1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0

Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0

Opinia 1

Tuż przed najgorętszym w roku okresem przedświątecznego zakupowego szaleństwa mamy Państwu do zaproponowania chwilę odpoczynku i wytchnienia w towarzystwie urządzenia niebanalnego, innowacyjnego i pochodzącego od marki, która powstała diametralnie inaczej aniżeli w 99,9% przypadków w branży audio ma to miejsce. Wiedzą Państwo do czego zmierzam? Oczywiście do legendarnych garaży, w których młodzieńcze marzenia przybierały mniej bądź bardziej realną postać, by w kolejnych latach ewoluować do miana światowych potęg High-Endu. Tym jednak razem trzech, mających całkiem niezłe rozeznanie w branży audio jegomości – David Payes, Murali Murugasu i Peter Madnick wpadło na dość ryzykowny z biznesowego punktu widzenia pomysł wprowadzenia na rynek  ultra-audiofilskich urządzeń o jakości wymykającej się wszelkim ocenom a przy tym niespotykanie korzystnej relacji owej jakości do ceny. Zanim jednak popadniecie Państwo w euforię od razu ostudzę Wasz zapał dodając nieśmiało, że ów nader korzystny współczynnik jakość/cena dotyczy najwyższej półki, czyli cały czas operujemy na poziomie abstrakcji w stylu „dumpingowo” wycenionego Rolls-Royce’a, czy niezwykle przyjaznego kieszeni modelu Bugatti. Zamiast jednak samemu zakasać rękawy, złapać za lutownicę i zaszyć się na anonimowych przedmieściach w wynajętym garażu ww. dżentelmeni uznali, iż zdecydowanie rozsądniejszą opcją będzie powierzenie wspólnego pomysłu i koniecznych środków grupie najlepszych fachowców. O ile jednak w szeroko rozumianej branży IT w ciągu praktycznie kilku dni można do większości niezbyt skomplikowanych projektów wynająć mniej-więcej zgrany, akceptowalnie wydajny i … nieco mniej przewidywalny, zespół np. w Indiach (jeden z uroków globalizacji) o tyle w audio tak łatwo nie ma. Pomijam już fakt, ze ww. „trzem muszkieterom” nie zależało na tym, żeby efekt był jakiś, tylko na czymś przełomowym, wyjątkowym i po prostu najlepszym. Dlatego też do realizacji swojego projektu zaprosili najlepszych z najlepszych. Tym oto sposobem powstał inżyniersko – designerski dream team w składzie – John Curl, Demian Martin, Bascom King, Keith Allsop i James Bongiorno. A cóż z owego zderzenia tylu osobowości i czasem diametralnie różnych punktów widzenia powstało? Otóż powstał wielce uroczy duet a tak naprawdę trio, czyli kosztujący drobne 65 000$ przedwzmacniacz Altair i dedykowane mu monobloki Hercules za kolejne 140 000 $ (tym razem za parę). A nie mówiłem, że będzie okazja lepsza niż Crocsy w Lidlu? Z drugiej jednak strony pierwsze wrażenie robi się tylko raz a wejście na salony setem za 200 tys. $ gwarantuje, że będzie o nim głośno i przecież o to właśnie chodzi. Zanim jednak wbijemy się na stratosferyczną orbitę cen i ktoś będzie tak miły, by owe ćwierć tony wstawić nam do OPOSa uznaliśmy, że w naszym wieku emocje należy stopniować i przynajmniej na początek przygodę z amerykańską marką rozpocząć od czegoś zdecydowanie mniej zobowiązującego, czyli otwierającego ofertę … wzmacniacza zintegrowanego Inspiration INTEGRATED 1.0.

Wbrew obawom, że znany raczej z ekstremalnego High-Endu Constellation rozmienia się na drobne i zalotnie puszcza oko ku bardziej „budżetowym” kręgom sam producent niejako na wstępie jasno daje do zrozumienia, że nic z tych rzeczy. Niby INTEGRATED 1.0, jak sama nazwa wskazuje to … integra (co za niespodzianka!), lecz w jej trzewiach znajdziemy rozwiązania i know-how zapożyczony z referencyjnego przedwzmacniacza Altair i dedykowanej mu końcówki (nadal dostępne są oczywiście monobloki) mocy Hercules. To tyle jeśli chodzi o język marketingu, gdyż tak po prawdzie mamy tu do czynienia z kombinacją sekcji przedwzmacniacza z PREAMP 1.0 z niejako połówką, przynajmniej jeśli chodzi o moc, końcówki STEREO 1.0., czyli starszego rodzeństwa z linii Inspiration. Jakby jednak na tę transplantację nie patrzeć całość prezentuje się nader atrakcyjnie. Począwszy od przepięknej i futurystycznej obudowy (wielkie brawa dla Alexa Rasmussena za pomysł na stylistykę marki) wykonanej z satynowo anodowanych płyt aluminiowych o grubości 8,2mm, poprzez pracujące w układzie single-ended moduły wykorzystujące jedynie tranzystory NPN, na topologii dual mono i układzie zbalansowanym skończywszy. Słowem mamy rasowe Constellation z krwi i kości a jedynie gabaryty uległy lekkiemu ucywilizowaniu.

Z zewnątrz sprawy mają się jeszcze lepiej. Pozornie prosta – klasycznie prostopadłościenna bryła daleka jest od sztampy i nudy. Centralne i odpowiednio wyeksponowane miejsce na froncie zajmuje błękitny dotykowy wyświetlacz  o rozdzielczości 432 x 230 pix. otoczony z dwóch stron niewielkimi gałkami – balansu z lewej i regulacji głośności z prawej. Całość osadzono na „doklejonym” do płyty czołowej masywnym płacie aluminium od spodu którego ukryto dodatkowe przyciski nawigacyjno – funkcyjne. Uroczo prezentują się również wzbogacające front i przechodzące na płytę górną pomysłowo „zaprasowane kanty”. Jednak tak naprawdę największe wrażenie robią misternie ponawiercane boki, które z jednej strony pełnią niewątpliwy element dekoracyjny, ale i zapewniają właściwą cyrkulację powietrza w trzewiach wzmacniacza. Skoro już poruszyłem temat trzewi, to tylko jeszcze wspomnę, że za regulację głośności odpowiada sterowana mikroprocesorem drabinka rezystorowa. Co więcej siedzi w środku tego już niestety producent nie chciał zdradzić a skoro jemu na tym nie zależało, to i my uznaliśmy, że samowolki uskuteczniać nie będziemy i śrubokrętem Constellation nie sprofanujemy.
Ściana tylna prezentuje się równie trakcyjnie a jej symetria jedynie potwierdza deklaracje producenta o właśnie takiej topologii wewnętrznej. Mamy zatem do dyspozycji po dwie pary symetrycznych, zalecanych przez ojców projektu, wejść XLR, dwie pary RCA i wyjścia, już tylko w standardzie XLR. Pochodzące od Argento terminale głośnikowe są pojedyncze, niezwykle wygodne i … akceptują jedynie widełki. Pod centralnie umieszczonym zintegrowanym z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gniazdem IEC wygospodarowano jeszcze nieco miejsca na gniazdo słuchawkowe (po co szpecić front), interfejsy serwisowe (RS232 i USB), oraz gniazdo triggera.
Całość usadowiono na dość niskich gumowych nóżkach, przez co przy stawianiu warto uważać na palce, bo niby to tylko dwadzieścia kilogramów, ale przytrzaśniecie sobie nimi opuszków do najmilszych nie należy.

Wbrew obiegowej, stereotypowej opinii jakoby urządzenia zza wielkiej wody niejako natywnie i genetycznie miały zakodowaną tendencję do grania dźwiękiem dużym, spektakularnym i dynamicznym otwierający ofertę Constellation wzmacniacz niespecjalnie daje się w powyższą charakterystykę wpasować. Nie wiem, czy to kwestia doboru towarzyszącego toru, czy też zbyt wysoko postawionych oczekiwań, lecz w pierwszej chwili poczułem wręcz lekkie rozczarowanie w stylu „I co, to wszystko na co cię stać?”. Przy swojej cenie i gabarytach jako sparingpartnerów logicznym byłoby wystawić przeciwko niemu czy to europejskiego Gryphona Diablo 300, czy również pochodzącego ze Stanów Passa INT-250 tymczasem Integrated 1.0 idzie inną drogą. Możliwe, że za ten stan odpowiada kupaż krwi południowo kalifornijskiej z australijską, niemniej jednak faktem jest, że tytułowa integra gra niejako po swojemu i daleka jest do prężenia muskułów, czy podkreślania aspektów dynamicznych reprodukowanego materiału. Nie chcę bynajmniej przez to powiedzieć, że jest ospała, bądź wręcz zmulona a jedynie, że ponad spontaniczność i żywiołowość stawia zrównoważenie i delikatną, ale jednak zauważalną zachowawczość. Dzięki temu wszystko podane jest niezwykle elegancko, ze smakiem, ale jeśli poszukujemy targających naszymi zmysłami emocji, to raczej tu ich nie znajdziemy. Znajdziemy za to spokój i wytchnienie od wszechobecnego wyścigu szczurów i pędu ku … nie wiadomo czemu.
Dlatego też i repertuar po jaki w trakcie testów sięgałem odbiegał nieco od standardowego. Po prostu o ile jeszcze prog-rockowy „Shrine Of New Generation Slaves” Riverside wypadał w miarę przekonująco i w kulminacyjnych momentach piętrzenie dźwięków robiło imponujące wrażenie, to zdecydowanie lepiej – sugestywniej sprawdzał się fenomenalnie nastrojowy „Quiet Winter Night” Hoff Ensemble. Było nastrojowo, niespiesznie, po prostu miło i … ładnie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że „ładnie” w przypadku wzmacniacza za ponad sześćdziesiąt tysięcy wydaje się zbyt bladym określeniem, ale akurat z Constellation całkiem nieźle się zgrywa, bo on właśnie tak gra.
Co ciekawe wielka symfonika – tym razem sięgnąłem po „Bolero!: Orchestral Fireworks” Reference Recordings, na nijakie braki czy to w dynamice, czy spektakularności uskarżać się nie mogła, choć gdzieś po drodze lekkiemu osłabieniu uległ ładunek emocjonalny. Było podniośle, wręcz patetycznie i wzorowo pod względem technicznym z prawidłową gradacją planów, ogniskowaniem źródeł pozornych i wszelkiej maści audiofilskimi smaczkami, ale że się tak wyrażę bez pierwiastka „magiczności”. Kiedy powoli dochodziłem do wniosku, że najwidoczniej ten typ tak ma na testy dotarły do mnie przeróżne akcesoria antywibracyjne Thixara. Skoro dotarły, to logicznym było, że wypadałoby z nich zrobić jakiś użytek i w ten sposób Integrated 1.0 stanął zamiast na swoich gumowych „plackach” na niemieckich Silent Feet Basic i … to było to. Nie dość, że dźwięk się otworzył, to w dodatku pojawił się w nim nie tylko więcej powietrza, co i swobody. Okazało się bowiem, że firmowe – gumowe stopy niejako przyduszają i osłabiają chęć do grania a przesiadka na coś nieco bardziej finezyjnego to brzemię odrzuca. Dzięki temu „Das Ziel: Lustiger Walzer (Merry Waltz)” przestał być wreszcie muzycznym tłem i był w stanie wyrwać nas z leniwego letargu. Skoro jednak taką metamorfozę przeszła klasyka, to i powrót do mniej wysublimowanych obszarów ludzkiej wrażliwości powinien się udać. Zanim jednak zszedłem do piekielnych czeluści nie odmówiłem sobie przyjemności odsłuchu „Cantate Domino” Oscars Motettkör, gdzie aksamitna a zarazem niezwykle połyskliwa i rozświetlona, szczególnie w górnych rejestrach, barwa kościelnych organów przepięknie przeplatała się z partiami dętymi i wokalnymi a wreszcie nader realistycznie oddana akustyka tylko potęgowała intensywność doznań. Pogłos sakralnej budowli jest duży, ale nie zaburza spójności nagrania a jedynie podkreśla gabaryt wnętrza, gdzie dokonywano realizacji. Nie muszę dodawać, że wspominany wcześniej pierwiastek magiczności i emocji wreszcie się pojawił.
Diametralnie inne emocje towarzyszyły za to odsłuchowi potępieńczych zawodzeń i ryków z „A Map of All Our Failures” My Dying Bride. Zamiast anielskiego pienia przy wtórze dzwonów ruszył przerażający orszak i tocząc się niczym piekielny walec miażdżył wszelkie przejawy dobra. Ale również i metalowej kakofonii Constellation był tym razem sprostać. Już nie próbował niczego uładzać, wciskać w ramy poprawności i konwenansów, więc jeśli gitarowe riffy miały swą potęgo przygniatać do podłogi a uderzenia perkusyjnej stopy oscylować na granicy bólu, to tak właśnie było. Jak widać da się z tytułowego pieca wykrzesać całkiem sporo, trzeba się tylko nieco postarać.

Jak na pierwszy kontakt z marką, której wyrobów do tej pory miałem okazji słuchać głównie podczas wystaw i wyjazdowych prezentacji muszę uznać, że Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0 sprawdził się całkiem nieźle. Co prawda na początku dość ostrożnie podchodził zarówno do emocjonalności, jak i dynamiki reprodukowanego materiału, lecz jak się później miało okazać nie było to jego prawdziwą naturą a jedynie pochodną zastosowanych przez producenta takich a nie innych nóżek. Całe szczęście  zniwelowanie „efektu gumy” nie było ani zbyt trudne, ani zbyt kosztowne, więc jeśli mielibyście Państwo okazję posłuchać tytułowej integry we własnych systemach, to zwróćcie proszę uwagę na czym ją stawiacie, bo od tego będzie zależało, czy uwolnicie drzemiący w niej potencjał, czy też skazani będziecie na rozwiązanie „out of the box”. Jeśli natomiast odsłuch miałby się odbywać w salonie dystrybutora to poproście obsługę o postawienie wzmacniacza na stożkach Sort Kone Nordosta, bo to może okazać się przysłowiowy strzał w dziesiątkę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Przedwzmacniacz/DAC/Streamer: Primare PRE60
– Końcówka mocy: Primare A60
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Thixar Eliminator; Thixar Silent Feet Basic

Opinia 2

Każdy sposób na wyróżnienie się pośród konkurencji jest na tyle dobry, na ile sama, nawet najwymyślniejsza nazwa nie będzie jedynym wyznacznikiem danej marki. Do czego piję? Do rozpoznawalności, na którą nieraz długie lata trzeba pracować, do głęboko zapadającego w pamięć klienta logotypu sygnującego co by nie mówić przedsięwzięcia finansowego. I gdy sięgniecie pamięcią kilka miesięcy wstecz, okaże się, że mieliśmy już niekłamaną przyjemność bawić się produktami znanego chyba wszystkim zorientowanym w temacie niemieckiego Einsteina – proszę nie mylić z wynalazkami wybitnego naukowca, wertując stopkę redakcyjną zauważycie, że na co dzień słucham urządzeń mogących pochwalić się niezaprzeczalną cudownością („Reimyo” po japońsku znaczy cud), by dzisiaj oderwać się od matki Ziemi i wespół z amerykańską myślą techniczną poszybować w niebiosa, gdzie napotkamy dystrybuowany u nas już od jakiegoś czasu gwiazdozbiór, czyli będącą powodem westchnień wielu audiofilskich dusz markę Constellation Audio. Z tego co mi wiadomo, przywołany przed momentem przedstawiciel działu audio zza wielkiej wody odnotował już naszym rynku pewne sukcesy, ale dopiero zmiana dystrybutora na Audio Klan pozwoliła nam dotrzeć jego oferty. Na początek zaoferowano nam wzmacniacz zintegrowany, jednak żądana za niego kwota (ponad 60 kzł) nie pozwala kręcić nosem, a raczej rodzi nadzieję, jak wiele można się po nim spodziewać. Zatem kończąc wstępniakowe trzy po trzy zapraszam na kilka spostrzeżeń o możliwościach sonicznych Integrated 1.0 – co by nie mówić galaktycznego wzmacniacza z podstawowej serii Inspiration.


Wbrew sugerującej przynależność do grona wyszukanych pod każdym względem urządzeń nazwie, produkty marki Constellation Audio są ostoją wizualnego spokoju. To dla jednych może być czymś determinującym jakiekolwiek próby zaprzyjaźnienia się z danym brandem, a dla innych – w szczególności zagorzałych oponentów – ewidentnym pokazaniem, że już przy przysłowiowej „skorupie” księgowi szukali maksymalnych oszczędności. Jednak gdybym miał opowiedzieć się za którymś ze wspomnianych obozów, mimo, że lubię trochę delikatnego blichtru, bez najmniejszych problemów powiedziałbym, iż to, co swoją aparycją proponują Amerykanie, jest fantastyczną prezentacją wysmakowania, a nie próbą ciułania każdego grosika. Próbując zdefiniować wygląd rzeczonej integry trzeba przyznać, że jest duża tak w domenie szerokości, głębokości, jak i wysokości. I co bardzo ważne, sądząc po ukazującej swe oblicze podczas logistyki wadze nie jest wypełniona jedynie audiofilskim powietrzem. Patrząc na CA od frontu w jego centrum zauważymy coś w rodzaju nakładki, która oferuje nam dość czytelny, nawet z trzech metrów, dotykowy wyświetlacz i usytuowane po jego bu stronach gałki (lewa Balance, prawa Volume). Ostatnią ledwo zauważalną informacją o tej części produktu jest delikatnie wytrawione przy prawej gałce logo marki. Jeśli chodzi o sterowanie i nawigowanie „jedynką”, do tych celów wykorzystujemy wspomniane uzbrojone w adekwatne ikonki, ciekłokrystaliczne okienko, lub ukryte na dolnej krawędzi panelu przyciski. Kontynuując podróż po obudowie jedynym miejscem gdzie designerzy mogli wykazać się są boki. Te będąc  czymś w rodzaju radiatorów są niczym innym, jak nałożonymi na siebie dwoma aluminiowymi blachami z lekko przesuniętymi względem siebie otworami. Dostajemy efekt przenikania się poszczególnych kręgów nieco ożywiając postrzeganie tego co by nie mówić sporego kloca. Gdy dochodzimy to pleców wzmacniacza, nie sposób przeoczyć ciekawych, a zarazem dobrze „trzymających” przewody kolumnowe zacisków, podwojonych wejść w standardzie RCA i XLR, jednego wyjścia XLR, złączy serwisowych i zintegrowanego z gniazdem zasilającym włącznika głównego. Na szczęście dla jakości dźwięku, a przynajmniej mam taką nadzieję, konstruktorzy nie wyposażali opisywanej konstrukcji we wszystko co jest obecnie modne (DAC, PHONO), tylko skupili się na najważniejszych dla tego typu produktu funkcjach. Na koniec części opisowej delikatnie wspomnę o małym jak dla mknie mankamencie. Nie, żeby była jakaś niedoróbka, tylko w swej konsekwencji unikania przepychu producent prawie położył produkt na stoliku, gdyż okrągłe – płaskie stopki są tak niskie, że jakakolwiek próba przeniesienia  wymaga posiadania bardzo odpornych na obciążenie opuszków palców. Po prostu prześwit pomiędzy docelową płaszczyzną nośną a obudową idzie tropem bolidów F1 i nie ma szans na swobodne podłożenie pod nią całych palców, a jedynie samych końcówek. Jednak potencjalny użytkownik zrobi to tylko raz po zakupie i szybko zapomni o całej sprawie, dlatego też nie robię z tego wielkiego halo, a jedynie sygnalizuję. Gdy sprawy wizualno – manualne mamy za sobą, po informacje jak amerykański projekt wzmacniania sygnału audio wypadł w starciu z moimi Japończykami, zapraszam do dalszej części tekstu.

Powiem szczerze, iż z uwagi na brak wcześniejszych bliższych kontaktów z rzeczoną marką nie wiedziałem, czego tak naprawdę mogę się po niej spodziewać. Owszem, mogłem poczytać wcześniejsze testy w sieci, ale kilka lat doświadczeń dało mi jasno do zrozumienia, że to nie jest dobra droga do bezstronnego opisania możliwości sonicznych jakiegokolwiek urządzenia, gdyż owe przeczytane wnioski mogą podświadomie wpłynąć na werdykt, a tego zawsze chcę uniknąć. Dlatego też integra 1.0 marki CA do walki stanęła z czysta kartą. Efekt? To było bardzo zaskakujące doświadczenie, gdyż temperatura grania była bardzo zbliżona do tego, co mam na co dzień. Tak prawdę mówiąc szła prawie łeb w łeb z Reimyo, a jedynymi różnicami były niuanse podyktowane pozycjonowaniem produktu w portfolio obydwu producentów. Jakie i w jakim stopniu? Już relacjonuję. Ogólnie rzecz ujmując można powiedzieć, że prezentacja Amerykanina była bardzo dobra. Dobra na tyle, że w żadnym przypadku nie mogłem mówić o jakiś ułomnościach dźwięku, tylko delikatnym złagodzeniu tego, z czym się siłował. Chodzi mi o sprawy delikatnego rozmycia skrajów pasma. To oczywiście nadal wypadało dobrze, gdyż lekkie ograniczenie dźwięczności górnych rejestrów szło w parze z minimalnym poluzowaniem zakresu niskotonowego, co sprawiało wrażenie idealnej spójności przekazu. Konstruktorzy nie siłowali się na fantastyczne pokazanie jednego zakresu częstotliwościowego, drugi traktując po macoszemu, tylko tak zestroili całość, że wspomniane odstępstwo od wzorca nazwałbym uwarunkowanym ceną sznytem grania. A jak to wypadało w konfrontacji z konkretnymi przykładami płytowymi? Proszę bardzo. Początek obfitował w ostre koncertowe granie tria saksofonowego Bluiet Baritone Nation. To ciekawie i w porównaniu do Petera Brotzmana dość spokojnie zagrany free-jazz, jednak z tą różnicą, że ów koncert pozwolił muzykom pokazać publiczności, jaka energia drzemie w najczęściej używanym do balladowego pasażu większości projektów muzycznych saksofonie. Efektowne strzelanie z najniższych rejestrów i prześciganie się w tym trzech tonalnie podobnych saxów przy pełnym wsparciu perkusji pokazało, że przytoczone gdzieś na początku tego opisu rozmycie kreski rysującej obraz dźwiękowy było wodą na młyn tego oglądanego przez publiczność na żywo wydarzenia. I wiecie co, nawet blachy perkusji nie zgłaszały mi jakiś większych problemów w narracji swojej partytury. To momentami jest spokojny, ale gdy wymaga tego rozwinięcie tematu przechodzi w szaleństwo koncert, a mimo to dobre zgranie poszczególnych pasm przy całkowitej koherencji z najważniejszym dla słuchacza środkiem pozwalało zwiesić na wieszaku tak poszukiwane przeze mnie wycyzelowanie każdej nuty. Naprawdę najczęściej kręcę nosem, ale w tym przypadku jakoś mi to nie przeszkadzało. Może dlatego, że to jednak było zarejestrowane na żywo wydarzenie, dlatego podświadomie umiałem wyłączyć pewne szukające dziury w całym stacjonujące w mojej masie mózgowej rejestratory. Do końca nie wiem, ale taki fakt odnotowałem. Ok., a co z majstersztykiem realizacyjno wykonawczym? Placem Bożym okazał się być rodzimy jazzowy zespół RGG z kompilacją zatytułowaną „Szymanowski”. I znowu ogólnie wszystko było uporządkowane. Tylko w tym przypadku, aż taki porządek pokazywał, że wzmacniacz chyba nie do końca oddaje zamierzenia artystów. Nie chodziło fałszowanie, tylko podanie każdej nuty od jej początku, aż po jej samoczynne, poprzedzone długim czasem wybrzmiewania zgaśnięcie. Jednym słowem, było nieco za spokojnie. Oczywiście za spokojnie w wartościach bezwzględnych, co po kalkulacji możliwości tej półki cenowej testowaną integrę stawiało w ciekawym świetle. Wszystko, czyli głębokość i szerokości wirtualnej sceny muzycznej, sposób zawieszenie źródeł pozornych w przestrzeni międzykolumnowej było w najlepszym porządku, a jedyną przywara okazywało się być prawie nieszkodzące poprzedniej płycie uśrednianie niektórych informacji. Jednak nie w domenie buły, czy gaszenia światła na scenie, tylko ogólnym umileniu przekazu. Wszystkie dźwięki wybrzmiewały w dobrych proporcjach, ale czuć było brak ostatniego, zarezerwowanego dla najlepszych szlifu. Nic więcej. A gdzie sposób budowania emocji przez Constellation Audio był w miarę neutralny?  Szczerze? Każdy materiał z muzyką dawną radził sobie co najmniej dobrze. Owszem, były przypadki (Michel Godard „Trace Of Grace”), gdzie podobnie do RGG czuć było pewne niedociągnięcia w oddechu sesji nagraniowej i krawędzi strun gitary basowej, ale jak wspominałem wcześniej, ogólna maniera grania swą muzykalnością bez problemu zachęcała do penetracji kolejnych podobnych repertuarowo krążków. Powoli reasumując nasze spotkanie muszę przyznać, że testowany model wzmacniacza zza wielkiej wody ani razu całkowicie się nie wykładając w pewnym sensie wyszedł z pojedynku tarczą. To co zasygnalizowałem, było jedynie pokazaniem, gdzie wyższe modele mają pole do popisu, a biorąc pod uwagę jak wypadł rozpoczynający ofertę produkt, jestem w stanie powiedzieć, że poprzeczka zawisła dość wysoko. Na koniec jedna uwaga. Podczas konfiguracji integry CA należy przyłożyć się do doboru okablowania. Jakiekolwiek pójście na skróty może okazać się porażką. Idąc za synergią z moim setem było srebrne  okablowanie stawiające na skraje pasma – z miedzią również było OK. ale nieco ciemniej i luźniej. Moja konfiguracja oczywiście nie determinuje Waszych połączeń, ale uczciwie  radzę w tym aspekcie się przyłożyć.

Zmagania w amerykańską konstelacją okazały się być bardzo pozytywne w odbiorze. Tak, było trochę walki z drutami, ale przecież nikt zdrowo myślący nie wierzy, że wstawiając jakiś nowy element w tor, a w szczególności gdy jest to wzmacniacz, uniknie żonglerki kablami. Owszem, jest to możliwe, ale patrząc na moje podejście bywa z tym różnie, przynajmniej jeśli chce się wyciągnąć maksimum możliwości danej konfiguracji. To co chciałbym pochwalić w najniższym modelu CA, to fakt stania na straży spójności grania. Górne i dolne pasmo były podporządkowane średnicy, a przecież nie od dziś wiadomo, iż dla uzyskania pełnego zadowolenia ze słuchania muzyki niezbędny jest nie tylko porządek na scenie tak pod względem jej rozplanowania, ale również pod względem współbrzmiących ze sobą poszczególnych dźwięków, a to właśnie jest cechą nadrzędną Integry 1.0.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 64 995 PLN

Dane techniczne:
Wejścia: 2 pary XLR, 2 pary RCA, USB i RS-232 (serwisowe), 3.5mm jack – 12V trigger
Moc wyjściowa (1 kHz @ 1% THD+N): 100 W / 8Ω , 200 W / 4Ω
Wyjścia: para XLR, wyjście słuchawkowe 6,2 mm jack
Terminale głośnikowe: Argento
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 20 kHz, +/-0.5dB; -2.7dB / 200 kHz
Wzmocnienie: 31 dB
Dokładność regulacji głośności: kroki po 0,5 dB w zakresie od 0 dB do -99.5 dB FS
THD+N (1 kHz @ 25W / 8Ω): 0.035%
Impedancja wyjściowa: 0,125 Ω
Współczynnik tłumienia (przy obciążeniu 8 Ω): 64
Impedancja wejściowa: 20 kΩ RCA, 40 kΩ XLR
Szum własny: -84 dB
Wymiary (S x W x G): 43,2 x 14 x 48,3 cm
Waga: 19,5 kg

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable głośnikowe: TELLURIUM Q Silver Diamond
– IC XLR: TELLURIUM Q Silver Diamond
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
– Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF