Opinia 1
Co prawda zbliża się już koniec roku i od Audio Video Show upłynęło już ponad półtora miesiąca, lecz tak naprawdę dopiero teraz powoli odkopując się z prawdziwej lawiny sprzętu, jaką ostatnimi czasy przyjęliśmy na swoje barki możemy zaprezentować markę, która na ww. wystawie zadebiutowała. Oczywiście w międzyczasie mieliśmy szaloną przyjemność popastwić się nad uroczą i niezaprzeczalnie elegancką integrą Einstein Audio The Tune, ale ją akurat mieliśmy po prawdzie jeszcze przed AVSem. Za to w przypadku bohatera niniejszej recenzji sprawa była oczywista – typowa tabula rasa. O istnieniu włoskiej, należącej do Opal Electronics manufaktury Norma Audio Electronics, aż do warszawskiej wystawy po prostu nie mieliśmy bladego pojęcia. Skoro jednak takowe pojęcie posiedliśmy, to zgodnie z Jackiem uznaliśmy, że trzeba czym prędzej uzupełnić luki w posiadanej wiedzy nabytej drogą empiryczną i możliwie najszybciej ściągnąć na testy jakiś smakowity kąsek powstały w malowniczej Cremonie. Tym oto sposobem wylądował w naszej redakcji przetwornik cyfrowo – analogowy Norma DAC HS-DA1.
Pod względem gabarytów HS-DA1 stanowi niejako stadium przejściowe pomiędzy komponentami typowo desktopowymi i pełnowymiarowymi. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że będzie dobrze wyglądać zarówno w towarzystwie iMaca, jak i transportu C.E.C –a, czy Reimyo, co z resztą poniżej udowadnia Jacek. Znaczy się uniwersalne toto i poręczne a w dodatku nie dość, że posiada czytelny i to nawet z kilku metrów, wyświetlacz, który oczywiście można przyciemnić, bądź całkowicie wygasić, to producent dorzuca w komplecie jeszcze pilot, więc jeśli tylko ktoś nie jest zagorzałym fanem nordic walkingu spokojnie może przez cały boży dzień gnuśnieć na kanapie.
Wykrojony z grubego płata szczotkowanego aluminiom front w swym centrum gości pokaźnych rozmiarów przydymianą szybkę, za którą ukryto wspomniany błękitny wyświetlacz a w jego dolnej części umieszczono sześć pozwalających obsłużyć poszczególne we/wyjścia i wybudzić/uśpić urządzenie niewielkie przyciski. Jednak aby w miarę wygodnie poruszać się po nad wyraz rozbudowanym menu przydadzą się cztery dodatkowe, ulokowane tuż przy prawej krawędzi stożkowe guziki. Jednak mnogość nastaw i opcji skłania raczej ko korzystania z dołączonego leniucha, gdyż chcąc każdorazowo dyrdać do DACa, przestawiać stromość filtru, upsampling i inne parametry można spędzić pół dnia na spacerowaniu.
W wersji podstawowej ściana tylna oferuje dostępne zarówno w wersji RCA, jak i XLR wyjścia analogowe oraz komplet interfejsów cyfrowych w składzie USB, dwa koaksjalne, AES/EBU i Toslink. Całość dopełnia zintegrowane z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gniazdo sieciowe IEC.
Wewnątrz jest jeszcze lepiej. Logiczne rozdzielenie części zasilającej (na dole) od sygnałowej z wyodrębnieniem sekcji DACa (górna platforma z dwiema kośćmi Texas Instruments BB PCM 1704) i pionowo usytuowaną za ściana przednią logiką sterowania sprawia bardzo pozytywne wrażenie. W dodatku zamiast przedstawiciela wszechobecnych impulsówek znajdziemy solidne toroidalne trafo, którym z chęcią pochwaliłby się niejeden producent kosztującej tak pi razy drzwi przynajmniej 10 tys. integry.
Już od pierwszych taktów wiadomo, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym, z czymś, co wymyka się łatwemu zaszufladkowaniu, standardowym ocenom – z czymś, obok czego nie można przejść obojętnie. Jednak od razu lojalnie uprzedzę, że jeśli gonimy za nowinkami i kompatybilnością z DSD to zdecydowanie rozsądniej będzie zdecydować się na przetwornik oparty o kości w stylu Wolfson WM8741 czy ESS SABRE32 9018. Norma najgęstszych formatów nie trawi i albo się na to godzimy, albo … patrz wcześniejsze zdanie. Choć najrozsądniej będzie przed podjęciem stosownej decyzji zamiast kierować się danymi w tabelkach po prostu włączyć tytułowy przetwornik w tor i posłuchać.
Dźwięk oferowany przez Normę nie atakuje, nie epatuje i nie próbuje na siłę przypodobać się słuchaczowi. Nie wyrywa się z głośników do przodu i nie odstawia tańca św. Wita drąc się w niebogłosy jakiż to on jest przecudowny. Zamiast tego buduje scenę daleko za linią kolumn, to tam umiejscawia precyzyjnie zarysowane źródła pozorne i to tam, jeśli tylko mamy ochotę możemy skierować naszą uwagę. A proszę mi wierzyć, że ochota takowa pojawia się błyskawicznie. Oczywiście o ile kochamy muzykę a nie odseparowane częstotliwości ją nieudolnie imitujące. W ramach przykładu posłużę się koncertowym nagraniem „Live ! The Best” Chie Ayado. Teoretycznie mamy do czynienia z drobną, wręcz filigranową Japonką i akompaniującym jej fortepianiem. Wydaje się proste i niemalże sztampowo „samplerowe”? No to proszę przygotować się na szok porównywalny z polizaniem odbezpieczonych, oczywiście „aktywnych”, przewodów zasilających wystających ze ściany. Skąd ta drobna kobieta bierze typowo „czarny” głos i feeling nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, ale z jej płuc po prostu płynie prawdziwa moc. W dodatku moc pełna emocji a nie li tylko oparte na beznamiętnej technice mechaniczne wyśpiewywanie fraz, których znaczenia się nie rozumie. Jest zadziornie, chropawo, z pazurem. Specjalnie jednak wybrałem koncertówkę, żeby owe emocje były maksymalnie realne, namacalne i po prostu obecne, czyli aby uzyskać efekt, jaki w studiu z reguły ulega osłabieniu, gdyż praktycznie każdy artysta w pełni otwiera się dopiero przed publicznością. Z drugiej jednak strony tego typu nagrania wysoko stawiają poprzeczkę przed torem mającym je odtwarzać. Ciekaw byłem jak z taką „przystawką” poradzi sobie włoski przetwornik i … moja ciekawość została nie tylko zaspokojona, co w ręcz nagrodzona, bowiem nie tylko miałem okazje być obserwatorem rozgrywających się przede mną wydarzeń, lecz również jednym z uczestników tego wyjątkowego zgromadzenia. Proszę się jednak zbytnio w swoich fantazjach nie zapędzać. Owe uczestnictwo nie miało nic wspólnego z siedzeniem w kucki tuż przy odsłuchu, lecz było zdecydowanie bardziej naturalne – punkt obserwacyjny znajdował się bowiem kilka rzędów od sceny, wśród widowni. Dzięki temu fenomenalnie zostały oddane naturalnie rozmiary bohaterów recitalu, w dodatku jak na dłoni widać, znaczy się słychać było drobną Azjatkę emitującą głos godzien postawnej Afroamerykanki a nie przewymiarowane źródło pozorne rodem z „audiofilskich” koszmarków.
Na same superlatywy zasługuje również barwa reprodukowanych instrumentów, czy to będzie wtórujący Chie Ayado fortepian, czy lśniący, soczysty saksofon Rudresha Mahanthappy prowadzący nieraz niezwykle ożywione dialogi z trąbką Adama O’Farrilla na energetycznym albumie „Bird Calls”. I właśnie na takich lekko poszarpanych i zagmatwanych liniach melodycznych wychodzi druga natura Normy, która zamiast doświetlać solistę a akompaniujących mu muzyków usuwać w cień stara się, i to z powodzeniem, cały skład traktować po partnersku. Gradacja planów i hierarchia jest przekazywana zgodnie z ustawieniem samych muzyków na scenie i z zawartym w konkretnym nagraniu zamysłem realizatora a nie widzimisię w tym przypadku przetwornika. Niby brzmi to jak oczywista oczywistość, ale proszę mi uwierzyć, że tego typu transparentność wcale nie jest powszechna a że dla Normy jest obowiązującą normą to i o niej wspominam.
I jeszcze ta czytelność wydarzeń rozgrywających się dalej aniżeli w drugim, trzecim rzędzie orkiestry, co przy wspominanej na wstępie tendencji do budowania perspektywy w głąb jest nie lada wyczynem. Rozbudowane instrumentarium wykorzystane podczas nagrania „2015” projektu Miuosh x Jimek x NOSPR jest tego najlepszym przykładem. Z jednej strony nic nam nie umyka i nie zostaje uśrednione, czy też przykryte pierwszoplanowymi partiami a jednocześnie bez trudu jesteśmy w stanie poczuć fenomen spójności, homogeniczności całości. Żeby jednak tego doświadczyć trzeba pozbyć się uprzedzeń, „otworzyć” głowę i zacząć nie tylko słuchać, ale przede wszystkim czuć, co artyści mają nam do przekazania.
A teraz zamiast standardowego podsumowania zamykającego moje nieraz mocno zagmatwane wywody czas na wybitnie subiektywną obserwację. Im dłużej słuchałem Normy, tym lepiej rozumiałem powód, dla którego wejście USB znalazło się na samym początku listy interfejsów zamiast ową listę zamykać. Po prostu w większości pełnowymiarowych, systemowych przetworników USB traktowane jest, jeśli nie jako dodatek, to z reguły na pewno nie z takim pietyzmem, jak pozostałe „klasyczne” wejścia. Nie chcę w tym momencie wysnuwać zarzutów, że obecne trendy niejako wymuszają na producentach obecność „komputerowego” wejścia, więc uznając je za zło konieczne decydują się na któryś z gotowych na rynku modułów OEM i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku z uwagą obserwują słupki sprzedaży. Oczywiście chlubny wyjątek stanowią zaawansowane tzw. USB-DACi, ale już sama ich nomenklatura predestynuje do chociażby czysto inżynierskiej solidności, przynajmniej jeśli chodzi o współpracę z komputerem. Jednak Norma DAC HS-DA1 zgodnie z rozpiską przygotowaną przez dział marketingu jest li tylko bogato wyposażonym DACiem zdolnym sobie poradzić nie tylko z konwencjonalnymi transportami i źródłami cyfrowymi, ale i panoszącymi się PCtami/Macami. Proszę jednak temu nie wierzyć, bowiem równie dobrze można byłoby powiedzieć, ze rodzina Amati po prostu robiła skrzypce, altówki i wiolonczele. Dość (za)daleko idące uproszczenie? Ano właśnie. Tak samo jest z Normą, bowiem nawet zasilając ją z laptopa z zainstalowanym JRiver Media Center i dedykowanymi sterownikami z posiadanej plikoteki i nieprzebranych zasobów TIDALa można wycisnąć więcej aniżeli Dwayne Johnson z dojrzałej lemonki.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: Abyssound ASV-1000; Trilogy 906
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Mimo, że obecnie mamy trzy walczące o prym w systemach audiofilów formaty odtwarzania dźwięku, dla wielu sytuacja wydaje się być na tyle klarowną, iż starają się pogodzić w swoich systemach wszystkie opcji grania. I nie mówię tutaj o jakimś głębszym wkręcaniu się w gęste ciągi zerojedynkowe, chociaż te wydają się wypierać zwykłe kopie CD, tylko normalny jedno pudełkowy odtwarzacz strumieniowy lub sam streamer podłączony do systemowego DAC-a. Tendencja ta zdążyła się już tak mocno rozprzestrzenić, że tacy weterani winylu jak ja, w obecnej chwili nawet nierozważający jakiejkolwiek penetracji rynku pod kątem zakupu do swojej samotni takowego ustrojstwa, stają się powoli wymierającym gatunkiem. To oczywiście nie oznacza, że się nie orientujemy, ale traktujemy to jako oczywiście bardzo mocny, jednak jeszcze nie do końca uformowany i bardzo szybko zmieniający się nurt, na co najzwyczajniej w świecie szkoda nam drogocennego czasu. Jednak mój przypadek obcowania ze „strumieniologią” mimo braku chęci poszukiwania świętego „Graala”, z racji funkcji prowadzenia portalu trochę z rozdzielnika zmusza mnie do choćby sporadycznego, ale jednak skrzyżowania audiofilskich ścieżek raz z opisywanymi przed momentem grajkami, a dwa choćby samymi umożliwiającymi współpracę z komputerami przetwornikami cyfrowo-analogowymi. Kończąc ten jakże oczywisty z punktu widzenia naszych czasów wywód, zapraszam na kilka zdań o debiutancie na naszym rynku, jakim jest dystrybuowana przez łódzkie Audio Atelier włoska firma NORMA AUDIO ELECTONICS i jej DAC HS-DA1.
Dzisiejszy „daczek” gabarytowo prezentuje się nader okazale, gdyż przy dość nietypowym, bo oscylującym około połowy standardowej szerokości komponentów audio rozmiarze jest stosunkowo wysoki i głęboki. Waga może nie chodzi w super ciężkiej, ale posiadany ciężar z powodzeniem lokuje go zdecydowanie powyżej stanów super lekkich. Gdy spojrzymy na front urządzenia, naszym oczom ukaże się sporej wielkości wyświetlacz, w który w dolnej części wkomponowano guziki funkcyjne współpracujące z zaimplementowanymi obok niego czterema przyciskami nawigacyjnymi. Z braku większych, często zbędnych fajerwerków muszę zakończyć opis przedniego panelu, co szybkim krokiem przenosi nas na tył produktu. Tutaj z racji obsługiwania przez HS DA1 wszelkich standardów przesyłu danych znajdziemy baterię wejść cyfrowych SPDIF, AES/EBU, USB, zestaw wyjść RCA i XLR, gniazdo zasilania i główny włącznik. W komplecie z urządzeniem otrzymamy jeszcze stosownego pilota i płytę CD ze sterownikami do potencjalnie używanego komputera.
Mimo, że dostarczony do zaopiniowania produkt jest bardzo dobrze wyposażony we wszelkiego rodzaju wejścia cyfrowe, niestety z racji braku w moim systemie niezbędnego do pełnej weryfikacji owych terminali źródła cyfrowego w swojej części testu przyjrzę się jedynie obróbce sygnału po szynie SPDIF, a po resztę niezbędnych informacji proszę kierować się w stronę recenzji Marcina. Gdy już pogodziliście się z informacją o okrojonej weryfikacji włoskiego produktu, pragnę nadmienić, iż wpięcie go w mój tor już od pierwszej chwili zaowocowało solidnym dociążeniem dźwięku. Wyraźnie dało się odczuć pogrubienie strun wszelkich instrumentów szarpanych, nie zapominając przy tym o reszcie czerpiących z takich dobrodziejstw instrumentów, jak perkusja, czy narząd głosu zaproszonych na test artystów. Co ważne, bas nie zmieniał się w swoistą bułę, ba powiem nawet, że nawet był bardzo daleki od takich przypuszczeń. Jego byt objawiał się raczej jako wrażenie utwardzenia, kierując wszelkie wnioski raczej w stronę pozytywów niż negatywów. Oczywistą sprawą jest natychmiastowe pogrubienie kreski rysunku źródeł pozornych, ale nie było to na tyle deprymujące, by w kontekście wielokrotności różnicy w cenie zastępujących się komponentów – Reimyo vs Norma – mówić o degradacji. Po prostu przy założonym budżecie konstruktor postawił na twardość niż często bardziej kolorową, ale w konsekwencji szkodliwą rozlazłość tego zakresu. Ten sznyt podania dźwięku bardzo dobrze udało mi się to wychwycić w teoretycznie błahym materiale Christiny Pluhar „L’Arpeggiata”. Sporo porozrzucanej po scenie wokalistyki współ z naturalnym instrumentarium dały dobry pokaz panowania nad nieco większym ciężarem dźwięku, prezentując przy tym wszystkich występujących artystów w świetle dobrego pozycjonowania w realnym świecie procesu nagraniowego. Może nie tak czytelnego w zakresie głębokości i spektakularnego w projekcji „3D”, jak potrafi zrobić to zestaw odniesienia, ale naprawdę było to świetne oddanie panującej podczas sesji nagraniowej atmosfery poczucia tworzenia czegoś wielkiego. Próbując nieco głębiej przyjrzeć się prezentowanemu dźwiękowi, dobrze byłoby wspomnieć, że jeśli miałbym określić jego otwartość i swobodę wybrzmiewania, określiłbym je jako lekkie, ale raczej idące w intymność przyciemnienie światła. Od razu wszystkich w gorącej wodzie kąpanych czytelników chciałbym uspokoić, gdyż nie mówię o matowości, tylko nieco innej porze dnia podczas zgrywania materiału na stół mikserski, co po raz kolejny przypomnę, należy przepuścić przez zdroworozsądkowe sito możliwości nauczyciela i ucznia. Co by jednak nie mówić, ten wydawałoby się mogący niektórym użytkownikom nieco przeszkadzać w odbiorze muzyki aspekt „nasłonecznienia” rozgrywającego się w Waszym pokoju spektaklu muzycznego, po kilku, dosłownie kliku utworach staje się na tyle akceptowalny, że tylko wyjątkowy poszukiwacz dziury w całym dalej drążyłby ów temat. Ja nie owijając w bawełnę powiem szczerze, że mimo możliwości przełączenia na set odniesienia dość łatwo dałem się przekonać testowanej elektronice, spędzając z nią wiele przyjemnie brzmiących srebrnych krążków. Poznawszy za i przeciw włoskiej myśli technicznej w bardzo wymagającym, a przy tym pokazującym nawet najdrobniejsze potknięcie repertuarze, dla rozluźnienia atmosfery sięgnąłem po krążek grupy Radiohead „Hail To The Thief”. I jak myślicie, co się stało? Ano nic nadzwyczajnego, HS-DA1 zwyczajnie zaprosił nie na kilka utworów tej – pewnie nie uwierzycie – lubianej przeze mnie grupy, pozostawiając wspomniane wcześniej aspekty prezentacji dźwięku w nikomu nierobiącym krzywdy niebycie informacyjnym. Powiem więcej, to teoretycznie podkreślenie twardości i ilości basu w takim repertuarze jest często raczej plusem niż minusem, co fenomenalnie sprawdziło się w tym przypadku. Rockowy zespół według mnie był bardzo kontent z dodatkowej dobrze kontrolowanej dawki masy generowanych przez instrumenty fraz nutowych. Tutaj, jak dla mnie zdecydowany plusik. Nie rozwadniając sztucznie tego testu, chyba nie muszę bronić naszego bohatera w starciu z muzyką elektroniczną Nilsa Pettera Molvaera. Sztucznie generowane muzyczne pomruki wraz z naturalną trąbką wspomnianego artysty podobnie do rockowych szaleństw grupy Rdiohead brylowały solidnym trzęsieniem ziemi w moim pokoju, nie tracąc przy tym wyrazistości poszczególnych komputerowych impulsów, jak i będącego głównym motywem tego materiału muzycznego instrumentu blaszanego.
Trochę szkoda, że swoim ignorowaniem najnowszych trendów nie mogłem sprawdzić, co potrafi będący u mnie w gościnie Włoch. Według mnie wypadł bardzo dobrze, mimo, że podczas testu korzystałem z uważanego przez wielu miłośników plików przestarzałego protokołu przesyłu danych. Jeśli jednak po lekturze mojego tekstu jesteście choćby minimalnie zobligowani do bliższego poznania możliwości DAC-a z Półwyspu Apenińskiego, w celach uzupełniających zapoznajcie się z tekstem Marcina. Jeśli i on zdoła Was przekonać, kontaktujcie się z dystrybutorem, gdyż testowana dzisiaj bardzo ważna składowa cyfrowego źródła dźwięku jest tego warta.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Audio Atelier
Cena: 9 490 PLN – wersja podstawowa; HS DA1 VAR – 11 490 PLN; HS-DA1 PRE – 15 490 PLN
Dane techniczne:
Wejścia: USB, 2.0 High Speed; 2 x SPDIF RCA, 75 Ω; AES/EBU XLR, 110 Ω; TOSLINK, 96 kHz, (192 kHz możliwe, lecz niegwarantowane)
Częstotliwości próbkowania: 44.1 kHz, 88.2 kHz, 176.4 kHz, 48.0 kHz, 96.0 kHz, 192.0 kHz
Upsamling : 44.1 kHz, 88.2 kHz, 176.4 kHz, 48.0 kHz, 96.0 kHz, 192.0 kHz, AUTO MODE zrealizowany na TI SRC4392
Dokładność zegara: +/- 2ppm typ. @ 25°, +/- 10ppm @ 60°
Filtry cyfrowe: Slow & Sharp mode(oparte na TI DF1706)
De-emphasa: 44.1KHz, 48.0KHz, auto / manual
Wyjącia analogowe: para RCA , para XLR
Napięcie wyjściowe: 3.0 V RMS (+10 dBV) RCA, 6.0 V RMS (+16 dBV) XLR
Impedancja wyjściowa: 200 Ω
Fitry na wyjściach analogowych: 0,0 – 180 kHz +/- 3 dB
Pasmo przenoszenia: 0,0 – 2MHz +/- 3 dB
Układ przetwornika: PCM 1704 Multibit 24 Bit D/A converter
Wymiary (WxSxG): 126 x 215 x 350 mm
Waga: 5 kg
System wykorzystywany w teście:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”,.”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA