Opinia 1
Patrząc na portfolio przewodów zasilających japońskiego Furutecha można dokonać jego umownego podziału na dwie grupy. Pierwszą, do której zaliczyć należy wszystkie, nazwijmy lapidarnie „gołe” pokryte z zewnątrz jedynie PVC, dość rozsądnie wycenione odmiany 314-ek, 320-ek, 3TS20, 3TS762 na ALPHA 3 kończąc, oraz drugą dedykowaną bardziej majętnym, a więc również bardziej wymagającym klientom. Jak wiadomo oprócz oczywistego przyrostu wartości sonicznych wraz z pięciem się po kolejnych szczeblach cennika warto pomyśleć również o adekwatnym do zajmowanej w hierarchii pozycji wyglądzie. I tak począwszy od Absolute Power 15 Plus i Power Reference’a III do głosu dochodzą eleganckie, opalizujące nylonowe plecionki dodatkowo uzupełnione w przypadku Powerfluxa fenomenalnymi, piezo-ceramicznymi wtykami FI-50M(R). Jednak nawet w przypadku ww. ostatniego modelu nie została przekroczona psychologiczna bariera 10 000 PLN. W sumie, jak na tak poważanego producenta okablowania taka skromność i zachowawczość mogła budzić pewne zdziwienie, tym bardziej, że przecież niedawno światło dzienne ujrzała niezaprzeczalnie referencyjna listwa Pure Power 6. Najwidoczniej jednak japońscy mistrzowie metalurgii uznali, że co się odwlecze to nie uciecze i na początku lutego przedstawili całemu światu swoje najnowsze dzieło – NanoFluxa. Przewód zaprojektowany i wykonany zgodnie z najnowszymi, do tej pory niestosowanymi technologiami. Tym oto sposobem doszliśmy do clue – faktu, z którym przyszło nam się zmierzyć – z obecnością limitowanego i dostarczanego jedynie „wybranym” dealerom japońskiego flagowca Furutecha NanoFlux w naszych skromnych progach. Nie nadwyrężając zatem dłużej Państwa cierpliwości serdecznie zapraszamy do lektury.
Przewodniki o średnicy 3,8 mm każdy wykonano z miedzi α (Alpha) Nano OCC poddanej obróbce kriogenicznej o powierzchni pokrytej Nano Liquidem (olejem skwalenowym) zawierającym molekuły z cząstkami złota i srebra wielkości o 8 nm (8/1000000mm). Dzięki temu wypełniono wszystkie nierówności na powierzchni miedzianych przewodników. Żeby jednak nie było zbyt prosto każda żyła składa się z 7 wiązek po 62 przewody każda. Izolację wykonano z kilku elastycznych warstw, całość zaekranowana została oplotem wykonanym z miedzi, jako zewnętrznego izolatora użyto PVC o zwiększonej elastyczności a z zewnątrz zastosowano ciemnogranatowy rękaw z nylonu ożywiony krzyżującą się białą, podwójną „fastrygą”. Zewnętrzna średnica przewodu wynosi 18,8mm a konfekcję oparto na bazie firmowych wtyków FI-50R i FI-E50R uzupełnionych o stylowy, umieszczony na przewodzie solidny bullet mający za zadanie minimalizację zakłóceń zarówno mechanicznych, jak i elektrycznych.
Tak jak narodzinom supernowej towarzyszy potężny wybuch, tak przed wpięciem w tor NanoFluxa lepiej wziąć coś na serce i osiągnąć stan jak największego spokoju. Proszę mi uwierzyć, gdyż piszę te słowa wyłącznie dla Państwa dobra, nie chcąc mieć na sumieniu żadnego zawału, bądź świadomości cierpień któregoś z naszych Drogich Czytelników, spowodowanych zabiegami specjalistów od chirurgii szczękowej pracujących nad złożeniem roztrzaskanej w drobny mak dolnej żuchwy po tzw. klasycznym opadzie szczęki. Powód jest prozaiczny – Furutech daje systemowi, w którym się znajdzie, takiego przysłowiowego „kopa”, że nie będąc na ten fakt odpowiednio przygotowanym można się poczuć niemalże tak, jakby Chuck Norris zaprezentował na nas swój firmowy wymach dolną kończyną z półobrotu. Z głośników wydobywa się taka energia, jakby niczym podczas kosmicznej eksplozji z wręcz atomową siłą wyrzucany był w przestrzeń cały materiał muzyczny zawarty na odtwarzanym nośniku. Pełna dynamika, niesamowity rozmach i wolumen budzący szczery podziw.
Początkowo spokojny, rozpoczynający „House of Gold & Bones Part 2” Stone Sour utwór “Red City” najpierw czarował niezwykłą namacalnością i realizmem stonowanej i lekko wycofanej pod względem emocjonalnym partii wokalnej, by chwilę później przejść we właściwe tej formacji klimaty z niemalże przytłaczającymi gitarowymi riffami i charczącym growlem. Co niezwykle istotne przy tego typie repertuaru każdy atak transjentów był nie dość, że błyskawiczny, to jeszcze zabójczo precyzyjny. Tutaj nie było miejsca nawet na chwilę zawahania, zwątpienia, czy próby złagodzenia, zaokrąglenia nieraz kanciastych fraz. Świetnie to słychać na pozornie lirycznym utworze „Sadist”, gdzie sukcesywne zwiększanie tempa niesie ze sobą intensyfikację udziału instrumentarium i nader zauważalny wzrost wolumenu generowanych dźwięków. Z Furutechem proces ten przebiega całkowicie naturalnie, tak jakbyśmy prowadzili rasowego muscle cara i nie musieli się nawet przez chwilę zastanawiać, czy mamy jeszcze zapas mocy pod butem, bo mamy i jest to oczywista oczywistość a nie li tylko pobożne życzenie. Pozostając przy motoryzacyjnych metaforach używany ostatnimi czasy przeze mnie potężny wzmacniacz mocy Abyssound ASX-1000 z podpiętym przewodem Acoustic Zen Gargantua II jest niczym fachowo podrasowany klasyczny Dodge Charger RT, jednak przepięcie się na NanoFluxa okazuje się niczym inwestycja w „Nitro” rodem z „Fast & Furious”. Proszę tylko wsłuchać się a najlepiej poczuć na własnych trzewiach, co potrafi gitara basowa na „Blue Smoke” od 1:47. Toż to prawdziwe mistrzostwo świata. Pozostając w tych samych klimatach nie omieszkałem sięgnąć po melodyjną, lecz ciężką jak drogowy walec, okraszony elektronicznymi wstawkami industrialno – metalowy album „Device” Device (fani Disturbed powinni koniecznie się z nim zapoznać, jeśli jeszcze tego nie zrobili). Nawet z tak hałaśliwym materiałem zarówno selektywność, jak i klarowność dźwięku była po prostu świetna. W dodatku tego jakże uroczego łomotu dało się słuchać długo, głośno i bez zmęczenia, czy nawet najmniejszych oznak irytacji. Oczywiście mówię o sobie, bo sąsiedzi mogli mieć akurat wtedy zgoła inne obserwacje.
Dość jednak żartów. Czas ma coś „normalnego” i akceptowalnego dla większości odbiorców, którym tytułowy przewód jest dedykowany. Zacznijmy zatem od tak niezobowiązującego repertuaru, jak wydany z serii Swedish Jazzlegends Arne Domnerus „Black Sheep”, który z jednej strony koił zmysły łagodnymi frazami, lecz jednocześnie nie pozwalał na spokojne wysiedzenie w fotelu, bo nogi same podrygiwały w rytm jazzowych standardów. Wyjątkiem były rzewne frazy w stylu „Gammal fäbodpsalm”, lecz tu do głosu dochodziła liryczna natura Furutecha i wszystko spinało się w logiczną całość. Słodkie, gęste i aksamitne aranżacje Queen Latifach na „Trav’lin’ Light” tylko potwierdziły moje wcześniejsze obserwacje. Leniwe tempa, czarujący, niski i blisko podany wokal działały niezwykle rozleniwiająco i miały niezaprzeczalne działanie antydepresyjne. Wszystko było spójne, poukładane i choć ciepło, miękko oświetlone, to jednak bez stępienia konturów źródeł pozornych i utraty prawidłowej gradacji poszczególnych planów na szerokiej i zaskakująco głębokiej scenie. Nic się nie zlewało, nie przybierało trudnych do zdefiniowania impresjonistycznych form, tylko zgodnie z prawami fizyki ostrość zależna była od zamysłu realizatora a nie była pochodną ograniczeń wykorzystywanego do odsłuchu systemu.
Świetnie została również oddana eteryczność i zwiewność orientalnych rytmów zawarta na fenomenalnym albumie „Istanbul” Jordi Savalla. Nader oryginalne instrumentarium (m.in. oud, duduk, kanun, santur) pozwoliło w tzw. okamgnieniu poczuć klimat muzycznej spuścizny otomańskiego imperium wzbogaconego elementami kultur tureckiej, greckiej, czy nawet żydowskiej. W tym niezwykłym tyglu kłębiły się urocze, lecz jednocześnie tajemnicze linie melodyczne, całkowicie odmienna od współczesnej estetyka a co najważniejsze wszechobecny spokój. Bez pospiechu, z czystym, niezaprzątniętym codziennymi troskami, umysłem można było oddać się audiofilskiej medytacji i śledzić wirtuozerię muzyków. Wyłapywanie wszelakiej maści smaczków i niuansów to już temat na osobny akapit, lecz Furutech dostarczając pełnie informacji o zapisanym materiale sam stojąc z boku pozwalał słuchaczowi na całkowicie samodzielną decyzję, czy woli w danym momencie chłonąć rozgrywający się przed jego oczyma spektakl muzyczny jako całość, czy też, już po zadowalającym poznaniu fabuły sukcesywnie zapuszczać się w pozornie pozostające w półcieniu zaułki pełne mikro wybrzmień i powoli wygasającej aury pogłosowej.
Patrząc z perspektywy czasu na NanoFluxa i starając się choćby na chwilę zachować pozory obiektywizmu uczciwie musze przyznać, że wyszedł on Furutechowi wybornie. Ba, wyszedł lepiej niż Telly’emu Savalasowi włosy (tak, tak, znam historię z rolą Piłata w „The Greatest Story Ever Told”). To prawdziwy dynamit, który uwalnia nie tylko całą energię zawartą w reprodukowanym materiale, lecz również pozwala podpiętej pod niego elektronice pracować bez nawet najmniejszej zadyszki na 100% swoich możliwości. Ten przewód niczego nie uwypukla, nie faworyzuje i niczego nie upiększa, a tylko sprawia, że pękają więzy do tej pory krępujące naszą ukochaną muzykę. Wszystkiego nagle jest więcej i wszystko staje się bardziej realne, prawdziwsze, naturalne, lecz dopiero, gdy posłuchamy NanoFluxa dłużej, zrozumiemy, że tak właśnie powinno być od początku.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: RCM
Cena: 1,8 m /15 050 PLN
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Przedwzmacniacz liniowy: Abyssound ASP-1000
– Wzmacniacz mocy: Abyssound ASX-1000
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Organic Audio Reference Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Okablowania japońskiej marki Furutech używam już od kilu lat, jednak nigdy nie przekroczyłem cennikowych stanów średnich jej oferty. Po prostu te, które miałem, sprawowały się na tyle dobrze, że nie generowały zbędnych potrzeb wymiany na lepsze. Oczywiście, im wyżej, tym przynajmniej w teorii powinno być lepiej i sądząc po wielu bardzo pozytywnych opiniach, czy to w prasie, czy Internecie, ów producent pnąc się ku górze w swoim portfolio, oferuje znaczny przyrost jakości. Na szczęście będąc w pełni zadowolonym ze stanu posiadania, nie szukałem zbędnych wydatków, przeznaczając w ten sposób zaoszczędzone kwoty na płyty, będące notabene podstawowym celem zabawy w audio. I prawdopodobnie nadal omijałbym temat okablowania szerokim łukiem, lecz po powołaniu do życia portal Soundrebels, niejako z przydziału jestem zobligowanyny do zajmowania się zagadnieniem testowania produktów około-sprzętowych, dlatego nie sposób co jakiś czas nie wziąć na tapetę czegoś z zakresu audio – voodoo. Takim to sposobem, do testów otrzymałem kabel sieciowy z najwyższej linii Flux rzeczonej marki, który jednym z członów pełnej nazwy „Nano” sugeruje delikatną zmianę wykorzystywanego dotychczas surowca na poziomie Nano-cząsteczek. To nadal jest miedź, ale wzbogacona o „drobinki” złota i srebra, które według producenta wynoszą dany produkt na nieosiągalne dotychczas poziomy wyrafinowania. Tak więc zapraszam wszystkich na spotkanie z najnowszym dzieckiem z Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli przewodem zasilającym Furutech NanoFlux , dystrybuowanym przez katowicki RCM.
Wszystkim obcującym z poprzednią wersją topowego Flux-a, natychmiast rzuci się w oczy zmiana kolorystyki oplotu. Gdy starsza konstrukcja bazowała na połyskującym delikatnym fiolecie, tak teraz dostajemy nasycony błękit, przełamany krzyżującymi się jasno niebieskimi pasemkami. Innymi zewnętrznymi różnicami są grubość zewnętrzna przewodu i zastosowany na zewnątrz oplotu pierścień. Wcześniej była to można by powiedzieć symboliczna obrączka, a obecnie jest to słusznej wielkości i wagi magiczna baryłka. Długość i zastosowane do konfekcji wtyki w obu modelach są identyczne. Na nieszczęście użytkowników cierpiących na ograniczoną przestrzeń za posiadana elektroniką, nowy produkt jest jeszcze sztywniejszy od poprzednika, co oczywiście nie oznacza niemożności jego ułożenia, ale z pewnością miałem w swoim ręku znacznie bardziej podatne na układanie kable. Lecz zapewniam, iż po przemyślanej aplikacji, nawet w trudnych warunkach znajdziemy dla niego odpowiednie miejsce leżakowania.
Ponieważ pierwszym słuchającym szczęśliwcem z naszego duetu był Marcin, ja po kilku utworach spokojnie mogłem zabrać się do uważnego słuchania wygrzanego wcześniej kabla. I taki teoretycznie był plan, ale jakoś nie po drodze było mi ze zmaganiami z tak kontrowersyjną dziedziną audio i rzeczona siecióweczka czekała na swoje pięć minut ładnych kilka dni. Gdy spoglądałem na nią, cały czas biłem się z myślami, co może wnieść do dźwięku, abym nie potraktował tej przygody jako tylko poszukiwania uzasadnienia dla podniesienia pułapu cenowego. Aż nadszedł odkładany, lecz jak się miało okazać, jakże owocny w pozytywne doznania moment. Słyszałem wiele kabli zasilających, ale takiego przyrostu dociążenia podpartego zwiększeniem konturowości niskich rejestrów nigdy bym się nie spodziewał. Co więcej, wraz ze wzrostem ciężaru źródeł pozornych, oddechu i rozmachu nabrała wirtualna scena, zdecydowanie namacalniej prezentując wszelkie przeszkadzajki perkusisty. Fantastycznie wypadło to na płycie Dino Saluzziego „Mojotoro” . Wysycenie, zwiększenie dawki masy i wyostrzenia wszelkich dźwięków, nawet w najmniejszym stopniu nie skutkowały sztucznością brzmienia. A zaznaczę, że podczas testu korzystałem z bardzo otwartych brzmieniowo polskich kolumn Ardento Alter II, opartych o driver Sonido (papierowy szerokopasmowiec) na środku i Aurum Cantus (wstęga) w górnych rejestrach i jakiekolwiek karykaturyzacja byłaby wytknięta od pierwszej skaleczonej nuty. Tymczasem nie wierząc własnym uszom, zastosowane 18 calowe głośniki basowe jasno dawały do zrozumienia, jak powinna rysować się stopa perkusji, przy okazji pokazując jak monstrualnie szerokie kolumny (60 cm szerokości i 140 cm wysokości) znikają ze sceny, budując za sobą hektary przestrzeni. Natychmiast zmieniłem repertuar i udałem się do kościoła z Jordi Savallem i jego pieśniami do Sybilli. Taką gradację planów zdecydowanie łatwiej uzyskać z monitorów, ale jak pokazało doświadczenie z Japończykiem, nawet „trzydrzwiowe szafy” są w stanie pokazać słuchaczowi, jak daleko za muzykami i nad nimi znajdują się odbijające wszelkie dźwięki ściany i sufit. Oprócz tego aspektu bardzo zyskały najniższe głosy chóru, które teraz zdecydowanie mocniej przemawiały do mnie swoim dźwiękowym wolumenem, a z uwagi na moje preferencje repertuarowe były czymś bardzo oczekiwanym. Oczywiście nie muszę chyba nikogo informować, że zaznawszy takiej prezentacji, w napędzie bardzo często lądowały podobne klimaty. Jeśli coś gra wyśmienicie, nie sposób się powstrzymać i choćby człowiek na wskroś znał dany materiał, musi przekonać się, czy jest lepiej. Czy testowany kabel zasilający miał wady? W moim odczuciu raczej nie, ale przez te kilkanaście dni zabawy zaznałem przypadku, gdy było za dużo cukru w cukrze. Jednak nie była to wina samego kabla, tylko mocno przebasowionego nagrania Pani Cassandry Wilson, które w niedoborach najniższych składowych było bardzo mile odbierane, a gdy system jest zrównoważony mamy lekki klops. Niemniej jednak, nawet ten podkręcony krążek nie męczył monotonnym dudnieniem, tylko informował o przekroczeniu dobrego smaku masteringujących go realizatorów. Powiem szczerze, od momentu zaopatrzenia się w pstre Hrmonixy (jakieś trzy lata temu), po wielu testach kablarskich pierwszy raz naszła mnie myśl: „a może by tak?”
Jednak człowiek się uczy całe życie. Mój system jest pewnym spojrzeniem konstruktora na dźwięk, zrealizowanym za pomocą pojedynczych komponentów w swej ofercie. Każdy obcy produkt ma utrudnione zadanie i sukcesem jest jego dobre wpasowanie się w obce, ortodoksyjne środowisko. Gdy coś takiego nastąpi, ten aspekt najczęściej objawia się nieco innym, ale nie degradującym wcześniejszej jakości brzmieniem. A tutaj dostaję drut z konkurencyjnej stajni i okazuje się, że nie dość, że nie szkodzi, to według moich obserwacji i oczekiwań jeszcze poprawia dźwięk. Ciekawe i niestety na dłuższą metę psychicznie bardzo męczące. Niełatwo bowiem zapomina się o takich spotkaniach, gdy podchodząc jak pies do jeża, w końcowym rozliczeniu powinniśmy przeprosić konstruktora za podważanie jego kompetencji, a taka sytuacja miała tutaj miejsce. Jeśli ktoś jest na etapie poszukiwań okablowania systemu, powinien zaznać tej prezentacji. Ostrzegam jednak, iż klienci z mocno napompowanymi niskimi składowymi portami bass-refleku, mogą odczuć przerost ilości tego zakresu w przekazie muzycznym. Ale jak to w życiu bywa, to co dla mnie jest już mocno gęste, dla kogoś innego jest dopiero przedsionkiem oczekiwań. Tak więc tylko własne ucho da nam odpowiedź, czy kabel Furutech NanoFlux jest tym, czego pragnie w danej chwili Wasz system.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: ARDENTO ALTER II
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END
– platforma SOLID TECH
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Drugi zestaw wzmocnienia : Robert Koda
– przedwzmacniacz liniowy Takumi K-15
– dzielona amplifikacja Takumi K-70