Opinia 1
Jedno jest pewne, wszelkiego rodzaju kolumny elektrostatyczne mino wielu swoich zalet dziwnym trafem nie zawojowały rynku audio. Jakie to zalety? Pierwszą z nich widać gołym okiem, czyli ich symboliczne gabaryty w domenie głębokości dla wielu melomanów jest częstym ratunkiem w przedzakupowych negocjacjach z żoną. A jak z resztą powodów przemawiających za tego typu konstrukcjami? Otóż dla zainteresowanych tym tematem mam dobrą informację, bowiem po pewnego rodzaju bezwiednym omijaniu podobnych konstrukcji przyszedł czas, aby na własne uszy sprawdzić kolokwialnie mówiąc z czym je się je. Oczywiście nie była to organizacyjna bułka z masłem, jednak po rozmowie z warszawskim Audiomagiciem i sprostaniu sporemu wyzwaniu logistycznemu – kolumny są stosunkowo wysokie – udało nam się sprowadzić w nasze okowy niderlandzki zestaw elektrostatów Final Model 15.
Idąc za informacjami ze wstępniaka wiemy, że Finale są dość wysokie. To oczywiście prawda, bo osiągają 203 cm. Na szczęście w sukurs lekkiemu zniwelowaniu tego, jednak dość pokaźnego wymiaru idzie ich szerokość. Co prawda tuż przy podstawie są nieco szersze, jednak to jedynie niecałe 37 cm, za to pnąc się ku górze ich wymiar zmniejsza się do 30 cm. Skutek jest taki, że nie tylko wydają się być smukłymi, ale przy okazji jakby oddaniem perspektywy zmniejszania się bryły pnącej się w górę fajnie niwelują odbiór ogólnej wysokości. A to dopiero pierwsza z dobrych wiadomości, gdyż patrząc na nie z profilu za sprawą wykorzystania rozpostartej pomiędzy dwoma pionowymi owalnymi profilami, osłoniętej wykorzystującą motyw różnej średnicy otworów ażurową osłoną, metalowej folii jako generator dźwięku w kwestii głębokości są praktycznie symboliczne. Natomiast samą głębokość użytkową kolumn determinuje jedynie rozmiar płaskich podstaw pozwalających stabilnie usadowić takie konstrukcje na podłodze, osiągają wymiary 40 cm głębokości i 43 szerokości. Całość konstrukcji wieńczy usytuowany z tyłu panelu tuż przy podstawie, kryjący elektronikę pozwalającą obsłużyć sygnał ze wzmacniacza do poziomu potrzeb sporej rozmiarowo metalowej folii generującej dźwięk, oraz będący ostoją dla zacisków kolumnowych i gniazda zasilania metalowy prostopadłościan. Tak prezentujące się zespoły głośnikowe – patrząc od wewnętrznej strony mamy pionowo zorientowane zakresy wysokotonowe, średniotonowe i niskotonowe – z uwagi na niezbyt dużą wagę pojedynczego produktu na poziomie 18 kg sztuka, pakowane są w jedną drewnianą skrzynię transportową.
