby nadmienić, iż Jacek tak do końca nie jest miarodajnym przykładem, gdyż nie dość, że … słyszy, to jeszcze słyszy kable (m.in. zasilające!!!) i o zgrozo nawet sam je robi! Czyli po części cytując klasyka „nasz ci on”. Niemniej jednak o ile my jesteśmy ewidentnie audiofilsko skrzywieni, to Jacek Gawłowski, jakby nie patrzeć na jego „hobby”, nadal jest twardo stąpającym masteringowcem, który musi, po prostu musi wiedzieć i słyszeć, gdyż samo „wydaje mi się” jest wysoce niewystarczające.
Przechodząc jednak do meritum niejako na rozgrzewkę i tło niezobowiązujących rozmów z dźwiękiem Baut oswajaliśmy się w systemie „salonowym” gospodarza, gdzie kolumny napędzane były monoblokami L-401 Lipinski Sound a za jakość dostarczanego im sygnału z Maca mini z zainstalowanym JRiverem odpowiadał posiadający bezapelacyjnie studyjną proweniencję przetwornik Apogee Symphony DAC a całość okablowano przewodami Siltech Prince Signature w konfiguracji bi-amp. Nie mogło oczywiście zabraknąć Bauta Power Cables.
Skala, wolumen i rozmach dźwięku były serwowane z iście hollywoodzkim rozmachem a ścieżka dźwiękowa z Gladiatora wręcz wgniatała w kanapę. Podobnie spektakularnie zaprezentowany został wydany przez niemiecki magazyn Stereoplay album „30 Jahre Yello Geschichte”. Niestety za każdym razem, gdy materiał się zagęszczał i następowało „spiętrzenie” dźwięków oprócz kolumn zaczynało grać nie tylko samo pomieszczenie, co praktycznie wszystko w nim się znajdujące ze ściennymi dekoracjami włącznie. Włączenie „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena a następnie „W Hołdzie Mistrzowi” Stanisława Soyki pokazało bardziej liryczne oblicze Baut, jednak bez utraty chirurgicznej wręcz precyzji w wycinaniu konturów źródeł pozornych i pierwszoplanowych partii wokalno-instrumentalnych. To wręcz niesamowite, że pomimo nieraz sporego galimatiasu dziejącego się w tle kluczowe wydarzenia charakteryzował realizm godny miana rozdzielczości 4K. Jednak cały czas mieliśmy świadomość uczestnictwa jedynie w preludium, przystawce do tego, co miało nastąpić już za chwilę.
Przeprowadzka do zaadaptowanej akustycznie „reżyserki” okazała się dla nas prawdziwym szokiem i to szokiem nie tyle psychicznym, co fizycznym. Bowiem przejście z pomieszczeń domowych o właściwej ich przeznaczeniu akustyce do wytłumionego miejsca pracy gospodarza wywoływało początkowo mało przyjemne uczucie przytkania narządu słuchu porównywalne do tego znanego z nagłych zmian ciśnienia podczas podróży samolotem (start/lądowanie). Nie musze zatem dodawać, że dłuższą chwilę poświęciliśmy na akomodację do nowych warunków.
Uwagę, oprócz samych kolumn, których nijak nie dało się nie zauważyć przykuwał również znany nam (mieliśmy przyjemność go niemalże w całości recenzować) set Accuphase’a w skład którego weszły: dzielone źródło DP-900 + DC-901, przedwzmacniacz C-3850 i kultowe monobloki A-200.
W studiu wrażenia nauszne były zgoła odmienne, gdyż nie dość, że całe pasmo podlegało niesamowitej kontroli, to tak naprawdę po wciśnięciu przycisku Play jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zostawaliśmy sam na sam z muzyką. To nie był odsłuch, to było spotkanie ze śpiewającymi wyłącznie dla nas artystami a że lepsze bądź gorsze efekty pracy Jacka kolegów po fachu były widoczne jak na dłoni i podawane niemalże na srebrnej tacy to już zupełnie inna sprawa. Efekt obecności muzyków w studiu osiągnięty został dzięki fenomenalnej rozdzielczości i zdolności wręcz holograficznej „projekcji” materiału źródłowego tuż przed nami – na wyciągnięcie ręki, tuż za krawędzią stołu. Jednak żonglując płytami łapaliśmy się na tym, że choć zachwyt nad namacalnością i materializacją artystów w studiu pozostawał na tym samym niezachwianie wysokim poziomie, to praktycznie w każdym nagraniu prędzej, czy później musieliśmy coraz mocniej przymykać oko, znaczy się ucho, na niekoniecznie adresowane do audiofilów zabiegi realizacyjno – masteringowe. A to przyjemność psuła zbytnia kompresja (Robbie Williams „The Heavy Entertainment Show”), a to ktoś coś kombinował z pogłosem, czy też swoje koszmarne piętno odciskały limitery (Beyoncé „LEMONADE”). Czyżby słowa, które wygłosił na AVS Jacek o tym, że pro-audio i High-End prawdopodobnie nigdy się nie spotkają ze względu na chroniczny pośpiech i/lub brak środków na porządną realizację miały się spełnić? Mam nadzieję, że nie.
Warto jednak uświadomić sobie inną rzecz. Otóż kolumny Bauta, choć oferowane są na rynku „cywilnym” a nie profesjonalnym, to tak naprawdę są rasowymi studyjnymi monitorami, których naturalnym środowiskiem jest studio nagraniowe/masteringowe i decydując się na nie musimy mieć świadomość, że bierzemy je z całym, „studyjnym” dobrodziejstwem inwentarza. Co to oznacza? Nic innego aniżeli to, że po prostu na nich / z nich usłyszymy więcej i lepiej aniżeli z „normalnych” kolumn. Czy to dobrze? To już zależy od naszych indywidualnych preferencji. Dla tych, którzy dążą do tego, żeby dźwięk był „ładny”, bądź po prostu „ładnie zrobiony” może niekoniecznie, lecz jeśli tylko chcecie możliwie blisko podejść do Waszych ulubionych artystów, wejść możliwie głęboko w samo nagranie, to mając Bauty u siebie powinniście osiągnąć szczyt audiofilskiej nirwany.
I to by było na tyle, gdyż bardziej wnikliwą analizą i oceną kolumn Bauta mamy nadzieję zająć się już niedługo, ale tym razem nie podczas wyjazdowych osłuchów a w naszych ośmiu kątach redakcyjnego Oposa. Serdecznie dziękując Gospodarzowi – Jackowi Gawłowskiemu za gościnę życzymy dalszych sukcesów i przede wszystkim zapału w krzewieniu świadomości wśród muzyków, realizatorów i generalnie całej branży o tym, że również podczas procesu realizacji i masteringu jakość ma znaczenie na każdym poziomie poczynając od zasilania a kończąc na kolumnach.
Marcin Olszewski