1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Bryston BDP-2 & BDA 2

Bryston BDP-2 & BDA 2

Opinia 1

Ameryka Północna dla większości skupionych na tematyce audio fanatykach wysokiej jakości brzmienia jawi się częstokroć jako istne skrzyżowanie audiofilskiej Mekki i pełnego skarbów Eldorado. Przecież tam wszystko jest lepsze, większe a porównując tamtejsze ceny rodzimych (przynajmniej dla autochtonów) wyrobów i obarczone kosztami importu, oraz podatkami w Europie również tańsze. Jednak warto pamiętać też o tym, że Ameryka to nie tylko Stany Zjednoczone, lecz również Kanada, która, choć nie tak mocno promowana, w pełni zasługuje na uwagę osób poszukujących swojego Świętego Grala. Powyższą tezę potwierdzają nasze osobiste doświadczenia z ekstremalnie high-endową amplifikacją Tenor Audio, zjawiskowo muzykalnymi Hansenami, czy schodząc nieco na ziemię deklasującymi sporą część wielokrotnie droższej konkurencji dzielonymi Moonami, czy zaskakująco niedocenianymi, przynajmniej na naszym rynku przetwornikami exaSound.
Tym razem postanowiliśmy z Jackiem sięgnąć do korzeni, do przesiąkniętej klonowym syropem i mocno zakorzenionej w profesjonalnych – studyjnych tradycjach marki – do oferty Brystona. Pomijając fakt poczucia obowiązku – w końcu to jeden z ostatnich „dinozaurów” High-Endu pozostający cały czas w tych samych rękach, i zwykłej chęci posłuchania we własnych czterech (u Jacka w ośmiu) kątach, a więc w pełni kontrolowanych warunkach zamorskich propozycji dodatkowym impulsem do działania okazało się zeszłoroczne Audio Show. Wśród dziesiątek (setek?) systemów zestaw zaproponowany przez polskiego dystrybutora – MJ Audio Lab, nie wyróżniał się ani gabarytami, ani ceną, lecz brzmieniem. Brzmieniem świeżym, niezwykle prawdziwym i poprzez tę swoja prawdziwość i naturalność urzekającym. Co dziwne podczas naszych kilku wizyt w hotelowym pokoju za każdym razem „grały” pliki a o dźwięku można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest … cyfrowy. Tym oto sposobem do testów otrzymaliśmy domniemanego sprawcę powyżej opisanego zjawiska, czyli dzielone źródło składające się z transportu plików BDP-2 i przetwornika BDA 2. Zanim jednak pochylimy się nad niuansami natury konstrukcyjnej i brzmieniowej pozwolę sobie na małą dygresję dotyczącą samego podejścia do tematu i filozofii wyznawanej przez producenta.

Przyznam, że dość dziwnie się czuję pisząc te słowa, ale patrząc na filozofię kanadyjskiej firmy i porównując ją do obecnie panujących trendów spokojnie można uznać, że w Brystonie większość mechanizmów ekonomicznych postawiono na przysłowiowej głowie. Niemalże zerowa automatyzacja produkcji (lokalnej a nie w CHRLD !!!), brak ograniczeń finansowych dla inżynierów podczas prac R&D (badawczo – rozwojowych, od ang. Research and Development) i dodatkowo gwarancja wynosząca dla wzmacniaczy … 20 lat. Przecież tak się nie da! A przynajmniej tak twierdzą „młode wilczki” ekonomii próbujące wmówić ludziom, co jest dla nich dobre, czego powinni chcieć i jak często zmieniać to, co wcześniej chcieli/potrzebowali. A jeśli ktoś nie chce dać się omamić? Nie ma problemu. Przecież wystarczy produkować tak, aby to, co dostępne na rynku zepsuło/rozleciało się/po prostu przestało działać kilka tygodni po końcu gwarancji. Proste, logiczne i niestety powszechne. Najwidoczniej w Peterborough w Ontario powyższe zasady mieszkańcy mają tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę i swoje produkty wykonują jak należy, jak się wykonywało dawniej, w złotych latach Hi-Fi, kiedy o klienta się dbało a nie go dym …, znaczy się wykorzystywało i próbowało wydoić na każdym kroku. Krótko mówiąc liczy się jakość a nie ilość, czyli zdecydowanie ważniejszy od wolumenu produkcji/sprzedaży jest jak najmniejszy procent zwrotów spowodowanych usterkami.

