O wszelakiej maści wtykach, konektorach, przejściówkach, mufach, splitterach, etc. zwykło się mówić w sposób co najmniej pobłażliwy. Niby powszechnie wiadomo, że warto używać wyrobów porządnych i zapewniających solidność, oraz przede wszystkim powtarzalność, ale granica pomiędzy profesjonalną utylitarnością Neutrików a wręcz bizantyjskim, biżuteryjnym przepychem np. topowych WBTów jest aż nadto widoczna. Zasadnym wydaje się więc pytanie o granicę pomiędzy zdroworozsądkowym, czysto inżynierskim podejściem do tematu a … pewną formą snobizmu i próżności. Jednak jak to zwykle bywa owe granice nie są określane w trybie ustawodawczym, lecz sami je sobie wyznaczamy kierując się własnymi oczekiwaniami, zdolnościami finansowymi a czasem również słuchem. Co ciekawe ostatnie kryterium, choć patrząc z naszego – audiofilskiego punktu widzenia powinno być krytycznym, a jak jest w praktyce wystarczy się przekonać przeglądając dostępną na rynku ofertę. Skupmy się na segmencie przewodów zasilających, gdzie wybór niewiadomego pochodzenia wtyków „podobnych” do światowej czołówki, bądź świadome decydowanie się na ogólnodostępne końcówki zalegające m.in. w marketach budowlanych już nikogo nie dziwi. Domorośli mistrzowie autopromocji wychodzą najwidoczniej z założenia, że skoro nie widać różnicy nie ma sensu przepłacać, a jeśli takowe różnice widać, to przecież zawsze można trefny wtyk szczelnie otulić termokurczką i po problemie. Ot taki swoisty folklor, który może dla psychologów i antropologów stanowi wdzięczny obiekt badań, lecz dla nas daleki jest od akceptacji. Warto zatem przenieść swoje zainteresowania na przeciwny biegun – na produkty, za którymi stoi rzeczywista wiedza, umiejętności i przede wszystkim technologia na poziomie zaawansowania wykluczającym „garażowe” wytwórstwo. Mowa tu o prawdziwym potentacie mającym w swojej ofercie nie tylko wspomniane wtyki, terminale, gniazda, ale dostępne zarówno na metry, jak i firmowo zakonfekcjonowane przewody – japońskim Furutechu. Co ważne swoją ofertę pochodzący z Kraju Kwitnącej Wiśni specjaliści kierują zarówno do początkujących adeptów audiofilii mając w katalogu podstawowe, kosztujące niecałe 200 PLN 11-ki (FI-11Cu / FI-E11Cu), jak i dedykowane prawdziwym, bezkompromisowym wyczynowcom (do niedawna) topowe, piezo-ceramiczne 50-ki (FI-E50(R) / FI-50(R)) za ok 1 300 PLN/szt. No właśnie, do niedawna. Traf bowiem chciał, że raptem na kilka tygodni przed Audio Video Show dotarły do mnie informacje o planowanej może nie detronizacji, co pozornie kosmetycznym, acz podobno głęboko redefiniującym założenia konstrukcyjne tuningu topowych modeli. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa zakładałem, że trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość, sukcesywnie wyłapywać pojawiające się od czasu do czasu internetowe „zajawki”, by koniec końców wreszcie pomacać i posłuchać na którymś z flagowców (NanoFluxie?). Oczywiście zgodnie z założeniem, że „szlachectwo zobowiązuje” spokojnie możemy uznać, że przy przewodzie zasilającym za ponad 15 kPLN tego typu biżuteria nikogo nie powinna dziwić a i przy okazji mieć pewność, że docelową grupą odbiorców będzie odpowiednio wyselekcjonowana garstka szczęśliwców. Tak to mniej więcej się po prostu na tych pułapach cenowych odbywa i już. Nikt do nikogo nie ma o to pretensji i wszyscy znają swoje miejsce w szeregu … przynajmniej teoretycznie. Czasem jednak los potrafi spłatać niezłego psikusa i tym sposobem na skutek nad wyraz sprzyjającej mi koniunkcji planet na jednym z dwóch moich dyżurnych FP-3TS762 standardowo zakonfekcjonowanych FI-28R / FI-E38R, po jednej z wycieczek do Katowic, pojawiła się przedpremierowa parka 50-ek wzbogaconych o dopisek NCF, a co z tego wynikło pozwoliłem sobie opisać poniżej.
Wspomniany, jakże miły, lecz po prawdzie jedynie pozorny zbieg okoliczności w rzeczywistości okazał się dogłębnie przemyślanym działaniem naszego rodzimego dystrybutora Furutecha – katowickiego RCMu. Niby nie problem założyć wtyki na odwinięty ze szpuli przewód i rozpocząć jego żmudne wygrzewanie, lecz nasuwa się pytanie z czym takiego świeżaka porównać? Najrozsądniej byłoby z bliźniaczą, równocześnie zmontowaną wersją ze standardową konfekcją, lecz w tym momencie pojawia się kwestia czasu koniecznego na równoczesne wygrzanie obu egzemplarzy. Jednak w związku z tym, że od kilkunastu miesięcy (albo i dłużej) dwie sztuki wspomnianych FP-3TS762 non stop pracują w moim systemie w roli dyżurnych koni pociągowych zrodził się pomysł przeprowadzenia sparringu na całkiem nieadekwatnych do zakładanej klasy najnowszych wtyków poziomach cenowych. Dzięki temu nie dość, że mieliśmy pewność pełnego i definitywnego „wygrzania” obu testowych sztuk, to jeszcze nadarzyła się okazja weryfikacji sensowności stosowania topowej konfekcji na bądź co bądź całkiem podstawowych „drutach”. Oczywiście owa zasadność niejako została już potwierdzona m.in. przez konkurenta Furutecha – markę Oyaide, która mając w ofercie jedynie jeden kabel zasilający (GP X V2) dość wyraźnie różnicuje wpływ, jak i jakość oryginalnie zakonfekcjonowanych setów w zależności od tego, czy użyto w nich wtyków P/C-046 Special Edition „ITALIAN RED”, czy P/C-004 Special Edition „ASPIRIN WHITE”.
Skupmy się jednak na bohaterach niniejszego testu i zajrzyjmy co w przysłowiowej „trawie piszczy” sięgając po nadesłane przez producenta materiały. W swoich najnowszych, piezo-ceramicznych wtykach z serii FI-50 NCF Furutech wprowadził szereg technologicznych udoskonaleń. Przykładowo, wielowarstwowe, wykonane z niemagnetycznej stali nierdzewnej korpusy połączono z posrebrzaną plecionką z włókien węglowych, oraz tłumiąco – izolującą powłoką z kopolimeru acetalu. Powyższa kombinacja została wybrana po intensywnych testach odsłuchowych przeprowadzanych wśród zaufanego grona japońskich audiofilów, co wyraźnie wskazuje na dopuszczenie przez odpowiedzialną za R&D kadrę inżynierską sytuacji, gdy pomiary są jedynie punktem wyjścia a nie celem samym w sobie, za to ostatecznie weryfikującym trafność wyboru narzędziem staje się uznawany przez wyznawców „szkiełka i oka” za jakże niedoskonały ludzki słuch.
Dodatkowo korpusy wtyków wzbogacono o „aktywne” materiały tłumiące określane mianem Nano Crystal² Formula – Nano Crystalline, w skład której wchodzą ceramiczne nanocząsteczki i węglowy pył, w skrócie NCF. Charakterystycznymi cechami NCF jest generowanie ujemnych jonów eliminujących problemy ze elektrostatyką, oraz przekształcanie energii cieplną w daleką podczerwień. Używając autorskiej mieszanki nanocząsteczek ceramicznych z pyłem węglowym Furutechowi udało się uzyskać tłumiący „Piezzo Effect” obejmujący swym zasięgiem zarówno domenę elektryczną, jak i mechaniczną.
Tyle teorii z niezaprzeczalną domieszką marketingowego słodzika, jednak najwyższy czas zabrać się za odsłuchy, których jak widać również i sami wytwórcy nie unikają. Jeśli chodzi o samą metodologię testu to oba przewody – standardowy i stuningowany używane były wymiennie zarówno w roli głównej magistrali dostarczającej życiodajny prąd do listwy Gigawatta, jak i lądowały bezpośrednio wpięte w dyżurną, bądź akurat będącą na stanie amplifikację. Źródła sobie darowałem, bo poza jednym, wieki temu odnotowanym przypadkiem, jeszcze nie spotkałem odtwarzacza, który byłby w stanie wykorzystać dobrodziejstwa płynące z przepustowości trzech 4,5 mm drutów. W końcu nawet maksymalnie ulampowiony CD to nie płyta indukcyjna, więc i apetyt na energię ma zdecydowanie bliższy sercu ekologów.
A teraz najlepsze, czyli pierwsze wrażenie, które wyraźnie dało mi do zrozumienia, że wymiana wtyków, choć wygląda na zabieg czysto kosmetyczny to od strony brzmieniowej na pewno li tylko za tuning wizualny uważana być nie powinna. Z nowymi wtykami poprawiło się praktycznie wszystko. Rozciągnięciu uległy skraje pasma, przez co nagle okazało się, że system może grać jeszcze o krok, dwa dalej zarówno na górze, jak i dole. Dodatkowo, w pierwszej chwili można było odnieść wrażenie, że całość prezentowana jest o drobinę szczuplej, lecz to tylko złudzenie do momentu, gdy odezwie się prawdziwy bas. Wystarczy sięgnąć po takie przekleństwa sejsmologów jak „Hallucination Engine” Material, czy wprost wymarzony do roli system-killera „Khmer” Nilsa Pettera Molværa. Geneza owych złudnych obserwacji staje się na takim wsadzie muzycznym znana już po kilku minutach – to nie dźwięk się odchudził, tylko wyeliminowane zostały wszelakiej maści brudy, zniekształcenia i inne pasożytnicze artefakty zaśmiecające słyszalne pasmo. Bez tego całego płynącego na gapę „kożucha” zanieczyszczeń jesteśmy nagle w stanie usłyszeć zdecydowanie więcej źródłowych informacji, oraz zdecydowanie lepiej, głębiej wniknąć w strukturę nagrania.
Nawet włączenie „11:11” Rodrigo Y Gabrieli o mało nie przyprawiło mnie o zawał serca, którego podobno nie posiadam. Natychmiastowość ataku była po prostu porażająca i uderzyła z głośników niczym przysłowiowy grom z jasnego nieba. Każde uderzenie w pudło, każdy ruch dłoni po gryfie gitary były słyszalne i namacalne na tyle realistycznie, że spokojnie można było mówić o prawdziwej holografii.
Jednak kolosalna, bo inaczej i w sposób bardziej stonowany określić jej nie można, poprawa rozdzielczości nie została bynajmniej okupiona nawet najmniejszym ochłodzeniem, czy emocjonalnym wyjałowieniem przekazy. Ba, wręcz przeciwnie. Soczystość i witalność pulsującej muzycznej tkanki pozbawiona woalki zniekształceń kusiła hiperrealizmem niczym topowy ekran 4K na specjalnie na tę okazję przygotowanym materiale filmowym. I jeszcze ta zjawiskowa, wręcz absolutna czerń. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że motyw nieprzeniknionego smolisto-czarnego tła przewija się w naszych recenzjach częściej, niż obniżenie podatków i likwidacja KRUSu w programach wyborczych, ale nowe wtyki Furutecha w pewien sposób redefiniują jego istotę. Nie chodzi jednak o stopień zaciemnienia i która czerń jest czarniejsza, lecz o samą kolejność, chronologię, czy też moment jej pojawienia. Fakt, jej obecności pozostaje niezmienny, jednak to, że zazwyczaj efekt atłasowej kurtyny uzyskuje się poprzez nałożenie, zasłonięcie wszystkiego, co za ostatnim muzykiem, bądź formacją muzyków się znajduje zmianie ulega. Jest to niezaprzeczalnie skuteczna, aczkolwiek radykalna metoda, gdyż gdzieś po drodze gubi się efekt głębi, przestrzeni, w której wybrzmienia mogą swobodnie wygasać. Najnowsze 50-ki NCF podchodzą do tematu diametralnie inaczej. Otóż oryginalne pomieszczenie zachowuje swą oryginalną kubaturę, lecz jest skąpane w nieprzeniknionym mroku. To tak, jakby bezgwiezdną nocą zapuścić się do którejś z jaskiń i po przejściu kilkudziesięciu metrów po prostu wyłączyć czołówkę i inne źródła światła. Będzie ciemno, że oko wykol, ale nadal będziemy mieli nie tylko świadomość, ale i całkowicie fizyczne odczucia potwierdzające ogrom otaczającej nas przestrzeni i odległość od ścian bocznych, oraz sklepienia. Dopiero w takich, egipskich ciemnościach rozlokowywani są zgodnie z realizacyjnymi wytycznymi muzycy, którzy następnie oświetlani są ciepłymi, lecz niezwykle precyzyjnymi i punktowymi wiązkami światła, które podążają za nimi wraz z ich ruchem scenicznym. Brzmi ciekawie? Z pewnością, a proszę sobie włączyć np. „Il Trovatore” Verdiego z niezastąpionym Pavarottim, by na własne uszy przekonać się o genialności tego rozwiązania.
Najnowsza odsłona topowych wtyków Furutecha Fi-50 o oznaczeniu NCF(R) wyznacza nowe granice precyzji, czystości i jednocześnie muzycznego realizmu. Pozbawiając dźwięk szkodliwych artefaktów pozwalają one cieszyć się krystalicznie czystą muzyką i zarazem mieć pewność, że nasza drogocenna elektronika nie pracuje na zanieczyszczonej – pasożytniczo modyfikowanej diecie. Dodatkowo mam cichą nadzieję, że opisany powyżej przykład wpływu 50-ek na brzmienie nawet tak niedrogiego przewodu, jakim jest FP-3TS762 uświadomi Państwu, że każdy moment na inwestycję w tak pozornie błahe elementy jak odpowiedniej klasy wtyki jest dobry.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: RCM
Cena: ok. 1 400 PLN/szt. – w momencie publikacji oficjalna cena była jeszcze nieznana
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: Abyssound ASV-1000, AVM P1.2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5, Pass INT-250
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i, Harmonix Hiriji „Milion”
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips