Sądzę, że spora grupa z Was przypomina sobie mój pierwszy bój z tytułową marką, który z powodu bardzo utrudniającego pozyskanie czegokolwiek do testu jej stosunkowo niedawnego debiutu na naszym rynku (ca. 2 lata temu) i dość pokaźnej żądanej już na starcie sumki za rozpoczynający ofertę komponent był przysłowiowym trafieniem szóstki w Toto Lotka. Mam nadzieję, że pamiętacie również, iż ów epizod oparł się o niezobowiązujące spotkanie z ofertą rynku wtórnego, na zakończenie którego oznajmiłem przyłożenie wszelkich starań do zainicjowania oficjalnego już spotkania na poziomie dystrybucyjnym. I proszę sobie wyobrazić, że po kilkumiesięcznym przełamywaniu pierwszych lodów ze słoweńskim opiekunem będącej bohaterem dzisiejszej batalii firmy, zaliczając w międzyczasie przygodę z jakże wspaniałymi urządzeniami japońskiej marki Audio Tekne, naprawdę dość nieoczekiwanie dostałem do zaopiniowania pełen set – z wyłączeniem kolumn – przywołanego w tytule brandu FM ACOUSTICS. Tak więc, mocno ukontentowany takim obrotem sprawy, nie wdając się w dłuższe dywagacje na temat poprzedzających dzisiejsze spotkanie zdarzeń przyczynowo skutkowych, zapraszam na prawdopodobnie lekko skażony subiektywnym spojrzeniem na pewne aspekty brzmienia test „Systemu marzeń”, złożonego z przedwzmacniacza liniowego FM 155, linearizera FM 133, phonostage’a FM 122 MKII i pracujących w „dyskretnej klasie A” monofonicznych końcówek mocy FM 108, wraz z firmowym okablowaniem kolumnowym i sygnałowym. Kończąc ten akapit, z dużą przyjemnością chcę także oznajmić, iż dzisiejszą propozycję testową dostarczyła firma Natural Sound.
Patrząc na przybyły w odwiedziny zestaw, naszym oczom ukazuje się zunifikowany, bez względu na pełniona przez dane urządzenie rolę, projekt plastyczny. Najprawdopodobniej ma to swoje uzasadnienie w kosztach produkcji, jednak nie stawiałbym tego aspektu jako aksjomatu, gdyż żądane ceny, jeśli byłaby taka ochota, z pewnością pozwalają na zdecydowanie większą dawkę designerskiej nonszalancji, dlatego kierowałbym swoje przypuszczenia raczej w stronę takiego, a nie innego postrzegania piękna przez właściciela i konstruktora w jednym przez lata dopieszczanego dziecka. Oczywiście trochę fantazjuję, dlatego natychmiast stając w obronie wizualnego postrzegania występujących komponentów dodam, iż te wydawałoby się skromne pudełeczka aż kipią od tak lubianego przez audiofilów biżuteryjnego bogactwa. Same skrzynki mienią się zgaszonym szampańsko matowym złotem, by w te spokojne, ale jakże wysmakowane wizualne bryły wkomponować podnoszące walory bogactwa szczerozłote prostokątne przełączniki. Oprócz nich na każdym z urządzeń znajdziemy również niezbędne do obsłużenia każdego z nich – w zależności od zadania, jakie spełnia – gałki i pokrętła. Przybliżając pokrótce każdy z produktów, zacznę od końcówek mocy, które z racji swojego prozaicznego zadania – wzmocnienie przygotowanego wcześniej sygnału audio – na prawej flance frontu oferują nam jedynie włącznik i znajdujące się nad nim okrągłe okienko, w którym po zainicjowaniu działania świeci się zielone logo marki. Uprzedzając nieco fakty, ale również dla uniknięcia zbytecznego powtarzania się dodam, iż każde z urządzeń ów włącznik i oczko sygnalizacyjne ma w tym samym miejscu. Wracając do naszych piecyków, napomknę jeszcze, że ich tył wyposażony został jedynie w pojedyncze wejście sygnału w standardzie XLR, pojedynczy zestaw terminali kolumnowych, płynny regulator wzmocnienia, o czym później, przymocowany na stałe przewód zasilający i sporej wielkości radiator. Przyznacie, że dość skromnie, ale patrząc na to pod kątem występów w zestawie firmowym, stwierdzam z całą stanowczością, że całkowicie wystarczająco. Opis przedwzmacniacza liniowego będzie obfitował w nieco szerszy wachlarz przyłączy i regulatorów, a mianowicie, przód oprócz przywołanego standardowego włącznika dzierży zaimplementowane obok niego pokrętło głośności, by po serii trzech przełączników – TAPE, MONO, -20 dB z lewej strony udostępnić nam gałkę selektora wejść. Panel tylny, może pochwalić się baterią wejść i wyjść sygnałowych RCA, przełącznikiem masy i wielopinowym gniazdem zasilania dla występującego w zestawie sporej wielkości firmowego zasilacza. Idąc tropem kolejnego produktu, dochodzimy do Linearizera, który powielając występujący u wszystkich włącznik z prawej strony i dodatkowo serwując dwa podobne – TAPE/MAIN i IN z lewej, lokuje pomiędzy nimi zbawienie dla wielu po macoszemu potraktowanych realizacji pokrętła kilku wybranych punktów częstotliwościowych – jak to działa opiszę nieco później. Tył wspomnianego nazwijmy to roboczo „poprawiacza masteringowców” obdarowuje nas podwojonym zestawem wejść i wyjść dla stanu MAIN i TAPE, przełącznikiem masy i tak jak przedwzmacniacz wielopinowym gniazdem zasilania. Kończąc ten długawy akapit, tylko zdawkowo wspomnę o przedwzmacniaczu gramofonowym, gdyż jego dokładniejszy opis znajdziecie w teście sprzed kilku tygodni. Owe phono gramofonowe z racji pomocy w dopasowaniu krzywej częstotliwościowej podczas odtwarzania do standardu nagrywania danej płyty oprócz typowego wyposażenia (opis we wcześniejszym teście) oferuje jeszcze dwa pokrętła, realizujące dane wartości regulacyjne. Po zapoznaniu się z charakterystyką częstotliwościową zapisu słuchanej płyty, przywołanymi pokrętłami ustawiamy żądaną korekcję i delektujmy się całą prawdą o znajdującym się na krążku materiale muzycznym. Z uwagi na popularność i dla ułatwienia wyboru najpopularniejsza korekcja RIAA została wyraźnie oznakowana. Plecy naszego phonostage’a proponują zaś znane z wcześniejszych konstrukcji gniazdo do zalicza, gniazdo modułów dopasowujących do kilku rodzajów dość typowych wkładek gramofonowych, zacisk uziemienia, przełączniki masy i zespół hebelków dopasowujących opisywany phonostage do bardzo nietypowych w swoich wartościach fabrycznych wkładek. Tak po krótce prezentują się poszczególne kocki dzisiejszej układanki. Po całościowej analizie tego tekstu widać ewidentnie, że konstruktor uwolnił nas ze zbędnej kabelkologii zasilającej, niezobowiązująco dając tym do zrozumienia, iż są ważniejsze rzeczy – np. płyty, na które można wydać pieniądze, niż zbędne trwonienie ich tam, gdzie według niego nie ma to najmniejszego sensu. Gdy karty wyglądu i kompatybilności zostały odkryte, w dalszej części tekstu z dużą dozą przyjemności zapraszam na kilka linijek wspomnień z bliskiego spotkania Szwajcarów z Japończykami.
Opis wartości sonicznych zacznę od podziękowania przybyłemu specjalnie ze Słowenii na tę okazję Hariemu Strukelj, który z jednaj strony uwolnił mnie nieco od procedury konfiguracyjnej, a z drugiej wiedząc, że prawdziwy audiofil instrukcję traktuje jako ostateczną deskę ratunku gdy system milczy, zadbał o idealną kalibrację zasługującego na takie potraktowanie zestawu. Ok. Koniec żartów. Procedura startowa jest może niezbyt skomplikowana, ale jeśli się jej nie przeprowadzi, możemy nie wykorzystać drzemiących w FM ACOUSTICS właściwości muzycznych. Chodzi mianowicie o fakt dostrajania całości systemu do pomieszczenia odsłuchowego, ale nie w domenie DSP lub innego elektronicznego i z mojego doświadczenia często bardzo szkodzącego dźwiękowi gadżetu, tylko prozaicznego dostrajania głośności każdego z kanałów w korelacji z niesymetryczną kubaturą pomieszczenia. Cały zabieg wykonujemy za pomocą włącznika wprowadzającego przedwzmacniacz w stan mono, by następnie wyprowadzonymi na tylny panel pokrętłami czułości końcówek mocy sfokusować głos wokalisty idealnie pośrodku wirtualnej sceny muzycznej – oczywiście materiał musimy dobrze znać, by wiedzieć, że akurat tam powinien być, na koniec powracając do stanu stereofonicznego. Kolejną ważną i zalecaną przez producenta wskazówką jest takie dopasowanie wspomnianej czułości piecyków, by zakres naszego operowania głośnością mieścił się pomiędzy godziną dziesiątą, a czternastą, co ma idealnie wpisywać się w najlepszą osiąganą przez układy elektroniczne jakość dźwięku. Oczywiście jeśli ktoś tego nie wykona, sprzęt nadal będzie grał, ale jeśli konstruktor coś zaleca, to wypadałoby z tego skorzystać, a nie mędrkować, że wie się lepiej.
Cóż, gdy rozpoczynałem proces słuchania, wydawało mi się, że wystukanie na klawiaturze kilku stron tekstu będzie recenzencką sielanką. Ot, fajnie gra, to lejemy wodę ile wlezie, a klienci łykną wszystko jak świeże bułeczki – lub bardziej kolokwialnie mówiąc „jak młode pelikany szprotki”. Niestety jak to zwykle u mnie bywa, gdy coś gra bardzo niestandardowo – w pozytywnym tego słowa znaczeniu, mam spore problemy z zebraniem w jedną, strawną dla Was i niezbyt długą opowieść kłębiących się w otchłani moich szarych komórek myśli. I myliłby się ten, kto sądziłby, że szukam klucza do obrony swoich wniosków, gdyż z mojego punktu widzenia testowany zestaw jest kwintesencją poszukiwania muzyki w muzyce. W swych najważniejszych wartościach obraca się raczej w środkowej części pasma, główny nacisk kładąc na w miarę możliwości idealne oddanie głębokości sceny muzycznej i co za tym idzie pozycjonowanie artystów wespół z odpowiednim artykułowaniem wolumenu generowanych przez nich dźwięków, czy to wokalnych, czy instrumentalnych. To jest cel nadrzędny, któremu podporządkowana jest reszta widma akustycznego, w swej specyfice unikająca nacisku na skraje pasma, dając coś na kształt ich lekkiego zaokrąglenia. Oczywiście nie odbija się to zgaszeniem i zamuleniem dźwięku, tylko nadaje mu bardzo poszukiwaną przez nas homogeniczność, przy fantastycznej rozdzielczości. Co ciekawe, gdybym nie miał okazji posłuchania Szwajcarów z innym, całkowicie odmiennymi w estetyce grania niż moje kolumnami rodzimej manufaktury ARDENTO, tak naprawdę nie wiedziałbym, co potrafi testowany zestaw. Pewnie dziwicie się, że chyba pierwszy raz stawiam moje ISIS-y w drugim rzędzie, ale spowodowane jest to właśnie owym wspomnianym naciskiem na jakość i energię grania w środku pasma akustycznego. Jak wiadomo, moje kolumny w aspekcie barwy i nasycenia są już bardzo mocnymi zawodnikami, w konsekwencji nieco utrudniając wypunktowanie podobnych pokładów w zasilającej je elektronice. Tymczasem przywołane przed momentem polskie odgrody mimo bardzo dobrych osiągów w gładkości prezentowanej muzyki w firmowym zestawieniu, po zasileniu FMA wzniosły się na wcześniej nieosiągalne poziomy naładowanej dawką energii organiczności dźwięku – i tutaj uwaga – z pełnym wykonturowaniem skrajów pasma. Fenomenalny w rysunku bas, mięsisty i tętniący życiem środek, a wszystko fantastycznie ubrane w iskrę blach dzięki świetlistej górze. Nic tylko siedzieć i słuchać, o czym nie omieszkałem powiadomić produkującego zespoły głośnikowe rodaka. Podpisując się obiema rękami, jestem w stanie podnieść twierdzenie, że taki zestaw dla wielu byłby strzałem w przysłowiową dziesiątkę na bardzo dłuuuugo. Ale wracajmy do mojego zestawienia. W tym momencie winny jestem trochę wyjaśnień, bowiem podczas napędzania setem FMA kolumn mojego pokroju i każdych innych skierowanych w stronę nasycenia, niestety trzeba być wyedukowanym w sprawach konfrontacji tego, co usłyszymy, z tym czego oczekujemy, by zakończyć na tak prozaicznym zagadnieniu, jak zbliżenie się do prawdy. Wbrew pozorom, tamto, tak chwalone przeze mnie połączenie w wartościach bezwzględnych było mocno „zrobione”, gdy tymczasem wydawałoby się, że moja, nieco temperująca rysik źródeł pozornych konfiguracja jest zdecydowanie bliższa prawdzie. To oczywiście wymaga odpowiedniego materiału muzycznego – nagrywanego na setkę, którego notabene mam pod dostatkiem, ale jeśli uda Wam się załapać o co w tej całej zabawie chodzi, raczej będziecie stronić od przejaskrawienia w estetyce sztucznego – ledowego obrazu najnowszych telewizorów na rzecz ginących już kineskopówek. Jak ja to odbieram? To proste. Zbyt czytelny przekaz z tylnych rzędów formacji muzycznej dla większości populacji audiofilów jest oznaką idealnie czarnego tła, które w realnym świecie nie występuje, powodując sterylną sztuczność w odbiorze całości. Tymczasem lekkie uśrednienie obrysu artysty – nie mówię o plamie, tylko nadającej dźwiękowi intymność mgiełce, pozwala przyswoić to, jako coś naturalnego, tym bardziej, że sam materiał nagrywany jest w wielkiej, podobnie wpływającej na postrzeganie tego aspektu kubaturze. Już nie raz pokazywałem moim gościom, o co mi w tej zabawie chodzi i przyznam szczerze, że gdy na początku wybierali sztucznie doświetlony przekaz, po kilku wytkniętych przeze mnie niuansach przyznawali rację mojemu punktowi widzenia. Oczywiście, na co dzień prawdopodobnie nadal brną w swój wyimaginowany w głowie wyśrubowany przez zestaw audio przekaz, ale nie kruszę o to kopii, gdyż dźwięk jest dla nas, a nie my dla niego i każdy ma wolny wybór. Pozostawiając w spokoju sprawy prezentacji średnicy, dodam, iż teoretycznie lekko zaokrąglony dół pasma nawet w najmniejszym stopniu nie zdradza oznak bułowatości, oferując mocne osadzenie jedynie bez sztucznej kanciastości. Całość w podobnym tonie uzupełniają górne rejestry, kierując się swoim brzmieniem ku estetyce złota, a nie przenikliwego srebra. Co ważne, wszystko co do tej pory napisałem, ma jeszcze jedna zaletę. Chodzi mianowicie o unikanie powiększania źródeł pozornych, będącego częstą przypadłością chcącej przypodobać się potencjalnym klientom elektroniki. Tutaj takie artefakty są niedopuszczalne, serwując raczej skrzypce w rozmiarze skrzypiec, a nie wiolonczeli, a czasem nawet kontrabasu. A najlepsze jest to, że wielu audiofilom takie nadmuchiwanie bardzo się podoba i nie widzą problemu, gdy nagle przed wielką orkiestrę symfoniczną wyskakuje w realu malutki znajdujący się gdzieś w tylnych rzędach, a po przepuszczeniu przez ich mający zapędy do gigantomanii set wykonany z pręta zbrojeniowego zgłuszający setkę muzyków trójkąt – nie zdajecie sobie sprawy, ile czekałem na moment, gdy będę mógł o tym napisać, ale nareszcie udało się to z siebie wyrzucić. Naprawdę, nie tędy droga, ale do tego trzeba dorosnąć lub zostać uświadomionym. Jako kwintesencję dzisiejszego spotkania jeszcze raz chciałbym pochwalić set ze Szwajcarii za bardzo dobre oddanie wspomnianej głębokości i szerokości sceny muzycznej, w pokazaniu której bardzo pomaga aspekt unikania powiększania źródeł dźwięku. I tutaj z premedytacją się powtórzę, że gdy w głównej auli kościoła śpiewa jeden wokalista, główne źródło fraz wokalnych ma być na wysokości jego wzrostu. Nie ma prawa generować się pod sklepieniem, gdyż to realizowane jest już przez naturalną akustykę pomieszczenia. I właśnie za unikanie takiej King Kong manii dziękuję konstruktorowi opisywanego dzisiaj zestawu.
Próbując zbliżyć się do końca dzisiejszego testu „Systemu marzeń”, pragnę skreślić kilka zdań o przedwzmacniaczu gramofonowym. Teoretycznie najważniejsze wnioski można przeczytać w opublikowanej kilka tygodni temu recenzji, ale dzisiaj chciałem wspomnieć o możliwości dopasowania odczytu płyty do krzywej w jakiej została nagrana, czego z braku czasu nie udało się sprawdzić w pierwszym podejściu. Może skrótowo, ale powiem tak, nawet jeśli dysponujecie nagraniami tylko w obecnie panującej krzywej RIAA, to proponowane przez 122 –kę MK II dobrodziejstwa kształtujące dowolny przebieg korekcji, pozwolą na dopasowanie ostatecznego efektu sonicznego do własnych preferencji, a że będzie to odbiegać od oryginalnej realizacji, w konsekwencji przyjemności słuchania z pewnością zejdzie na dalszy plan. Szczerze polecam zabawę, gdyż mamy możliwość dość mocnej ingerencji w obróbkę sygnału od basu przez środek pasma, po górne rejestry, pomagając tym sposobem wpisaniu się phonostage’a w praktycznie każdą układankę audio.
Gdy spojrzałem na ilość wygenerowanych przeze mnie przekazujących wydawałoby się skrótowy pakiet informacji słów, nagle dostrzegłem, że zbliżam się do dwóch tysięcy, a przecież pozostał jeszcze jeden bardzo ważny do choćby minimalnego omówienia produkt. Dlatego naprawdę już na koniec kilka strof o Linearizerze FM 133. To niepozorne pudełeczko jest bardzo ciekawym pomysłem na naprawienie tego, co zostało zlekceważone przez masteringowca. Dla pokazania o co w tym wynalazku chodzi, konstruktor w pakiecie startowym dostarcza odpowiednio skompilowaną płytę z dokładnym opisem każdego nagrania i kalibracją poszczególnych, odpowiedzialnych za wybraną częstotliwość pokręteł regulacyjnych. Po wybraniu utworu, realizujemy zalecane przez producenta nastawy i przełączając przyciskami na froncie, możemy w locie porównywać to, co jest na płycie z tym teoretycznie poprawionym. Oczywiście w kolejnym ruchu możemy spróbować osobistych wartości, gdyż te zapisane w diagramie są tylko pewną propozycją. Myślicie, że to nuda? Niestety bardzo się mylicie, gdyż podczas wizyty z tą zabawką w klubie KAIM, przez cały czas mieliśmy dużą radochę podczas zabawy w poprawianie oryginału. Ciekawostką 133-ki jest fakt przygotowania podobnych diagramów dla płyt winylowych, ale z braku pozycji zawartych na liście zadowoliłem się tym, co zaproponował producent na swoim srebrnym krążku. Już na koniec jeszcze jedna informacja, a mianowicie samo miejsce implementacji Linearizera jest nieistotnie, gdyż producent dopuszcza aplikację przed lub po przedwzmacniaczu liniowym. U mnie był po pre, a z racji oświadczenia konstruktora o obojętności zastosowania nie dokonywałem kolejnych roszad.
„System marzeń” dla każdego oznacza co innego. Wszystko zależy oczywiście od zasobu środków finansowych. Jednak bez względu na pułap cenowy, powinien spełniać co najmniej jedno podstawowe zadanie, jakim jest sprawianie przyjemności podczas słuchania muzyki. Oczywiście dobrze byłoby jeszcze, gdyby oferowana jakość dźwięku zbliżała się do niestety nieosiągalnej w domowym audio realnej prawdy. Nie wiem jak odbierzecie moje dzisiejsze słowa, ale bez względu na naturalną, bo indywidualną dla każdego osobnika homo sapiens interpretację jestem w stanie bronić twierdzenia, że dostarczony do zaopiniowania set swoim brzmieniem dąży raczej do tak poszukiwanej przez nas prawdy w muzyce, aniżeli stara się sztucznie nas oczarować. Tutaj niestety kłania się wspomniana wcześniej edukacja w odbiorze całości przekazu, która w fazie Waszego wkraczania w górne stany jakościowe, najczęściej zaciera najważniejsze z punktu widzenia owej prawdy zalety. Niemniej jednak, zachęcam wszystkich do posłuchania testowanej układanki w swoim domowym zaciszu, z dobrym materiałem muzycznym, a może okazać się, że jesteście na tyle otwarci i wymagający, by w swej gonitwie za króliczkiem pominąć okres zachłyśnięcia sztucznym łał na rzecz samej muzyki.
Jacek Pazio
Dystrybucja: NATURAL SOUND s.r.o.
Ceny:
FM 122 MKII: 10 920 CHF Netto
FM 133: 10 680 CHF Netto
FM 155: 9 990 CHF Netto
FM 108: 8 980 CHF Netto/szt.
System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Wzmacniacz mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS-101 GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”,.”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA