Dzisiejszy opis wyprawy z muzyką w tle spokojnie można określić mianem kolejnego powystawowego – w dobrym tego słowa znaczeniu – rykoszetu. Rykoszetu tym bardziej wartościowego, gdyż głównym bohaterem będzie co prawda rodzimy, jednak w znaczącej ilości czasu stacjonujący za wielką wodą – Stany Zjednoczone – producent opartej o szklane bańki elektroniki i wysokoskutecznych hornów. Oczywiście mowa o co roku pojawiającym się ze swoimi „zabawkami” na warszawskiej jesiennej wystawie AVS w kooperacji z dystrybutorem Grobel Audio – tego podmiotu chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, dzięki świetnym pokazom znanym już sporej grupie osobników parających się obcowaniem z muzyką w dobrej jakości Destination Audio. Jaki cel przyświecał temu logistycznemu przedsięwzięciu? W głównej mierze chodziło o sfinalizowanie wstępnie ustalonego przez telefon testu przedwzmacniacza gramofonowego, oraz przy okazji niezobowiązujące rozmowy podczas prezentacji kilku innych produktów z portfolio marki. I gdy podczas telefonicznego umawiania spotkania wszytko wydawało się bardzo przewidywalne, ku mojemu zdziwieniu sesja odsłuchowa odbyła się w bardzo nietypowej dla większości takich spotkań konfiguracji sprzętowej. Zapewniam, to było z pełną premedytacją wywrócenie pewnych wydawać by się mogło żelaznych zasad do góry nogami, a mimo to dzięki prezentowanej przez poszczególne cząstki układanki znakomitej jakości brzmienia, zaskakująco ciekawie. Jak? Spokojnie, z pewnego rodzaju zarezerwowanym dla tego typu tekstów luzem postaram się opisać w kolejnym akapicie.
Jak wszystko wyglądało na żywo? Pewnie nie uwierzycie, ale bohater tej epistoły od zawsze zafiksowany na punkcie analogu – gramofony, magnetofony szpulowe, lamp elektronowych – cała elektronika z przetwornikami D/A włącznie jest oparta o lampy, a także starej szkoły budowania kolumn – wysokoskuteczne horny, puszczał mi materiał muzyczny z plików. Tak tak, świat powoli staje do góry kołami. Ale to wcale nie było najgorsze. Otóż co prawda sygnał szedł z lokalnego dysku, co dawało szansę słuchania dobrych realizacji, a nie bliżej nieokreślonych bytów muzycznych z popularnych platform, jednak ku mojemu kolejnemu zdziwieniu nie w formie cyfrowej, tylko wychodząc z gniazda słuchawkowego MAC-a Mini analogowej. Prawdopodobnie domyślacie się, mojej reakcji, która w mocno ocenzurowanych słowach brzmiała:”Żartujesz?”. On zaś na to: „Siadaj”. Naturalnie z uwagi na fakt wypicia z mlekiem matki sporej ilości zagadnień kindersztuby, będąc w gościach więcej nie marudziłem i zamieniłem się w słuch. I wiecie co? Nie żałuję ani jednej spędzonej minuty przy tak nieco pokracznie – ze wskazaniem na frazę „nieco” – skonfigurowanym systemie. Jaki wydźwięk ma zawartość cudzysłowu? Po prostu po nieszczęsnym MAC-u było już po Bożemu. Nadal nieco zaskakująco, ale już do końca analogowo. A zaskakująco, gdyż sygnał z MAC-a najpierw trafiał na karty wejściowe stojącego w centrum systemu magnetofonu szpulowego AMPEX i dopiero z niego na lampowy przedwzmacniacz liniowy, by finalnie dotrzeć do również lampowych końcówek o przerażającej mocy 2W sterujących przepiękne kolumny Nika. Co robił w tym wszystkim popularny ostatnimi czasy szpulak? Robił wrażenie jak wspomniana w filmie „Psy 2” Władysława Pasikowskiego miska pełna oczu w punkcie przyjęć do obozu jeńców w Sarajewie? Nic z tych rzeczy. Miał dawać w finalnym brzmieniu to coś, co jest zarezerwowane dla tego typu źródeł. Naturalnie nie jeden do jeden, ale słyszalnie nadawać mu sznyt analogu. I ku mojej uciesze przy wsparciu reszty lampowego toru tak było. Powiem więcej, „bardzo tak było”. A co najciekawsze, w estetyce bliskiej pokazom wystawowym. Czyli? Po pierwsze na zjawiskowym poziomie była esencja przekazu. Zaś po drugie czarował również zawsze chwalony przez wielbicieli tej marki bas. Schodził nisko, a przy okazji był pełen energii i bogaty w informacje. Zdawałem sobie sprawę, że miał pod straszną górę – przypominam ekwilibrystykę sygnałową, a mimo to swoimi walorami cały czas mnie czarował. Jak to wypadało w wartościach bezwzględnych? Jak mam to w zwyczaju, na sesjach wyjazdowych nie oceniam systemów arbitralnie, ale przy całej znakomitości prezentacji w przecież niespecjalnie przyjaznych od strony akustyki pomieszczeniu wpuszczenie w tor magnetofonu lekko zaokrąglało krawędź dźwięku i słodziło wysokie tony, co przekładało się na bardzo miły odbiór każdego puszczonego przez trzy godziny rozmów utworu. A przecież muzyka dla systemu to swoisty tor przeszkód i czasem powinna zakłuć w uszko, a tutaj cud, miód i orzeszki. To błąd? Spokojnie, nie. Po konsultacji z gospodarzem okazało się, że to cel zamierzony i doprowadzony do finalizacji właśnie ze względu na mnie, aby pokazać inną stronę zabawy z magnetofonem szpulowym – w tym przypadku jako element formowania estetyki grania całego toru audio bez angażowania go w karmienie sygnałem z taśmy. I powiem szczerze, że to działanie wypadło świetnie. Po co o tym wszystkim piszę? Przecież mogłem skreślić kilka wyświechtanych sloganów typu: było zjawiskowo, bo analogowo i to tego z modnym magnetofonem w torze. Tylko co komu by to dało. Wolałem napisać prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, a ta moim zdaniem jasno pokazała, że – dobra, jesteśmy na Ty, to polecę po imieniu – Włodek wie, na jak dużo stać jego urządzenia, aby w tym swoistym labiryncie czuć się jak ryba w wodzie. Owszem, z uwagi na mierność sygnału źródłowego z wielce prawdopodobnymi niedoskonałościami, ale mimo to konia z rzędem temu, kto w tak w teorii skazanym na porażkę zestawieniu w większości przypadków będzie w stanie pokazać tak wyrafinowane granie. Dla mnie system w pełni się obronił. I to na tyle sugestywnie, że dodatkowo utwierdził mnie w przekonaniu, iż świetne występy na wystawach nie są przypadkiem, tylko wdrażaniem w życie zdobytej przez lata wiedzy o konstruowaniu urządzeń audio. I to na wskroś uniwersalnych, bo potrafiących wyjść z tarczą bazując na nie do końca dobrej jakości sygnale. To było bardzo pouczające spotkanie.
Dotarłszy do końca tej opowieści, chciałem podziękować gospodarzowi, właścicielowi marki Destination Audio Włodkowi za kilka miłych godzin przy muzyce przez duże „M” z rozmowami w tle. Zazwyczaj zderzam się z napinaniem mięśni, gdy tymczasem tutaj dostałem lekcję, jak dzięki posiadanej wiedzy technicznej można fajnie zagrać z dosłownie każdego źródła dźwięku. A zapewniam, przekroczywszy próg drzwi w duchu z politowaniem pukałem się w głowę. Tymczasem nie mogę powiedzieć niczego innego, jak szacun.
Jacek Pazio