Czasem recenzentowi, mimo sporej swobody wyboru urządzeń, ciężko jest zdobyć na testy konkretny model lub nawet dowolnego reprezentanta marki na występy we własnych czterech kątach. Powody można mnożyć, począwszy od braku oficjalnego, lokalnego dystrybutora, poprzez niepełną ofertę na półce, po jak w tym przypadku dość “świeżą” powodującą pewną barierę komunikacyjną obecność na rynku. Jednak jako potwierdzenie starej prawdy „co się odwlecze …” zdarzają się nieprzewidywane sytuacje i jednak dochodzi do spotkania z będącym w sferze zainteresowań produktem. Taka trochę przypadkowa sytuacja przytrafiła się ostatnio również mnie i dzięki znajomemu audiofilowi udało się pozyskać, niestety na zaledwie kilka dni, produkt przez wielu uznawanej za szczyt marzeń szwajcarskiej marki FM Acoustics. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w obecnych – szalonych czasach poziom postrzegania danego producenta pozycjonowany jest czasem tylko bardzo kontrowersyjną (czyt. wysoką) dla potencjalnych nabywców ceną. Oferta będącej bohaterem niniejszej recenzji manufaktury również do najtańszych nie należy, lecz jeśli zawiera w sobie atrakcyjny “bonus” w postaci fantastycznie generowanego, adekwatnego dla danej półki cenowej dźwięku, nie widzę w tym nic zdrożnego. Ot, ktoś (najczęściej sfrustrowany miernością obecnych na rynku komponentów audio miłośnik muzyki) wdrożył w życie kłębiący się latami w jego głowie pomysł i owoc swej często kilkuletniej pracy wycenił na proporcjonalną do włożonej pracy ilość banknotów. Na szczęście to, jak mają się pobożne życzenia konstruktora w stosunku do oczekiwań użytkowników, bardzo brutalnie weryfikuje rynek, którego jestem czynnym uczestnikiem, dlatego z miłą chęcią zapraszam wszystkich do zapoznania się z moim punktem widzenia na wspomniany przed momentem aspekt cena / jakość. Na przykładzie testu przedwzmacniacza gramofonowego Resolution Series FM 122 MkII Phono Linearizer Preamplifier tytułowej manufaktury, spróbuję zweryfikować, czy niepozornie wyglądający, ale sporo kosztujący phonostage broni się w korelacji z żądaną za niego ceną.
Jak można przekonać się na załączonych fotografiach, nasz bohater mimo swego pułapu cenowego nie należy do gigantów tego działu audio – dla porównania tuż za nim widzimy katowicką Therię. Swoimi gabarytami ogranicza się do dość wąskiej (szerokość), nieco wydłużonej (głębokość) i płaskiej (wysokość) aluminiowej obudowy w kolorze szampańskiego złota. Dla ożywienia postrzegania bryły, górną płaszczyznę wzbogacono o biegnące ku tyłowi frezy, a boki wykonano z przypominającymi symboliczne radiatory zgrubieniami. Całość prezentuje się nad wyraz elegancko i taki design bez problemu “kupuję”. Front jak na takie maleństwo wyposażono nad wyraz bogato. Z lewej strony mamy włącznik wprowadzający urządzenie w stan możliwości regulacji prawidłowej krzywej podczas nagrywania płyty, lub standardową RIAA. Tuż obok znajdują się dwa pokrętła wspomnianego dostrajania krzywych korekcyjnych, a idąc w kierunku prawej krawędzi, napotykamy włącznik filtra dolnoprzepustowego (LF) i pod czarnym wyświetlającym logo marki okrągłym okienkiem włącznik główny. Tył natomiast jest ostoją czteropinowego złącza do implementacji źródła zasilania, dwóch przełączników SHIELD i GROUND LIFT, wejścia i wyjścia w standardzie RCA, przełącznika wzmocnienia, modułu rezystorowego, przełączników obciążenia i zacisku uziemienia. Widać sporą uniwersalność 122-ki, gdyż plecy podobnie jak przód, wydają się być racjonalnie zagospodarowane. W dbałości o jakość przetwarzanego sygnału prezentowane phono otrzymało oddzielny, sporej wielkości zasilacz. Nie znajdziemy tam żadnych fajerwerków, dlatego nie będę się zbytnio uzewnętrzniał w tym temacie, jednak najważniejsze, że nie jest to tania „ładowarka” wtyczkowa, tylko solidnej wielkości kilogramowy dawca energii.
Już we wstępniaku zdążyłem zasygnalizować, że dzisiejsza rozprawa toczyć się będzie wokół urządzenia zajmującego się ulubionym dla mnie działem audio, a czyli obróbką sygnału z wkładki gramofonowej. Ważnym, podnoszącym pewne podekscytowanie podczas kreślenia tego tekstu aspektem, jest stosunkowo niedawny debiut na naszym rynku marki FM Acoustics i trochę przypadkowa niestety dość krótka wizyta jej cząstki oferty w moim systemie. I właśnie ta niepozwalająca na pełne zapoznanie się z możliwościami sonicznymi przygoda, zmusza mnie do potraktowania tego testu, nie w wartościach pełnej diagnozy, lecz jedynie weryfikacji, czy ów produkt powalczy o honor prezentowanym brzmieniem. Trochę szkoda, że nie miałem okazji pobawić się dostępnymi możliwościami regulacyjnymi obrabiania sygnału, ale to, co usłyszałem w podstawowym ustawieniu, nie pozwoliło mi przejść nad tym spotkaniem do porządku dziennego, puszczając ten epizod w zapomnienie, czego owocem jest ten tekst.
No cóż, powiem bez ogródek, gdy podczas wtajemniczania w zagadnienia audio człowiek pnie się ku górze, w ocenie jakości dźwięku najczęściej posiłkuje się obserwacjami poszczególnych pasm przenoszenia. Jak wypada dolny rejestr pod względem czytelności kontrabasu i wierności oddania stopy perkusji, czy środek niesie ze sobą odpowiednią temperaturę i ilość informacji generowanego dźwięku, nie zapominając przy tym o rozdzielczej – nie, nie rozjaśnionej – okraszonej milionem informacji blach perkusisty górze pasma. Po kilkunastu latach prywatnej wspinaczki całkowicie to rozumiem, ale gdy osiągniemy pewien pułap jakościowy, nagle nasze postrzeganie zagadnienia dźwięku zostaje przewartościowane. Dochodzimy bowiem do wniosku, że mamy już dość pogoni za rozdzielczością, konturowością i rozbuchaniem sceny dźwiękowej, co szybkimi krokami zbliża nas do cienkiej granicy karykaturalności, pragnąc tchnąć w nasz system nieco naturalności. Oczywiście nie jest to samoczynne i naturalne przestrojenie swoich oczekiwań, ale konsekwencja codziennego, długotrwałego użytku wydawałoby się posiadanego absolutu – takiego oprócz koncertów oczywiście nie ma – uzupełniona wieloma doświadczeniami z innymi wyrafinowanymi komponentami i rozważaniami na ten temat z wyedukowanymi w temacie melomanami. Gdy nastąpi wspomniany moment, nagle okazuje się, że dawne wartości stanowiące niezbędne minimum są oczywiście ważne, lecz traktujemy je jako coś naturalnego, kierując swoje oczekiwania już nie na rozmach i niemalże laboratoryjne oddanie faktury dźwięku, tylko spokój jaki ze sobą niesie muzyka, przy pełnym pakiecie informacyjnym w niej zawartym. Dla niewtajemniczonych zaznaczę, że takie postawienie sprawy, podczas pierwszego kontaktu możemy odebrać jako wycofanie dobiegającego przekazu, jednak gdy znajdziemy klucz do zrozumienia celu podobnych zabiegów, nasza zdawałoby się zbyt obszerna do przesłuchania od deski do deski płytoteka, sukcesywnie ląduje na talerzu gramofonu. Tak, tak, to nie jest literówka. Prawda jest taka, że za cenę naturalności i grania bez napinania mięśni, nawet w stratosferze cenowej i jakościowej oddajemy nieco konturu i iskry, które w muzyce life nie osiągają kreski grubości ostrza żyletki, a co podczas poszukiwań świętego Graala staramy się cały czas osiągnąć. Oczywiście takie wnioski możemy kreować tylko podczas słuchania w swoich okowach sprzętowych i ze znanym materiałem, gdyż próba udowadniania czegokolwiek na szerszych pokazach mija się z celem i wynikali tylko z powodu złego miejsca odsłuchowego, czy słabej akustyki. A czego jeszcze? To proste. Nastawienie przypadkowej grupy słuchaczy sfokusowane jest na całkowicie inne składniki dźwięku niż chcielibyśmy im przedstawić, a w momencie gdy tracimy wspomniane przed chwilą główne, często wykluczające muzykę ze sfery naturalności artefakty, oni odbiorą to jako uśrednienie, w konsekwencji stwierdzając, że dźwięk przestał żyć. Taka jest niestety psychika tłumu, który z braku doświadczeń na własnym podwórku brnie w stronę, od której my chcemy świadomie odejść. Trochę się boję, bo ten tekst dla większości audiofilów będzie zalatywał wypraniem mózgu, ale gdy brałem tytułowego phonostage’a do siebie, nie sądziłem, że odciśnie na mnie tak silne piętno. Jednak aby nie być posądzonym o brak osłuchania na tej półce cenowej i jakościowej, przypomnę o takich wizytujących mój set produktach jak: posiadana Theriaa, testowany topowy dwumodułowy Ayon Spheris, czy trzyczęściowy Aesthetix. Wydaje mi się, że takie portfolio pozwala formułować podobne tezy, które jeśli ktoś chciałby się przekonać, jestem w stanie spokojnie obronić. Z uwagi na dość nietypową strukturę tego spotkania – przypominam przypadkowość i dość krótki czas obcowania z opisywanym urządzeniem – w celu pokazania gdzie tkwi zaproponowana przez konstruktora FM Acoustics magia, posłużę się wyśmienicie mi znaną, fantastycznie zrealizowaną przez oficynę Naim Label koncertową kompilacją Antonio Forcione z kwartetem. Gdy z kolumn popłynęły pierwsze dźwięki rozpoczynającej album gitarowej solówki, zrozumiałem, że to co do tej pory było długo szukanym ideałem, dzięki drobnym zabiegom cywilizującym stało się bliższe prawdy. Pierwszą oznaką było delikatne zmniejszenie instrumentu, kreśląc go, jako bliższego naturalnej wielkości, powodując tym zdecydowanie czytelniejsze pozycjonowanie w wektorze głębokości sceny. Struny nabrały homogeniczności, jednak nadal będąc bardzo czytelnymi, nie otaczały się – jak to powiedział jeden z moich znajomych – grzebieniem promieni. Inaczej mówiąc, grały jak struny, a nie jak generatory poświaty dźwiękowej. Idąc dalej tropem przywołanej płyty, zgrabnym ruchem przechodzimy do dalszej części, gdy do głosu dochodzi reszta grupy. Efekt? Podobny do riffów gitarowych, czyli delikatne ograniczenie rozbuchania źródeł pozornych, wyraźnie ogniskując je tym sposobem pomiędzy kolumnami. Słychać było różne odległości muzyków od linii zespołów głośnikowych. Lewo, prawo, przód, tył, wszystko podobnie, tylko z wyraźniejszą lokalizacją i bliższą prawdy generowaną aurą dźwiękową. Już nie mamy spektaklu rodem z filmu „Kingsajz” Juliusza Machulskiego, tylko zbliżoną do naturalnej projekcję koncertowej płyty. Co ciekawe, na takich zabiegach najczęściej dużo tracą blachy perkusji, jednak tym razem efekt namacalności w eterze, jaki dobiegał do mych uszu, całkowicie rekompensował teoretyczną utratę kilku iskier. By potwierdzić wszystko co napisałem, postanowiłem wrócić na chwilę do referencyjnej Therii i stało się jasne, że zaobserwowane i przywołane aspekty nie były konsekwencją przysłowiowego „łał”. Katowicki phonostage gra tak jak zawsze tego oczekiwałem – rozmach, rozdzielczość i kontrola niskich rejestrów, gdy tymczasem, mimo niestety nieuchronnego zbliżania się do starości, która w naturalnym procesie objawia się utratą słuchu, można zaproponować coś mniej spektakularnego, a z bardzo dobrym naturalnym odbiorem. A to jest już sztuką, gdyż proste ugładzenie nie sprawi z marszu, że zaznamy opisanych wrażeń, mogąc kończyć się czasem spektakularnym uduszeniem dźwięku. Szwajcarzy zrobili to bardzo umiejętnie, a słyszałem dopiero ich pierwsze słowo w tym temacie. Aż strach pomyśleć, co proponują we flagowym produkcie. Niestety, nie mogę zagwarantować, że uda się pozyskać ów top na testy, ale jeśli będzie choćby najmniejszy cień szansy, postaram się dopiąć swego.
Z lekkim niedosytem, ale muszę kończyć nasze spotkanie. Trochę szkoda, że nie udało się pobawić dostępnymi regulacjami, które dla ortodoksyjnych analogowców byłyby wisienką na torcie. Niemniej jednak, jeśli coś z początku oferty potrafi przewartościować świat tak zaprawionego w bojach słuchacza jak ja, musi mieć w sobie ten poszukiwany, ale jeszcze jak widać nieosiągnięty pierwiastek „X”. Jako stary wyjadacz raczej nie daję się nabierać na tanie sztuczki spektakularności od pierwszych nut. Sto dwudziestka dwójka raczej tonowała przekaz, czym dla wielu byłaby zamulaczem, gdy tymczasem w konfrontacji z inną wysoką półką jakościową stała się bardzo ciekawą opcją do penetracji, którą jeśli tylko będzie to możliwe z przyjemnością ponowię. Puentując każdy test, najczęściej polecam opisywany komponent docelowej grupie audiofilów, jednak w przypadku epizodu przedstawionego w formie niniejszego testu raczej się od tego powstrzymam. Taka prezentacja wymaga wyedukowania od słuchacza, a nie jego pogoni za wyczynowością, co jest bardzo częstym i zrozumiałym dążeniem, a przez to mógłbym być źle odebrany. Niemniej jednak, łamiąc nieco swoje postanowienie, jeśli ktoś uważa się za gotowego do konfrontacji z innym postrzeganiem niż większość stawki producentów sceny dźwiękowej, bez najmniejszych obaw powinien spróbować nawet „dołu” oferty marki FM Acoustics, a wtedy okaże się, czy dorósł już do muzyki w muzyce, czy jeszcze szuka w niej wyczynowości.
Jacek Pazio
Producent: FM Acoustics
Cena: 11 000 CHF + 20% VAT
Dane techniczne:
Impedancja wejściowa: Dowolne możliwe kombinacje przełącznikami na tylnej ściance, Standardowe ustawienia dla wkładek MC: 100 / 30 / 10 / 7.5 Ω, dla innych obciążeń konieczny kontakt z producentem
Wzmocnienie: standardowe: 56 dB / 46 dB
Czułość wejściowa: @1 kHz: 120uV dla 100mV wyjściowych
Pasmo przenoszenia: <1 Hz – 400 kHz
Stosunek sygnał/szum (22Hz – 22kHz): 135 dBu
Separacja między kanałami: > 70 dB
Zniekształcenia 1V (+1.2dBu): 0.07%
Rekomendowane obciążenie: >600 Ω
Pobór mocy: 5W
Okres wygrzewania u producenta: minimum 100 h
Średnia przewidziana żywotność: 34 lata (przy temperaturze 25 oC, 10 h/dobę,365 dni w roku)
Wymiary (SxWxG): 245 mm x 62 mm x 290 mm
Waga:
FM 122 MKII: 2.2 kg
FM 102 (zasilacz): 1 kg
Kpl. w opakowaniu: 5.5 kg
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE IV
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA