Nie sądzę, aby ktokolwiek próbował oponować przeciwko twierdzeniu, że jeśli nie połowa, to przynajmniej znacząca liczba parających się muzyką nawet nie tyle melomanów, co zwykłych pochłaniaczy zapisów nutowych może pochwalić się lepszym lub gorszym gramofonem. To jest fakt, z którym nie próbują dyskutować najwięksi antygramofonowi ortodoksi. Powód? Dźwięk dobrze skalibrowanego drapaka przez wielu producentów nadal jest celem do naśladowania podczas projektowania odtwarzającej muzykę elektroniki, co wręcz samoczynnie nakręca rynek analogowy. I wszystko byłoby ok., gdyby nie drobny mankament. Płyty winylowe są podatne na wszelkiego rodzaju zabrudzenia, co niestety bez wykonywanego raz na jakiś czas procesu czyszczenia pogarsza odczyt zapisanych na nich informacji. Tak tak, w zamian za fantastyczny sound podczas obcowania z czarną płytą jesteśmy zmuszeni do pewnego rodzaju celebry. Jednak myliłby się ten, kto twierdziłby, że mówię jedynie o oczyszczeniu płyty przed opuszczeniem ramienia z powierzchniowo zalegającego na niej kurzu przy pomocy antystatycznego pędzelka lub szczoteczki. Do czego piję? Niestety do okresowego mycia specjalnym płynem w stosownych urządzeniach. Jakich? Choćby w prezentowanej dzisiaj myjce płyt winylowych, znanego z racji wieloletnich osiągnięć na całym świecie niemieckiego ClearAudio Smart Matrix Silent, którą do sprawdzenia w boju dostarczyła Sieć Salonów Top HiFi & Video Design.
Przybliżając pakiet technikaliów ważnym z punktu widzenia solidności konstrukcji jest wykonanie znacznej większości podzespołów typu prostopadłościenny korpus, pokryty miękką wykładziną talerz, ramię ssąco-tłoczące i chroniący label przez zamoczeniem miękkim materiałem docisk, ze świetnie prezentującego się wizualnie aluminium. Obudowa, z racji umieszczenia na górnej płaszczyźnie nie tylko podtrzymującego płytę podczas mycia wspomnianego talerza, ale również zlokalizowanego w lewym rogu, wyposażonego w regulację pracy dla trzech rodzajów czarnych placków, wielofunkcyjnego ramienia, a na prawej przyfrontowej flance trzech guzików – zmiana kierunku obrotu, dozowanie płynu myjącego i uruchamianie odsysarki i z prawej tylnej strony otworu zbiornika czynnika myjącego, w kwestii zajmowanej połaci na półce jest nieco większa do samej płyty. Jednak nie przejmujcie się, bowiem nie jest to wielokrotność powierzchni czarnego placka, tylko na ile to możliwe w miarę kompaktowe rozwiązanie wspomnianych lokalizacji. Front w celu nadania sznytu elegancji, ale bez nadmiernego blichtru, ozdobiono jedynie informującym o nazwie marki i symbolu urządzenia logotypem. Zaś tył spełniając założenia obsługi podzespołów elektrycznych i procesu oczyszczania jest ostoją zintegrowanego z bezpiecznikiem i głównym włącznikiem gniazda zasilania, dwóch niewielkich otworów wentylacyjnych do wyrzutu powietrza z odsysarki i nisko umieszczonego gumowego wężyka dla spuszczania pozostałości płynu po procesie mycia. Całość konstrukcji posadowiono na stabilnych stopach i w pakiecie startowym doposażono w butelkę firmowego koncentratu myjącego.
Jak używamy tego winylowego, śmiało można powiedzieć, niezbędnika analogowego melomana? Zapewniam, iż całość dzięki automatyzacji jest może nie dziecinnie, ale naprawdę dość prosta. Najpierw zalecaną przez producenta myjki już gotową, lub we własnym zakresie rozcieńczoną na bazie koncentratu ClearAudio Pure Groove firmową miksturą, napełniamy usytuowany w prawym tylnym rogu zbiornik. Lekko unosząc ustawiamy ramię czyszcząco ssące na lewo poza obrys płyty. Kładziemy zdobyty po latach poszukiwań na aukcjach internetowych winylowy krążek na talerzu. Po dociśnięciu go i lekkim przykręceniu clampem tak przygotowanej kanapki – miękko wyściełany talerz, płyta, szczelny docisk, ustawiamy ramię nad płytą i powoli je opuszczamy. I tutaj w teorii kończy się nasza ingerencja, gdyż proces kąpieli rusza samoczynnie. Co to oznacza? Silnik zaczyna obracać płytę i prawie w tej samej chwili rozpoczyna się dozowanie odpowiedniej ilości płynu. Tak namoczonemu, cały czas wolno wirującemu plackowi pozwalamy wykonać kilka obrotów w jedną i dla lepszej penetracji brudnych rowków przez szczotkę za pomocą stosownego przycisku w prawym narożniku w drugą stronę. Wieńcząc dzieło przywracania drugiej młodości płycie po kilku zmianach kierunku obracania się talerza włączamy odsysarkę. Na jak długo? Aż powierzchnia przestanie wykazywać oznaki wilgoci. Naturalnie wspomniane czynności powtarzamy dla drugiej strony płyty. To wszystko? Owszem. Jednak należy zaznaczyć, że gdy jakimś dziwnym trafem automat nałoży na płytę zbyt małą ilość mikstury czyszczącej – zapewniam, że po kilku próbach wychwycicie, o czym piszę, urządzenie ma odpowiedni, pracujący niezależnie od automatu guzik dozujący, którym zaobserwowane braki jesteśmy w stanie skorygować. Wystarczy go wcisnąć i trzymać do wyrównania filmu cieczy myjącej. Nic więcej. Przyznacie, że proste? A, jeszcze jedno. Cała zabawa w mycie nie ma większego sensu, jeśli tak odnowione winyle włożycie w stare, często tylko papierowe koperty. Co zatem zrobić? Po prostu zamówić dobrej jakości nowe, wyściełane folią antystatyczne koperty, które zapewnią naszym zbiorom nie tylko czyste, ale również izolujące płyty od ładunków elektrycznych warunki długoletniego leżakowania.
Zbliżając się ku końcowi tej prezentacji analogowej pralki nasuwają się dwa pytania: „Kto powinien zaopatrzyć się w tego typu konstrukcję?” i „Jaki jest cel zagracania pokoju takim sporych gabarytów meblem?”. W odpowiedzi na pierwszy cudzysłów widzę co najmniej dwie grupy. Pierwsza to wszyscy posiadacze rozbudowanej kolekcji płyt. Zaś drugą są osobnicy wiążący z gramofonem wieloletnią przyszłość, gdyż zapewniam, płytoteka szybko się rozrasta. Po co to wszystko? I tutaj dochodzimy do sedna. Zapewniam niedowiarków, że nawet nowe płyty, z racji mocnego zabrudzenia procesem produkcyjnym potrzebują kąpieli tuż po pierwszym wyjęciu z wewnętrznej koszulki. Niby podczas oględzin gołym okiem krążek wygląda ok., ale niestety w rowku siedzi spora ilość drobnego pyłu, który po części potrafi się wbić w rowek i po części osadzić się na igle podczas pierwszego słuchania, pogarszając proces odczytu mechanicznie zapisanych danych. Mało tego. Płyta często dodatkowo jest tak naładowana elektrostatycznie, że już podczas wyjmowania z okładki stają nam włosy na rękach, a co dopiero mówić o skutkach przenoszenia tych artefaktów przez wkładkę do karmiącego nasz system sygnału analogowego. To samo dotyczy starych winyli, z tą tylko różnicą, że brud jest efektem wieloletniego bytu na tym ziemskim łez padole – oprócz sal operacyjnych i tego typu przybytków nie ma stref wolnych od wszechobecnego w naszym życiu kurzu, co sprawia, że bez porządnej kąpieli nie ma realnych szans na dogłębne pozbycie się go. A gdy po bożemu tuż przed odsłuchem umyjemy zmęczoną życiem ukochaną płytę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki świat staje się znacznie piękniejszy. Co się dzieje? Po pierwsze – nawet jeśli nie zanika całkiem, to znacznie się zmniejsza – to zależy już od stanu i jakości tłoczenia czarnego placka – spowodowany brudem w rowkach szum przesuwu igły. A po drugie – dzięki antystatyczności płynu myjącego całkowicie eliminujemy potencjalne powstawanie ładunków podczas przecież zwyczajnego drapania diamentu po plastiku. Myślicie, że to są drobiazgi? Bynajmniej, to podstawa dobrego dźwięku, co przekłada się na zmniejszenie zniekształceń sygnału, znacznie poprawiając proces naszego obcowania z muzyką. Czy myjemy przed każdorazowym położeniem na talerz? Naturalnie nie. Owszem, spotkałem się z ortodoksyjnymi słuchaczami, którzy uprawiają tego typu ekwilibrystykę, ale zapewniam, nie ma to specjalnego sensu. Wystarczy zrobić to raz na kilka lat. No chyba, że słuchamy danej pozycji dość często, wówczas nie zaszkodzi ją co kilka mitingów przepłukać.
I jeszcze jedno. Samo mycie z racji szumu wysysarki jest trochę uciążliwą i z uwagi na oczekiwanie na zakończenie procesu nieco nudną czynnością, dlatego też podpierając się swoim wieloletnim użytkowaniem tego typu konstrukcji sugeruję rozłożyć to na raty. To znaczy? Zwyczajnie. Gdy kupuję sobie kilka fajnych krążków, nie siadam do natychmiastowego przywracania im młodości, tylko stawiam w regale w wyznaczonym miejscu i płuczę tuż przed pierwszym użyciem. Czyszczenie jednej sztuki zajmuje 3 minuty, potem 45 min przyjemnego słuchania i znowu powtórka. Zapewniam Was, tak rozłożona „zabawa” nie dość, że rozchodzi się po kościach, to jeszcze nie przeciąża myjki zbytnim nagrzewaniem się podczas wielokrotnego osuszania kilkunastu krążków z rzędu. To zaś sprawi, że tytułowa Clear Audio Smart Matrix Silent będzie służyć Wam przez długie lata.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 6 699 PLN
Dane techniczne
Max. Pobór mocy: 300 W
Wymiary (S x W x G): 345 x 345 x 235 mm
Waga: 10.6 kg