Oba urządzenia są uosobieniem wzorniczego, utożsamianego ze swoim profesjonalnym rodowodem spokojeu i ponadprzeciętnej ergonomii. Za jedyny element dekoracyjny można uznać wyfrezowane na frontach logo i to by było na tyle. Odtwarzacz plików i przetwornik umieszczono w bliźniaczych obudowach a różnice dotyczą ścian przednich i tylnych dopasowanych do funkcji przez dany komponent pełnionych. Przykładowo plikograj może pochwalić się centralnie umieszczonym, dwuwierszowym, zielonym wyświetlaczem, dwoma terminalami USB, krzyżakiem nawigacyjnym i standardowymi, przyciskami funkcyjnymi przydatnymi podczas odtwarzania cyfrowego materiału. Co ważne posiłkując się jedynie dostępną na froncie guzikologią można całkiem spokojnie operować nawet po opasłych dyskach z naszą ulubiona muzyką, oczywiście jeśli tylko zawczasu pomyśleliśmy o w miarę sensownym ich skatalogowaniu. Ba, podczas testów zdążyłem spotkać się z opiniami tzw. „nietechnicznych” osób trzecich, że to bardzo przyjemne urządzenie, bo nie trzeba za każdym razem sięgać po komputer/tablet/smartfon, tylko po to, żeby po prostu posłuchać muzyki.
Z przetwornikiem jest podobnie. O dostarczeniu sygnału i częstotliwości jego próbkowania informują odpowiednie, ustawione w dwóch rządkach zielone a co ważne mało jaskrawe diody a wyboru jednego z … ośmiu wejść dokonamy dedykowanym przyciskiem. Pozostałe dwa guziki odpowiedzialne są za uruchomienie urządzenia i załączenie upsamplingu.  
Od strony technicznej Bryston BDP-2 to nic innego jak otulony dopasowaną pod względem designu do reszty oferty obudową tzw. kadłubek, czyli odpowiednio spreparowany do zastosowań audio komputer. Bądźmy szczerzy, w końcu płyta główna z Atomem na pokładzie i zainstalowany na 4 GB karcie CF Linux z MPD (Music Player Daemon) tym właśnie jest. Oczywiście szczytem bezczelności z mojej strony byłoby pominięcie nad wyraz solidnej sekcji zasilającej i prawdziwie bizantyjskiego rozmachu, jeśli chodzi o ilość wejść. Pierwszy raz spotykam się bowiem z sytuacją, gdy w dość niepozornym, wpisującym się niemalże w modny swojego czasu trend „slim” naleśniku oprócz zdublowanych wyjść cyfrowych BNC i AES-EBU użytkownik dostaje … 6 (słownie sześć) portów USB 2.0, gniazdo eSATA i dwa wejścia Gigabit Ethernet (RJ-45). Nawet posiadając gigantyczną plikotekę niezwykle trudno będzie zapchać te wszystkie porty, ale akurat w tym wypadku od przybytku głowa nie boli a schowanie za plikograjem kolejnego dysku wielkości paczki papierosów, bądź podpięcie NASa wreszcie przestanie się wiązać z koniecznością przekopiowywania zawartości ze starszej/mniej pojemnej pamięci masowej. Żyć nie umierać.
Przetwornik BDA-2 również stawia na ponadstandardową ergonomię i prostotę. Obsługa czytelnymi guzikami z poziomu frontu plus opcja zaprzęgnięcia do pracy firmowego bądź nawet instalacyjnego (m.in. Crestron, AMX) pilota bardzo przyjemnie współgra z bogactwem ściany tylnej. Wyjścia analogowe RCA i XLR to akurat w przypadku Brystona oczywistość, jednak warto nadmienić, że żadne z nich nie jest nawet w najmniejszym stopniu czymś w rodzaju protezy, gdyż tor analogowy nie dość, że jest zbalansowany to jeszcze pracuje w jakże miłej wyczulonym na takie niuanse audiofilskich uszu klasie A. Jeśli zaś chodzi o wejścia to przy odrobinie dobrych chęci powinno się dać wpiąć do nich wszystkie dostępne w większości tzw. gospodarstw domowych cyfrowe źródła audio i możliwe, że jeszcze zostaną wolne.  Poczynając od asynchronicznego USB, poprzez AES/EBU dochodzimy do czterech SPDIFów zamontowanych w dwóch parach BNC/Coax, oraz pary optycznych Toslinków. Nie zapomniano o obowiązkowym za oceanem Triggerze i koaksjanym wyjściu SPDIF umożliwiającym Bypass dostarczonego do przetwornika sygnału. Za obsługę USB odpowiedzialna jest kość XMOS US1, upsampling synchroniczny jest domeną SRC4392I a dwie, pracujące w trybie różnicowym kości AK4399EQ to serce DACa. I jeszcze jedno. Wejścia cyfrowe dopieszczono transformatorami izolującymi a sekcję cyfrową zaprojektowano tak, by jak najskuteczniej zminimalizować Jitter.

Sam test a raczej wstęp do niego poprzedziła mała prezentacja a raczej sprawdzenie poprawności działania dostarczonych urządzeń przez przedstawiciela dystrybutora (MJ Audio Lab) i szczere do bólu wskazówki, że nowe, dopiero co wgrane oprogramowanie może nie być dopracowane, zdarzyć się mogą problemy z większymi dyskami a jeśli by takowe wystąpiły to zapobiegliwie przywieziony został „dyżurny” bank danych z muzyką wszelaką w na 100% obsługiwanej pojemności. Kurczę, znów poczułem się dziwnie, bo nie było żarliwych tyrad o wyższości dostarczonego sprzętu nad konkurencją, udowadniania, że to właśnie to jest ósmy cud świata i generalnie właśnie dostępuję zaszczytu obcowania z absolutem. Ot rzeczowe i obiektywne przedstawienie cech urządzenia. Hmmm, zaczyna się ciekawie? Zdecydowanie, tylko, że potem było jeszcze fajniej. Kiedy już na spokojnie ustawiłem kanadyjskie combo na półkach od razu, oprócz dystrybucyjnego dysku podpiąłem w ramach eksperymentu swojego 2 TB, czyli niemalże dziesięciokrotnie za dużego, przynajmniej zgodnie z uzyskanymi wcześniej informacjami, 2,5” WD My Passport (czyli wymagającego wydajnego zasilania z portu USB), który … ruszył od pierwszego „strzału” a indeksowanie jego zawartości nie trwało dłużej niż minutę. Dla mnie bomba, lubię takie niespodzianki, tym bardziej, że mój dysk sformatowany był pod NTFsem a dystrybutora pod HFS Plus i oba czytane były równie szybko! Wyprzedzając nieco fakty dodam, że w ciągu ponad dwutygodniowego, nader intensywnego użytkowania ani razu nie udało mi się ani zmusić odtwarzacz do dłuższej chwili zastanowienia, ani co naprawdę dziwne do nawet śladowego zawieszenia/kapitulacji dedykowanej aplikacji sterującej streamerem. Ale może to i oczywista oczywistość, gdyż zamiast dedykowanej appki (choć takową w iTunesie znalazłem) najwygodniej zawiadywało mi się plikoteką wirtualnym panelem sterowania dostępnym poprzez adres IP z poziomu dowolnej przeglądarki www., a więc czymś całkowicie uniezależnionym od platformy zarówno sprzętowej, jak i programowej. Podobne rozwiązanie spotkałem w testowanym swojego czasu Trigonie Chronologu i mając na koncie kontakt z kilkoma, jeśli nie kilkunastoma plikograjami śmiem twierdzić, że właśnie obsługa poprzez www zapewnia najwyższa wydajność i stabilność. Co z resztą udowodnił będący bohaterem niniejszego testu Bryston. Wspominam o tym z premedytacją, gdyż czytając recenzje popełniane na temat BDP-2 ze starszą wersją oprogramowania zauważyłem, że wcale tak różowo nie było. Jak widać, opłaca się czasem spokojnie poczekać i nie być pierwszym beta-testerem. Zero problemów z ładowaniem okładek, sortowaniem, tworzeniem i obsługa playlist, ot błoga sielanka niezmącona nawet najmniejszymi błędami „softu”. Chociaż … dostępna na iTunes firmowa appka na moim archaicznym iPadzie pierwszej generacji wyglądała stosunkowo siermiężnie, lecz prawdę powiedziawszy nie widziałem większego sensu jej odpalania, skoro lepiej, więcej i szybciej dało się wszystko zrobić poprzez interface www.  

Jeśli patrząc na surowe oblicze Brystonów i mając na uwadze ich profesjonalne korzenie spodziewają się Państwo równie surowego i bezdusznego – stereotypowo studyjnego brzmienia, to … muszę Państwa rozczarować. Nic z tego. Zamiast dzielenia włosa na czworo i sadystycznego pastwienia się nad każdą pojedynczą nutą w ramach realizatorskiej wiwisekcji kanadyjski duet stawia na liniowość, bezpośredniość i … analogową naturalność. Jednak pod pojęciem bezpośredniości nie kryje się ofensywność i bombardowanie słuchacza skrajami pasma, bądź nienaturalnie wypchniętą średnicą, lecz sprawienie, że słuchając nawet znanych na pamięć nagrań w pierwszej chwili czujemy się tak, jakby ktoś wreszcie usunął szybę oddzielającą pomieszczenie nagraniowe od pokoju dźwiękowca. Nie chcąc zbytnio peszyć nowoprzybyłych gości sięgnąłem po pozornie dość spokojny repertuar, jednak zdolny w mgnieniu oka obnażyć ewentualne niedoskonałości testowanych urządzeń. Mowa o twórczości drobniutkiej Youn Sun Nah, która z akustycznie rozpoczynającego się „Please Don’t Be Sad” zarejestrowanego na albumie „Voyage” potrafi nader płynnie przejść do postaci skondensowanej, w tak na oko sądząc, 40 kg, esencji zachrypniętego krzyku w „Enter Sandman” na „Some Girl”. Wysoki, czasem lekko szklisty wokal z jednej strony pieści szeptem, lecz potrafi również wywołać delikatny grymas w momencie pierwotnego krzyku wydobywającego się z dziewczęcego gardziołka. Zarówno DAC, jak i odtwarzacz nie łagodzą, nie osłabiają ładunku emocjonalnego a co najwyżej cywilizują najwyższe składowe zamieniając lodowe, kłujące okruchy na mieniące się złotem rozbłyski zachodzącego słońca. Jednak nie po to ściągnąłem te urocze combo, by raczyć się tylko wycyzelowanymi nagraniami firmowanymi przez wręcz obsesyjnie dbające o jakość wydawnictwa. Najwidoczniej z podobnego założenia wyszedł dystrybutor, gdyż na dołączonym do zestawu dysku można było znaleźć takie perełki jak praktycznie kompletne dyskografie AC/DC, czy też Metallicy. No i niech mi ktoś powie, że życie recenzenta nie bywa czasem piękne. Zamiast audiofilskich smętów pisanych na banjo i tamburyn mogłem ze spokojem zapełnić playlistę zachrypniętym wyciem Briana Johnsona i groźnym porykiwaniem Jamesa Hetfielda. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jest to typowy materiał testowy z jakim spotkają się Państwo w większości poświęconych tematyce audio periodyków, ale cóż … jak to mawia jedna pani ministra „Sorry, taki mamy klimat”. A u nas, w SoundRebels klimat mamy mocno zmienny. Wracając jednak do meritum. Nawet na tak surowo a czasem wręcz skandalicznie zarejestrowanym materiale brzmienie było cały czas komunikatywne, wciągające i angażujące. Nawet zazwyczaj irytująco płaskie blachy w „She Likes Rock N Roll” AC/DC („Black Ice”) potrafiły zabrzmieć w całkiem cywilizowany sposób. Dalej słychać, że są to blachy, lecz nabrały właściwej talerzom masy i przestały cykać jakby Phil Rudd zastąpił swoje ulubione Paiste przewymiarowanymi kapslami z butelek po mleku. Nie zabrakło też, firmowego dla Australijczyków, niepozwalającego usiedzieć w jednym miejscu pulsującego rytmu. Żeby jednak ocenić, jak Brystony radzą sobie z naprawdę problematycznymi nagraniami sięgnąłem po nader rzadko goszczącym na moich playlistach album „St. Anger” Metallicy, gdzie szorstkie, brudne i generalnie brzydkie, stylizowane na garażowe brzmienie na dłuższą metę staje się po prostu męczące. Tym razem postanowiłem jednak przemęczyć się dłużej niż zwykle. O ile na tytułowym „St. Anger” miałem prawdopodobnie dość niewyraźną minę, to już blisko siedem i pół minuty wystarczyło, by po wstępnej akomodacji narządu słuchu zacząć wyłapywać przykuwające uwagę niuanse. Nisko schodzący, lecz lekko pogrubiony w najniższych partiach bas na „Some Kind of Monster”, świetnie pokazane, trochę bardziej dociążone niż zazwyczaj „gary” i soczyste, potężne riffy stanowiły idealne tło do popisów wokalnych Hetfielda. Nawet sucha i klekocząca galopada rozpoczynająca „Invisible Kid” nie zmusiła mnie do kapitulacji, gdyż dwuwymiarowość przekazu, pomimo swojej archaicznej prostoty charakteryzowała się dziwnym magnetyzmem. Czuć było w tym autentyczną chęć wykrzyczenia buzujących w muzykach emocji, całej złości i niezgody wobec otaczającej nas rzeczywistości. Aż nie mogłem się powstrzymać i z głośników popłynęła „Vendetta” z „III” Illusion:
„Miłość swoją zakopałeś litość mocno śpi,
Chciałbyś cały świat utopić w oceanie krwi…”
Muzyka łagodzi obyczaje? Możliwe, tylko czasem najpierw trzeba zedrzeć gardło.
Przejdźmy jednak do czegoś normalniejszego. Świetnym materiałem testowym są od dłuższego czasu wszelakiej maści ścieżki dźwiękowe z hollywoodzkich superprodukcji. Niemalże nieograniczone budżety, wielkie – znaczy się gwarantujące wielomilionowe zyski, nazwiska pozwalają na prawdziwie bizantyjskie rozpasanie. Wystarczyło włączyć soundtracki z „The Bourne Identity”, czy „Avatara”, by kanadyjski duet stworzył szeroką i sięgająca hen w głąb scenę, na której oprócz naturalnych instrumentów zwinnie przemykały wykreowane na komputerze syntetyczne dźwięki. Wbrew pozorom taka eklektyczna mieszanka tworzyła nad wyraz spójną całość i każdy element nieraz mocno zagmatwanej muzycznej układanki miał swoje logiczne a przy tym jednoznacznie wyznaczone miejsce. Jednak dopiero z „The Dark Knight Rises” autorstwa Hansa Zimmera dane mi było poczuć jak nisko i jak potężnie a zarazem rozdzielczo potrafi zabrzmieć testowany zestaw. Ileż tkanki muzycznej może znaleźć się pomiędzy zarysowanymi mocną kreską konturami, ileż barw kryje się w mrocznych pasażach, które na pierwszy rzut ucha wydają się bezkształnymi plamami, lecz jeśli tyko wsłuchamy się dokładniej okaże się, że to właśnie tam ukryte niuanse odpowiedzialne są za klimat nagrania. Proszę włączyć sobie np. „Gotham’s Reckoning” – przecież tak niepokojącym podkładem mógłby zachwycić się sam mistrz Alfred Hitchcock.

Odsłuch Brystonów okazał się dla mnie magicznym powrotem do czasów, gdy liczyła się jakość i długowieczność. Do czasów, gdy jasnym dla wszystkich, czyli dla producentów i odbiorców było, o co w tym całym Hi-Fi i High-Endzie chodzi i w którym kierunku powinien podążać rozwój, postęp. Niestety minęło kilkanaście lat i wcześniejsze ideały uległy najdelikatniej rzecz ujmując lekkiemu przemodelowaniu. Patrząc na to, w którą stronę zmierza rynek, na jakich pułapach cenowych pojawiają się urządzenia reprezentujące w miarę akceptowalny poziom jakościowy i jak absurdalnie drogi staje się High-End trudno się dziwić, że ponad dwa tygodnie z BDP-2 i BDA 2 sprawiły mi ogromną i niekłamaną radość. Bo jak tu się nie cieszyć, że wręcz nieprzyzwoicie bogato wyposażone odtwarzacz i przetwornik kanadyjskiego producenta za zaskakująco przystępną cenę zagrają na prawdziwie high-endowym poziomie i zamiast skupiać uwagę słuchacza na sobie pozwolą na nowo odkrywać przyjemność obcowania z muzyką podaną tak, jak została nagraną.
Szkoda, że tak mało jest na rynku urządzeń podobnych do Brystonów, chociaż … z drugiej strony, akurat z takiego stanu rzeczy Bryston powinien się cieszyć. High-endowe źródło za ok. dwadzieścia tysięcy PLN? Nierealne? Cóż, akurat w przypadku Brystona usłyszeć znaczy uwierzyć.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: MJ Audio Lab
Ceny:
BDP-2 – 3 510 CAD Netto
BDA-2 – 2 785 CAD Netto
BR-2 – 430 CAD Netto (opcja)

Dane techniczne:
Bryston BDP-2
Wejścia: 6 x USB 2.0, 1 x eSATA, 2 x Gigabit Ethernet (RJ-45)
Wyjścia: SPDIF (BNC), AES / EBU (XLR) *, USB **
Sterowanie: 2x RS-232 (DB9) – zgodne z Crestron, AMX lub podobnymi systemami kontroli
Obsługiwane formaty audio: AIFF, FLAC, WAV, MP3, M4A, OGG
Obsługiwane parametry plików: 24Bit / 192 kHz
Wymiary WxSxG: 69.85mm (50.8mm bez nóżek) x 431.8mm x 431.8mm / 69.85mm (50.8mm bez nóżek) x 482.6mm x 292.1mm
Waga: 6 kg
Dostępny z czarną lub srebrną płytą czołową o rozmiarze 17″ lub 19″

* Poprzez zintegrowany chipset ice1 724
** Poprzez dekodery wbudowane w oprogramowanie. Wyjście USB wymaga oprogramowania S1.70 lub nowszego, DAC, standardowe sterowniki USB klasy 2 audio.

BDA-2 DAC
Wejścia: USB Class 2 Audio, 4 x SPDIF (2 BNC, 2 x RCA), 2 x optyczne (TOSLINK), AES / EBU
Wyjścia: Single Ended RCA, zbalansowany XLR, SPDIF Bypass (RCA)
Synchroniczny upsampling (176.4 kHz/192 kHz)
Sygnał cyfrowy: 16-24Bit / 44-192 kHz
Wymiary WxSxG: 69.85mm (50.8mm bez nóżek) x 431.8mm x 431.8mm / 69.85mm (50.8mm bez nóżek) x 482.6mm x 292.1mm
Waga: 6 kg
Dostępny z czarną lub srebrną płytą czołową o rozmiarze 17″ lub 19″

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Pro-Ject Xtension 9 EVO z ramieniem PJ 9ccEVO i wkładką Ortofon Quintet Black
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor Prelude; Pro-Ject PHONO BOX RS + Power Box RS Phono
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Trilogy 925
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Organic Audio Power Reference
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips;Stillpoints Ultra Mini

Opinia 2

To, że era plików – niezależnie od czasu jaki będzie trwać – jest nieunikniona, wiedzą już chyba wszyscy melomani, bez względu na nośnik jakim obecnie masują swoje narządy słuchu. Oczywiście jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie, zanim pendrive’y i twarde dyski prześcigną ilościowo poczciwą płytę kompaktową, ale już teraz z powodzeniem możemy mówić o małej rewolucji. Niestety z uwagi na spore wyzwania technologiczne podczas odpalania takiego grajka i zgrywania doń płyt w formie wspomnianych  bezstratnych plików, na chwilę obecną  zabawa ta przewidziana jest  raczej dla ludzi wytrwałych i jako tako orientujących się w temacie związanej z tym „komputerologii”. Nikt z piewców nowego trendu nie wspomina o tych według nich drobnych, a dla laika nierozwiązywalnych problemach typu: zawieszenie się komputera, uszkodzenie dysku, otagowanie zgranych płyt, czy choćby prozaiczny problem bezprzewodowego połączenia się z posiadanymi zasobami na „twardzielu”. Tak wiem, już na wstępie szukam dziury w całym, ale tylko w celach wyjaśniających mój opór do tej materii, który notabene spowodowały niektóre z przytoczonych niuansów użytkowych. Sprawy około dźwiękowe to inna para kaloszy – jak do tej pory, w bezpośredniej konfrontacji u znajomych często mocno kulały, ale z uwagi na spory progres jakościowy generowanego dźwięku i coraz łatwiejszy w obsłudze sprzęt – sam się odpala i szuka poszczególnych, współpracujących komponentów – przyszedł moment na świętokradztwo. Oto historyczny moment, gdyż po raz pierwszy w mekce analogu na testy zawitał dwuczęściowy  plikograj złożony z cyfrowego odtwarzacza BDP-2 i przetwornika cyfrowo-analogowego BDA-2 kanadyjskiej marki BRYSTON, dystrybuowanej przez warszawski MJ AUDIO LAB.

 

Urządzenia BRYSTON-a przy ogólnie przyjętej standardowej szerokości są stosunkowo cienkimi plasterkami (ok. 6 cm), przypominając nieco przystosowane do mocowania w rakach produkty z rynku pro, który jak wiemy jest jego głównym obszarem zainteresowań. Na szczęście wkraczając w świat użytku domowego firma nieco złagodziła siermiężność wizualną i to co dotarło na testy, z powodzeniem mieści się w granicach estetyki większości braci audiofilskiej, włączając w to nasze drugie połówki. Płaskie skrzyneczki dumnie prezentują się z grubymi frontami z drapanego aluminium, a ich konkretne informacyjno-użytkowe wyposażenie determinują zadania do wykonania. I tak, odtwarzacz oprócz dwulinijkowego centralnie umieszczonego wyświetlacza umożliwiającego nieco ułomną, ale zawsze obsługę bez stosownego tabletu lub smartfona, na lewej flance otrzymał jeszcze dwa wejścia USB, a prawej zestaw sterująco – nawigacyjnych przycisków. DAC z racji obróbki sygnałów różnej częstotliwości zaopatrzony został w kilku-diodowy informator o taktowaniu, usytuowany nieco na lewo od środka urządzenia i rząd przycisków inicjujących różnego rodzaju wejścia na prawym skrzydle. Co ciekawe, owa mnogość manipulatorów nie przytłacza, co przy tak wąskich płaszczyznach należy uznać to za sukces. Tylne ścianki podobnie do cieszących nasze oczy przednich paneli są przedstawicielami niezbędnych do pracy skupisk wszelkiego rodzaju gniazd: USB, AES/EBU COAXIAL, BNC, LAN, RCA, XLR itd. Do wyboru do koloru, w pełni zaspokajając nawet najbardziej rozbuchane potrzeby połączeniowe. Wyliczanka wszystkiego przy tak bogato uzbrojonych produktach byłaby męcząca, a z drugiej strony wiedząc, że Marcin zapewne uskuteczni takową w swoim monologu, pozwolę sobie zakończyć akapit wizualizacyjny i przejść do opisania mojej ciekawej przygody z przedstawicielem najnowszych nurtów odtwarzania muzyki.

We wstępniaku wspominałem o bardzo ułatwiającym życie procesie samoorganizowania się opisywanego dzisiaj Brystona – co z premedytacją wykorzystałem i z uwagi na fakt mojej nikłej wiedzy i doświadczenia w temacie obsługi z poziomu tabletu, jak również kompatybilności z różnymi komponentami audio, nie będę się sztucznie uzewnętrzniał, pozostawiając te sprawy brylującemu w tych tematach Marcinowi. Dlatego też z szacunku dla czytelników zajmę się jedynie dźwiękiem, a że dołączony do kompletu testowego twardy dysk miał wgrane kilka posiadanych przeze mnie pozycji płytowych, bez większych problemów mogę zdefiniować co prezentuje nasz tandem BDP i BDA namaszczony jako wersja 2.

Jak to czasami bywa, pierwsze koty za płoty testowanego zestawienia zaliczyłem w warszawskim KAIM-ie, co zawsze jest dodatkowym i zarazem ciekawym doświadczeniem, gdyż stosunkowo często nie potwierdza się w mojej mekce audio, ewidentnie dowodząc istnienia dużego wpływu reszty zestawu na synergię połączeń. Ale patrząc na ten aspekt z drugiej strony, gdy tam mamy tylko jeden zbudowany pod kątem wzajemnego dopasowania set – oprócz kolumn reszta komponentów jest strojącego się do nich jednego konstruktora, ja dysponuję nieco większym wachlarzem kombinacji, starając się możliwie jak najlepiej pomóc testowanemu urządzeniu, w zdaniu egzaminu z jakości generowanego dźwięku. I jeśli ktoś uważa moje podejście za tendencyjnie zacierające prawdę o produkcie, to przypomnę, iż nasze układanki są właśnie niczym innym jak zbiorem mozolnie dobieranych koalicji sprzętowych, a nie wrzuceniem obcego klocka w wir toczących się zdarzeń z jednym założeniem – musi sobie poradzić, inaczej jest nic nie warty. Nawet wybór z port folio jednej marki nie gwarantuje pełnego sukcesu – no chyba, że tak jak u mnie wszystkiego jest po jednym, a co dopiero łączenie różnych szkół budowania elektroniki. Tyle w kwestii mojego wożenia sprzętu na występ klubowe. Wracając jednak do naszego playera, tym razem to, co usłyszałem na wyjeździe i u siebie, miało sporo punktów wspólnych. Mianowicie, od pierwszych taktów muzyki daje się usłyszeć, że plikowiec jest nader gładkim, jak to koledzy na spotkaniu określili, pozbawionym nalotu komputerowości odtwarzaczem. Gdy skonfrontowałem to ze stacjonującym u mnie dzielonym CD-kiem, zachowanie tonacji było bardzo zbliżone, dając bardzo spójny przekaz muzyczny. Jedynym mankamentem, który prawdopodobnie będzie łatwym do wyeliminowania, było lekkie przygaszenie dźwięku, dając uczucie delikatnego braku oddechu i iskry w górnych rejestrach. Co ciekawe, wspomniany efekt był zdecydowanie mniej angażujący u mnie niż w klubie, ale i tu i tam nie była to w żadnym stopniu porażka, tylko nieco inny poziom otwarcia wyższego środka i wysokich tonów, co w zbyt jaskrawych systemach sprawdzi się, jako z utęsknieniem oczekiwane lekarstwo. Gdy tak przysłuchiwałem się poczynaniom Kanadyjczyków, naszła mnie konkluzja pozycjonująca brzmienie nakarmionego plikami testowego seta w estetyce lampy. Barwnie, równo, gładko, ale z nieco utemperowanym atakiem i szaleństwem góry. Oczywiście przytoczone aspekty nie są przypisanymi do wszelkiego rodzaju wyrobów opartych o szklane bańki, ale wizytujące mnie gro z nich zdradzało podobne naleciałości. Dla zobrazowania tematu, weźmy jedną ze zgranych na dysk płyt zespołu EST zatytułowaną „Viatikum”. Patrząc przekrojowo przez całe widmo akustyczne, kompakt i plikowiec szły w bardzo podobnym przekazie z tą tylko różnicą, że nieco większa rozdzielczość tak ważnej dla człowieka średnicy i otwartość blach mojego napędu zwiększały poziom żywiołowości muzyki. Uspokajam jednak zawczasu, że po kilkominutowym odsłuchu bez przełączania, wytykane różnice szybko odchodziły w niepamięć, pozwalając mi zagłębić się w taktach muzyki. BDA i BDP z dwójką na końcu, dostarczyły mi tak równego grania, że nie będę zbytnio rozpływał się nad poszczególnymi pasmami, gdyż patrząc na to całościowo, wszystkie zakresy tak zestrojono, by nawet w najmniejszym stopniu nie generować odczucia oderwania ich od siebie. Na spotkaniu niektórzy słuchacze szukali słabych punktów w tym zakresie, ale znając ich marudność i co ważniejsze udowodnione umiejętności konstruktorskie, czasem robią to na siłę, do czego oczywiście jako pewnego rodzaju opiniodawcy mają pełne prawo. A ja biorąc ich spostrzeżenia na tapetę podczas słuchania u siebie, mam ciekawy bagaż informacji do weryfikacji, co zawsze skrzętnie wykorzystuję. Niekwestionowanym i pozytywnym aspektem produktów z Kanady była budowana szeroka i głęboka scena. Ba, nawet ilość dochodzących z niej informacji mimo wspomnianego braku blasku nie odbiegała od moich oczekiwań. Wszystkie źródła pozorne bez najmniejszych problemów dawały pełną paletę danych na swój temat, bez trudu zdając egzamin z rozdzielczości. Naprawdę, to było angażujące granie i gdy nasi bohaterowie wystąpią w nieco innym zestawieniu – czytaj jaśniejszym, ten przewijający się przez cały opis akcent delikatnego trzymania witalności na wodzy, zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na koniec naszego spotkania dodam jeszcze, że urządzenia są czułe na okablowanie, co dość łatwo dało się usłyszeć podczas sparingu klubowego. Z uwagi na dwu-pudełkowy zestaw i zabezpieczenie możliwości jego podłączenia, zabrałem z domu swoje sieciówki Harmonix’a (komputerówki to samo zło). Podczas odsłuchów chcąc nieco poeksperymentować, zmieniliśmy je na klubowe Hand Made, ale natychmiastowe odchudzenie, a co za tym idzie osuszenie przekazu, wręcz odruchowo zmusiło nas do powrotu do pierwszej konfiguracji kablowej – oczywiście nie muszę tłumaczyć faktu, że zła reakcja urządzeń na owe druty świadczy oczywiście tylko o braku synergii, a nie ich ułomności jakościowej. Tak więc biorąc pod uwagę bardzo przyjemne, nisko osadzone w barwie granie dostarczonych do recenzji klocków i mając w odwodzie możliwość oddania się procesowi kablologii, zachęcam do posłuchania rzeczonego kompletu plikowego, a może się okazać, iż nieopatrznie wkroczyliśmy na nową audiofilską drogę.

Odpychany do niedawna problemami konfiguracyjnymi miałem ambiwalentny stosunek do podobnych Brystonowi wynalazków. Jednak jak widać na załączonym przykładzie, świat idzie ku lepszemu i nagle okazuje się, że konstruktorzy zaczęli dbać o laików w temacie obsługi. Co więcej, sam dźwięk ewaluuje w dobrym dla mnie kierunku, co jak wiemy, dla każdego zaangażowanego w jakość dźwięku melomana jest bardzo ważnym elementem. Uwolniony od nalotu techniczności przekaz muzyczny pokazuje nam, że pliki nie są takie złe, jak je malują, a to jest już mocno przemawiający za nimi atut. Biorąc na testy zestaw z Kanady, bałem się o wszystko – od odpalenia zestawu, po przyjemność ze słuchania, dlatego bardzo pozytywnie zaskoczony zachęcam zainteresowanych takim formatem do konfrontacji ze swoimi doświadczeniami i oczekiwaniami, a może okazać się, iż właśnie teraz nadszedł ten długo wypatrywany moment zmiany formatu głównego źródła w naszym zestawie audio.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
– wzmacniacz zintegrowany Vitus Audio RI – 100
Kolumny: GAUDER AKUSTIK CASSIANO
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF