1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Final Sonorus X

Final Sonorus X

Opinia 1

Kiedy w marcu b.r. recenzowaliśmy topowe HiFiMAN HE1000 jednogłośnie uznaliśmy, że dotarliśmy do słuchawkowego absolutu i w tymże przeświadczeniu do niedawna spokojnie sobie żyliśmy. W końcu, bądźmy szczerzy – segment słuchawek wycenionych na ok. 15 kPLN to nie półka z budżetowymi amplitunerami do kina domowego odświeżana przez wszystkich producentów co najmniej raz w sezonie. W topowych słuchawkach panuje spokój, bo właśnie spokój lubią duże pieniądze a 14,4 kPLN za HE1000 to naprawdę spora kwota. Niby ostatnio światło dzienne ujrzała nowa inkarnacja legendarnych Orpheusów Sennheisera za drobne 50 000€, ale na chwilę obecną można taki ruch traktować jedynie jako ciekawostkę natury przyrodniczo – marketingowej a nie rzeczywistą chęć dominacji na rynku. Wróćmy jednak na ziemię, czyli o jakiś rząd wielkości niżej. Niby wspomniany spokój gwarantuje, że właśnie zakupione ekskluzywne nauszniki za miesiąc, rok, czy nawet pięć lat nie staną się reliktem przeszłości w ofercie danego producenta i będziemy je sobie mogli co najwyżej na gwoździu powiesić, ale też nie daje pewności, że ktoś inny nie nabierze ochoty na  równie duży, jeśli nie większy kawałek iście high-endowego słuchawkowego tortu. I właśnie z takim przypadkiem mamy do czynienia dzisiaj, gdyż kilka tygodni temu dotarły do nas na testy flagowce japońskiej marki Final o symbolu Sonorus X a opiniami wyrobionymi podczas odsłuchów właśnie postanowiliśmy się z Państwem podzielić.

W czasach, gdy większość producentów stara się jak najbardziej odchudzić swoje produkty okazuje się, że na rynku są też przedstawiciele obozu upatrującego zalet w rozwiązaniach masowych. Co ciekawe owa tendencja ujawnia się tym częściej, im wyżej w cennik danej marki zaglądamy. Nie wierzycie? No to proszę: wycenione na  6,2 kPLN OPPO PM-1 ważą 395g,  wspomniane na wstępie HiFiMAN HE1000 480g a prawdziwą okazją, przynajmniej jeśli chodzi o relację waga/cena wydają się 600g Audeze LCD-3 za „drobne” 9 kPLN. Słowem, jeśli chcemy iść w słuchawkową nirwanę to bez długich godzin spędzonych na siłowni w celu wzmocnienia mięśni szyi i karku raczej się nie obędzie. No chyba, że chcemy nabawić się jakiejś nieprzyjemnej kontuzji. Proszę mi jednak wierzyć, że wszystkie wcześniej przedstawione przykłady to tak naprawdę rozgrzewka i niewinny spacerek po parku w porównaniu z istnym runmagedonem jaki postanowili zafundować audiofilskim krezusom spece z Final-a wprowadzając do swojej oferty tytułowego flagowca. Otóż wycenione na okrągłe 20 kPLN Sonorusy X ważą imponujące 640g i … tę wagę po prostu na głowie czuć. Cenę z resztą też, ale ponieważ na łamach SoundRebels rzadko kiedy zajmujemy się urządzeniami i przedmiotami, których zakup można w jakiś racjonalny sposób wytłumaczyć, to i tym razem ze stoickim spokojem przyjmujemy oczekiwaną za Finale cenę.
Po prostu sięgając po Sonorusy już od  pierwszego wejrzenia mamy pewność, że wkraczamy w świat luksusu, przepychu i generalnie wszystkiego co najlepsze, a co najwazniejsze nie wkraczamy kuchennymi drzwiami lecz pod główne wejście dostarcza nas wydłużony Rolls-Royce Phantom. Słuchawki oferowane są bowiem w klasycznym japońskim pudełku tomobako wykonanym z drewna Kiri, w jakim z reguły sprzedawana jest ręcznie malowana, pochodząca z Kraju Kwitnącej Wiśni ceramika, czy kimona. Znajdujące się na wieku logo producenta wykonano również z zachowaniem wielowiekowej tradycji – kaligrafując je lakierem Urushi. Jakby tego było mało słuchawki spoczywają w wykonanym ze sklejki delikatnym profilu wyściełanym … śnieżnobiałym (całe szczęście sztucznym) futrem, pod którym umieszczono kolejne puzdereczko, tym razem z dwoma (1.5 m i 3m) przewodami i przejściówką 3.5/6,3 mm.
Same słuchawki wyglądają jak przysłowiowe milion dolców. Nausznice wykonano ze współosiowo nałożonych na siebie pierścieni, z których pierwszy o większej średnicy jest z chromowanego aluminium a drugi – mniejszy, o stożkowym kształcie stalowy i w dodatku złocony. Kruczoczarne mięsiste skórzane pady wreszcie bez problemów były w stanie otoczyć moje małżowiny, więc sprawę nomenklatury możemy uznać za jednoznaczną – mamy do czynienia z zamkniętymi konstrukcjami wokółusznymi.
Wyściełanie stalowego pałąka też jest skórzane a regulacja rozstawu nausznic odbywa się poprzez przesuwanie ich po swoistych prowadnicach umieszczonych w ozdobionych firmowym logotypem zaciskach. Przewód sygnałowy jest podwójny, więc warto przy jego montażu zwrócić uwagę na zgodność oznaczeń kanałów z oznaczeniami na samych słuchawkach.
Jeśli zaś chodzi o zagadnienia czysto techniczne, to wewnątrzekskluzywnych czasz umieszczono pojedyncze 50mm tytanowe przetworniki. Nad prawidłowym przepływem powietrza wewnątrz muszli czuwa autorski mechanizm BAM (Balancing Air Movement). Impedancja wynosi przyjazne 16 Ω a czułość 105 db.

Aspekt ergonomii prezentuje się równie ciekawie, gdyż 640g X-ów nijak nie da się ani ukryć, ani za bardzo zniwelować. Można co prawda zadbać o fotel/kanapę z odpowiednio wysokim oparciem ale i tak i tak po dwóch – trzech godzinach zdejmując słuchawki czujemy ewidentną ulgę. Od razu zaznaczam, ze chodzi o ulgę natury czysto fizycznej, wynikającej ze zdjęcia z czerepu ponad półkilogramowego obciążenia i nie ma to nic wspólnego z walorami sonicznymi testowanych nauszników.   

Część poświęconą brzmieniu rozpocznę dość nietypowo, bo od fantastyki, jaką od czasu do czasu się zaczytuję. Nie przepadając jednak za industrialnymi wizjami do szpiku kości stechnicyzowanego i scyfryzowanego świata wolę śledzić losy elfów, krasnoludów i towarzyszących im magów. Ot takie skrzywienie. Jednak do rzeczy. W takich to dość egzotycznych okolicznościach przyrody co i rusz przewijają się wszelakiej maści smoki, którym możliwie daleko od tych naszych rodzimych … popierdułek w stylu Wawelskiego, czy stołecznego Bazyliszka. Tamte, będąc najstarszymi żyjącymi na świecie (wielu światach) istotami są nie tylko cholernie mądre, co wręcz najmądrzejsze. To tak jakby połączyć w jedną, nierozerwalną całość Encyklopedię Britannicę, Wykipedię i naszą, własną Małżonkę, która, co nie podlega najmniejszej dyskusji, wie przecież wszystko. W dodatku, nie dość, ze owe smoki posiadają taką wiedzę, to również mają czas, bo ich żywoty mierzy się w istnieniach wszechświatów a nie latach. Coś pomiędzy wiecznością a nieśmiertelnością –  niby to samo ale nie do końca, bo przy nieśmiertelności teoretycznie wiadomo, gdzie dany żywot miał swój początek a przy wieczności … No ale w tym momencie dochodzimy do zbyt daleko odchodzących od tematu głównego dygresji. Chodzi po prostu o to, że mając takową mądrość i nie czując nawet najmniejszej presji czasu one były jakie były i w tym bycie było im dobrze. Nie musiały nikomu niczego udowadniać, bo i po co, skoro za dosłownie chwilę owego kogoś miało już nie być.
Może to dziwnie zabrzmi, ale podobne wrażenie odniosłem podczas bisko dwutygodniowych testów topowych Sonorusów. Nie chcę w tym momencie popadać w zbytni zachwyt i brak obiektywizmu, ale X-y są może nie tyle ponad, co wręcz zupełnie z boku dostępnej na rynku konkurencji. Zamiast stawiać na wyczynowość któregoś z głównych aspektów prezentacji i przy okazji liczyć na złapanie na ową pozorna ponadprzeciętność jakiegoś nabywcy japońskie słuchawki zarówno w pierwszej, jak i kolejnych chwilach niczym nie porażają, nie ścinają z nóg i nie rozkładają na łopatki. Grają niezwykle równo, zaskakująco spokojnie i aż by się chciało powiedzieć, że po prostu zwyczajnie. To jednak tylko pozory, gdyż choć na początku większość słuchaczy stwierdzi, że za taką kasę dźwięk powinien za przeproszeniem urywać tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetna nazwę, to im dłużej będziemy ich słuchać tym bardziej będziemy się od nich uzależniać. W dodatku przesiadka na bazującą na pierwszym zachwycie konkurencję dość jednoznacznie obnaża jej braki. Cóż z tego, że np. obcujemy z fenomenalną przestrzenią, hiper detalicznością, czy wręcz atomowym basem skoro reszta już taka ponadprzeciętna nie jest. A w Sonorusach wszystko jest naj, więc nic nie wyrywa się przed szereg i patrząc z boku nic nie rzuca się w oczy, znaczy się uszy. To tak jakby patrzeć na dowolną drużynę NBA. Rośli, dobrze zbudowani ale bez szaleństw, wystarczy jednak wpuścić między nich  „zwykłych” ludzi, żeby uświadomić sobie różnice pomiędzy nimi a normą, codziennością.

Przejdźmy jednak do konkretów. Sięgając po ostatni album Imany „The Wrong Kind Of War” co prawda liczyłem na naprawdę sporo, ale rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Reprodukowany przez Finale dźwięk nie tylko mnie otoczył szczelnym kokonem, ale wręcz wchłonął. Głos czarnoskórej wokalistki został podany blisko, w niemalże intymny sposób. Tutaj nie było mowy o jakimkolwiek zawoalowaniu, czy stawianiu pomiędzy słuchaczem a artystą nawet perfekcyjnie wypucowanej szyby. Nic z tych rzeczy. Poczucie realizmu jest takie, że po chwili łapiemy się na tym, że podświadomie boimy się głośniej oddychać, czy gwałtowniej poruszyć w obawie, żeby tylko czar nie prysł. Ale on nie pryska, nie pęka jak bańka mydlana, lecz trwa … przynajmniej do końca płyty. Oczywiście doskonale słychać, że mamy do czynienia z czysto komercyjną realizacją, ale informacja o tym nie staje się czynnikiem wykluczającym z odsłuchu a jedynie jedną z jego natywnych cech. Nie jest niepotrzebnie eskalowana i nikt nad nią się nie pastwi. Po prostu jest jak jest i tyko od nas zależeć będzie, czy skupimy się na tego typu niuansach, na które nie mamy wpływu, czy na muzyce. Od razu dodam, że Finale dość wyraźnie podpowiadają właściwą odpowiedź i dla ułatwienia dodam, że jest ona diametralnie inna od tej, jaką sugerują np. Ultrasone’y.  

Pomimo początkowego wrażenia dość ciemnej tonacji, w jakiej  operują Sonorusy nie sposób odmówić im referencyjnej wręcz rozdzielczości a owe przyciemnienie tak na prawdę okazuje się wyeliminowaniem z dźwięku wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów, śmieci, zniekształceń i innych anomalii. Wystarczy bowiem posłuchać pochodzącego ze ścieżki  dźwiękowej do „Redemtion” przepięknego i wzruszającego „Malka Moma Si Se Bogu Moli” by bez trudu przekonać się, iż zarówno solistka, jak i akompaniujący jej chór słychać po prostu tak, jak słychać być powinno a i precyzja, z jaką reprodukowane są poszczególne głosy nie pozostawia nawet najmilejszych wątpliwości co do reprezentowanej przez tytułowe słuchawki klasy. Jednak niejako dla świętego spokoju włączyłem jeszcze swój dyżurny „sampler”, czyli „Misa Criolla / Navidad Nuestra” Ariela Ramireza w wykonaniu Mercedes Sosy. I tak naprawdę powyższa pozycja okazała się niejako muzycznym odpowiednikiem X-ów. To absolutnie genialne nagranie z jednej strony pełne spokoju, dostojności a z drugiej aż kipiące od autentycznych emocji a na odpowiednim systemie dostarczające wprost niewyobrażalnej mnogości mikro wybrzmień, audiofilskich smaczków i wręcz namacalnego poczucia obecności, uczestnictwa w spektaklu.
Podobnie zjawiskowo wypadają nagrania studyjne. Duet Sosy z Shakirą, czyli „La Maza”, czy „American IV: The Man Comes Around” Johnny’ego Casha, przy czym o ile damski dwugłos nad wyraz klarownie pokazuje różnice warsztatowe i  nie ma się co oszukiwać różnicę wieku obu pań, to już przykładowo „Hurt” Casha łapie za krtań świadomością wokalisty bycia u kresu własnej drogi. I właśnie taka oszczędna, wręcz ascetyczna wersja na tytułowych słuchawkach zabrzmiała mocniej, donośniej aniżeli oryginał Nine Inch Nails.

A właśnie – cięższe klimaty. Pomimo niemalże bizantyjskiego przepychu wykończenia i ceny jednoznacznie dedykującej X-y jedynie wybranym, najzamożniejszym  audiofilom nawet przez myśl mi nie przeszło traktowanie ich z przymrużeniem oka i ulgowym taryfikatorem. Co to to nie. Dlatego też, kiedy tylko naszła mnie ochota sięgałem po repertuar wspomnianego NIN, Slayera, czy Batushki. I wiecie co? Choć było ekstremalnie ciężko, gęsto i z reguły nieprzyzwoicie głośno nic mi nie przeszkadzało, nic nie męczyło i nie powodowało rozdrażnienia. Jeśli tylko realizatorzy stanęli na wysokości powierzonego im zadania i w wystarczającym stopniu okiełznali konsoletę, to nawet tak ekstremalne odmiany metalu mogły pochwalić się nie tylko iście atomowym wykopem, lecz również prawidłową gradacją planów i podanym jak na tacy precyzyjnym rozplanowaniem muzyków. Nikt nikomu nie wchodził na głowę a przysłowiowa ściana dźwięku nie była jednolitym i zarazem bezkształtnym monolitem a tworem mającym nie tylko swoją fakturę, co trójwymiarową bryłę z umiejscowionymi w niej prawdziwymi, szalejącymi muzykami z krwi i kości.

Generalnie topowe Finale oferują brzmienie na tyle finezyjne i homogeniczne, że spokojnie mogą pod tym względem konkurować z konstrukcjami planarnymi. To ten sam  rodzaj nierozerwalnej spójności połączonej z natychmiastowością narastania i wygaszania dźwięków, lecz oparty na nieco bardziej skupionym, kreślonym grubszą kreską basem. Patrząc jednak na Sonorusy możliwie szeroko, uczciwie trzeba przyznać, że oferują one niedoścignioną umiejętność oddania złożoności dźwięków poszczególnych instrumentów. O ile konstrukcje planarne, a przynajmniej te,z jakimi do tej pory mieliśmy do czynienia, niedoścignione były pod względem precyzji kreślenia krawędzi źródeł pozornych o tyle X-y wyciągały z cieni nieosiągalną dla konkurencji ilość niuansów półtonów i innych detali, które do tej pory były li tylko sygnalizowane. Nie ma się jednak czemu dziwić, gdyż na tym poziomie jakościowym mamy do czynienia z jakością, jaką w fotografii zapewnia jedynie pełna klatka i to w wydaniu Hasselblada, ostatecznie Mamiy’i. W obu przypadkach (pełnoklatkowców i Sonorusów) dostajemy bowiem obraz kompletny i spójny, lecz w nawet najmniejszym stopniu nie epatujący ostrymi jak samurajska katana krawędziami. On nie rani oczu jak ustawione w sklepowych witrynach super telewizory z zapętlonymi, specjalnie przygotowanymi demówkami, po oglądaniu których po pięciu minutach mamy gwarantowaną migrenę a po kwadransie murowane zapalenie spojówek. To inny, zdecydowanie bardziej naturalny, wręcz organiczny rodzaj rozdzielczości, która nie rani i nie irytuje a jedynie umożliwia wgląd nawet w najmniejszy wycinek kadru, spektaklu. Wystarczy się na nim skupić, podejść krok bliżej i już wszystko wiadomo. Jednak aby to zrozumieć trzeba nieco czasu, spokoju i wyciszenia. Tak samo jak z dobrym starym winem, albo koniakiem – one też potrzebują dłuższej chwili, żeby się „otworzyć”. Więc jeśli tylko w tych pełnych nerwowości i pośpiechu czasach szukacie Państwo wytchnienia, ucieczki w normalność i czysto empirycznego doświadczenia absolutu muzyki posłuchajcie Final Sonorus X. Posłuchajcie dobrze a potem, jeśli będziecie musieli je zwrócić, to już będzie Wasz problem.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Wzmacniacz słuchawkowy: Lehmann Linear
– Wzmacniacz słuchawkowy/DAC: Marantz HD-DAC1
– Słuchawki: Brainwavz HM5; Meze 99 Classics Gold; q-JAYS; Chord & Major Major 8’13; AudioQuest NightHawk; Sonus faber Pryma Carbon
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000; Audion Premier MM
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Accustic Arts POWER I – MK 4; Accuphase E-370
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Gradient Revolution MK IV; DoAcoustics Armonia Mundi Impact
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Może od strony procesu testowego zabrzmi to trochę dziwnie, lecz mimo stosunkowo krótkiego obcowania z dzisiejszymi bohaterkami, ich redakcyjny byt zdążył obrosnąć w dosyć ciekawą anegdotę. Jednak nie będzie to stricte humorystyczna opowieść o przedstawicielu gatunku homo sapiens, który dla zdobycia recenzowanego dzisiaj produktu był w stanie niczym ekshibicjonista przebiec  nago przez centrum Warszawy. Niestety, z naszego, czysto audiofilskiego punktu widzenia sprawa choć przywołująca uśmiech na twarzy w konsekwencji jest dla nas dalece poważniejsza, gdyż wszystko działo się w studiu masteringowym, gdzie panowie przy konsoli po raz pierwszy zrozumieli, o co tak naprawdę nam kochającym muzykę chodzi. W jaki sposób? Po prostu usłyszeli efekt swojej pracy na dobrej jakości zabawkach audio z naszej – konsumenckiej działki. Niestety, ich codzienność najczęściej opiera się o średniej jakości konsumencką masówkę, albo niezbyt wyrafinowane dźwiękowo za to długowieczne produkty z rynku profesjonalnego. I wiecie co? Mimo, że tego widoku i komentarzy długo nie zapomnę, to w kontekście naszych zmagań z będzie to mroczna, bo pokazująca, gdzie zaczynają się problemy z dobrym odtworzeniem dźwięku  myśl. Domyśliliście się już, co wywołało owo całe zamieszanie? Ano nic innego, jak oczekujące na weryfikację soniczną japońskie słuchawki FINAL SONORUS X, które na testy dystrybutor marki – Fonnex.

Nasi przedstawiciele kraju kwitnącej wiśni są konstrukcją zamkniętą. To z jednej strony ułatwia używanie ich w delikatnie niesprzyjających, jednak w miarę spokojnych warunkach domowych, ale z drugiej strony wykorzystane do budowy muszli materiały sprawiają, iż są dość ciężkie. Dzięki owej masie z pewnością poprawia się reprodukcja niskich rejestrów, ale dla niezbyt często używającego podobnych atrybutów adepta jest pewnym mankamentem, do którego musi się przyzwyczaić. Ale bez paniki, wyprzedzając nieco fakty uspokajam, że za sprawą wartości sonicznych SONORUS-ów nie jest to niczym nadzwyczaj trudnym. Idźmy jednak dalej. Jak widać na fotografiach, dla celów designerskich główne części muszli i pałąków nośnych wykończono w nadających im sznytu jakości kolorach połyskującej stali i złota, które przedzielono brązem i czernią reszty ich podzespołów. I gdy dodam, że produkt dostarczany jest w wysmakowanym pudełku wyściełanym białym misiem z długim włosem, nagle okazuje się, że nawet jeśli to ustrojstwo nie chciałoby dobrze grać, spokojnie mogłoby służyć jako gadżet wystroju domowego. Naprawdę, obcowanie z tworem marki Final od pierwszego kontaktu zniewala nas wyglądem. Mając za sobą zewnętrzną część nauszników trzeba jeszcze wspomnieć o bardzo miłych w dotyku nawet podczas długoterminowego kontaktu oprawionych w czarną, miękką skórę padów i nagłowia. Słowem, maestria wykończenia i  przyjemność w obcowaniu. Oczywistą sprawą jest dostarczany w komplecie urozmaicony wizualnie złotymi dodatkami stosowny przewód przyłączeniowy. Dla uzupełnienia informacji około-testowych spieszę również oznajmić, iż proces oceny odbył się przy użyciu wzmacniacza słuchawkowego marki Lehmann Audio.

Na początku przypomnę, że każdy test słuchawek jaki dane jest mi przeprowadzić, opieram na bezpośrednim odniesieniu się do niegdyś kultowych Sennheiserów HD600. Trzeba jednak pamiętać, że z racji swojego dość długiego stażu pracy od momentu powstania modelu, a przez to pewnych naturalnych zapóźnień technologicznych bardzo często nie są w pełni trzymającymi kroku konkurencji sparingpartnerami. Jednak owa rozpoznawalność pośród chyba mogę powiedzieć większości zainteresowanych użytkowaniem nauszników osobników pozwala im już w fazie planowania mitingu odsłuchowego wysnuć wstępne, jeszcze nie wiążące, ale często bardzo zbliżone do będących konsekwencją odsłuchu wnioski. I gdy w ten sposób spojrzymy na temat generowania dźwięku przez przybyłe do naszej redakcji Japonki, okaże się, że ich centrum tonalne względem 600-tek znajduje się w całkowicie innym punkcie wykresu wartości bezwzględnych. Słowo klucz, to masa dźwięku. Obcowanie z SONORUS-ami wprowadza nas w świat fantastycznie barwne, z mocnym osadzeniem w niskich rejestrach i otwartą górą granie. Co ważne, mimo, że przekaz jest nieco ciemniejszy, wszytko jest bardzo spójne, a to powoduje, że żaden z zakresów częstotliwościowych nie ma tendencji do nieuprawnionego lansowania się kosztem reszty. Jedynym w miarę wspólnym punktem obydwu konfrontowanych konstrukcji jest pewna świeżość prezentacji materiału muzycznego. Jednak w przypadku Senków nie jest ona podparta właściwym dociążeniem dźwięku, co w konsekwencji możemy odbierać ją jako zbyt analityczną. Ale nie na tyle, że nie da się tego słuchać, tylko nieco odstającą od realiów muzyki na żywo. Obie szkoły mają oczywiście swoich fanów, ale trzeba odważnie powiedzieć, iż każda z obydwu grup pochodzi z nieco innego audiofilskiego świata. Tak więc, co mają do powiedzenia FINAL-e? Przywołana przed kilkoma zdaniami powodująca zdecydowanie równiejszy odbiór muzyki masa dźwięku sprawia, że wirtualna scena buduje się bliżej centrum naszego organu rejestracji wydarzeń potocznie zwanego mózgiem. To zaś nie przeszkadza Japonkom zbudować wokół naszej głowy szerokiego spektrum wirtualnej sceny, gdyż w sukurs dawce ciężaru natychmiast przychodzą rozdzielcza średnica i dobrze rozświetlona góra. Dobrym przykładem takiego pokazania świata może być płyta z muzyką dawną rodem z Półwyspu Apenińskiego zarejestrowaną na krążku „DIALOGHI A VOCE SOLA” i wydanego przez oficynę RAUMKLANG.  Wspomniana rozdzielczość na środku pasma powodowała, że będąca głównym tematem tej kompilacji wokaliza bez najmniejszych problemów budowała się w pełni spektrum przestrzeni wokół mojej głowy. Co ciekawe, ta wspaniale zrealizowana płyta pokazała, że testowane przedstawicielki kraju samurajów były nawet bardziej rozdzielcze od Niemek, co unaocznił mi teraz usunięty, a dotychczas słyszany delikatny mat generowanych dźwięków. Jednak wszystkich twierdzących, że może to odbić się efektem nadinterpretacji uspokajam, gdyż przywołany artefakt wpływał li tylko na dokładniejsze pokazanie długości wybrzmień każdego dźwięku, a nie jego rozjaśnienie. Ale wokale nie były jedynymi aspektami, które podczas tego sparingu pokazywały swoje inne oblicze. Również instrumentarium czerpało z pracy z SONORUS-ami ile się tylko da. Wszystkie generatory fal dźwiękowych dzięki odpowiednio skorelowanej ze środkiem i górą pasma masie będąc kreślonymi bardzo ostrą kreską również znakomicie wizualizowały się w przestrzeni między-usznej. Gdybym miał określić tę prezentację dosyć często słuchanej płyty jednym zdaniem, powiedziałbym, że testowane słuchawki czuły się w tym repertuarze niczym ryba w wodzie. Zbliżając się powoli ku końcowi naszego spotkania przywołam jeszcze jeden srebrny krążek z repertuaru MOJAVE 3 zatytułowany „Excuses For Travellers” http://tidal.com/album/2203049 . W tej kompilacji większość utworów rozpoczyna się solowym gitarowo-wokalnym intro i trzeba przyznać, że gdy front men przy użyciu swojego „wiosła” wprowadzał mnie w każdy z nich, faktycznie budował się w centrum mojej głowy, a gdy do głosu dochodziła reszta zespołu, spektakl rozbudowywał się o kolejnych kilka połaci panującego wokół niej bezkresu dając efekt wieloplanowości słuchanej muzyki. Kolejnym opisowym krokiem powinno być wyłożenie informacji na temat oddania realizmu poszczególnych występujących na płycie instrumentów, ale idąc za tym, co napisałem w kontekście słuchania muzyki dawnej powtórzę, iż każdy z nich miał dobrą fakturę i masę. Czytając ten test wydaje się, że produkt z Japonii nie ma wad. I teoretycznie mógłbym tak powiedzieć, gdyż to co napisałem i w gruncie rzeczy bardzo mi dopowiada, jednak nie zdziwiłbym się, gdyby dla wielu całość okazała się zbyt dosłownym oddaniem bytu każdego dźwięku. Co prawda lubię w pełni kontrolowaną, ale jednak pewną wyczynowość, ale znam osoby, które wolą nieco więcej intymności, jaka może w lekko odchudzonej manierze, ale występuje w Sennheiserach. FINAL-e grają z chirurgiczną, podparta dobrą masą precyzją. I chyba jedną z mocno naciąganych wad jest to, że dla źle zrealizowanych płyt owa dokładność może być palcem Bożym, czyli eliminacją z dotychczas często używanej play listy, a niestety nie wszyscy są na to przygotowani. Gdy doszliśmy do momentu wartościowania testowanych konstrukcji pod względem ogólnym, należy wspomnieć jeszcze o sporej wadze X-sów, co dla obcujących z podobnymi nausznymi tworami użytkownikami może być pewnym minusem. Jednak bez względu na wszelkie subiektywne za i przeciw, śmiało mogę powiedzieć, iż dzisiejsze bohaterki pokazały się z bardzo dobrej, mocno grającej w mojej estetyce strony.

Czy testowany dzisiaj atrybut nie posiadającego swojej odsłuchowej samotni melomana jest dla wszystkich? Znając różnorodność gustów, jak i punktów odniesienia do wzorca jakim jest muzyka na żywo z pewnością nie. Jeśli jednak kochacie słuchawki i stawiacie na naładowany energią masy, otwarty i budujący się w dużym spektrum przestrzeni wokół głowy przekaz, musicie zmierzyć się z produktem pod dumną nazwą FINAL SONORUS X, gdyż tylko bezpośrednia konfrontacja z tym co posiadacie na co dzień jest w stanie dać odpowiedź na nurtujące Was po moim tekście pytanie: „Czy one naprawdę są takie dobre?”.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Fonnex
Cena: 20 000 PLN

Dane techniczne
Obudowa: Stal nierdzewna, aluminum
Typ: Nauszne, zamknięte
Przetwornik: dynamiczny 50mm φ
Czułość: 105 dbW
Impedancja: 16 Ω
Dł. przewodu: 1.5 m i 3m
Waga: około 640g

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF