Opinia 1
Ponad trzy lata temu, a dokładnie w październiku 2014 r. trafił do naszej redakcji niewielki i niedrogi, lecz świetnie wykonany i co nie mniej zaskakujące … równie dobrze grający zintegrowany wzmacniacz lampowy Cayin CS-55A . W dodatku, pomimo tego, iż była to o ile dobrze pamiętam chyba najtańsza integra z jaką kiedykolwiek na łamach SoundRebels mieliśmy do czynienia, jak przystało na reprezentatywnego przedstawiciela chińskiej myśli technicznej mogła się pochwalić nie tylko opcjonalnym phonostagem, lecz i USB-DACiem. Czas jednak nie stoi w miejscu a i oferta azjatyckiego wytwórcy zdążyła w tzw. międzyczasie nad wyraz zauważalnie ewoluować. Dlatego też wespół z rodzimym dystrybutorem – Studio 16 Hertz uznaliśmy, iż wypadałoby przypomnieć naszym Drogim Czytelnikom o istnieniu Cayina, lecz tym razem nie poprzez pryzmat rozżarzonych lamp a, jak się miało okazać w praktyce, równie ciepłych i rozświetlonych tranzystorów. Tym oto sposobem doszliśmy do clou niniejszej recenzji, czyli integry Cayin CS-120SA.
Konstruktorzy i projektanci CS-120SA wyszli prawdopodobnie z założenia, że nie ma sensu na nowo wymyślać koła i jeśli już coś raz zostało zaprojektowane, zdążyło się opatrzeć, wryć w podświadomość potencjalnych odbiorców i wykształcić coś na kształt przyzwyczajenia, to nic nie szkodzi na przeszkodzę, aby z owych pomysłów co nieco uszczknąć i dostosować do własnych potrzeb. I tym oto sposobem na froncie znajdziemy charakterystyczny np. dla B.M.C. centralnie umieszczony okrągły bulaj z podświetlonym, wychyłowym wskaźnikiem mocy, lecz tym razem jego „cembrowina” jest ruchoma i to właśnie z jej pomocą dokonujemy regulacji głośności. Całość usadowiono na eleganckim, przyozdobionym firmowym logotypem, płacie czarnego akrylu, który z kolei z obu boków okalają masywne aluminiowe płyty płynnie przechodzące w zajmujące całą powierzchnię ścian bocznych radiatory. Za wybudzenie z trybu i wprowadzenie w tryb stand by odpowiada wkomponowany w akryl lewy przycisk a za wybór trybu pracy i źródła – umieszczony symetrycznie po lewej stronie pokrętła głośności.
Gęsto ponacinana płyta górna jasno daje do zrozumienia, iż wspomniane boczne ożebrowanie nie jest li tylko atrapą a skrywane wewnątrz trzewia generują spore ilości ciepła, które jakoś trzeba wypchnąć na zewnątrz, żeby przypadkiem ze wzmacniacza nie zrobić jednorazowego opiekacza. Śmiem twierdzić, iż ściana tylna prezentuje się równie atrakcyjnie co frontowa a biorąc pod uwagę pewien detal, o którym dosłownie za chwilę, doskonale zrozumiem tych, którzy ustawią Cayina we własnych ołtarzykach jeśli nie tyłem do przodu, to chociażby bokiem. Przesadzam? Bynajmniej, jednak po kolei. Do dyspozycji mamy parę wejść zbalansowanych i towarzyszące im trzy pary złoconych RCA, komplet pojedynczych, lecz akceptujących wszystkie opcje konfekcji jakie ludzkość wynalazła terminali głośnikowych, włącznik główny i zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilające, oraz sekcję DACa. I w tym momencie dochodzimy do pozornie kuriozalnego pomysłu ustawiania tytułowego wzmacniacza zadkiem do publiczności. Otóż oprócz wejść coax i USB, oraz również koaksjalnego wyjścia znajdziemy tam wielce intrygujący rządek dziewięciu diod wskazujących na … częstotliwość próbkowania dostarczanego do sekcji przetwornika sygnału. Szczerze przyznam, że różne rzeczy w życiu widziałem, ale na coś takiego natrafiam pierwszy raz. Wychodzi na to, że gdyby spece z R&D Cayina wzięli się za projektowanie i produkcję samochodów, to jeśli nie całej deski rozdzielczej to przynajmniej prędkościomierza należałoby szukać na „plecach” fotela kierowcy. Nie wiem czym tam chłopaki w Shuanglin Zone „popepszają” sobie percepcję, ale patrząc na takie pomysły woltaż tychże specyfików znacznie przekracza 66% nomen omen wybornego Blanton’sa Straight from the Barrel.
No dobrze, żarty na bok, gdyż po zdjęciu płyty górnej (krawędzie na jakich spoczywa pokryto miękką wyściółką zapobiegającą ewentualnemu dzwonieniu) widok trzewi wywołuje uśmiech zadowolenia. Symetria, porządek i elementy, których nie powstydziłaby się kilkukrotnie droższa (wyposażona w bardziej markową metkę) konkurencja. Nie wierzycie Państwo? No to proszę. Za zasilanie każdego z kanałów odpowiada odrębny, solidnie zaekranowany kruczoczarnym rondlem toroid i bateria czterech 10 000 μF kondensatorów Rubycona a w stopniu końcowym pracują Mosfety Hitachi dużej mocy 2SK1058/S2J162. Jak na deklarowaną przez producenta moc 55W w trybie low i 120W w Hi-Pwr nie wygląda to źle, nieprawdaż? Przetwornik cyfrowo-analogowy ulokowano tuż przy gniazdach we/wyjściowych na osobnej płytce. Jego sercem jest kość AKM AK4490 zdolna obsłużyć nie tylko sygnał PCM do 384 kHz, ale i DSD ze standardem 256 włącznie. W komplecie znajduje się metalowy, solidny pilot.
Ponieważ dostarczony na testy egzemplarz był praktycznie w dziewiczym stanie a Grzegorz sprawdził tylko jak zniósł podróż i czy wszystko z nim OK, w pierwszej kolejności pozwoliliśmy mu (oczywiście chodzi o wzmacniacz, nie Grzegorza) spokojnie się zadomowić w naszych systemach i niezobowiązująco, sukcesywnie badaliśmy jego możliwości. I tak już w trakcie rozgrzewki z moimi Gauderami okazało się, że tryb Lo-Pwr może i przy wysokoskutecznych i łatwych do wysterowania kolumnach ma szansę się sprawdzić, jednak moje Arcony 80 chłoną prąd jak prawdziwa, naturalna gąbka i zdecydowanie bardziej im po drodze ze 120-oma aniżeli 55-cioma Watami. Oczywiście taki stan rzeczy zupełnie mnie nie zdziwił i właśnie takiego obrotu sprawy się spodziewałem, ale z kronikarskiego obowiązku o tym wspominam i już.
Skoro zatem set-up został ustalony a gibająca się na froncie wskazówka oddawanej mocy co i rusz wędrowała ku swemu prawemu skrajowi mogłem pozwolić sobie na bardziej krytyczne odsłuchy. Aha, i jeszcze jedna a raczej dwie uwagi natury użytkowej. Otóż od momentu wybudzenia ze stand-by do osiągnięcia pełni możliwości sonicznych Cayin potrzebuje około dwa – trzy kwadranse i warto o tym pamiętać, bo zimny potrafi zagrać dość beznamiętnie. W ramach kolejnej sugestii polecę też wypróbowanie we własnym systemie połączenia zbalansowanego, gdyż po XLR-ach 120-ka gra po prostu lepiej i wcale nie chodzi o to, że głośniej, lecz poprawie ulega nie tylko rozdzielczość, ale i motoryka. Jednak czego by nie powiedzieć Cayin od pierwszego taktu może się podobać i co najważniejsze się podoba. To spontaniczne, oparte na nisko schodzącym, dobrze kontrolowanym i zróżnicowanym basie brzmienie o sugestywnie nasyconej średnicy i perlistej, dobrze doświetlonej, acz nieofensywnej górze pasma. Świetnie wypadają zatem na nim wszelkie odmiany rocka, z jego najbardziej ekstremalnymi odmianami włącznie i dokonując małego rachunku sumienia uczciwie muszę przyznać, iż dawno tak często nie sięgałem po „The Wrong Side Of Heaven And The Righteous Side Of Hell, Volume 1” Five Finger Death Punch, czy tajemniczy, skandynawski „Mareridt” Myrkur. W dodatku wcale nie musiałem ograniczać się z głośnością, gdyż posiadany przez azjatycka integrę zapas mocy w zupełności wystarczał do zapewnienia sobie kurtuazyjnej wizyty służb mundurowych. Aby jednak docenić możliwości Cayina wcale nie trzeba urządzać imprezy na pół osiedla, gdyż nawet podczas wieczorno – nocnych odsłuchów, gdy serwowane przez kolumny dawki decybeli z ledwością przenikały do sąsiednich pomieszczeń nadal słychać było wszystko i wszystko pozostawało pod całkiem zadowalającą kontrolą. Warto o tym wspomnieć, gdyż z reguły właśnie z cichym graniem tranzystory mają problem. Proszę jednak pamiętać o pułapach cenowych w jakich się poruszamy i brać na powyższy niuans drobną poprawkę, gdyż przykładowe porównanie z dajmy na to niemalże trzykrotnie droższym T+A PA 2500 R powinno dać wyobrażenie co jeszcze jest do poprawy tak pod względem rozpiętości pasma, jak i kontroli nad jego poszczególnymi podzakresami.
A teraz najlepsze – przesiadka z wejść analogowych na zaimplementowanego w trzewiach DACa, ze szczególnym uwzględnieniem wejścia USB powoduje dalszą poprawę brzmienia. Dźwięk dostaje dodatkowy zastrzyk rozdzielczości, przestrzeni i konturowości połączonych z otwartością i dynamika. To, co do tej pory wydawało się całkiem OK, jawi się w jeszcze bardziej atrakcyjnym świetle. Co ciekawe do powyższych obserwacji nie skłonił mnie wcale żaden gesty materiał, lecz całkowicie normalne, dostępne na TIDALu wydanie „You Want It Darker” Leonarda Cohena. Oczywiście im dalej w las, czyli w gęste i bardziej wyrafinowane pozycje zalegające na mim dysku sieciowym, tym częściej do głosu dochodziły kolejne niuanse, które Cayin z radością dopieszczał i wystawiał na forum publicum. Nawet gęste, zawiłe, prog-metalowe poczynania Dream Theater na dostępnym w jakości 24/96 albumie „Dream Theater” zabrzmiały z właściwą sobie potęgą i wyrafinowaniem, choć nawet do pięt nie dorastały materiałowi DSD128 „MAGNIFICAT” Nidarosdomens Jentekor, Trondheimsolistene, Anita Brevik. Przestrzeń, oddech, odwzorowanie potężnej, sakralnej kubatury w jakiej dokonano nagrania, to wszystko było na przysłowiowe wyciągnięcie ręki i w dodatku za zaledwie 12 kPLN.
Prawdę powiedziawszy, przynajmniej oficjalnie, urządzenia zza Wielkiego Muru nieczęsto goszczą na naszych łamach. A nieoficjalnie? W tym momencie wypadałoby zacytować fragment przemowy radzieckiego kosmonauty z filmu „Armageddon”, iż nie ważne, czy dane ustrojstwo jest z Rosji, czy z USA, bo i tak i tak wyprodukowano je w … Chinach. Abstrahując jednak od tego kto i czym się chwali a co woli zachować dla siebie Cayin niczego i nikogo nie udaje, bo po prostu nie musi. Jest sobą – chińskim wzmacniaczem ze średniej półki a zarazem bardzo ciekawą propozycją, dla wszystkich tych, którzy szukają wydajnej, bogato wyposażonej i przede wszystkim dobrze grającej integry za rozsądne pieniądze. A to, że nie ma modnej „metki”? Cóż, nie wiem jak u Państwa, ale u nas metki nie grają a Cayin, jak już zdążyłem nadmienić, zagrał i to zagrał dobrze.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Gdybym zadał pytanie, z czym kojarzy się Wam tytułowa marka, czyli w tym przypadku przedstawiciel państwa środka – Cayin, zdecydowana większość rozmówców jednogłośnie zakrzyknęłaby, że z co najmniej ciekawie brzmiących lampowych, od źródeł po wzmacniacze, komponentów audio. Naturalnie wszyscy podobnie myślący w najmniejszym stopniu nie mijaliby się z prawdą, gdyż wypełniona próżnią szklana bańka jest oczkiem w głowie pracujących w owym audiofilskim przybytku inżynierów, ale nie można zapominać, iż chcąc być w pełni przygotowanym na zapotrzebowanie rynku nie zapomnieli również skierować swojej uwagi ku technice tranzystorowej. Tak tak, Cayin oprócz produktów lampowych ma w ofercie konstrukcje oparte o półprzewodniki. Czy wypadają tak dobrze jak ich sztandarowa działalność? Ja już wiem, jednak będąc dalekim od samolubstwa w poniższym tekście w miarę strawnym słowotokiem postaram się to Wam przybliżyć. A o czym w ogóle będziemy rozprawiać? Jak to o czym. Przecież wstępniak zawsze jest pewnego rodzaju kierunkowskazem dalszego ciągu recenzji, czyli idąc za nie do końca rozpoznawaną przez wszystkich gałęzią produkcji chińskiego producenta tranzystorowym wzmacniaczem zintegrowanym z funkcją DAC-a o niewiele mówiącym postronnemu czytelnikowi handlowym kodzie CAYIN CS-120SA. Jak to zwykle bywa, puenta rozbiegówki opiewa na informację o dystrybutorze opiniowanego komponentu, którym w tym przypadku jest stacjonujące w Tychach Studio 16 Hertz.
Studiując załączone fotografie gołym okiem widać, iż podczas logistyki tytułowego pieca nie będzie łatwo. Co prawda wykorzystanie narządu wizji uzmysławia nam jedynie rozmiary produktu, ale znając podejście stawiających na jakość fonii chińskich producentów, a do takich Cayin od lat się zalicza, można wnioskować, iż w temacie wagi będziemy mieli do czynienia z jej solidnym wynikiem, co nie owijając w bawełnę natychmiast potwierdzam. To jest kawał kolca i nie dlatego, że wnętrze zalano betonem, tylko podczas projektowania, a potem wdrażania do produkcji, nie oszczędzano na komponentach. Front 120-ki składa się z trzech płaszczyzn, gdzie dwie zewnętrzne wykonano z grubych płatów aluminium, a trzecia centralna jest w stosunku do nich zapadnięta i jako budulec wykorzystuje czerniony akryl. Dokładniejszy opis przywołanych akcentów wzorniczych donosi nam, iż czarny jak listopadowa noc akryl w swym centrum oferuje użytkownikowi swoisty wielofunkcyjny cyferblat. Podstawowymi zadaniami tego przypominającego zegarek, okrągłego designerskiego gadżetu jest pokazanie sumarycznego wysterowania obydwu kanałów przy użyciu pojedynczego wskaźnika wychyłowego i wykorzystując jego zewnętrzny, w tym przypadku srebrny pierścień zmiana poziomu głośności. Ja wiem, pierwsze skojarzenie jest jasne, czyli coś w stylu: “jak to Chińczycy. przesadzili z wielofunkcyjnością tego manipulatora”, ale zawczasu uspokajam, w kontakcie organoleptycznym wszystko nabiera rumieńców, a po kilku dniach użytkowania wydaje się być czymś naturalnym. Idąc dalej tropem opisu przedniego panelu należy wspomnieć jeszcze o rozłożonych symetrycznie obok tej nietypowej gałki głośności dwóch przyciskach funkcyjnych i zatopionych w aluminiowych nakładkach dziesięciu piktogramach informacyjnych o wykorzystywanej w danym momencie funkcji wzmacniacza. Kierując kroki ku tylnej ściance i patrząc na wzmacniacz z lotu ptaka zauważamy monstrualne radiatory na bokach i cztery bloki otworów wentylacyjnych na górnej płaszczyźnie obudowy. Po skoncentrowaniu swojej uwagi na rewersie naszego bohatera natychmiast widać, iż po ewentualnym zakupie otrzymujemy do dyspozycji trzy wejścia liniowe RCA i jedno XLR, dwa wejścia cyfrowe: COAX i USB i jedno wyjście COAX, pojedyncze terminale kolumnowe, gniazdo zasilające IEC i włącznik główny. Całość oferty uzupełnia ciekawy wizualnie i nieprzeładowany funkcjonalnie pilot zdalnego sterowania. Czyli reasumując, w obecnym, nastawionym na posiadanie wielu funkcji w jednym urządzeniu czasie CS-120 SA w pełni spełnia wymogi nowoczesnego audiofila.
Rozpoczynając przekazywanie spostrzeżeń testowych jestem zobligowany poinformować, iż po uruchomieniu wzmacniacza mamy do dyspozycji dwie opcje jego mocy oznaczone jako HI i LO POWER. Z racji, iż zabawa z moimi kolumnami zdecydowanie lepiej sprawdzała się przy wykorzystaniu większej dawki Watów, cały test odbył się przy wykorzystaniu tego trybu. Próbując z grubsza umiejscowić walory soniczne 120-ki na tle mojej końcówki mocy powiedziałbym, że w średnicy pasma akustycznego była nieco lżejszy, górze jaśniejsza, a w dolnych rejestrach lekko pogrubiona. Przybliżając sposób budowania wirtualnej sceny muzycznej ważnym wydaje się być raport o jej delikatnym przybliżeniu do słuchacza, ale przy oddaniu przyzwoitej głębokości, czyli coś na kształt przesiadki podczas koncertu o kilka rzędów bliżej orkiestry. Przerażeni tą litanią? Jeśli tak to proszę o spokój, gdyż te wyglądające na same wady aspekty nie są problemami jako takimi, tylko kwintesencją prawie dziesięciokrotnej różnicy w cenie pomiędzy porównywanymi konstrukcjami i tzw. sznytem grania. A co w tym wszystkim jest zaskakująco pozytywne, spoglądając na dźwięk z perspektywy całości nawet w mojej konfiguracji przez cały okres testu sprawiał mi bardzo wiele radości. Wymienione podzakresy nie chadzały swoimi drogami, tylko w pewien, bardzo synergiczny dla tej półki cenowej sposób pokazywały nieco inne oblicza (najczęściej z dużą dawką oddechu) znanych mi płyt. Jak to wyglądało? Na początek wybrałem trio Marcina Wasilewskiego z materiałem „January”. Efekt? Najciekawszą obserwacją było fajne dla tego krążka granie z należytą dla niego dawką ciszy pomiędzy czasem odległymi od siebie poszczególnymi nutami. Ta płyta bez podobnego potraktowania byłaby zwyczajnie odbębniona, a tak gdy tylko tego wymagał materiał muzyczny do gry wkraczała umiejętność trzymania w ryzach otwartości wysokich tonów, a przez to bez sztucznego zaszumienia tła znane chyba wszystkim wielbicielom jazzu trio bez problemów zagrało swoje partie. Ale to tylko jedna strona medalu, gdyż przywoływane wcześniej świetliste wysokie tony bardzo dobrze oddawały realizm przeszkadzajek i perkusjonaliów w dobrze napowietrzonej przestrzeni między-kolumnowej. I gdybym naprawdę miał ponarzekać, przyczepiłbym się jedynie do nieco zbyt obfitego kontrabasu. Wiem, że w realnym świecie nie jest wycięty żyletką, ale w tym przypadku mieliśmy więcej informacji o pudle rezonansowym niż o strunach. Ale i tak suma summarum mierząc siły na zamiary była to ciekawa prezentacja tego generatora fal dźwiękowych. Kolejna propozycja płytowa, to twórczość Diany Krall “The Girl In The Other Room”. W tym przypadku reprodukcja basu nie była obciążona zwracającym uwagę pogrubieniem, gdyż sam materiał jest sam w sobie dość ciężki w tym paśmie i temat przeszedł bez większego echa. Co więcej, dzięki podkręceniu realizacji na stole mikserskim wszystkie niuanse brzmieniowe testowanego wzmacniacza (spowodowana lekkością grania żywość środka i sopranów) podobnie do basu również zdawały się zatracać swoje piętno i po symbolicznej akomodacji słuchu wszystko ułożyło się w ciekawą opowieść muzyczną. Na koniec mitingu przytoczę kompilację oficyny NAIM LABEL „BURN” formacji Sons Of Kemet. To jest produkcja typu muzyczny bunt i dzięki ogólnej ochocie do stawiania na spektakularny przekaz gościa z Chin co prawda z nieco poluzowanym, ale za to mocnym basem wspomniana grupa pokazała, iż oferta Cayin-a jest tym, co w tym teście mogło dobrego ją spotkać, czyli jazda bez trzymanki.
Analizując wyartykułowane powyżej obserwacje można odnieść wrażenie, że na siłę drukowałem pozytywny wynik meczu. Najpierw wymieniłem doskwierające konstrukcji artefakty, a potem twierdziłem, iż są to pewnego rodzaju plusy. Gdzie tu logika? Ano jest i to bardzo łatwo zrozumiała. Chodzi mianowicie o fakt zajmowania dwóch przeciwległych biegunów cenowych, a co za tym idzie i jakościowych porównywanych konstrukcji. Przy cenie 12 tysięcy złotych za wzmacniacz zintegrowany z możliwością słuchania plików przy użyciu wewnętrznego przetwornika i tak ciekawie wypadającej jakości brzmienia Cayin’a temat wydaje się być ofertą co najmniej do posłuchania. Czy to jest produkt dla wszystkich? Powiem szczerze, z pewnością dla sporej grupy docelowej. Tym bardziej, że choć samego DAC-a używałem bardzo krótko, to to, co zaprezentował, szło w parze z ogólnym rysem brzmieniowym konstrukcji, tylko z dodatkowym doświetleniem przekazu. Co prawda dla mnie było już zbyt nonszalancko, ale przecież to tylko dodatkowa opcja użytkowania, a na dodatek jestem bardziej stetryczałym wielbicielem gęstego grania, niż żądnym informacji, młodym orłem polskiego ruchu audiofilskiego, dlatego przed wydaniem negatywnego werdyktu weźcie Cayina na osobistą konfrontację. Zapewniam, będzie co najmniej ciekawie.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Cayin Polska
Cena: 12 000 PLN
Dane techniczne
Moc wyjściowa:
Hi-Pwr:2x120W (1kHz, 8 Ω)
Lo-Pwr: 2x55W (1kHz, 8 Ω)
Pasmo przenoszenia: <=20 Hz – 35 kHz (+- 1 dB)
Zniekształcenia THD: 0,2% (1 kHz, 100W, 8 Ohm)
Stosunek sygnał/szum: 90 dB
Czułość wejściowa: 600mV
Pobór mocy: <5W (stand-by), 280W (Lo-Pwr), 600 W(Hi-Pwr)
Wymiary (S x G x W): 435 x 470 x 174 mm
Waga: 26 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA