1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Reportaże
  6. >
  7. Europejskie Targi Muzyczne CJG 2013

Europejskie Targi Muzyczne CJG 2013

Opinia 1

Właśnie mija tydzień od zakończenia trzeciej edycji Europejskich Targów Muzycznych „Gazety Co Jest Grane”. Poprzedni weekend obfitował w istne maratony koncertów, spotkania z gwiazdami, oraz cieszącymi się coraz większa popularnością konferencjami, na których poruszano ważkie i nurtujące przemysł muzyczny, oraz melomanów tematy. Nie zabrakło również części wystawienniczej zajętej przez stoiska mniejszych i większych wydawnictw, producentów muzycznych i dostawców profesjonalnej aparatury, choć w porównaniu z zeszłym rokiem można było zauważyć delikatne ograniczenie zajmowanej przez branżę powierzchni, którą skrzętnie wykorzystała frakcja modowa oferująca niebanalne i unikalne zarówno dodatki, czy bibeloty, jak i prawdziwe kreacje dla odważnych trendsetterów.

O największej gwieździe – Alu Di Meoli zdążyliśmy już napisać praktycznie od razu po koncercie, ale Jacek z pewnością nie omieszka w swojej części podzielić się swoimi wrażeniami dorzucając na deser jeszcze kilka zdjęć.

Zacznijmy jednak chronologicznie, czyli od piątkowych, rozpoczynających targi koncertów. Niemalże równolegle odbywające się na głównych scenach teatrów Dramatycznego i Studio, uzupełniane występami początkujących artystów, nad którymi piecze objęła platforma streamingowa WiMP spowodowały, że czasem z jednego koncertu lecieliśmy pędem na drugi.

Zaszczyt otwarcia przypadł Dawidowi Podsiadło, który zagrał parę utworów z dość mocno promowanego w mediach debiutanckiego albumu „Comfort and Happinesss”. Całe szczęście zamiast katowanych do znudzenia przez „popularne stacje radiowe” można było usłyszeć wersje pełne rockowej zadziorności. Uczciwie przyznam, że choć do laureatów, jak i samych „talent show” podchodzę delikatnie mówiąc z pobłażaniem to poziom jeki zaprezentował Podsiadło bardzo mile mnie zaskoczył. Nie krygując się na gwiazdę dał po prostu świetny i równy występ, przy czym wielkie brawa należą się również ekipie odpowiedzialnej za nagłośnienie, bo tak punktowego basu, czystego dźwięku i porządku na scenie nie słyszałem nawet na paru koncertach Riverside w Progresji.

Po feerii świateł przyszedł czas na minimalizm i mrok zaserwowany przez duet Rebeka w składzie Iwona Skwarek i Bartosz Szczęsny. Zamiast ściany gitarowych brzmień zaczęły królować zimne, urywane syntezatorowe brzmienia, na tle których mocny wokal Skwarek nadawał całości bardziej humanitarnego wyrazu. Niemalże egipskie ciemności, jakie panowały na scenie nie przeszkadzały zgromadzonej na widownie publiczności żywiołowo reagować po każdym z zupełnie mi nieznanych utworów. Cóż, jakoś niespecjalnie ostatnimi czasy śledziłem scenę polskiego electro-popu, jednak to, co przez kilkadziesiąt minut dobiegało z głośników na pewno nie odbiegało od tego czym karmią obecnie dorastającą młodzież zachodni wykonawcy.

Potem uskuteczniliśmy z Jackiem szaleńczy sprint, by nie przegapić koncertu Gaby Kulki, na który od dawna ostrzyliśmy sobie zęby i ni stąd, ni z owąd wbiliśmy się w dość zaawansowany wiekowo tłumek w strojach co najmniej wieczorowych. Panie w perłach, panowie pod muchą … Ekhm czyżbyśmy pomylili imprezy? Po chwili konsternacji okazało się, że to głównie publiczność przybyła na koncert kolektywu, w skład którego weszli Sylwester Ostrowski (saksofon), Piotr Wojtasik (trąbka), Makoto Kuriya (fortepian), Essiet Okon Essiet (kontrabas) i Newman T.Baker (perkusja) prezentującego swój najnowszy projekt „Just Music”. Wróćmy jednak do Gaby. Ta drobna blond istotka wspomagana przez Roberta Rasza (perkusja) i WojciechaTraczyka (bas) ww sposób nad wyraz przewrotny promowała swój najnowszy album „Wersje” grając głównie utwory, których … na nowym wydawnictwie nie ma, bądź prosząc o oddawanie głosów na artystów, których utwory gra, jak np. Queens of the Stone Age „…Like Clockwork”. Całe szczęście nie zabrakło mistrzowskiego wykonania „Sexy Doll” Republiki, które publiczność nagrodziła gromkimi brawami. Dla mnie osobiście, zarówno operowanie głosem, jak i proponowane przez Kulkę, czasem dość zaskakujące aranżacje idealnie kontynuują, wpisują się w estetykę utożsamianą z Kate bush, Tori Amos, czy uwielbianą przeze mnie, a niezbyt znaną szerszemu gronu Youn Sun Nah. Cały, blisko godzinny koncert upłynął w szalenie miłej atmosferze. widać było, że zarówno muzycy dając z siebie wszystko czuli wyraźną satysfakcję z osiąganych rezultatów brzmieniowych, jak i niesamowitego kontaktu z niezwykle zróżnicowaną, lecz spontanicznie reagującą publicznością.

W drodze powrotnej do Dramatycznego zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę przy scenie WiMPa, gdzie fenomenalny występ dały Południce serwując energetyczny koktajl polskiego, białoruskiego i ukraińskiego folkloru doprawionego sporą dozą elektronicznych brzmień.

Był to niezwykle odpowiedni wstęp do tego, co rozgrywało się na głównej scenie, na której rozbrykana ekipa Łąki Łan nader skutecznie wprawiała ponure gmaszysko PeKiNu w rytmiczne podrygiwania. Takiej ilości pozytywnych wibracji (i decybeli) dawno nie mieliśmy okazji przyjąć a zatłoczona niczym pekaes do Grójca widownia po prostu szalała. Wspaniały antydepresant na właśnie rozpoczynający się weekend.

Nas jednak najbardziej interesował ostatni tego wieczoru koncert, rockowo – bluesowy rodzinny projekt Waglewski Fisz Emade. Panowie dali świetny koncert przepełniony surowością prostego bluesa i zadziornością prawdziwego rock’a. Proste, dosadne teksty o zwykłym życiu, szorstkie brzmienie gitar i nader oszczędne oświetlenie sceniczne dało w rezultacie świetny efekt. Nic nie odwracało uwagi od tego, co najważniejsze – od muzyki. Od strony technicznej też było co najmniej dobrze. Obsłudze udało się zapanować nad akustyka sali i nawet stojąc tuż pod sceną nie mogliśmy narzekać ani na zbytnią głośność, ani na brak precyzyjnej prezentacji muzyków. Nic się nie zlewało i jedynie w kulminacyjnych momentach bas tracił trochę na czytelności.

Tak jak już dążyłem wspomnieć na wstępie tegoroczna część wystawienniczo ekspozycyjna została niemalże w równi podzielona pomiędzy szeroko rozumianą branżę muzyczna, oraz stoiska modowe- designerskie. O ile te pierwsze staraliśmy się zwiedzić dość dokładnie, o tyle do oceny atrakcyjności oferty tekstylnej, oraz jubilerskiej przydałyby się nasze piękniejsze „Połówki”, których tym razem ze sobą nie zabraliśmy.

Platformy streamingowe reprezentował coraz raźniej poczynający sobie na naszym rynku WiMP, oraz muzodajnia.pl, co prawda obecna od dawna, lecz mająca zdecydowanie mniejszą siłę przebicia w porównaniu z konkurencją. Nie ma się jednak czemu się dziwić, mając w ofercie 3 mln utworów trudno mierzyć się z tymi, co mają 20 mln (WiMP, Spotify) czy 30 mln (Deezer), o możliwości zapisywania ulubionych albumów np. w pamięci telefonu (tryb offline) w ilościach limitowanych jedynie pojemnością karty nie wspomnę. Niestety niezwykle dynamicznie rozwijający się rynek usług multimedialnych, w tym właśnie szybkiego i nielimitowanego dostępu do ulubionej muzyki nie wybacza błędów i zachowawczości.

Nie zabrakło również akcentów stricte audiofilskich. Honoru złotouchych bronił warszawski Audiomagic – specjaliści od słuchawek (również profesjonalnych – dedykowanych muzykom) i wszelkiej maści grających urządzeń przenośnych, oraz krakowski Eter Audio – prezentujący najnowszy model kolumn Avantgarde Zero 1, którym do pełni szczęścia wystarczył jedynie streamer Ayon S3. Nowoczesny design, niezwykła funkcjonalność i w pewnym sensie minimalizm z tego co zdołaliśmy się dowiedzieć budziły spore zainteresowanie wśród zwiedzających poszukujących rzeczy niebanalnych a przy tym oferujących wysoką jakość dźwięku. A prawde powiedziawszy jak na targi muzyczne to trochę szkoda, że tylko na stoisku Etar’a można było po prostu posłuchać dobrze odtwarzanej muzyki. Widok plastikowych komputerowych pierdziawek po prostu odstraszał.

Udało nam się też trafić na całkiem przyjemny, akustyczny koncert zupełnie nieznanej nam formacji Heroes Get Remembered.

Niestety nie wiedzieć czemu budzący nasze żywe zainteresowanie projekt zbliżony do audiofilskiego DIY, czyli wykonanie podczas targów skrzypiec nie doszedł do skutku i na stoisku Sinfonii Varsovii można było jedynie przyjrzeć się narzędziom lutniczym i gotowym produktom.

Oczywiście, jak to na tego typu imprezach bywa nie udało nam się dotrzeć i zobaczyć a przede wszystkim usłyszeć wszystkich wykonawców, co oczywiście postaramy się jakoś nadrobić w przyszłości.

Serdeczne podziękowania dla Organizatorów i wystawców. Miejmy nadzieję, że zobaczymy się najpóźniej za rok.

Tekst i zdjęcia Marcin Olszewski

Opinia 2

Kontynuując proces rozwoju portfolio portalu SOUNDREBELS, ostatni listopadowy weekend zarezerwowaliśmy z Marcinem, na odwiedzenie imprezy sprofilowanej na naszą działalność w sieci, odbywające się w dniach 29.11-01.12 w warszawskim Pałacu Kultury Europejskie Targi Muzyczne, pod intrygującą nazwą „Co Jest Grane”. Całe wydarzenie podobnie do znanego w naszym środowisku Audio Show, to męczący maraton. Niestety ilość zaplanowanych paneli dyskusyjnych, koncertów i mnogość stoisk wystawienniczych była nie do ogarnięcia w całości, dlatego otrzymawszy stosowny terminarz spotkań i występów, wybraliśmy tylko smakowite z naszego punktu widzenia kąski. Z uwagi na bardzo szerokie spektrum luźno powiązanych ze sobą, a chcących zaistnieć w tym wydarzeniu podmiotów wystawowych, zastanawiałem się jak to wszystko zebrać w jakąś w miarę ciekawą całość. Po burzy mózgów, postanowiłem opisać swoje spostrzeżenia, jako opowieść zatytułowaną „Przychodzi audiofil na wystawę muzyczną”. A co i jak przeżyłem, postaram się wyłożyć w dość strawny sposób w poniższym tekście.

Co prawda targi zaczęły się w piątek serią koncertów, ale na początek chcąc przedstawić moje nastawienie przed całą imprezą, zaczerpnę dwie fotki z niedzielnych odwiedzin u wystawców. W jednym z korytarzy obszerną galerię zdjęć z odbytych już tegorocznych koncertów zaprezentowała witryna „eBilet.pl”. Z całej serii najbliższe mojego przed wystawowego ducha były dwa plakaty: Patricii Kass i Leszka Możdżera, w niedwuznacznych pozycjach. Sądzę, że dalsze komentarze są zbędne.

Pracując u siebie, tak układam sobie życie, by w piątek specjalnie się nie natrudzić. Trzeba przecież odpocząć przed zbliżającym się weekendem. Niestety jak to bywa w życiu, złośliwość rzeczy martwych sprawiła, że piętrzące się z pozoru błahe problemy mocno opóźniły moje dotarcie do celu, gdzie od dwóch godzin czekał Marcin. Jakoś zdążyliśmy na pierwszy występ, jednak lekko zmącony obsuwą czasową, nie dotarło do mnie na jakiego wykonawcę idziemy. Gdzieś w zakamarkach fałd mózgowych tliła mi się informacja wiążąca nazwisko z osobą, ale dumne wkroczenie Dawida Podsiadło na scenę, natychmiast wszystko wyjaśniło. No cóż pomyślałem: „Zachciało ci się być paparazzi, to masz”. Na szczęście służba dla Ojczyzny nauczyła mnie radzić sobie w różnych sytuacjach i średnio wnikając we wkład emocjonalny – choć ten ku mojemu zadowoleniu był na dobrym poziomie, przyjrzałem się jakości nagłośnienia. O dziwo byłem bardzo pozytywnie zaskoczony czystością wokali, separacją instrumentów i konturową stopą perkusji. Dźwiękowcy bardzo dobrze wszystko ustawili, a finałowy kawałek, mimo bardzo dużego natężenia decybeli, brzmiał rytmicznie nie zlewając się w jeden tumult. Brawa dla dźwiękowców.

Następny pokaz nie był już tak udany od strony brzmieniowej, ale muzyka elektroniczna, będąca kiedyś moim konikiem, pozwalała przetrwać lekko dudniący przekaz ze sceny. Artyści (Pani i Pan) pod pseudonimem scenicznym „Rebeka” korzystali z kilku syntezatorów i natychmiast słychać było lekkie obniżenie jakości prezentacji dźwięku – tak jak w Hi Endzie, jakość musi kosztować. Ale chyba nikomu oprócz nas z Marcinem to nie przeszkadzało i młodzi ludzie ze sceny mogą uznać ten występ za sukces. Niestety nie wyszli nawet na chwilę z dymów i różnokolorowych poświat, dlatego mogę zaprezentować ich tylko w mrocznych odsłonach.

Po występie duetu „Rebeka”, szybkim tempem przez dziedziniec łączący teatr Dramatyczny z teatrem Studio, w samych koszulach przy zerze stopni i padającym deszczu przemknęliśmy na występ Gaby Kulki. Z lekkim niedowierzaniem czy to właściwa kolejka – goście ubrani dziwnie wieczorowo jak na publiczność tej artystki, zajęliśmy miejsca w pierwszym rzędzie. W międzyczasie okazało się, że po niej – Gabie, odbywał się koncert quintetu Sylwestra Ostrowskiego, stąd wizytowe stroje publiczności. Z uwagi na zdecydowanie stonowaną ilość generowanych decybeli, tę wizytę wspominam najmilej z całej piątkowej eskapady. Tutaj stawiano na bezpośredni kontakt ze słuchaczami i umiejętności wokalne, a nie wywołanie emocji poprzez bezpardonowe wbijanie się w mózg. Umiejętne dozowanie dowcipów w połączeniu z repertuarem były majstersztykiem. A dla takiego dinozaura jak ja, aranżacja znanego przeboju zespołu Republika zatytułowanego „Sexy doll” , była uwieńczeniem mile spędzonego czasu.

W powrotnej drodze na scenę rockową do Teatru Dramatycznego, zaliczyliśmy ubrany na ludowo zespół „Południce vs. Liquid Molly”. Klika młodych pań śpiewało piosenki ze wschodnich rubieży naszego kraju. Nie podejmuję się opisać przekazu merytorycznego, ale całość prezentowała się bardzo kolorowo, a każdy zakończony utwór otrzymywał burzę braw.

Tego wieczoru mieliśmy jeszcze jedną obowiązkową pozycję, jakim był występ legendy rockowej- Wojciecha Waglewskiego, który miał zaprezentować projekt wespół ze swoimi synami: Fisz i Emade. Tymczasem w oczekiwaniu na owych muzyków, dostaliśmy dawkę ciężkostrawnej jak dla nas głośnej ni to popowej, ni to rockowej ferii dźwięków. Ja cierpiałem, ale muszę oddać honor zespołowi „Łąki Łan”, bo tak pełnej sali i wybuchów uwielbienia, nie miało nawet oczekiwane przez nas rodzinne rockowe trio. Jednak dziwny jest ten świat.

I wreszcie z półgodzinnym opóźnieniem doczekaliśmy do smakowicie zapowiadającego się punktu dnia. W. Waglewski żonglując przywiezionym na koncert zestawem gitar, popisywał się wspaniałymi solówkami. Synowie na basie i perkusji wraz z resztą zespołu- klawisze, przeszkadzajki i skrzypce, dzielnie akompaniowali seniorowi rodu Waglewskich. Niestety muszę trochę skarcić dźwiękowców, gdyż przy dość dobrym ustawieniu suwaków zbierających instrumenty, wokale nie wypadały zbyt dobrze, potrafiąc w głośniejszych partiach generować zniekształcenia. Tak wiem, to jest koncert i takie rzeczy mogą się zdarzyć, ale na przykładzie Dawida Podsiadło słychać było, że można to dopracować. Wspominam o tym tylko z audiofilskiego obowiązku i większość szalejącej widowni tego nie usłyszała- co ja piszę, nikt oprócz nas z Marcinem tego nie słyszał. Tak zakończył się pełen wrażeń i przyjętych decybeli dzień wrażeń. Nieustający szum w uszach doskwierał mi jeszcze przez pół nocy, ale rankiem byłem przygotowany na kolejna dawkę emocji, a zapowiadało się obiecująco.

Sobota miała być dniem równie obfitym w zdarzenia jak piątek, jednak dzięki miłej pani zajmującej się akredytacją mediów – jak to dumnie brzmi, dostaliśmy się na koncert Ala Di Meoli i po tej wisience na torcie, postanowiliśmy zrobić naszym drugim połówkom niespodziankę jaką był wczesny powrót do domu w ten andrzejkowy wieczór. Ja chcąc podnieść rangę tego dnia, zaliczyłem jeszcze wypad na kolację w towarzystwie mile zaskoczonej małżonki. Muszę się przyznać, że zapunktowałem tym ruchem, gdyż wstępne plany wieczoru były całkowicie podporządkowane odwiedzanym przez nas targom. Wracając do wirtuoza gitary, jakim jest Meola, jako prasa mieliśmy najlepsze miejscówki pod samą sceną. Co prawda akredytacja pozwalała na wysłuchanie tylko trzech utworów, jednak nawet te kilka zagranych kawałków wywołało na naszych ustach zarys banana, a płyta, którą promował na pewno pojawi się na mojej półce.

Ostatni dzień, jakim była niedziela, zatytułowałbym: „ Nasi tam byli”. Co prawda tylko dwóch wystawców, ale było z kim zamienić kilka zdań. Broniący naszych racji to Eter Audio i Audiomagic. Pierwsi prezentowali najnowsze dziecko Avantgarde’ów – model Zero, zasilanych jednopudełkowym plikograjem Ayona. Drudzy zaś postawili na klientelę grajków przenośnych, czyli populację słuchawkowców. Obaj przedstawiciele bliskiej nam branży cieszyli się sporym zainteresowaniem.

Przechadzając się po korytarzach wystawowych, natrafiliśmy na dwie znane w środowisku muzycznym postacie, jakimi bez dwóch zdań są: Marek Gaszyński i Kayah. Proszę nie obrażać się za kolejność przedstawiania, ale pan Marek jest znamienitszą osobą i w dobie lansowanego równouprawnienia kobiet i mężczyzn, nie powinno to razić. Ten proces trochę wypaczył postrzeganie kontaktów damsko-męskich i nastały czasy, że człowiek – w tym przypadku szarmancki mężczyzna, często zastanawia się, czy może pocałować dłoń kobiety przy powitaniu, aby jej nie obrazić. To wróży koniec świata, ale trzeba z tym żyć.

O reszcie targów wspomnę z dziennikarskiego obowiązku i raczej skrótowo, gdyż był to całkowity „misz masz”. Niewielkie boxy nie pozwalały wystawcom na wiele, ale biorąc pod uwagę całkowicie niezwiązane z muzyką towary może to i dobrze. Chociaż z drugiej strony wszelkiego rodzaju ubrania, gadżety biżuteryjne, stoły mikserskie, firmy produkujące instrumenty, nadruki na płyty z wyeksponowanymi odblaskowymi elementami zdjęcia, różnego rodzaju zespoły grające całkowicie obce mi gatunki muzyki – jeden nawet podarował mi swoją płytę, czy niszowe wytwórnie płytowe, to szeroko rozumiana branża muzyczna. Czasem potrzeba sporej wyobraźni do skojarzeń danego produktu z tematem targów, ale nasz organ odpowiedzialny za myślenie, na pewno sobie z tym poradzi.

Próbując spuentować nasz weekendowy wypad, cieszę się, że wzięliśmy udział w tym przedsięwzięciu. Choćby z uwagi na pierwszy koncert, który w codziennym życiu omijałbym z daleka, a przypadkowa wizyta pokazała kilka pozytywnych aspektów. Dlatego zachęcam do bywania na takich tragach, na których kupując bilet za 60 pln dostajemy dawkę pięciu odbywających się po sobie koncertów, z różnych gatunków muzycznych. To mimo wszystko jest ciekawe przeżycie, jakiego miałem okazję sam zakosztować. Tak więc zachęceni tegoroczną edycją, za rok postaramy się w zajawkach na fejsie, przypomnieć o tym zdarzeniu odpowiednio wcześniej, aby zainteresowani mogli zarezerwować sobie niezbędny czas. Naprawdę warto. To mówię ja rasowy audiofil.

Jacek Pazio.

Pobierz jako PDF