1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Bryston BP26 & 4B SST2

Bryston BP26 & 4B SST2

Opinia 1

Kiedy w styczniu b.r. testowaliśmy z Jackiem streamer i DACa Brystona o jakże poetyckich nazwach BDP-2 & BDA 2 powoli przygotowywaliśmy plany dłuższej serii poświęconej dzielonym amplifikacjom, w której przedstawicieli tego kanadyjskiego producenta po prostu nie mogło zabraknąć. Jednak chyba nikomu nie musimy tłumaczyć, że plany planami a życie i tak pisze swój własny scenariusz, więc zanim się zorientowaliśmy nastało lato. Całe szczęście w tzw. międzyczasie udało nam się ruszyć z ww. projektem i przez naszą redakcję przewinęły się między innymi „dzielonki” Abyssounda (ASP-1000 + ASX-1000), Pass Laboratories (XP-30 + XA 100.8), Vitusa (SL – 102 & SM – 011), czy Classe (Sigma SSP + AMP2). Wybierając kandydatów do kolejnego testu pomyśleliśmy zatem o nie dość, że całkiem rozsądnie, jak na nasze standardy, wycenionym, to jeszcze akceptowalnym pod względem wagowo – gabarytowym zestawie Brystona pod postacią przedwzmacniacza BP26, oraz końcówki mocy 4B SST2.

Stylistyka Brystonów stanowi połączenie audiofilskiego minimalizmu i studyjnej – profesjonalnej solidności, o czym między innymi świadczy możliwość zamówienia wersji przystosowanych do montażu w klasycznych rackach i nieodzownych w przypadku końcówek masywnych uchwytów. Zarówno przedwzmacniacz BP26, jak i dedykowany mu (zdolny obsłużyć cztery urządzenia równocześnie) zewnętrzny zasilacz MPS-2 ulokowano w bliźniaczych pod względem gabarytów, niewielkich, jeśli chodzi o głębokość, a przy tym spokojnie kwalifikujących się na miano slim obudowach. Oczywiście wyznaczone im funkcje determinują wygląd przednich i tylnych płaszczyzn, ale unifikacja i dopasowanie do siebie obu komponentów jest niezaprzeczalne. Ze względu na jednoznaczność przeznaczenia zacznę zatem od zasilacza MPS-2 mogącego pochwalić się jedynie umieszczonymi w lewym rogu finezyjnie wyciętą nazwą firmy i tuż pod nim wykonanymi już w standardowej technice nadruku symbolem modelu, oraz funkcją urządzenia, Z prawej strony znajduje się hebelkowy włącznik główny wraz z zieloną diodą informującą o stanie pracy zasilacza. Na ścianie tylnej z trudem udało się zmieścić cztery wielopinowe wyjścia zasilające z dedykowanymi im terminalami triggerów, oraz główne gniazdo zasilające IEC.
Przedwzmacniacz to już zupełnie inna para kaloszy. Pod podobnie usytuowanym, co w module zasilającym grawerunkiem logotypu umieszczono hebelkowe selektory trybu pracy (Tape/Source), oraz phonostage’a (MM/MC). W dalszej kolejności do swojej dyspozycji użytkownik otrzymuje trzy solidne, toczone gałki odpowiedzialne za wybór źródła sygnału, balans i wzmocnienie a całość zamykają wyjście słuchawkowe i kolejne dwa przełączniki polaryzacji, oraz wyciszenia (mute). Choć na papierze, może wydawać się, że taka ilość manipulatorów, gałek i hebelków rozmieszczona na tak niewielkiej powierzchni powoduje lekki natłok wrażeń, to w praktyce, co mam nadzieję potwierdzają załączone zdjęcia wszystko jest w jak najlepszym porządku i o nijakim ścisku, czy wręcz chaosie nie może być mowy. Powiem więcej – nie dość, że wszystko jest na swoim miejscu, to już po chwili spokojnie Bryston daje się obsługiwać praktycznie z zamkniętymi oczami, a jeśli komuś nie w smak spacery zawsze może posiłkować się dostępnym jako opcja systemowym pilotem BR-2.  
Niejako przy okazji i całkowicie mimochodem okazało się również, że od warszawskiego dystrybutora otrzymaliśmy nie standardową, czyli „gołą” wersję BP26, lecz wzbogaconą o płytkę przedwzmacniacza gramofonowego MM/MC, „wypasioną” BP26MC. Ów „wypas” widać szczególnie na ściance tylnej, która bogactwem przyłączy dorównuje niemalże amplitunerom kina domowego i … ilości bakalii w bożonarodzeniowych keksach. Całe szczęście Kanadyjczycy oprócz standardowych gniazd RCA (4 wejścia liniowe, phono i pętla magnetofonowa / dwa wyjścia) zdecydowali się na pełnowymiarowe XLRy (dwa wejścia/jedno wyjście) a nie jak np. w Restku Editorze mini XLR-y, z którymi bez odpowiednich przejściówek za bardzo nie wiadomo co zrobić.
Ciekawy a zarazem prosty zabieg wzorniczy zastosowano natomiast w stereofonicznej końcówce mocy 4B SST2, gdyż płaszczyznę jej masywnego frontu wykonanego z grubego płata szczotkowanego aluminium przedzielono poziomym wyżłobieniem sprawiającym wrażenie optycznej izolacji części górnej z wygrawerowanym logotypem od dolnej z włącznikiem przyozdobionym jednocześnie nazwą modelu. Całości dopełniają dwie diody informujące o stanie pracy końcówki. Mocno ponacinana płyta górna i spełniające rolę ścian bocznych potężne radiatory dają dość jasno do zrozumienia, że wewnątrz prózno szukać audiofilskiego powietrza a mając na uwagę studyjny dorobek Brystona podawane wartości co do oddawanej mocy lepiej traktować ze śmiertelną powagą.
Poważnie też wygląda ściana tylna, gdyż oprócz wejść w standardzie RCA i XLR umieszczono przypisane im stosowne przełączniki wyboru, siły wzmocnienia, oraz jeden dodatkowy odpowiedzialny za mostkowanie układów wyjściowych i transformację 4B SST2 w 900 W bestię. Niestety całe pozytywne wrażenie psują terminale głośnikowe, które choć solidne i naprawdę porządnie wykonane nad wyraz niechętnie przyjmują nawet standardowych rozmiarów widły, co nad wyraz skutecznie podnosi mi ciśnienie i psuje dobry humor. Mniejsza jednak z tym. Koniec końców kable głośnikowe udało mi się podłączyć i …  z głośników popłynęły pierwsze takty muzyki.

Nie ukrywam, że po dzielonym zestawie Brystona spodziewałem się wiele, więc już na dzień dobry poprzeczkę ustawiłem na odpowiednio wysokim poziomie i zamiast prowadzić Kanadyjczyków za rączkę przez krainę łagodności już na początek zaserwowałem im istny tor przeszkód i survival w jednym. Jednak ordynarne łojenie, jak to czasem mam w zwyczaju, zastąpił repertuar zdecydowania bardziej finezyjny i wysublimowany, czyli „Beethoven: The Triple Concerto in C” (Oistrakh, Rostropovich, Richter, von Karajan, Berlin Philharmonic Orchestra). Wielki aparat orkiestrowy, potężne tutti i konieczność zachowania pełnej przejrzystości i selektywności to nie przelewki a dokładając do tego wierność prawidłowych barw naturalnych instrumentów robi się naprawdę ciężko. Całe szczęście Brystony potraktowały dostarczony im materiał z właściwym sobie pragmatyzmem i nic od siebie nie dodając, nie upiększając, czyli po prostu interpretując, zajęły się li tylko wzmocnieniem i prawidłowym wysterowaniem moich kolumn. Zero czarowania, puszczania oka do publiki i nawet najmniejszych prób stosowania zagrań znanych z „cywilnego” Hi-Fi, czy High-Endu. Próżno więc szukać w ich graniu gęstej i lepkiej, iście karmelowej słodyczy wysokich tonów, soczystej i gorącej średnicy, czy obezwładniającego i przepotężnego basu tam, gdzie ich po prostu nigdy nie było. W zamian za to dostajemy prawdę o nagraniu, rejestracji a przede wszystkim muzyce, jakiej w danym momencie słuchamy. Z tego typu estetyką po prostu trzeba się oswoić, zrozumieć, że mamy możliwość połączyć egzystujące z reguły rozdzielnie dwa światy – świat Pro-audio i rynku konsumenckiego. Kiedy tylko uświadomimy sobie powyższy dogmat będzie nam nie tylko łatwiej, lecz przede wszystkim otworzą się przed nami nowe horyzonty. Czemu? Powód jest nader prozaiczny, gdyż używając możliwie zgodnej/zbieżnej z tą studyjną, elektroniki we własnych czterech ścianach, w pewien sposób minimalizujemy wpływ poszczególnych etapów produkcji i reprodukcji na efekt końcowy. O czymś podobnym wielokrotnie rozmawiałem z producentami mającymi w swojej ofercie zarówno produkty przeznaczone na rynek profesjonalny, jak i do użytku domowego. Ich marzeniem, celem jaki im przyświeca jest to, by dokonując realizacji a następnie wykonując działania masteringowe wiedzieć co usłyszy u siebie nabywca danego krążka. Utopia? Niekoniecznie. Raczej przyszłość i to miejmy nadzieję nie tak odległa. Wystarczy wspomnieć projekt MQA (Master Quality Authenticated) Meridiana.
Wróćmy jednak do kanadyjskiej elektroniki, która przede wszystkim gra rzetelnie a to w obecnych czasach wcale nie tak często spotykana cecha. Niezależnie czy będziemy karmić ją wielką symfoniką, klimatycznym jazzem („Vägen” Tingvall Trio), czy thrashem („Submission For Liberty” 4ARM) za każdym razem usłyszymy ni mniej, ni więcej, lecz dokładnie to, co na danym nośniku zostało zarejestrowane a zmiany, czy odejście od neutralnego punktu zero osiągnąć możemy jedynie poprzez dobór odpowiedniego okablowania i komponentów towarzyszących. Mamy zatem równą charakterystykę tonalną, demokratyczne równouprawnienie każdego z podzakresów i precyzję w budowaniu sceny godną dożywotniego vouchera na najlepsze miejsca w La Scali. Oby tylko realizatorzy stanęli na wysokości zadania, bo zamiast prapremiery „Il Trovatore” możemy nieopatrznie załapać się na czarno-biały senas „Disco Polo” w gminnym ośrodku kultury pamiętającym czasy tow. Gierka.
Skoro do testów otrzymaliśmy wersję BP26 z zaimplementowanym układem przedwzmacniacza gramofonowego nie mogłem odmówić sobie przyjemności podpięcia pod dedykowane terminale równolegle z Kanadyjczykami testowanego gramofonu Transrotor Dark Star Silver Shadow wyposażonego w prostą wersję 9” ramienia S.M.E M2 i wkładkę Phasemation P-3G. O ile w przypadku większości tego typu układów za sukces można uznać fakt, że w ogóle grają, tzn. są w stanie wzmocnić słabowity sygnał z wkładki na tyle, żeby z głośników popłynęły jakieś dźwięki, to w przypadku modułu Phono zasadnym jest uznanie go za w pełni wartościowy i bardzo okazyjnie wyceniony upgrade wersji bazowej przedwzmacniacza liniowego. Jest to moim zdaniem istotna informacja dla osób mających dość coraz bardziej rozbudowanych o peryferyjne urządzenia systemów a jednocześnie poszukujących wysokiej klasy brzmienia i wygody obsługi a właśnie to Brystona cechuje. Bez przełączników, ustawiania i walki z materią otrzymujemy skończone rozwiązanie „out of the box”, czyli prosto z pudełka, które wystarczy wypakować, podpiąć do swojego gramofonu i słuchać, słuchać, słuchać.
Jeśli w tym momencie liczyli Państwo na bardziej euforyczne opisy charakterystyki brzmieniowej to muszę niestety Was rozczarować. Podobnie jak w przypadku wejść liniowych, oraz samej końcówki, barwa, soczystość i przysłowiowa namacalność reprodukcji zależeć będzie w równej mierze od … nagrania, jak i kompletnego układu zwanego gramofonem. Bez trudu jednak będzie można usłyszeć potencjał drzemiący w tym anachronicznym formacie i samemu ocenić, czy era cyfrowa okazała się progresem i krokiem w dobrą stronę. Osobiście uważam jednak, że jeśli tylko ktokolwiek rozważa możliwość zakupu podstawowej wersji BP26 a następnie na własną rękę prowadzić poszukiwania odpowiedniego phonostage’a, to powodzenia w znalezieniu w tej cenie godnego kontrkandydata szczerze mu życzę. Pomijając fakt konieczności zaopatrzenia się w dodatkowe interkonekty, przewody zasilające i generalnie dopasowanie tak soniczne, jak i elektryczne z posiadanym systemem może się udać, ale tylko może. A moduł Phono w Brystonie po prostu jest i działa, tak, że zamiast szukać dziury w całym lepiej usiąść w fotelu i spędzić miło czas z ulubionymi nagraniami.

Już na zakończenie chciałbym jeszcze zwrócić Państwa uwagę na jedną rzecz. Otóż wspominana przeze mnie rzetelność i liniowość stanowiące priorytet w brzmieniu tytułowych Brystonów wcale nie oznaczają bezdusznej analityczności, czy technicznego – laboratoryjnego, antyseptycznego perfekcjonizmu. Są wręcz ich zaprzeczeniem. Jakże inaczej można bowiem interpretować ich dążenie do pokazania słuchaczowi jak najwierniejszej oryginałowi reprodukcji poprzez własną transparentność i niemalże całkowitą nieobecność w torze? Oczywiście bez trudu można znaleźć na rynku konkurencję grającą ładniej, czy bardziej efektownie. Pytanie tylko, czy na takie podkolorowywanie prawdy godzimy się świadomie, czy też dajemy się po prostu mamić. Z Brystonami BP26 i 4B SST2 nie ma miejsca na tego typu zabiegi, jest za to miejsce na prawdę. Prawdę, która Was wyzwoli.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: Amare Musica Aspiriaa
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Końcówki mocy: Air Tight ATM-211
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Stosunkowo niedawno miałem okazję zakosztować próbki umiejętności generowania dźwięku przez prezentowaną dzisiaj manufakturę. I choć słowo „manufaktura” z racji wielkości produkcji nie jest najszczęśliwszym określeniem, to jeśli coś już na dość niskich, jak na high-endowe aspiracje, poziomach cenowych proponuje stosunkowo dobry dźwięk, taki zwrot z mojej strony jawi się jako coś nietuzinkowego. Za potwierdzenie mojego przychylnego nastawienia niech świadczy fakt miłego zaskoczenia podczas kontaktu z całkowicie obcą mi materią streamingu w postaci playera plików złożonego z cyfrowego odtwarzacza BDP-2 i przetwornika cyfrowo-analogowego BDA-2. Wierni czytelnicy zapewne wiedzą, że moja prawdopodobnie dla większości audiofilów ignorancja nowych formatów jest pokłosiem osobistych preferencji obcowania z muzyką w domenie analogowej – z płytą winylową, lecz nie odrzucając całkowicie nowinek, staram się co jakiś czas skreślić kilka zdań na temat grania z plików. Ale zostawmy tamten epizod i przejdźmy do teraźniejszości. Po pozytywnym odbiorze wspomnianego plikograja przyszedł czas na wzmocnienie. Jak zapewne większość z Was wie, kanadyjska marka Bryston, bo o niej dzisiaj będzie mowa, clou swej działalności kieruje na profesjonalny rynek muzyczny, ale na szczęście stara się zaspokajać również potrzeby bractwa kochającego dobrej jakości dźwięk w domowym zaciszu, oferując kilka linii produktów dla melomanów. Tak więc, zapraszam na spotkanie ze wzmocnieniem tytułowego Brystona w postaci dzielonego przedwzmacniacza (z urządzenia wydzielono osobny zasilacz) BP26/MSP-2 i końcówki mocy 4B SST2. Niestety oznaczenia nie brzmią zbyt optymistycznie, ale po cichu zdradzę, że mimo bezduszności nazewniczych ciągów cyfrowo-liczbowych owych komponentów moje spostrzeżenia ze spotkania z nimi leżą raczej na przeciwległym biegunie.

Biorąc pod uwagę rodowód przybyłej na spotkanie przy muzyce elektroniki, to co zagościło w moich progach, zdawało się przeczyć przynależności do rodziny, gdzie główny nacisk kładziony jest na wytrzymałość i solidność działania w studiach i na koncertach, a nie umizgiwanie się swą aparycją do wiecznie niezadowolonego audiofila. Gdy wypakowałem i ustawiłem na docelowym miejscu te teoretycznie proste, ale w kontakcie bezpośrednim bardzo dobrze wyglądające skrzyneczki, okazało się, że designem śmiało mogą konkurować z moim Japończykiem. Oczywiście nie ma co się oszukiwać, Reimyo ma kilka znacząco podnoszących postrzeganie wizualne drobiazgów, jednak suma summarum wygląd w starciu z jakością prezentowanego dźwięku teoretycznie nie powinien mieć szans – przynajmniej tak jest w teorii. Niestety wiemy, że życie często weryfikuje takie prawdy objawione i podprogowo zmusza producentów do zaproponowania przynajmniej strawnego projektu swoich wyrobów, czemu w tym przypadku z pełną świadomością ulegli panowie z Kanady. Kreśląc kilka zdań o aspekcie wizualnym produktów zza wielkiej wody, zacznę od mocarnej z racji oddawanych Wattów stereofonicznej końcówki mocy. 4B SST2 jest nieco mniejsza od mojego KAP-777, jednak w stosunku do bardzo niskich brył dzielonego pre jawi się jako kawał pieca. Srebrny, wycięty z grubego płata drapanego aluminium front został zgrabnie podzielony na dwie równe części przez biegnące w poprzek półkoliste podfryzowanie, w którym mniej więcej na środku projektanci osadzili diody informujące nas o działaniu urządzenia. Nad wspomnianymi diodami znajdziemy jeszcze logo marki, a pod nimi włącznik inicjujący działanie. Z racji oddawanej sporej dawki energii, górny płat obudowy dla celów chłodzenia grawitacyjnego jest mocno ażurowy, a boki to sporej wielkości radiatory. Tylny panel jest typowym dla końcówki dawcą wejść RCA i XLR, pojedynczych terminali głośnikowych, wejścia IEC i głównego włącznika. Przedwzmacniacz w ramach dbałości o obrabiane przez niego sygnały otrzymał osobny umieszczony w takich samych gabarytów obudowie jak on zasilacz. Niestety, ich widok niemal natychmiast wskazuje na rodowód firmy. Niskie i panele frontowe przypominają o montażu w rakach systemowych, ale spokojnie, to tylko ogólne utarte projekcje myślowe, a nie rzeczywistość, a ja prawdopodobnie złośliwie się czepiam. Panowie spod znaku klonowego liścia zadbali o nasze dobre stosunki z żonami i zaproponowali ładną obróbkę górnych i dolnych krawędzi paneli przednich, resztę obudowy wykańczając w czarnym lakierze. Wspomniane fronty z uwagi na całkowicie różne zadania są inaczej wyposażone. I tak, zasilacz oprócz wyciętego logo na lewej flance, może pochwalić się jeszcze hebelkowym włącznikiem i zielona diodą z prawej strony, resztę pozostawiając jako bez-ornamentową oazę spokoju z drapanego aluminium. Serce, czyli samo pre, mniej więcej w środkowej części rozlokowało trzy sporej wielkości okrągłe gałki, z których lewa jest selektorem wejść, środkowa balansem, a prawa głośnością. Dla zachowania spokoju wizualnego, na obu zewnętrznych krawędziach znalazły się po dwa podobnie zaimplementowane rozdzielone diodą i przypisane do odpowiednich funkcji (na pokładzie jest pełnoprawny phonostage MM/MC) przełączniki. Nie można również nie wspomnieć, że jako dodatek dla nocnych marków nasz przedwzmacniacz oferuje jeszcze gniazdo słuchawkowe. Tylne ścianki opisywanych produktów podobnie do wyposażenia z przodu oferują stosowne do wykonywanych czynności przyłącza. Zasilacz może pochwalić się aż czterema wielopinowymi gniazdami z życiodajnym prądem dla kilku urządzeń i wejściem IEC, a przedwzmacniacz baterią wejść i wyjść w standardach RCA i XLR, wejściem phono i gniazdem magistrali prądowej. Jak widać, dostarczony do testu zestaw pre-power jest dość dobrze wyposażonym we wszelkiego rodzaju przyłącza setem, a to tylko potwierdza solidność podejścia inżynierów do wielofunkcyjności w wydawałoby się nieznaczącym epizodzie w ich pracy, jakim jest „cywilny” rynek konsumencki.

Pierwszy szlif w moich stosunkach z tytułową marką miałem w znanym chyba już wszystkim klubie KAIM. Zawsze gdy zabieram tam coś ze sobą, często jako koła ratunkowego używam stacjonującego u mnie okablowania. Tym razem było podobnie, z tą tylko różnicą, że nie wpinałem ich w tor na starcie, stawiając tezę zbyteczności w starciu ze sprzętem pochodzenia profesjonalnego. Tam podobno żadne audio woo-doo się nie sprawdza, to dlaczego miałem kopać się z koniem i na siłę coś udowadniać. Niestety, gdy po podłączeniu zestawu popłynęła muzyka, okazało się, iż dostarczone w komplecie „komputerowe” sieciówki nie dają rozwinąć skrzydeł elektronice, generując sporo szorstkości i kanciastości w dźwięku. Jako, że miałem ze sobą set ratunkowy, sprawę dość szybko opanowaliśmy, ale w natłoku dobrych chęci nieco przedobrzyliśmy. Chodzi mianowicie o fakt zastosowania zbyt mocno osadzonych w barwie jak dla Brystona w zestawieniu klubowym łączówkach RCA marki Acoustic Zen. Ten ruch zafundował nam przesłodzenie, ale użycie dyżurnego KAIM-owego, dość szczupłego kabla pozwoliło szybko uporać się z tym drobnym problemem i nastał okres smakowania dobiegającej do naszych uszu muzyki. Puenta? Naprawdę drobne i jak na warunki klubowe trochę ograniczone ruchy kablowe pozwoliły pokazać drzemiący w gościach potencjał. Oczywiście to był tylko pozytywny przedbieg przed maratonem pod tytułem „test w okopach Japończyków”, dlatego zapraszam teraz wszystkich na kilka zdań o tym, jak Kanadyjczycy o mało mówiących dla niewtajemniczonych audiofilów nazwach spisali się w nieco trudniejszym starciu.