Jak brzmieniowo wypadły tytułowe „parawany”? W swojej estetyce znakomicie. Co mam na myśli? Dla mnie obcowanie z tego typu konstrukcjami daje obraz muzyki bardziej skierowany na oddanie szerokości wirtualnej sceny, aniżeli jej głębokości. Naturalnie głębokość w tym przypadku również jest dobrze definiowana, jednak w porównaniu do rozpostarcia wydarzeń muzycznych w wektorze horyzontalnym wynik jest na poziomie tylko podstawowym. Innym aspektem pracy tego typu konstrukcji jest charakterystyczna wizualizacja najniższych rejestrów. Owszem, w niewymagających nurtach muzycznych rzeczone Model 15 nieźle sobie radziły, jednak nie oszukujmy się, gdy trzeba było postawić kropkę nad „i’ podczas tutti orkiestry lub pomasować trzewia modulowanym basem muzyki elektronicznej, nie było szans na pokazanie całej prawdy o tego rodzaju artefaktach. Ale spokojnie. Nawet producent nie zaklina rzeczywistości i w swej odezwie do potencjalnego klienta w takich przypadkach zaleca zakup dedykowanego firmowego subwoofera. My zamierzenie na czas okresu testowego takowego nie braliśmy, gdyż chcieliśmy przekonać się, jak produkt radzi sobie w bardzo estetycznej wizualnie i dlatego pewnie popularniejszej podczas zakupów wersji saute. I moim zdaniem był to dobry ruch, bowiem gdy wzięliśmy poprawkę na braki szkodliwych modów pomieszczenia w moim pokoju, czyli systemowe ogarniecie problemu basu, co raczej u większości z Was jest bardzo rzadką sytuacją, to i tak wszystko co niderlandzkim kolumnom w odniesieniu do całości prezentacji udało się osiągnąć, w znakomitej większości spokojnie wystarczało do przyjemnego, oczywiście bez napinania na uzyskanie ekstremum możliwości każdego podzakresu, spędzania czasu przy ulubionej muzyce. A co dopiero, gdy dodamy zwyczajowe podbicia? Właśnie. Dlatego w niezobowiązującym skrócie proces testu opiewał na swobodę i rozmach w kreowanego w eterze znakomitej większości słuchanego materiału.
Podczas kilkunastodniowego poznawania zalet Finali najbardziej zyskiwały wszelkie projekty koncertowe. I to nie tylko rockowe ale również operowe. Co prawda pierwszy w odsłonie choćby AC/DC „Live” dla wzmocnienia pracy perkusisty mógłby mieć nieco więcej drive’u w dolnym zakresie, ale za to już dobrze osadzone w barwie, nasyceniu i energii gitary wespół z charyzmatycznym wokalem frontmena nie tylko świetnie oddały emocje związane z tego typu muzyką, ale również były bardzo realnie oddane w domenie zajmowanego miejsca na przecież zrealizowanym w rozmachem wydarzeniu. Podobnie odebrałem muzykę operową „La Traviata” z udziałem Luciano Pavarottiego. Chodzi oczywiście o dobre odwzorowanie tembru głosu artysty, zaś w drugiej rozmiar goszczącej i wykorzystywanej podczas spektaklu sceny. Dlaczego mimo wspominanych potencjalnych niedostatków w basie te dwie pozycje wypadły tak dobrze? Powody są dwa. Jednym jest oczywiście swoboda w kreowaniu wielkich przedsięwzięć scenicznych, natomiast drugim dobre operowanie plastyczną, w żadnym wypadku niepodkręcaną nadmiernym światłem przez górny zakres, pełną emocji średnicą. Bez tego obydwie przywołane pozycje płytowe nie potrafiłyby pokazać tylu oczekiwanych przeze mnie atrakcji, czyli związanej z twórczością AC/DC prezentacji gitar i jakże wyrazistego brzmienia głosu L. Pavarottiego.
Jak można się domyślić, nie było tak, że podczas słuchania muzyki w wykorzystaniem tytułowych kolumn zawsze zdejmowałem czapkę z głowy. Naturalnie piję do przywołanego braku odpowiedniej ilości najniższych składowych. Ale, żeby nie było. Nie piszę tego jako próbę obrony straconej pozycji, tylko zwrócenie uwagi na nie tylko naturalny brak możliwości zejścia kolumn poniżej deklarowanych przez producenta 45 Hz, ale również ograniczenia tego typu konstrukcji w uzyskaniu odpowiedniej esencji i mocy basu w zderzeniu z typowymi kolumnami na bazie głośników dynamicznych. To oczywiste, że w produkcjach choćby grupy The Acid i ich krążku „Liminal” przydałoby się więcej trzęsień ziemi, jednak ku mojemu zaskoczeniu i tak wszystko co prezentowały smukłe Niderlandki, niosło ze sobą dobrą dawkę energii. Na tyle wyrazistą, że nie odczuwałem jakiegoś dramatycznego dyskomfortu, tylko w duchu zauważałem, iż na dole powinno dziać się nieco więcej. Ale jak pisałem, jest na to nawet zalecana przez producenta rada w postaci zakupu subwoofera, dlatego nie traktuję tego aspektu jako problemu, tylko zwyczajny wynik konstrukcyjnych ograniczeń tego typu kolumn. Nie ma rzeczy idealnych i zawsze jesteśmy skazani na jakiś kompromis, którym w tym przypadku jest temat łatwego do ogarnięcia dolnego zakresu.
Czy nasze bohaterki są w stanie spełnić oczekiwania całej populacji melomanów? Niestety z kilku powodów nie. Pierwszą z brzegu jest chęć posiadania kolumn dynamicznych, a co za tym idzie bez względu na jakość, oferujących bardziej wyraziste niskie pasmo w jednej obudowie. Drugim szukanie konstrukcji mniej angażujących wzrokowo – pamiętajmy, że mimo, iż z wąskimi, to jednak mamy do czynienia z „parawanami” o wysokości ponad 2 metrów. Zaś trzecią większe stawianie słuchacza na głębię niż szerokość wirtualnej sceny – nowoczesne wąskie słupki często potrafią zrobić to lepiej. I nie chodzi o to, że Finale mają w tych aspektach jakiekolwiek problemy, tylko jako feedback aspektów technicznych robią wszystko w swoim stylu. A jeśli ten okaże się zbieżny z potencjalnymi oczekiwaniami, wówczas z uwagi ich absorbującą szczątkową ilość miejsca w salonie głębokość nawet żona nie będzie w stanie odwieść Was od ich zakupu. Zakupu konstrukcji stawiających na rozmach, a przez to nieobliczalność mających się wykreować w naszych samotniach wydarzeń muzycznych. Zapewniam, to w odróżnieniu od większości konstrukcji na rynku całkowicie inna bajka. I chyba to jest największą zaletą 15-ek.
Jacek Pazio
Opinia 2
Pół żartem, pół serio mógłbym stwierdzić, że choć do letniej kanikuły jeszcze kilka miesięcy a pogoda za oknem raczej skłania do zaszycia się pod kocem, bądź wręcz budowy igloo, to stołeczny Audiomagic postanowił ową aurę nieco zakląć i dostarczył nam do zabawy parę stylowych parawanów. I byłby w tym sens, gdyby tylko owe osłony od wiatru jeszcze jakieś ciepło wzorem rozstawianych w restauracyjnych ogródkach ogrzewaczy gazowych, ale jak wiadomo nie można mieć wszystkiego. Podobnie z resztą z sama konfiguracją, gdyż tym razem, padła nieco karkołomna propozycja, by owe parawany, czyli klasyczne elektrostaty wziąć na redakcyjny tapet saute, czyli bez zwyczajowego, basowego wspomagania bądź to zaimplementowanymi w każdej kolumnie (jak no. W Martinach Loganach) dynamicznymi sekcjami basowymi, bądź zewnętrznymi subami. Mowa o dość niszowych, przynajmniej na naszym rynku konstrukcjom Final Model 15.
Jak to w przypadku elektrostatów bywa, ponadnormatywną wysokość (drobne 203cm) rekompensuje z jednej strony ażurowość i wręcz semi-transparentność, jak i niemalże pomijalna głębokość a w Finalach, co akurat w tym typie kolumn wcale nie jest normą, również niewielka szerokość całej konstrukcji. Czyli na pierwszy rzut oka jest o czym z niekoniecznie zainteresowanymi tematyką audio domownikami dyskutować, choć wypadałoby ich przy tym lojalnie uprzedzić, iż z racji podobnej emisji dźwięków tak do przodu, jak i do tyłu szans na dosunięcie ich do ściany, o ile tylko chcemy cieszyć się możliwym do osiągnięcia dźwiękiem, nie ma żadnych. Z drugiej strony dostarczona na testy parka mogła pochwalić się ramami, w których zamontowano gęsto perforowane statory, wykończonymi chromem, dzięki czemu w porównaniu ze standardową czerniom nieco ożywiały wizualnie cały projekt. Dodatkowo 15-ki delikatnie zbiegają się ku górze, co dodatkowo nadaje całości lekkości. Na ich korzyść przemawia również raptem 30mm grubość, przez co z boku kolumn, poza dolną częścią zawierającą elektronikę, praktycznie nie widać. Ot idealne towarzystwo dla współczesnych cienkich jak opłatek telewizorów. Same panele, czyli sandwicze ze statorów i umieszczonej pomiędzy nimi diafragmy z folii Teonex PEN mają grubość 6 mm. Jedynie nieco utylitarne w swej aparycji szare płyty podstaw poza czysto funkcjonalną – stabilizującą strzeliste kolumny, rolą nie sposób uznać za element choćby w niewielkim stopniu dekoracyjny.
Tylny panel zawiera jedynie pojedyncze, dość standardowej jakości terminale głośnikowe i gniazdo zasilające. Warto również wspomnieć, iż o ile zarówno w serii Hybrid, jak i np. w oczywistej konkurencji, czyli chyba najpopularniejszych Martinach Loganach mamy do czynienia z konstrukcjami dwudrożnymi, czyli z hybrydą panelu elektrostatycznego i wspomagania w postaci opartego na klasycznym przetworniku dynamicznym modułu niskotonowego, o tyle tytułowe 15-ki są konstrukcją szerokopasmową. Z premedytacją nie użyłem w poprzednim zdaniu określenia „pełnopasmową”, gdyż pomimo zapewnień producenta o obsługiwanym zakresie pasma przenoszenia już od 42 Hz z maksymalnym odchyleniem +/- 3db trudno uznać Finale za kolumny zdolne nie tyle oddać, co wręcz zasygnalizować najniższe składowe. Jednak nie uprzedzajmy faktów.
Jeśli zaś chodzi o walory soniczne tytułowych parawanów, to już na wstępie warto zagrać w otwarte karty i przedstawić sprawę jasno. Otóż jeśli oczekujecie Państwo dźwięku zbieżnego z tym, do czego przyzwyczaiły Was konwencjonalne – oparte na dynamicznych przetwornikach kolumny i z racji strzelistości 15-ek liczycie na istną ścianę dźwięku, to najdelikatniej rzecz ujmując sugeruję drastycznie zweryfikować własne oczekiwania, bądź kontynuować poszukiwania pod innym adresem. Bo to zupełnie nie ten adres i nie ta bajka. Po pierwsze o koherencji przekazu nawet nie ma co mówić, gdyż jest to poziom nieosiągalny dla konwencjonalnych, dynamicznych i wieloprzetwornikowych konstrukcji. Po drugie kontakt z Finalami śmiało można porównać z użytkowaniem pochodnych im słuchawek planarnych. I po trzecie, zanim przysłowiowo, wylejecie dziecko z kąpielą, proszę mi wierzyć na słowo a potem przekonać się nausznie z brzmieniem zredukowanym o nie tylko najniższy, lecz również średni bas da się z powodzeniem żyć. Oczywiście kluczowym jest repertuar w jakim gustujemy, gdyż dla Modelu 15 zarówno naturalnie soczysta i szorująca po asfalcie niczym odpicowany low-rider elektronika, czyli „Anastasis” Dead Can Dance, jak i śmiało romansujący z doom-metalową estetyką album „Dystopia” Isole to zdecydowanie zbyt wiele. Tzn. zagrać zaserwowany materiał zagrają, jednak równowaga tonalna będzie przesunięta wyraźnie w górę i pomimo ponadnormatywnej szerokości sceny dźwiękowej miłośnikom iście subsonicznych zejść ewidentnie będzie brakować właściwego fundamentu basowego. Również energia ataku może wywoływać lekki niedosyt, gdyż o ile samo „natarcie” jest szybsze niż namydlona błyskawica, to już energia, mająca w zamyśle podążać za nim zaskakująco szybko wygasa stwarzając jedynie pozory a nie faktyczną ciągłość energetyczno – masową.
Całe szczęście wystarczy sięgnąć po jazz, bądź niewielkie kameralne składy barokowe, by odkryć, iż do pełni szczęścia schodzący do 20Hz bas niespecjalnie jest potrzebny, tym bardziej, że perkusista na „Badgers and Other Beings” w wykonaniu Helge Lien Trio głównie skupia się na blachach i werblu a ekipa L’Apreggiatty towarzysząca Christinie Pluhar na „La Tarantella: Antidotum Tarantulae” niespecjalnie wykazuje aspiracje do konkurowania z atakiem na poziomie infradźwięków z The Prodigy. W dodatku zarówno wspomniana szerokość sceny, jak i niezwykła spójność w orientacji pionowej dźwięku sprawiają, że wreszcie nie trzeba siedzieć na baczność, by wyłapać wszelkie niuanse zapisane w materiale źródłowym. Ot, taki niewielki bonus, z niezależnie od tego czy zatopimy się w ulubionym fotelu, czy też wstaniemy w poszukiwaniu kolejnego srebrnego / czarnego krążka cały czas będziemy mieli nad wyraz namacalnie zdefiniowanych uczestników muzycznego spektaklu, lecz zamiast ich wypychania przed szereg, czy wręcz pakowania nam na kolana otrzymujemy zgodny z nagraniowymi realiami obraz sceny ze świetnym tak pod względem pozycjonowania, jak i definicji obrazowaniem rozgrywającej się na owej scenie akcji.
Co do samej głębokości sceny, to uczciwie muszę przyznać, iż po wielokroć droższe od Finali, uzbrojone w czarne diamenty Berliny potrafiły pod tym względem więcej, z większą pieczołowitością oddając gradację planów, lecz bądźmy szczerzy i oddając sprawiedliwość Niderlandzkim parawanom nie można mieć do nich o to pretensji. Ot, nieco inna półka i nieco inny pomysł na muzykę sprawiają, że owych różnic nie sposób rozpatrywać w kategoriach lepszy/gorszy a jedynie właśnie odmienności gustów i obranej drogi do upragnionej nirwany. O ile bowiem Gaudery stawiają na klarowność i precyzję owych definicji, to już Finale działają na zasadzie liniowości, budując kolejne plany właśnie liniowo a nie punktowo. W dodatku przejścia pomiędzy nimi nie są „schodkowe” a zaskakująco naturalne, niemalże płynne, co pozwala na zdecydowanie bardziej komfortowy a tym samym dłuższy odsłuch. Mózg z trybu analizy przestawia się w tryb syntezy a my, zamiast rozbijać każdy dźwięk na atomy i jednocześnie szukać pasujących do niego kooperacji wreszcie możemy wrzucić na luz i dać się ponieść ulubionym melodiom.
Jak się z pewnością Państwo domyśliliście Finale Model 15 nie są dedykowane zarówno każdemu, statystycznemu odbiorcy, jak i do każdego repertuaru. Miłośnicy ciężkich rockowych brzmień i obfitującej w soczyste beaty elektroniki wraz z nimi muszą niejako na starcie myśleć o jednym a najlepiej parze subwooferów. Z kolei pozostała część populacji, której 15-ki wpadną w ucho powinna czuć się zobligowana do pertraktacji z resztą domowników o konieczności odstawienia tytułowych Finali od tylnej ściany na co najmniej metr a jeszcze lepiej półtora. A wszyscy ci, którzy atak orkiestrowego tutti nie tylko muszą słyszeć, ale i czuć chciał, nie chciał powinni rozejrzeć się za przysłowiową spawarką zdolną niderlandzkie parawany odpowiednio zmotywować do wzmożonej pracy. I wcale nie chodzi mi w tym momencie o to, by zgodnie z ludowa prawda przekonywać Was do tego, że „każda potwora znajdzie swego amatora”, lecz o fakt, że gdy w muzyce postulujemy finezji i wyrafinowania kluczowa staje się nie ilość a jakość reprodukowanych dźwięków a pod tym względem Finale naprawdę nie mają czego się wstydzić.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Audiomagic
Producent: Final Audio
Cena: 74 900 PLN
Dane techniczne
Pasmo przenoszenia (+/- 3db):45 – 23.000Hz
Dyspersja pozioma: 20°
Skuteczność: 88 dB/2.83 volt (1 m)
Impedancja: 4 Ω; 3 Ω @ 20 kHz
Wymiary
– Panel (W x S u podstawy | na wierzchołku): 203 x 36.6 | 30 cm
– Cokół (G x S): 40 x 42.9 cm
Waga: 18 kg / szt.