1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Reportaże
  6. >
  7. ESA – estetyka dźwieku wg. Pana Andrzeja Zawady

ESA – estetyka dźwieku wg. Pana Andrzeja Zawady

Rok 1991 to dość istotna data dla polskiego Hi-Fi ze szczególnym uwzględnieniem producentów kolumn, gdyż właśnie wtedy powstały takie firmy jak ESA i RLS. Z resztą na lata 90-te przypada pojawienie się również Audiowave, GLD (1995), Minima Audio (1996), czy QBA (1993), które pozwoliłem sobie wymienić w porządku alfabetycznym. Patrząc jednak na dzień teraźniejszy widać, że czas nie ze wszystkimi obszedł się łaskawie i jedynie dwie pierwsze, a zarazem najstarsze firmy utrzymały się na powierzchni i nie tylko „jakoś sobie radzą”, ale sukcesywnie poszerzają ofertę.
W niniejszym reportażu chciałbym jednak skupić się na warszawskiej manufakturze ESA, a przede wszystkim jej obecnym (od 1996 r.) właścicielu – Panu Andrzeju Zawadzie. Niemalże ćwierć wieku, oczywiście licząc od daty założenia firmy a nie od objęcia sterów, na naszym – trudnym, nieprzewidywalnym i przy tym niezbyt chłonnym rynku budzi szacunek. Jak się zatem czuje tytułowy weteran? Z radością donoszę, że świetnie i obserwowany podczas corocznych prezentacji na Audio Show entuzjazm i niemożność ustania w jednym miejscu nie są tylko wystudiowaną grą aktorską na potrzeby dwudniowego „przedstawienia”, lecz odzwierciedleniem codziennej energii, którą czerpie z muzyki i z pasji tworzenia, która znajduje ujście w produktach sygnowanych wiadomym logo.

Nie chcąc jednak przepisywać katalogu, bądź próbować od Pana Andrzeja wyciągnąć opowieści z mchu i paproci jak to drzewiej bywało postanowiłem odwiedzić go w jego naturalnym otoczeniu, czyli „roboczym” pomieszczeniu odsłuchowym i przy wybornym espresso, którego jak się okazało obaj jesteśmy wielkimi zwolennikami, na spokojnie posłuchać muzyki. Co prawda już po pierwszych taktach wiedziałem, że „spokojnie” w poprzednim zdaniu powinienem wziąć w cudzysłów, lecz … nie uprzedzajmy faktów. Na początek zatem lista komponentów składających się na zestaw odniesienia:
– tor cyfrowy stanowiły dwa bufory pamięci Genesis Technologies Digital Lens wpięte szeregowo pomiędzy transportem Mark Levinson No.37 a DACiem Mark Levinson No.36S
– tor analogowy za to oparty został na gramofonie Avid Volvere rozbudowanym do modelu Sequel (czyli takiego, jak testowany nie tak dawno przez nas – link) i uzbrojonym w ramię SME Series IV zakończone wkładką Lyra Titan i, oraz przedwzmacniacza gramofonowego Avid Pellere, czyli nomen omen Pulsare, w którym poprawiające ergonomię gałki znajdujące się na płycie czołowej zastąpiono mikroprzełącznikami na spodzie urządzenia.
– całe szczęście amplifikacja dla cyfry i analogu była już wspólna – Marton Opusculum Reference, choć wyposażona jedynie w jedną parę gniazd zbalansowanych, co wymuszało konieczność każdorazowej zabawy kablami przy przechodzeniu z jednego źródła na drugie. Oczywiście można byłoby sygnał z DACa, bądź phonostage’a poprowadzić przewodami RCA, jednak skoro po XLRach gra bezdyskusyjnie lepiej to czasem warto się pogimnastykować, niż cały odsłuch mieć gdzieś z tyłu głowy irytującą myśl, że nie wykorzystujemy drzemiącego w posiadanej elektronice potencjału. Całe szczęście ten „audiofilski aerobik” niedługo się Panu Andrzejowi skończy, gdyż doszły mnie słuchy, iż kolejny Marton, który do niego zawita będzie właśnie co najmniej dwie pary XLRów posiadał.
– kolumny, to właśnie jeden z głównych pretekstów, dla których nawiedziłem Pana Andrzeja w to słoneczne, lutowe i zadziwiająco wiosenne weekendowe popołudnie – ESA Revolution No.9. Co ciekawe ich nazwa nie jest pochodną ilości zastosowanych 25-cm Scan-Speaków, lecz … wywodzi się z dość psychodeliczno – noisowego utworu, uznawanego, przez co poniektórych za „muzyczny kolaż” – „Revolution Number 9” The Beatles. Mniejsza jednak o genezę nazwy, najważniejszy w 9-kach jest praktyczny brak limitów budżetowych podczas ich projektowania. Dziewięć sztuk 25 cm Scan-Speaków i to bynajmniej nie tych subwooferowych, lecz wykonywanych na zamówienie między innymi ze względu na wymaganą impedancję wynoszącą … równe 50 Ω. Powyższą baterię uzupełnia średniotonowa węglowo-celulozowa 18-ka Scan-Speak’a i pierścieniowy Revelator R29 tworząc w rezultacie układ 3,5 drożny (sekcja basowa została podzielona na 6 przetworników obsługujących najniższy bas i 3 przetworniki „cięte” zdecydowanie wyżej) umieszczony na budzącej respekt, wykonanej z trzech sklejonych płyt MDF, odgrodzie o grubości blisko 7,5 cm.
– okablowanie to praktycznie w całości autorskie przewody firmy ESA i jedynie światłowody wykorzystywane w systemie cyfrowym wykonane zgodnie z wymogami AT&T nie posiadają logotypu warszawskiej manufaktury.
Jak widać na załączonych zdjęciach elektronikę ustawiono na intrygujących niekonwencjonalnym designem stolikach posiadających pneumatycznie izolowane blaty a ściany boczne pomieszczenia odsłuchowego pokrywają pochłaniająco – odbijające wertykale, które w zależności od potrzeb można odpowiednio ustawiać. Całe pomieszczenie zostało ponadto odizolowane zarówno pod względem akustycznym, jak i elektrycznym od części mieszkalnej.

To tyle, jeśli chodzi o szczegóły natury technicznej, które wymieniam wyłącznie z obowiązku, gdyż podczas blisko pięciogodzinnego spotkania skupialiśmy się praktycznie tylko i wyłącznie na … muzyce. Bardzo szybko okazało się, że Pan Andrzej jest w zdecydowanie przeważającej części bardziej melomanem, aniżeli audiofilem, więc zamiast prezentować i wychwalać zalety własnych konstrukcji praktycznie w całości swoja uwagę skupił na wynajdowywaniu coraz to smakowitszych kąsków ze swojej nader pokaźnej o płytoteki. W miarę pełną playlistę pozwolę sobie zamieścić również w formie zdjęć:

Poczynając od pierwszego a kończąc na ostatnim utworze cechą permanentną, natywną i bezdyskusyjną odsłuchiwanego zestawu był niesamowity timing połączony z wyśmienitą barwą i wiernym oddaniem nie tylko samej natychmiastowości poszczególnych dźwięków, ale i gabarytów instrumentów je generujących. Jednak nie to było najlepsze, gdyż wszystkie powyższe cechy stanowiły jedynie tło do ciśnienia akustycznego, fali dźwiękowej, jaką były w stanie stworzyć No.9. Uderzenie stopy, gitara basowa, czy kontrabas było nie tylko doskonale słychać, ale i czuć. Usiedzenie w jednym miejscu w fotelu graniczyło z cudem, gdyż im bardziej energetyczny materiał lądował na talerzu gramofonu, tym entuzjastyczność podrygiwania mimowolnie narastała.
O ile o punktowym źródle dźwięku przy takich gabarytach odgród nie sposób było mówić, to jednak spójność i homogeniczna monolityczność nie pozostawiały złudzeń, że kolumny nie są dziełem przypadku a zastosowane w nich przetworniki, dzięki prawidłowemu zaprojektowaniu i wykonaniu zwrotnic potrafią uzupełniać się całkowicie „bezszwowo”. Wystarczyło włączyć „The Köln Concert” Keitha Jarrett’a, by przekonać się, z jaką precyzją, dokładnością i pietyzmem oddano realne wymiary i naturalne brzmienie fortepianu. Ono nie było piękne, gładkie i lśniące, jakie czasami stara się nam je pokazać, lecz poprzez swoją surowość i szorstkość zyskiwało na autentycznej, rzeczywistej prawdziwości. Co ciekawe, niemalże przy każdym odsłuchanym albumie wcześniej, bądź później dochodziłem do wniosku, iż generalnie rzecz biorąc ESY oferują brzmienie dość słodkie, lecz słodkie nie ordynarną słodyczą białego cukru, lecz złożone gęste i wielowarstwowe. Może nie w tak dosłownym tego słowa znaczeniu, jak wielowarstwowa potrafi być np. cebula, czy też ogry ( ;-) ), ale bardziej szlachetnym karmelowym a jeszcze lepiej na wskroś naturalnym – miodowym i to ciemno miodowym, w barwie, smaku i konsystencji wybornego miodu gryczanego, bądź wrzosowego. Ponadto wspomniana cecha nie zakłócała, drugiej, nader istotnej – rozdzielczości. Każdy, nawet najmniejszy detal, mikrowybrzmienie i wszelakiej maści tzw. audiofilski plankton miał swoje niezagrożone i ściśle określone w muzycznym spektaklu miejsce stanowiąc może i niewielki, lecz jakże istotny, patrząc pod kątem kompletności, detal w muzycznym spektaklu. Wystarczy wspomnieć fenomenalny dialog prowadzony pomiędzy basem Larry’ego Taylor’a i perkusją Ron’a Selico na „Exercise in C Major for Harmonica” znajdującym się na koncertowym albumie „Jazz Blues Fusion” Johna Mayall’a. Bez prawidłowego oddania żywiołowej reakcji publiczności – gwizdów, oklasków i okrzyków nagranie to straciłoby autentyzm, tym bardziej, że wspominane „dodatki” stanowią przecież jedynie tło zarejestrowanego koncertu, więc teoretycznie można byłoby je zepchnąć na przysłowiowy margines.

Uczciwie muszę przyznać, iż wszystko to, co do tej pory powyżej opisałem było delikatnie rzecz ujmując sprzeczne z moimi wcześniejszymi odczuciami z odsłuchów No.9 podczas Audio Show w 2006 i 2007r. Wtedy brzmienie może i było potężne, oraz spektakularne, lecz jednocześnie cierpiało na poważne dolegliwości związane zarówno z timingiem, jak i prawidłową kontrolą najniższych składowych. Tym razem jednak nic z ww. anomalii nie występowało, co w znacznej mierze świadczy o niewątpliwej klasie obecnie zastosowanej amplifikacji, nic przy tym Nagrze nie ujmując, oraz wręcz kolosalnym wpływie pomieszczenia. Marton Opusculum Reference oddając pierwsze 30W w czystej klasie A w sposób całkowicie absolutny zawładnął potężnymi odgrodami dostarczając uszom słuchaczy każdy, nawet najmniejszy detal „wyciagniety” z rowków czarnych płyt przez budzącą szacunek reprezentowaną klasą wkładkę Lyry. Po prostu nic nie zastąpi odsłuchu w kontrolowanych warunkach, gdzie odsłuch w salonie audio, bądź u producenta a na tego typu imprezach jak wystawy jedynie w ostateczności, powinien być wstępem do dalszych, weryfikujących pierwsze obserwacje sesji prowadzonych już w domowym zaciszu. Ponadto warto też śledzić losy odsłuchiwanych wcześniej urządzeń i jeśli  tylko nadarzy się taka sposobność weryfikować swoje wcześniejsze doświadczenia. Za przykład niech posłuży używany przez gospodarza gramofon Avida, który odpowiednio dopieszczony wysokiej klasy wkładką osiągnął poziom wysublimowania brzmienia wręcz nieosiągalny podczas naszych testów, gdy pracował z założonym topowym Goldringiem. Jesli nurtuje Państwa pytanie czemu nie wspomniałem o brzmieniu toru cyfrowego, to spieszę donieść, że co prawda pod koniec spotkania wysłuchaliśmy kilku zdigitalizowanych nagrań, lecz po raz kolejny dość boleśnie przekonaliśmy sie, iż do starego, poczciwego winyla brakuje im wiele, bardzo wiele …

Jako ciekawostkę, bonus a zarazem drobne zawirowanie w czasoprzestrzeni zamieszczam wykonaną przez córkę Pana Andrzeja grafikę przedstawiającą młodego Glenna Gould’a przy fortepianie w jakże charakterystycznej pozie. Z pozoru wszystko jest w jak najlepszym porządku, lecz jeśli uważnie się przyjrzymy powinniśmy dostrzec wiszący w tle obrazek/zdjęcie przedstawiające ww. Gould’a ze zdecydowanie późniejszego okresu.

Serdecznie dziękując Panu Andrzejowi za gościnę chciałbym tylko jeszcze raz przypomnieć, że osobisty kontakt z ludźmi stojącymi za danym produktem jest nieocenionym „czynnikiem” ułatwiającym zrozumienie idei, genezy jego powstania. W przypadku Pana Zawady była to chęć jak największego przybliżenia się do absolutu, jakim jest muzyka grana na żywo, z którą to ma styczność zdecydowanie częściej niż niejeden z nas. Po odsłuchu kolumn ESA Revolution No.9 stwierdzam, że wyznaczony podczas prac projektowych cel został osiągnięty.

Marcin Olszewski

Pobierz jako PDF