Cóż, Bryston to nieco inne niż Reimyo podejście do dźwięku. Brzmienie nastawione jest raczej na równowagę tonalną, co w bezpośrednim starciu skutkowało lekkim przesunięciem tonacji o oczko wyżej. Przepięcie się na testowany zestaw, radykalnie zmniejszyło ilość niższej średnicy, nieco ochładzając przekaz muzyczny i w konsekwencji zwiększając w nim udział wysokich tonów. To z pewnością może się podobać i nie mówię, że dla mnie było źle, ale wokalistyka, która jest moim konikiem nieco straciła na uroku, podnosząc nieznacznie ilość syczących zgłosek. Co ciekawe, mimo całej operacji zbliżania się do neutralności, projekcja dźwięku na basie dostała jednak nieco sterydów, kilka razy przypominając mi o problemach lokalowych, gdy grałem trochę głośniej niż zazwyczaj. Ale jak powiedziałem, takie przeniesienie środka ciężkości w górę, przy dociążeniu dolnych rejestrów, będąc poszukiwanym kąskiem dla wielu melomanów i ich systemów, również w kilku moich krążkach testowych dało dobry efekt doświetlenia i osadzenia w dole prezentowanej sceny muzycznej. Tak więc, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Najwięcej pozytywów doszukałem się w akustycznym jazzie, który radośnie rozbrzmiewającymi blachami i różnymi przeszkadzajki fanie wypełniał mój pokój odsłuchowy. Owszem było trochę chłodniej, ale czy blachy zawsze muszą mieć złoty kolor? Ja na co dzień wolę jednak trochę żółtego kruszcu, ale to jest tylko moja fanaberia, która dla kogoś innego może być wypaczeniem rzeczywistości. I nie piszę tych słów jako obronę takich, czy innych gustów, tylko jako relację, co oferuje testowany system. A czy to się komuś podoba, należy ocenić samemu. Ja mam zdać rzetelną relację. Koniec kropka. Idąc dalej tropem budowania spektaklu muzycznego, chcę pochwalić bohaterów spotkania za dobre rozlokowanie artystów tak w wektorze szerokości, jak i głębokości sceny muzycznej. Może nie były to hektary głębi, ale panowie ze stojących za sobą formacji nie stąpali sobie po piętach. O tym, jak wspomniane aspekty wypadły w konkretnym repertuarze, dzisiaj nie będę się rozpisywał, gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności na swoją kolej w poczekalni przed-testowej oczekiwały fantastyczne szwedzkie kolumny Marten DJANGO XL i mając do dyspozycji całkowicie inne konstrukcje, grzechem byłoby ich nie sprawdzić  – moje są wysoko skuteczne (90dB) w oparciu o głośniki papierowe i tubę, a Marteny (89 dB) mogą pochwalić się aluminium (bas) i ceramiką (środek i góra).

To starcie zaowocowało nieco lepszym wypełnieniem średnicy, ale niestety za sprawą sporej obecności wyższego basu – widać, że trzy przetworniki mają sporo do powiedzenia. W tym podejściu również nieco lepiej wypadły wysokie tony, delikatnie uspokajając sybilanty w muzyce wokalnej. Oczywiście nadal występowały, ale inny głośnik wysokotonowy reprodukował je zdecydowanie przyjaźniej dla ucha. Ogólnie rzecz biorąc, druga odsłona testu Brystona pokazała, że nie do końca po drodze mu z celulozą. Patrząc jednak z perspektywy całego testu, obie próby miały swoje plusy i minusy, co tylko potwierdza starą zasadę prób na własnym organizmie sprzętowym i co ważne repertuarowym. Innym niebagatelnym i trzeba przyznać potwierdzającym wcześniejsze obserwacje z ISIS –ami punktem podczas napędzania DJANGO XL był rozmach generowanej sceny, a pokusiłbym się nawet o lekki uprzywilejowanie jej w tym drugim starciu. Czy to za sprawą podkolorowania średnicy, bardziej obecne głosy ludzkie zwiększały iluzję jej głębokości? Nie wiem, ale jedno jest pewne, to był bardzo owocny sparing.

Podczas mojej przygody w reprodukcji głosów ludzkich wolałem Marteny, ale reszta muzyki ciekawiej wypadała na Trennerach. Jak widać, zwycięzcy w kategorii kolumn nie ma, ale oceniany zestaw pre – power udowodnił, że tylko od Was zależeć będzie estetyka grania całości zestawionego z nim seta, gdyż na przykładzie dwóch przywołanych wcześniej konstrukcji pokazał, iż nie ma dla niego rzeczy niemożliwych i co zlecicie mu napędzić, zrobi to bez najmniejszych problemów. Najważniejsze, aby przetworniki reprezentowały Waszą szkołę grania, resztę pozostawiając jemu.

Jacek Pazio

Dystrybucja: MJ AUDIO LAB
Ceny:
Bryston BP26 – 3 160 CAD netto
Bryston MPS-2 – 1 870 CAD netto
Bryston 4B SST2 – 5 670 CAD netto
Bryston Phono – 1 590 CAD netto (opcja)
Bryston BR-2 – 430 CAD netto (opcja)

Dane techniczne:
BP26
Pasmo przenoszenia:20 Hz-20 kHz +/- .05 dB
Maksymalne napiecie wyjściowe:15 V RCA, 30 V XLR
Zniekształcenia THD: <0.0015% / 3 V
Czułość wejściowa: XLR: 1.00 V, RCA: 500 mV
Wejścia: 2 pary XLR, 4 pary RCA + 1 para RCA phono
Wyjścia: 1 para XLR, 2 pary RCA
Wymiary (S x W x G): 43.18 cm x 5.7 cm x 28 cm
Waga: 5.62 kg

4B SST2:
Moc wyjściowa: 2 x 300 W/ 8Ω; 500 W/ 4Ω
Wzmocnienie: 29dB = 28.28V/V, 23dB = 14.14V/V
Input Impedance: tryb stereofoniczny: RCA ≈ 60kΩ, XLR ≈ 20 kΩ; tryb zmostkowany: RCA ≈ 15kΩ, XLR ≈ 10kΩ
Odstęp sygnał/szum: < 0.005% 20Hz – 20kHz @ 300W/8 W
                              < 0.007% 20Hz – 20kHz @ 500W/ 4 W
Współczynnik narastania: > 60 V/ms
Współczynnik tłumienia: > 500 @ 20 Hz, ref. 8 Ω
Wymiary:
– wersja 19” z uchwytami (S x G x W): 48.3 cm x 40.6 cm x 16 cm
– wersja 17” (S x G x W): 43.2 cm x 37.6 cm x 16 cm
Waga: ok.28.6 kg
Pobór mocy:2 kanały @ 300W/8 Ω: 1280 W

 System wykorzystywany w teście:
– Cd : Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”, MARTEN DJANGO XL
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP, Hijiri „Milion” Ultrahigh fidelity Signal Cable, Furutech Reference III
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF