Gdy dziewiątego września bieżącego roku Marcin pławił się w tajnikach konstrukcyjnych i produkcyjnych zespołów głośnikowych jednego z największych światowych potentatów tego segmentu rynku audio, jakim jest angielska marka Bowers & Wilkins, ja nie pozostając mu dłużnym, również brylowałem w podobnych klimatach z tą tylko różnicą, że z produktami sąsiedniej Szkocji. Jak się domyślacie, obaj mieliśmy w tym dniu dużo zabawy i przyjemności, co z całą stanowczością mogę potwierdzić, jednak pomiędzy obydwoma wydarzeniami była przepaść w jakości doznań, ponieważ gdy on na wyjeździe masował swoje narządy słuchu, ja lokalnie w zaprzyjaźnionym salonie M&P karmiłem procentami kubki smakowe podczas degustacji znamienitego trunku dwóch legend, którymi tego dnia okazały się być destylarnie Whisky BenRiach i GlenDronach.
Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że wykwintny alkohol, choćbyśmy nawet od niego stronili, w niewielkich dawkach podczas sesji odsłuchowych pozwala na zdecydowanie przyjemniejszą percepcję dobiegających do naszych uszu fraz muzycznych. I nie chodzi mi w tym momencie o oscylowanie świadomości słuchacza na granicy zejścia w strefę mroku, tylko lekkie pobudzenie dodatkowych zmysłów – smak i powonienie, by takim swoistym dopalaczem wywołać w organizmie dodatkowe i w konsekwencji przyjemne dla nas bodźce. Przyznam się szczerze, może niezbyt często, ale lubię słuchać muzyki przy lampce, no może dwóch dobrego single malta, starając się tak stopniować ich intensywność, by pierwszy kieliszek zbyt aromatycznego alkoholu nie przysłonił teoretycznie lżejszego, ale operującego w innym rejonie przyjemności namaszczonego spożywania trunku. Niestety gradacja walorów jakościowych alkoholu niczym się nie różni od naszego hobby, czyli słuchania muzyki, a mówiąc konkretniej, im bardziej zagłębiamy się w jakość, tym większe różnice in plus dostrzegamy, konsekwentnie krocząc znacznym podnoszeniem się ceny – skąd my to znamy?
Nie będę robił dzisiaj wykładu historycznego przywołanych brandów – w tym celu proszę zajrzeć do materiałów firmowych, wspomnę tylko, że nad wyraz ciekawą prezentację w języku celtyckim prowadził przedstawiciel wspomnianych marek pan Alistair Stevenson, które notabene są pod rządami jednego właściciela, w tym przypadku spółki. Czego bym nie napisał, muszę się jednak przyznać, że największym zaskoczeniem tego dnia był dla mnie fakt poznania aż kilku produktów z destylarni BenRiach’a bez tak wiązanego z nim dymu i torfu. Wiedziałem, że mają coś takiego w ofercie, ale nigdy nie skusiłem się na zakup trunku pozbawionego tych zakodowanych w podświadomości artefaktów. Tymczasem to, co zostało zaprezentowane, bez najmniejszych problemów jestem w stanie wprowadzić w swój katalog organoleptycznie dopuszczonych do zakupu pozycji. Gdy prelekcja rysu historycznego i ofertowego obydwu marek dość niewinnie, ale sukcesywnie się rozwijała, przez cały czas miałem nieodparte wrażenie, że pomiędzy smakowaniem alkoholu i słuchaniem muzyki jest jakiś punkt zapalny. Nie, żeby jedno bez drugiego nie miało szans na egzystencję, bo znam osobników, którzy bez muzyki jakoś są w stanie przetrwać na tym ziemskim padole, ale już bez jagodzianki na kościach nie są w stanie rozpocząć dnia, tylko łączy je coś duchowego, do czego niestety trzeba dorosnąć, aby wiedzieć czego szukać. A czego? Teoretycznie w drodze do szarych komórek angażujemy całkowicie inne zmysły, ale już sam proces opisowy smaku i bukietu zapachowego napojów wyskokowych jest idealnym odzwierciedleniem mowy zagorzałego audiofila. Dla laika, czyli osobnika nie przykładającego uwagi do jakości muzyki i smaku alkoholu – tak alkoholem można się delektować, to jest czcze gadanie, gdyż wóda to wóda, a muzyka to większy lub mniejszy hałas, ale już choćby minimalnie zorientowany homo sapiens podczas wstępnych przed-zakupowych rozważań zastanawia się, czy proponowany produkt dla ducha lub ciała co najmniej zbliża się do pokładanych w nim oczekiwań. Możecie w to nie wierzyć, bo wychodzi to od Was automatycznie, ale tak jest. Na koniec kilka słów o najciekawszych i zarazem bardzo radosnych spostrzeżeniach takich spotkań. Chodzi mianowicie o pełną analizę walorów smakowych i nosowych prezentowanych alkoholi. Ja jestem obeznany w tym temacie i wiem, czego mogę się spodziewać w wachlarzu przymiotników nawet dla bardzo hardcore’owych produktów. Ale widok min przedstawicielek płci pięknej po skosztowaniu mocno torfowej Whisky jest bezcenny. Podczas gdy panie w swoim w kieliszku widzą i co gorsza czują jakaś bliżej nieokreśloną ciecz o zapachu podkładów kolejowych pomieszanym z wonią płynu hamulcowego DA1, pan prowadzący spotkanie tryska radością i wymienia takie zapachy, jak np. cytrusy, wanilia, czekolada, karmel. Reakcja bardzo często podobna jest do tej, jaką słyszymy, gdy dzielimy się naszą pochłaniającą spore środki finansowe pasją do muzyki z całkowicie obojętnym w tym temacie znajomym, czyli niedowierzanie połączone z zapytaniem, czy już się leczymy, czy dopiero mamy zamiar. Jeśli nie wierzycie, proponuję zapodać swojej małżonce mocno dymną i torfową whisky, a jestem przekonany, że w odpowiedzi otrzymacie tekst podobny do tego, jaki zafundowała mi moja druga połówka: „przecież tego nawet z Colą nie da się wypić”. Oczywiście buchnąłem śmiechem, ale w duchu cieszyłem się, że mogę być spokojny o wyłączność degustacyjną przecież dość drogiej butelki Single Malta. I tym optymistycznym akcentem bez sztucznego rozciągania tekstu zakończę dzisiejsze spotkanie przy dobrym singlu, namawiając jednak wszystkich do korzystania z podobnych zaproszeń, a przekonacie się, iż bez względu na postać jaką przybierze będąca bohaterem owego spotkania wódka, będzie tylko dodatkiem do miło spędzonego czasu.
Kończąc ten „lajtowy”, bo teoretycznie o niczym tekst, chcę podziękować organizatorom – salonowi M&P w Starej Miłosnej – za zaproszenie i miłą atmosferę podczas tytułowego środowego spotkania. Wbrew pozorom, takie imprezy przynoszą sporo dobrego nawet dla obeznanych w temacie koneserów trunków, dlatego jeśli znajdę się na liście organizowanego przez Was nadchodzącego tegorocznego festiwalu alkoholi, z pewnością nie omieszkam się pojawić i to nie tylko z zamiarem pasożytniczego, bo darmowego spożycia, ale powiększenia swojego półkowego portfolio.
Jacek Pazio