1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. DoAcoustics 202

DoAcoustics 202

Opinia 1

W dobie powszechnej globalizacji, dewaluacji dotychczasowych wzorców i rozmieniania się prawdziwych legend High-Endu na drobne, jak grzyby po deszczu pojawiają się dotąd nieznane, ale nader śmiało sobie poczynające małe manufaktury. Nieznosząca próżni przyroda wypełnia w ten sposób luki powstałe po skomercjalizowaniu się, niestety w pejoratywnym tego słowa znaczeniu, dotychczasowych władców audiofilskich dusz. Nauczeni życiem i oczekujący najwyższej, ręcznej roboty odbiorcy z niesmakiem odwracają wzrok od coraz bardziej ordynarnej masówki i w poszukiwaniu upragnionej nirwany sięgają po wyroby niszowe, mające duszę i przywracające wiarę w prawdziwe rzemiosło. I właśnie taką niszę postanowił zagospodarować Davide Oliveri ze słonecznej Italii oferując światu wyroby DoAcoustics. Biorąc pod uwagę kraj pochodzenia, tradycje wzornicze i generalnie poczucie dobrego smaku, od kuchni poczynając a na wzornictwie przemysłowym skończywszy, trudno się dziwić, że patrząc na ofertę ww. marki trudno nie uznać jej za wielce … może nie tyle intrygującą co po prostu ładną. Ba, większość z modeli to filigranowe, lifestyle’owo – designerskie słupki i kostki na widok których większość z reguły naburmuszonych projektantów wnętrz promienieje a z trudem znoszące nasze hobby małżonki z aprobatą kiwają głowami. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy wśród nich nie dopatrzyli się jednak czegoś pełnokrwiście, rasowo hi-fi’owego. O czym mowa? Oczywiście o flagowym modelu 202, na recenzję którego niniejszym serdecznie zapraszamy a przy okazji pragniemy nadmienić, iż obiekt niniejszej epistoły został osobiście dostarczony przez polskiego dystrybutora DoAcoustics – stołeczną Barierę Dźwięku.

Jak zapewnia, zarówno na swojej stronie, jak i w materiałach promocyjnych producent, tytułowe 202-ki łączą w sobie elegancję i … jakość, co jak zdążyła nauczyć nas praktyka nie zawsze idzie w parze. Co ciekawe powyższe deklaracje widać już przy pierwszym kontakcie, gdyż kolumny przychodzą w solidnych drewnianych skrzyniach, których drogocenna zawartość jest nie tylko nieźle zabezpieczona przed trudami podróży, ale i dostosowana do w miarę, biorąc pod uwagę ciężar, komfortowego wyjęcia. DoA są bowiem wyposażone w mocne tekstylne opaski, z których pomocą bez najmniejszych problemów wyciąga się je z dedykowanych „trumienek”. I tylko jedna uwaga natury funkcjonalnej – czynność tę powinny wykonywać dwie osoby. Mamy zatem pierwszy plus za pomysłowość i ergonomię a to przecież dopiero początek. Dalej jest równie dobrze, żeby nie powiedzieć lepiej. Obudowy wykonano z przepięknego drewna bambusowego przełamując jego natywną „organiczną” naturalność płatami satynowego aluminium na obu podstawach i tuż pod sekcją średnio-wysokotonową. Szczerze powiem, że taka stylistyka naprawdę się broni i trudno byłoby mi znaleźć osobę, która nie byłaby nią oczarowana. Z jednej strony mamy klasyczne drewno w tropikalnym wydaniu a z drugiej industrialne aluminium plus intrygujące, stanowiące niewątpliwy element dekoracyjny śruby mocujące górną płytę. Pewnej dozy tajemniczości dodają też szczelnie zakrywające przetworniki czarne maskownice. Z materiałów dołączonych do dzisiejszych bohaterek dowiedzieć się jedynie możemy, iż górę pasma obsługuje wstęga a średnicę i bas nieznanego pochodzenia drajwery z magnezowymi membranami i miedzianymi korektorami fazy. Jeśli chodzi o parametry elektryczne, to mamy do czynienia z układem trójdrożnym o skuteczności 90 db i 4 Ω nominalnej impedancji pracującym pod kontrolą zwrotnicy pierwszego i drugiego rzędu. Sekcję niskotonową wspomaga umieszczony na froncie bas refleks. Ściana tylna również jest ostoją spokoju, gdyż oprócz eleganckiej, kruczoczarnej tabliczki znamionowej i pojedynczych, rodowanych terminali głośnikowych nie znajdziemy tam nic, co mogłoby przykuć naszą uwagę. W komplecie znajdują się oczywiście kolce.
Wraz z kolumnami otrzymaliśmy również firmowe okablowanie wykonane w formie estetycznych miedzianych taśm o przekroju 1mm/40mm zakończonych masywnymi, rozporowymi banankami. Na upartego da się je poprowadzić pod dywanem, bądź niemalże ułożyć na listwach (pod pewnie też, ale nie próbowałem) przypodłogowych, więc jest okazja do kolejnego plusa u płci pięknej.

Po opisie walorów wizualnych najwyższy czas zająć się brzmieniem. Powiem szczerze, że niespecjalnie przepadam za bas-refleksami dmuchającymi mi w twarz, choć tym razem ewentualne powiewy oscylowałyby w okolicach moich kolan, ale pomimo dość intensywnego pastwienia się nad 202-kami ani razu nie udało mi się przyłapać ich na zbyt intensywnym wspomaganiu się frontową dziurą. Ot wylot bas refleksu sobie był, ale słychać go nie było. I dobrze, bo tak powinno być zawsze. Całe szczęście przy całej swej niechęci do hiperwentylacji DoA wcale na brak najniższych tonów nie cierpiały. Wręcz przeciwnie. Basu było zadziwiająco dużo jak na tak zgrabne podłogówki a w dodatku podany został w świetnej jakości. Nie dość, że nic nie dudniło i nie zlewało się w bezkształtną masę, to w dodatku zarówno samo zejście, jak i atak budziły w pełni zasłużony respekt. Nawet katowane syntetycznym i dość mało cywilizowanym repertuarem w stylu „The Fat Of The Land” The Prodigy nie wykazywały najmniejszych chęci do kapitulacji nad wyraz żwawo masując trzewia słuchaczy i powodując rytmiczne dzwonienie rodowych „skorup” w kredensie. Wszystko było grane w punkt a i same krawędzie źródeł pozornych dalekie były od „włoskiego rozmarzenia”, czy impresjonistycznego rozmycia. Ot świetnie zachowana równowaga między konturowością, zróżnicowaniem i nasyceniem. Tak, tak drodzy Państwo – bas również potrafi być mięsisty i soczysty, ale problem w tym, że niezbyt często można to usłyszeć. Jeśli jednak chciałoby się Wam poświęcić temu zagadnieniu dłuższą chwilkę, to posłuchajcie na spokojnie najniższych składowych zarejestrowanych np. na „Misa Criolla” Ramireza, albo jeszcze lepiej na „TaTaKu Best of Kodo II 1994-1999” Kodo. Równie smakowitą dawkę informacji otrzymacie z wiolonczeli, czy kontrabasu, tylko w tym przypadku lepiej sięgnąć po coś wyjątkowego, coś w stylu „Moonlight Serenade” Raya Browna i Laurindo Almeidy. Ileż tam się dzieje!
Przechodząc do średnicy nie sposób nie zauważyć jej organicznej, nie, nie gładkości lecz naturalności, która przecież nie zawsze jest wyglancowana jak oficerki Kampanii Reprezentacyjnej WP na defiladę. I tak też jest właśnie w tym przypadku. Damskie wokale mają w sobie coś z faktury skórki brzoskwini – z jednej strony są milutkie, ale da się je też wziąć pod włos i uzyskać nieco prawdziwej szorstkości. Zyskuje na tym różnicowanie nagrań, gdyż z jednej strony mamy lepką, karmelową słodycz Queen Latifah z „The Dana Owens Album” a z drugiej zionącą siarką i przerażającym growlem Angelę Gossow (Arch Enemy) na „Rise of the Tyrant”. Niby i to i to płeć piękna udzielająca się wokalnie, ale różnica trzeba przyznać porażająca.
Najwyższe składowe to kolejny popis umiejętności inżynierskich Davide’a Oliveri’ego. Otrzymujemy bowiemzarówno ponadprzeciętną rozdzielczość, jak i całkowity brak ofensywności. Nie jest to co prawda aż tak „napowietrzona” prezentacja jak z zaaplikowanych w moich Gauderach AMT, ale jak na klasyczną wstęgę, to efekt i tak jest wyśmienity. Trąbka Milesa na „Sketches Of Spain” brzmiała krystalicznie czysto, momentami wręcz wchodziła w korę mózgową niczym lancet, ale nie raniła, nie powodowała uczucia zmęczenia i nie sprawiała, że po godzinie, czy dwóch miało się dość słuchania. O nie. 202-ki bowiem czarowały nie tylko szatą wzorniczą, lecz i brzmieniem, przy czym od brzmienia uzależniały i sprawiały, że to, co miało zostać zrobione „na już” zostawało przesunięte na bliżej nieokreśloną przyszłość.
Patrząc na tytułowe kolumny nie sposób oprzeć się wrażeniu, że choć mamy do czynienia z zestawami trójdrożnymi, to ich twórcy udało się niebezpiecznie zbliżyć do wzorca – do źródła punktowego. Z czego to wnioskuję? Z odsłuchów oczywiście, gdyż podczas blisko dwutygodniowych testów ani razu nie udało mi się przyłapać 202-ek na nawet najbardziej nieśmiałych próbach szatkowania pasma, czy pokazywania punktów, w których jeden drajwer przekazywał pałeczkę kolejnemu. Tutaj wszystko zostało idealnie zespolone, spasowane, uszyte na miarę. Jak u starego, dobrego krawca. Po prostu włoska robota i to w najlepszym wydaniu.

Generalnie rzecz biorąc trudno zarzucić DoAcoustics 202 jakiekolwiek wady. Nie dość, że są dopracowane pod względem designu, jak i wykonania, to i oferowane przez nie brzmienie nie tylko dorównuje, ale wręcz przewyższa wspomniane walory wizualne. Co prawda tę jakość producent wycenił na blisko 42 tysiące PLN, ale bądźmy ze sobą całkowicie szczerzy. Obiekt niniejszej recenzji wykazuje wszelakie cechy dobra luksusowego a za luksus drodzy Państwo się płaci. Tym razem jednak zamiast płacić za firmowy znaczek i niewiele ponad płacimy za rzeczywistą jakość. Jeśli nie dostrzegają Państwo różnicy proszę posłuchać podobnie wycenionej „legendarnej” konkurencji i porównać z DoAcoustics 202.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000; Audion Premier MM
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Przedwzmacniacz: Chord CPA 3000
– Końcówka mocy: Chord SPM 1200 MKII
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF
(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Ostatnimi czasy pośród producentów zespołów głośnikowych daje się zaobserwować coraz śmielszą tendencję odejścia od wykorzystania samego drewna i jego pochodnych w budowie będących ostoją dla implementowanych przetworników skrzynek. Na chwilę obecną nie jest to jeszcze proces lawinowy, ale rynek producencki wyraźnie daje do zrozumienia, że szuka alternatywy dla poczciwych potomków naszego dobra narodowego, jakim jest dąb „Bartek”. I myliłby się ten, kto sądziłby, że dyktują to względy ekologiczne, gdyż najzwyczajniej w świcie sprawa rozbija się o wartości soniczne użytych do konstrukcji obudów dla głośników materiałów. Co więcej, tą drogą zaczynają iść konstruktorzy, którzy niejako z rozdzielnika historii mają w genach maestrię wytwarzania produktów z budulca dostarczonego przez naturę – najlepiej litego drewna. Mowa oczywiście o mieszkańcach Półwyspu Apenińskiego, czyli Włochach, o wytworze których dzisiaj będziemy deliberować. Tutaj małe zaskoczenie, gdyż bohaterem naszego spotkania będzie nowość na naszym rynku w postaci pochodzącej nie skąd inąd tylko właśnie z Italii marka DO ACOUSTICS, która w swoim portfolio posiada głównie zespoły głośnikowe, ale nie zapomina również o wspieraniu ich wartości dźwiękowych firmowym okablowaniem. Miło mi zatem poinformować, że moja opowieść krążyć będzie wokół zestawu głośnikowego 202  i pochodzących spod prezentowanej dzisiaj włoskiej bandery przewodów kolumnowych. Naturalną koleją rzeczy jest fakt dostarczenia wspomnianych komponentów przez dystrybutora, czyli warszawską Barierę Dźwięku.

Będące zaczynem do naszego spotkania kolumny są wykonanym z drzewa bambusowego smukłymi, przekraczającymi metr wysokości, stosunkowo wąskimi słupkami, co jak znakomicie wiemy, prawie zawsze ułatwia ich znikanie z pokoju odsłuchowego, a przy tym pozwala wykreować fantastyczną wirtualną, wieloplanową  scenę muzyczną. O tym czy ten pewnego aksjomat się udał, z pewnością zda relację poniższy test. Rzeczona konstrukcja jest projektem trójdrożnym wspomaganym portem bass-reflex, gdzie sekcja wysoko-średniotonowa od basowej oddzielona jest aluminiową przekładką. Ale to nie jest jedyne miejsce wkomponowania tego metalu w opisywane kolumny, gdyż podobny element znajdziemy jeszcze na ich dachu i jako nieco większą niż ich poziomy obrys umożliwiającą wkręcenie kolców podstawę. Słowem, maestria łącząca wizualny z sonicznym smak drewna i podobno mającego sporo pozytywnych oddziaływań na dźwięk aluminium. Dodatkowego sznytu wizualnego opisywanemu produktowi dodaje zastosowanie licujących ze średnicą głośników czarnych maskownic i ramek otworów wzmacniających niskie tony. Gdy spojrzymy na tył opisywanych bohaterek, okaże się, że bez oznak szaleństwa designerskiego proponują nam jedynie tabliczkę znamionową z pojedynczym terminalem przyłączeniowym. Kończąc akapit wizualizacyjny wspomnę jeszcze o dostarczonych w komplecie firmowym drutach. Jak widać na zdjęciach, mamy do czynienia z szerokimi, miedzianymi taśmami, które w celach łapania potencjalnego klienta za oko zatopiono w przezroczysty izolator, na którym nadrukowano nazwę marki i oznaczenie poszczególnych żył (+,-). Puenta? Marka Do Acoustic bez względu na jakikolwiek wytwarzany produkt konsekwentnie kroczy drogą postrzegania organoleptycznego. A co z dźwiękiem?

Tutaj prawdopodobnie się zdziwicie, ale mimo faktu zastosowania przecież maleńkich rozmiarowo w porównaniu do tego co posiadają ISIS-y  przetworników energia basu była bardzo dobra. Może nie był to równoważny wolumenowo i rysunkowo przekaz, ale w tak dużej kubaturze mojego pomieszczenia niejedna posiadająca zdecydowanie większe drajwery konstrukcja wychodziła na tarczy. A tutaj mała, ale w pozytywnym znaczeniu niespodzianka. Co więcej, środek tej układanki głośników również pałał radością w przekazywaniu kolorów odtwarzanych przez nie dźwięków. I gdy do tego dodamy co prawda oparte o wstęgę, ale bez maniery krzykliwości górne rejestry, okaże się, że mamy bardzo spójne barwowo, otwarte i dobrze osadzone w masie granie. Owszem, aby to uzyskać w 35 metrach kwadratowych, musiałem nieco podkręcić gałkę głośności, ale nie oszukujmy się, na tle moich Austriaków są to jednak słupki, które w wartościach bezwzględnych wypadają bardzo dobrze. Pochylając się nad wartościami sonicznymi 202-jek rozpocznę od elektroniki spod znaku Depeche Mode i ich krążka „Exciter”. To co prawda jest sztucznie generowana muzyka, ale miałem zamiar sprawdzić, czy owe radzenie sobie z rozmiarami mojej samotni przy naprawdę mocnym odkręceniu gałki nie zacznie zdradzać zadyszki. I powiem Wam, że do poziomu strawności ilości decybeli przez moje narządy słuchu nic niepokojącego nie zanotowałem. Owszem, z pewnością znalazłbym materiał i odpowiednią głośność do położenia tego testu, ale to nie jest walka o zabicie pacjenta, tylko pokazanie jego dobrych i słabych stron. Ale wracając do twórczości DM, trzeba przyznać, że obfitość basu na płycie znakomicie ułatwiała kolumnom brylowanie w tym aspekcie, a przetworzony wokal również nie zdradzał braków w przyjemności odbioru – tak prawdę mówiąc ze względu na z premedytacją wymuszoną sztuczność nie miał nawet podstaw. Jedynie obsługiwane przez wstęgę górne pasmo miało swoje nieco zbyt duże jak na moje standardy pięć minut. Nie była to rzeź rodem z filmu „Gladiator”, ale tutaj wyraźnie dało się usłyszeć użyty w tyk kolumnach driver, za który notabene wielu z Was prawdopodobnie 202-ki pokocha. Kolejnym krążkiem była płyta Michela Godarda Monteverdi „A Trace Of Grace”. I gdy podczas spotkania z tym materiałem dostałem świetnie poukładaną  z czytelną lokalizacją źródeł pozornych kościelną scenę, troszkę brakowało mi masy gitary basowej. Krawędzie były w porządku, ale jej wypełnienie nieco odstawało od codziennego wzorca. Dodatkowym delikatnie szukającym dziury w całym bez decydowania czy było dobrze czy źle aspektem tego odtworzenia było zbyt dosłowne pokazanie tej sesji nagraniowej. Dlaczego nie chcę rozstrzygać tego tematu? Niestety, każdy z nas nieco inaczej postrzega dane wydarzenie i gdy dla jednego byt delikatnie zaciemniającej przekaz i wprowadzającej szum w tle aury kościoła – nie mówię tutaj o utracie rozdzielczości, tylko sposobu strojenie środka z górą pasma – jest wyznacznikiem realizmu, dla innego, przedkładającego żyletki w eterze czasem fundowane przez wstęgi doświetlenie góry jest zdecydowanie bardziej akceptowalne. Jednak z mojej perspektywy było zbyt dosadnie. Na koniec zmagań testowych w napędzie CD-ka wylądował artysta ukrywający się pod pseudonimem MOJAVE 3 z płytą „Excuses For Tarvellers”. Wnioski? Bardzo spójne granie. Żaden ze wspomnianych przed momentem mankamentów nie miał nic do powiedzenia. To był fajnie wyartykułowane zdarzenie muzyczne z jego wszystkimi zaletami czy to w dziedzinie rozpoczynających większość utworów krótkich gitarowo-wokalnych solówek, czy ich pełnego współgrania z wchodzącego w dalszej części każdego z kawałków zespołu. Rzekłbym nawet, że delikatne przerysowanie w domenie ostrości – przyznaje, lekko naciągam fakty – w tym wypadku było zjawiskiem In plus. Owszem, nosiło znamiona majstrowania w przekazie, ale był to tylko nawet dla mnie dobrze wypadający sznyt grania, a nie szkoda jako taka. I to wszystko z takich wąskich cherlaków. Kto by pomyślał. Świat schodzi chyba na psy, ups. idzie ku dobremu.

Rozpakowanie testowanych kolumn z miejsca fundowało mi wiele niewiadomych. Tak były piękne, ale jednak nieco za małe do mojego pomieszczenia. Tymczasem w trakcie testu okazało się, że gdy tylko wyzerowałem w pamięci codzienny wzorzec z jego produkującym przez 15 calowy basowiec wolumenem, spokojnie mogłem odnaleźć się w tym, co bardzo ciekawie proponowały produkty z Włoch. Co więcej, zastosowane przetworniki niosąc swój sznyt nie forsowały ogólnego przekazu na swoja modłę, pokazując jedynie pazurki w bardzo wyspecjalizowanym repertuarze. A to jest już nie lada sztuką. Próbując określić docelowego klienta powiedziałbym, że nie ma jakiś szczególnych obwarowań. Ważne, żeby tolerował będącą wartością nadrzędną kolumn otwartość dźwięku. Oczywiście radziłbym nie przesadzać ze wstawianiem ich do zbyt wielkich pomieszczeń. Owszem obronią się, ale mogą nie pokazać do końca, na co je stać, a chyba wyciąganie maksimum możliwości z danego produktu jest jednym z celów zabawy w audiofila.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Bariera Dźwięku / Sklep
Ceny:
DoA 202: 41 999 PLN
DoA Flat Cable 2x3m: 1 200 PLN

Dane techniczne:
Konstrukcja: Trójdrożna, wentylowana – bas refleks
Zwrotnica: 1 i 2 rzędu
Pasmo przenoszenia: 30 Hz – 20 kHz (+/- 3 db)
Skuteczność: 90 db
Impedancja nominalna: 4 Ω
Wymiary (W x S x G): 108 × 20 × 34 cm
Waga: 35 kg (szt.)
Rekomendowana moc wzmacniacza: 25 – 250 W

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF