1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Chord CPA 3000 + SPM 1200 MkII

Chord CPA 3000 + SPM 1200 MkII

Opinia 1

Angielski Chord Electronics to marka, która od dawien dawna powoduje przyspieszone bicie audiofilskich serc nie tylko niezwykle charakterystycznym, wręcz unikalnym designem, co głównie bezkompromisowym podejściem do tematu dźwięku od strony czysto technologicznej. Autorskie rozwiązania i wyżyłowane parametry niby same z siebie nie grają, ale ilekroć spotykaliśmy się z prezentacjami Chorda, to za każdym razem byliśmy niezwykle mile zaskakiwani tym, że zamiast okołosamplerowych smętów z głośników nie tyle leniwie sączyły się naszprycowane walerianą i pawulonem dźwięki, co dobiegała radosna i dynamiczna muzyka. I nie miało znaczenia, czy w źródle lądowała elektronika w stylu Krafterk, czy prog-metal autorstwa Drem Theater, gdyż zgodnie z wyznawaną przez Johna Franksa (założyciela Chorda) maksymą, dobra elektronika ma dobrze grać każdy rodzaj muzyki i kropka. Sami Państwo przyznacie, że trudno się z takim punktem widzenia nie zgadzać, więc tym milej nam jest niniejszym zaanonsować pojawienie się w OPOSie kolejnych, powstających w budynku … XIX-wiecznej przepompowni wody w East Farleigh (hrabstwo Kent) audio – zabawek.
Po teście kompletnego systemu Chord DSX1000 + CPA 5000 + SPM 5000 mkII przyszedł jednak czas na zdecydowanie skromniejszy wzmacniający zestaw dzielony pod postacią przedwzmacniacza liniowego CPA 3000 i stereofonicznej końcówki mocy SPM 1200 MkII. Co prawda ceny nadal utrzymują się w wyższych stanach średnich, zahaczając niemalże o mainstreamowy High-End i przymierzając się do zakupu warto mieć około 80 tysięcy PLN, ale za to gabarytowo jest już całkiem normalnie. Jeśli zatem prezentowane do tej pory na naszych łamach angielskie propozycje wydawały się dla Państwa zbyt absorbujące to dzisiejsi bohaterowie już takich sprzeciwów wywoływać nie powinni, tym bardziej, że do ich wniesienia wcale nie będziecie potrzebowali ekipy pryszczatych młodzieńców z pobliskiej siłowni.

No dobrze. Żarty żartami ale CPA 3000 i SPM 1200 MkII pomimo pozornie całkiem normalnych wymiarów tak naprawdę należą do segmentu midi a standardową szerokość uzyskują dzięki masywnym płytom frontowym ze szczotkowanego aluminium, tylnym i łączącym ich barierkom z osadzonymi na nich toczonymi, chromowanymi walcami stanowiącymi charakterystyczne dla marki kolumny nośne. Wspólnym mianownikiem dla obu konstrukcji są zaimplementowane w nich zasilacze impulsowe, co ma swoje odzwierciedlenie w dość niepozornej wadze – 10 kg w przypadku przedwzmacniacza i 18 kg przy końcówce. Jeśli zaś chodzi o detale, to zgodnie z logiką i kierunkiem przepływu sygnałów audio w pierwszej kolejności zajmiemy się CPA 3000, który jak przystało na rasowego Chorda cieszy oczy mocno industrialnym designem. Na ozdobnym, bo trudno go nazwać skromnym, czy też utylitarnym, froncie uwagę skupiają na sobie dwie umieszczone nieco po lewej stronie chromowane gałki – mniejsza balansu i większa odpowiedzialna za regulację głośności. Nieopodal misternie wyfrezowano okienko skrywający świetnie widoczny i czytelny nawet z większej odległości błękitny wyświetlacz, pod którym skromnie przycupnęły trzy niewielkie przyciski funkcyjne i oko czujnika podczerwieni. Mocno perforowana płyta górna płynnie przechodzi ku ścianie tylnej, której naroża, od strony kolumn nośnych stanowią niewielkie radiatory pełniące głównie funkcje czysto dekoracyjne. Za to sam widok mnogości dostępnych przyłączy powinien udobruchać nawet największego malkontenta. Do wyboru bowiem mamy 4 pary XLRów, 3 pary RCA (w tym tape in), wejście AV Bypass w formie pary XLRów i wyjścia, oczywiście w obu formatach. Całości dopełnia włącznik główny ulokowany tuż nad gniazdem IEC. Ponieważ mamy do czynienia z urządzeniem zbalansowanym nie dziwi fakt, iż producent zaleca łączenie go po XLRach. Trudno mi jednak przejść do porządku dziennego w innej kwestii. Chodzi mianowicie o włączanie i wyłączanie przedwzmacniacza. Chociaż na pilocie znajduje się przycisk włączenia/wyłączenia to w przypadku CPA 3000 on po prostu nie działa a skoro sami twórcy w instrukcji obsługi wyraźnie zaznaczyli, że „There is no need to leave the CPA3000 permanently switched on”, czyli już po naszemu, że nie ma potrzeby trzymania preampu cały czas włączonego to … za każdym razem trzeba pakować łapsko „od zakrystii” i szukać na oślep, w plątaninie kabli, pstryczka elektryczka. Sami Państwo przyznacie, że to mocno poroniony pomysł a jego irracjonalność wzrasta jeszcze bardziej, jeśli najdzie nas ochota na umieszczenie Chorda w jakiejś szafce o czysto iluzorycznym dostępie do pleców ustawionych tamże urządzeń. A właśnie, oberwie się też wspomnianemu „leniuchowi”.
Do standardowego wyposażenia należy również dość pośledniej jakości, uniwersalny plastikowy pilot, którego zarówno design, jak i postrzegana wartość nijak się mają do żądanej za CPA 3000 przez producenta ceny. Jeśli wychodzimy z założenia, że to pierwsze wrażenie decyduje o decyzji dokonania zakupu to w Chordzie tego typu gadżety powinny być pochowane możliwie głęboko. Na otarcie łez i możliwe, że w ramach rekompensaty, okazało się, że kody Chorda i mojego odtwarzacza Ayona są ze sobą częściowo zgodne, więc podczas testów mogłem jeden z leniuchów odłożyć spokojnie na półkę. Mała rzecz a cieszy.
Końcówka mocy idealnie wpisując się w firmowy design prezentuje się w zdecydowanie spokojniejszej estetyce. Centralnie umieszczony ozdobny szyld i mieniąca się różnokolorową poświatą mlecznobiała kulka pełniąca rolę włącznika to wszystko, oprócz wygrawerowanej nazwy urządzenia, co możemy znaleźć na jej masywnym, aluminiowym froncie. W przeciwieństwie do przedwzmacniacza płyta górna ma budowę dwuwarstwową, której wierzch stanowi gruby płat finezyjnie ponacinanego aluminium a spód gęsta metalowa siateczka nie tylko ułatwiająca cyrkulację powietrza wewnątrz trzewi wzmacniacza i, a może raczej przede wszystkim pozwalająca swobodnie rozchodzić się prawdziwej łunie pochodzącej od umieszczonych na płycie głównej błękitnych diod. Powiem szczerze, że tego typu atrakcje natury wizualnej trzeba lubić, ale zarówno pierwsze, jak i każde następne wrażenie, jakie robi Chord na słuchaczach/oglądaczach jest po prostu piorunujące. Równie intensywnie działającym na wyobraźnię i oczekiwania jest fakt, iż w takich niemalże lunaparkowych warunkach zaimplemetowano po szesnaście (!!!) i to na kanał 150W MOSFETów pracujących w klasie AB z „pływającym” prądem podkładu, co owocuje sporą mocą początkową serwowaną w klasie A.
Ściana tylna to nic innego jak jeden, gęsto użebrowany radiator z centralnie ulokowaną niewielką płytką z ledwością mieszcząca pojedyncze, ale mocno biżuteryjne terminale głośnikowe i wejścia w standardzie RCA i XLR uzupełnione gniazdem zasilającym. I tutaj od razu uwaga natury użytkowej – wzmacniacz posiada „prostokątne” gniazdo C20 wymagające dedykowanej wtyczki C19, niekompatybilnej ze standardową IEC.

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu wizytującego nas zestawu z jednej strony w cichości serca liczyłem na możliwie jak najwyższą procentowo namiastkę spektaklu, jaki zaserwował nam duet CPA 5000 z SPM 5000 mkII a z drugiej obawiałem się dość bolesnej powtórki z rozrywki jaką po fenomenalnej Innamoracie z dość mizernym rezultatem próbował naśladować Wells Audio Majestic. Od razu pragnę jednak Państwa uspokoić, że aż tak spektakularnego downgrade’u jak w przypadku amerykańskiego wzmocnienia tym razem nie było, ale jakby na całość nie patrzeć nijak nie dało się ukryć, że obracamy się na dwukrotnie niższym pułapie cenowym, co przy różnicy 160 vs. 80 tys. PLN jest niestety gołym uchem słyszalne. Z zapamiętanych, wręcz epatujących i natywnych cech jak potęga oraz nasycenie niestety nie zostało zbyt wiele. Nie wiem, czy to poprzedni set tak wysoko ustawił poprzeczkę, czy też moje oczekiwania po tamtejszych odsłuchach były zbyt wygórowane, ale przez kilka pierwszych dni, gdy gościłem „małe” Chordy proces akomodacji w głównej mierze dotyczył mnie a nie wizytującej moje skromne progi elektroniki. Roszady kablami, oraz kolumnami niespecjalnie zmieniały całą sytuację, więc koniec końców uznałem iż najwidoczniej ten typ tak ma, przestałem kombinować a zacząłem po prostu słuchać.

Jeśli powyższy akapit zapalił u Państwa pomarańczowe, bądź nawet czerwone światło, to proszę jeszcze o chwilę cierpliwości i niewylewanie dziecka z kąpielą, bo jak to zwykle przy recenzowaniu bywa wszystko to, co w normalnym życiu jest li tylko niuansami, w bajkopisarstwie jakie na łamach SoundRebels uskuteczniamy jest poddawane swoistej hiperboli, lub żeby zabrzmiało to „po audiofilsku” amplifikacji, a po ludzku wyolbrzymieniu. I tak jest też tym razem. Po prostu mając świadomość, co potrafi „starsze rodzeństwo” a przy tym biorąc pod uwagę, że deklarowana przez producenta imponująca moc 620 W na kanał (Gaudery są 4 Ω, więc dla takiego obciążenia podaję wartości) nie wzięła się znikąd i nie jest zabiegiem czysto marketingowym, lecz rzeczywistą cechą tytułowej amplifikacji, spodziewałem się nieco innej estetyki prezentacji. Najwidoczniej jednak ktoś w dziale R&D uznał, że gradacja oferty ma się odbywać nie tylko w cenniku, ale i powinna być od razu słyszalna, co niniejszym potwierdzam. Skupmy się jednak na szczegółach.
Jak z pewnością się Państwo domyślają pomimo najszczerszych chęci nie udało mi się wycisnąć z Chordów ani oczekiwanej soczystości ani bogactwa barw, za to z pełną odpowiedzialnością jestem w stanie stwierdzić, że to, co zaserwował duet CPA 3000 z SPM 1200 MkII można nazwać rzetelnym graniem. W dodatku w dość jasny sposób sygnalizował w jakim repertuarze czuje się zdecydowanie swobodnie a jaki niespecjalnie mu pasuje. Na początek coś, na czym Chordy potrafiły bardzo pozytywnie zaskoczyć, czyli elektronika. Zarówno liryczny i rozmarzony Moby na „Wait for Me”, jak i iście potępieńcze pląsy The Prodigy z „The Fat Of The Land” zabrzmiały całkiem intrygująco. Zgrabnie wykonturowane źródła pozorne otaczał świetnie podkreślony ambientowy pogłos a i sama motoryka, przynajmniej na pierwszy rzut ucha nie dawała nawet najmniejszych powodów do narzekania. Jednak nieco wnikliwej przyglądając się niuansom i głębiej sięgając pod powierzchnię okazywało się, że za wierzchnią skorupą nader udanie sugerująca potęgę i masę dźwięku niestety owej, bądź co bądź, spodziewanej masy nie ma. To tak jakby dany dźwięk, częstotliwość się zaczynały, lecz za pierwszym uderzeniem nie szła adekwatna do niego masa, lecz urządzenie, niejako po cichu – odwołując się do naszej podświadomości próbowało umysł słuchacza do dopowiedzenia sobie brakującego wypełnienia nakłonić. Czyżby socjotechnika? Jeśli tak to w wybitnie audiofilskim wydaniu.
Nieco inaczej sprawy się miały ze zdecydowanie bardziej naturalnym instrumentarium, gdyż o ile mocno dynamiczne, rockowe gitarowe granie prezentowane przez duet Rodrigo y Gabriela na albumie „9 Dead Alive” jeszcze się broniło, choć górze nieco brakowało blasku to już na referencyjnej kameralistyce – „TARTINI secondo natura” efekt finalny wypadł dość kuriozalnie. Może dla osoby po raz pierwszy słuchającej tego materiału wszystko byłoby OK, ale katując ten album od ładnych paru miesięcy tym razem odnosiłem nieodparte wrażenie jakby całe trio (Sigurd Imsen, Tormod Dalen, Hans Knut Sveen) zamiast swojego „barokowego” instrumentarium na czas sesji nagraniowej otrzymało mocno wyeksploatowane zmienniki z pobliskiej szkoły muzycznej. Podobna sytuacja miała miejsce na „Sketches Of Spain” Milesa Davisa, gdzie zamiast momentami przeszywających dusze fraz do naszych uszu docierał dość mocno zubożony o pierwiastek barwy i witalności przekaz. Sytuację ratowały nieco przetworniki wysokotonowe w wykorzystywanych podczas testów kolumnach – AMT w moich Gauderach i wstęgi w DoAcoustics 202, jednak poprawa dotyczyła jedynie ilości a nie jakości najwyższych składowych, bo jeśli blasku nie było na terminalach głośnikowych, to nawet najlepszy wysokotonowiec sam z siebie by go nie wyczarował.
Czy jednak taka nieco matowa i limitująca propagację najwyższych częstotliwości estetyka nie ma szans wypaść dobrze i niemalże od pierwszych minut zjednać sobie dozgonnie wierne rzesze fanów? Wbrew pozorom okazuje się, że jak najbardziej taka sytuacja jest do wyobrażenia i co ciekawe nawet ma miejsce. Wystarczy bowiem przed Chordami usadzić jakiegoś miłośnika ciężkiego i niestety w większości przypadków niezbyt referencyjnie zarejestrowanego, a następnie obrobionego materiału. To właśnie wszędzie tam, gdzie do tej pory gitarowe riffy cięły nasze uszy niczym odgłos paznokci drapiących szkolną tablicę a perkusyjne blachy ordynarnie cykały jakby ulepiono je z kapsli z butelek po mleku nagle okazuje się, że może być co najmniej OK. Nic nie trzeszczy, nic nie rzęzi (i nie mówimy w tym momencie o wokalistach), a przy tym daje się słuchać zdecydowanie głośniej niż dotychczas. Wystarczy tylko nakarmić tytułowy duet takimi jadowitymi smakowitościami jak „Countdown to Extinction” Megadeth a jeszcze lepiej zdecydowanie bardziej ekstremalną twórczością  Morbid Angel  w stylu „Illud Divinum Insanus”. Dopiero tutaj słychać, że wszystko wreszcie jest na swoim miejscu i układa się w logiczną całość. Szybkość a właściwie obłąkańczy pęd, atak, garażowa szorstkość i brak nawet najmniejszych oznak słodyczy połączone w jedną potężną, apokaliptyczną kakofonię czynią z Chordów niekwestionowanych władców czarnych serc. Hell yeah!

No to najwyższy czas na podsumowanie. Tytułowy duet Chord CPA 3000 i SPM 1200 MkII z jednej strony jest w stanie nakłonić do zakupu samym swoim wyglądem i jeśli tylko sprzedawca odpowiednio dopasuje materiał na demonstracyjnym odsłuchu to również brzmieniem. Nie ma się co oszukiwać – amatorów takiego, dość „kosmicznego” designu, jak i szeroko rozumianej elektroniki, oraz ostrego „łojenia” jest całkiem sporo i właśnie oni będą w towarzystwie ww. Chordów po prostu przeszczęśliwi, a większość z nich poczuje się niemalże jak w audiofilskim siódmym niebie. Pozostałej części populacji polecamy za to bądź wyasygnowanie dodatkowych 80 kPLN na CPA 5000 z SPM 5000 mkII, bądź własnouszne przekonanie się, czy ich spostrzeżenia pokryją się z moimi.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000; Audion Premier MM
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; VTL IT-85
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; DoAcoustics 202
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF
(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Gdy zagłębimy się w nieprzebraną otchłań brylujących na naszym rynku marek audio, okaże się, że może nie jest ich zatrważająca ilość, ale sporo z nich (B&W, BRYSTON, PMC itd.).dzięki swoim wartościom sonicznym bez problemu podbiją przeciwstawne z punktu widzenia spojrzenia na materiał muzyczny rynki. Jakie? Oczywiście profesjonalny i konsumencki. A dlaczego od razu przeciwstawne? Choćby z powodu nieprzywiązywania uwagi, a nawet lekceważenia przez fachowców zza konsolet ważnych dla świata audiofilów akcesoriów od kabli poczynając, a na podstawkach kończąc. Na szczęście nie jest to trwałą jak skała regułą – choćby przykład ostatnio recenzowanych kabli sieciowych Bauta Power Cable, ale do wspólnego postrzegania wspomnianych atrybutów z działu audio-voodoo przez obydwa obozy jeszcze jest daleko. Ale nie mam zamiaru rozprawiać o tym co nas dzieli, tylko łączy. A wbrew pozorom jest tego sporo z urządzeniami do generowania dźwięku włącznie. I właśnie z komponentami audio, które potrafią odnaleźć się w obu przywołanych światach spod znaku angielskiego Chorda będziemy mieli przyjemność się dzisiaj zapoznać. Tak więc po krótkim, próbującym naświetlić sytuację bytu w świecie audio dzisiejszego bohatera wstępie zapraszam na spotkanie ze znakomicie rozpoznawalną zarówno w naszym, jak i profesjonalnym rynku marką Chord, która za sprawą cieszyńskiego Voice’a  tchnęła w moje progi zestaw pre-power CPA3000 + SPM1200 MK II.

Gdybym akapit wizualizacyjny pisał w latach osiemdziesiątych, bez najmniejszych problemów stwierdziłbym, że angielski zestaw przybył do mnie wprost z planu filmu „Kosmos 1999” („Space: 1999”) – ciekawe ile z Was jeszcze go pamięta? Patrząc z lotu ptaka, widzimy zawieszone na czterech połączonych podłużnymi walcami filarach zasobniki elektroniki, które z racji spełnianej funkcji nieznacznie się różnią. Zaczynając od przedwzmacniacza należy zauważyć, że na wykonanym z grubego płata aluminium froncie znajdziemy dwie różniące się średnicą gałki (duża to głośność, a mała balans), delikatnie z prawej strony sporej wielkości wyświetlacz, a pod nim zestaw przycisków funkcyjnych.  Oprócz wspomnianych akcesoriów znajdziemy jeszcze mieniące się srebrem logo marki i będący wycinkiem koła wokół pokrętła wzmocnienia wykonany techniką zagłębień akcent wzorniczy. Nie powiem, ów wzór według mnie idealnie pasuje do przywołanego na wstępie tego akapitu filmu. Podążając ku tyłowi urządzenia widzimy mocno wentylowaną seriami otworów górną płaszczyznę obudowy, tył zaś z racji funkcji przyjmowania i oddawania sygnałów analogowych wyposażono w zestaw wejść i wyjść w standardzie XLR i RCA włączając w to wejście i wyjście TAPE, a także gniazdo zasilające i główny włącznik. Natomiast jeśli chodzi końcówkę mocy, ta wizualnie jest zdecydowanie bardziej okazała. Jej dach zdobi będący sposobem na wentylację grawitacyjną zaczerpnięty z deski rozdzielczej samochodów piktogram zużytych klocków hamulcowych designerski motyw, który w zależności od stanu w jakim wspomniany piec się znajduje początkowo podświetlany jest na zielono, by po rozgrzewce mienić się błękitem. To jest dość kontrowersyjna wizualnie sprawa, ale nie przeczę, ta swoista lampka nocna może się podobać. Spoglądając na przedni panel nie mamy zbyt wiele do opisywania, gdyż znajdziemy na nim jedynie przypominający piłeczkę pingpongową inicjujący działanie świecący w dwóch kolorach włącznik (czerwień – stan spoczynku po włączeniu do sieci, zieleń – urządzenie pracuje) i umieszczone nad nim w formie sporej gabarytowo srebrnej metalowej plakietki logo producenta. Gdy sprawę frontu i górnego panelu mamy już za sobą, czas zdradzić, co oferują plecy naszej końcówki mocy. Te zaś będąc elementem oddawania wygenerowanego przez urządzenie ciepła są wielkim radiatorem , w centrum którego zaimplementowano płaski panel z pojedynczymi terminalami kolumnowymi, wejściami sygnału XLR i RCA, a także 20A gniazdo zasilające.
         
Prezentowany dzisiaj zestaw wzmacniający podczas mojego procesu testowego miał dwie odsłony. Pierwsza odbyła się w znakomicie znanym Wam warszawskim klubie KAIM, a druga weryfikująca wynik wyjazdowy u mnie. Co zatem stało się w klubie? Nadrzędną cechą owej prezentacji było lekkie wycofanie górnych rejestrów. Może nawet nie samo wycofanie, tylko dziwny, powodujący zmniejszenie oddechu w muzyce wpadający w lekką szarość nalot. Owszem, podjęliśmy próbę pobudzenia tego zakresu poprzez wpięcie w tor srebrnej sygnałówki, ale w efekcie zrobiła więcej złego niż dobrego, gdyż przy okazji majstrowania w górze pasma oberwał również środek, co poskutkowało tendencją do mocnego eksponowania sybilantów i wyraźnie słyszalne objawy anoreksji dobiegającego do słuchaczy dźwięku. Na szczęście tym razem byłem przygotowany i w zanadrzu miałem ze sobą interkonekt japońskiego Fututecha. Nagle świat nabrał odpowiedniego wypełnienia i pewnej muzykalności, jednak konsekwentnie pozostawał w estetyce zmniejszenia przejrzystości powietrza na scenie. Z pewnością sprawy nabrałyby większych rumieńców, gdybyśmy podjęli próbę zmiany kolumn na oparty o przetworniki aluminiowe zestaw rezerwowy, ale to inna liga jakościowa i biorąc poprawkę na ogólny sznyt grania będącego w gościnie zestawu Chorda nie chcąc tracić na ogólnej prezentacji  w takiej konfiguracji pozostaliśmy do końca tego wieczora. Puenta? Należy bardzo uważać podczas doboru okablowania i nie zapominać o rozsądnym dobieraniu docelowych kolumn.

A jak Anglik zagrał u mnie? Powiem tak. Pod względem zakresu przekazywanych informacji i spójności pasma było zdecydowanie lepiej, jednak nawet w ten sposób malowany pędzlem Chorda świat przez cały czas zdradzał braki w napowietrzeniu sceny muzycznej. Co więcej, również u siebie podjąłem próbę ożenku testowanego zestawu ze srebrem w łączówkach, ale nawet gdy wypadło to lepiej niż w klubie, nie pozbyłem się dręczącej naszego bohatera pewnej szarości. I gdy w recenzenckiej desperacji miejsce moich ISIS-ów zajęły stojące z boku i oczekujące na test, będące nowością marki Audio Physic kolumny CODEX, okazało się, że ów sznyt bardzo mocno da się zmarginalizować, co wyraźnie świadczyło o braku synergii z ciemnawą estetyką generowania dźwięku przez Austriaków, przy już mrocznym podaniu przekazu muzycznego przez Chorda. I chyba z tych trzech opisywanych zestawień angielsko-niemiecki (Chord plus Audio Physic) tandem był tym, czego oczekiwali konstruktorzy bohatera testu, czyli jasnych i szybkich kolumn wespół z dbającym o barwę bez utraty przejrzystości okablowania – w tym połączeniu Wziął udział japoński set  Hijiri. Próbując przybliżyć sposób prezentacji muzyki przez tak skonfigurowany zestaw na początek wybrałem jazzową płytę Bobo Stenson Trio „Indicum”. Wiem, że wielu z Was zna ten krążek i gdy powiem, iż mimo naleciałości w górze pasma – przypominam, że marginalizacja nie oznacza eliminacji – wirtualna scena  muzyczna była czytelna i zaskakująco obszerna w obu – szerokość i głębokość – wektorach. Co ważne, przy dobrym ciężarze grania ciekawie pod względem masy wypadała stopa perkusji i operujący w środku pasma kontrabas, a jedynym aspektem gdzie chciałbym większych przeżyć, były cierpiące na zbyt szybkie wygaszanie blachy perkusji. Jednak nie była to maniera trzymania ich jedną ręka i uderzania pałką drugą, tylko brak przekładającej się na informacje o nich iskry.  Nie wiem, czy Wy również tak to odbierzecie, ale w moim zestawieniu wyraźnie stawiam na wyczynowość takich artefaktów, dlatego odmienność od posiadanego wzorca trochę punktując konstrukcje z Anglii muszę wyartykułować. Kolejnym tematem muzycznym był, koncert trzech saksofonów barytonowych w oparciu o perkusję. I gdy w domenie masy, barwy i oddania energii podczas strzelania z saksofonowych wentyli było dobrze, to idąc za blachami bębniarza nieco więcej informacji o pracy owych wentylach z pewnością by nie zaszkodziło. Ale po raz kolejny oznajmiam, Ja prawie zawsze do testu  schodzę z góry i takie niuanse są pierwszymi, jakie natychmiast jestem w stanie wyłapać, podczas gdy Wy pnąc się ku górze prawdopodobnie uznacie, że się czepiam. Na zakończenie mojej przygody z prezentowanymi statkami kosmicznymi do napędu Reimyo powędrował „Svantevit” formacji Percival Schuttenbach. W tym przypadku przynajmniej dla mnie pewne uśrednienie darcia się wokalistów było ratującym moje narządy słuchu balsamem i pozwalało mi przyjrzeć się pracy gitarom z ich fantastycznie ciężkimi riffami, a także dobrego oddania walki perkusisty. Nie wiem, jak Marcin odebrałby tak podanego Percivala, ale ja jestem w stanie zaliczyć go do co najmniej dobrych odtworzeń. Moja ocena może być wynikiem przewijającego się przez cały test sznytu górnych rejestrów. To zazwyczaj mnie drażni, ale w tym przypadku chyba właśnie owa maniera pozwoliła mi przesłuchać ten krążek od dechy do dechy.

Gdybym miał porównać dzisiejszy zestaw z bliźniaczym ze zdecydowanie wyższej półki – owszem, mieliśmy taki w redakcji, powiedziałbym, że oprócz zrozumiałego ogólnego wyrafinowania najbardziej różniącym oba sety artefaktem jest górne pasmo. Tam również dało się wyłapać delikatny nalot, jednak u starszego brata naprawdę trzeba byłoby mocno się czepiać, a w tym przypadku słychać go ewidentnie. To jak zaprezentowałem, da się bardzo mocno zniwelować kolumnami, ale ostrzegam przed zbyt bezdusznymi konstrukcjami, gdyż mogą wyssać ducha z prezentowanej przez zestaw Chorda muzyki, a wtedy nawet ciepłe kable nic nie pomogą. Gdzie zatem widzę nasz bohaterski zestaw pre-power? Z pewnością u wszystkich posiadaczy co najmniej stojących po neutralnej stronie grania kolumn, gdyż kroczące ku nasyceniu konstrukcje mogą mieć już problemy natury przesilenia barwowego. Oczywiście to są pewnego rodzaju dywagacje, gdyż każdy osobnik homo sapiens ma swój punkt „G” w dziedzinie balansu tonalnego, jak i doświetlenia sceny muzycznej. Dlatego też, tylko własne próby mogą dać odpowiedź, czy Wasza audiofilska droga ma szansę skrzyżować się z angielskim Chordem. Zatem Wasz ruch.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Voice
Ceny
Chord CPA 3000: 35 790 PLN (czarny), 37 690 PLN (tytanowy)
Chord SPM 1200 MkII: 48 290 PLN (czarny), 48 990 PLN (tytanowy)

Dane techniczne
Chord CPA 3000
Wejścia: 4 pary XLR, 3 pary RCA (w tym tape in),
Wejścia AV Bypass: 1 para XLR
Wyjścia: 1 para RCA, 1 para XLR
Zniekształcenia intermodulacyjne: -100 dB
Odstęp sygnał/Szum: -93 dB
Pasmo przenoszenia: 2,5 Hz – 200 kHz (-3 dB)
Zniekształcenia harmoniczne THD: 0.002% (20 Hz – 20 kHz)
Zbalansowanie kanałów: 0,01 dB
Impedancja wejściowa: 47 kΩ (RCA), 94 kΩ (XLR)
Impedancja wyjściowa: 100 Ω
Max. napięcie wejściowe: 10 V rms XLR, 5V rms RCA
Max. napięcie wyjściowe: 15 V rms XLR, 7,5V rms RCA
Wymiary (S x G x W): 420 mm x 355 mm x 88 mm
Waga: 10 kg

Chord SPM 1200 MkII
Moc wyjściowa: 2 x 350 W RMS / 8 Ω, 2 x 620 W RMS / 4 Ω, 2 x 750 W RMS / 2 Ω
Wejścia: pra RCA, para XLR
Wyjścia: Pojedyncze pary złoconych gniazd głośnikowych WBT
Wymiary (S x W x G): 420 mm x 140 mm x 355 mm
Waga: 18 kg

System wykorzystywany w teście:
-Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: ABYSSOUND ASX-2000
– Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF