1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Gato Audio Amp-150

Gato Audio Amp-150

Opinia 1

Pokrótce o historii Gato Audio i ludzi za nią stojących pisaliśmy w recenzji odtwarzacza, więc tym razem nie będziemy się powtarzać. Podobnie jak o wybitnie pozornej lifestylowości, która ogranicza się jedynie do wyszukanej, oryginalnej i intrygującej szaty wzorniczej skrywającej iście high-endowe brzmienie pochodzące z bezkompromisowo zaprojektowanych trzewi. Jeśli komuś w tym momencie zepsułem niespodziankę, dotyczącą klasy, jaką reprezentuje duński wzmacniacz, to trudno, ale już przy CDD-1 jasno daliśmy do zrozumienia, że oba urządzenia reprezentują bardzo wysoki poziom i każde z nich zasługuje na odrębny artykuł. W związku z powyższym po zeszłomiesięcznej publikacji naszych obserwacji dotyczących źródła przyszła pora na dedykowaną amplifikację.

Bliźniaczą do CDD-1 obudowę różnią jedynie drobne, świadczące o odmiennych funkcjach detale. Wykonana z polakierowanego na wysoki połysk płata pokrytego orzechową okleiną płyta wierzchnia tym razem pozostała dziewicza, za to front, z centralnie umieszczonym okrągłym „bulajem” (informującym o aktywnym źródle i poziomie wzmocnienia) przyozdobiono dwiema, symetrycznie rozmieszczonymi masywnymi, toczonymi gałkami, z których lewa odpowiada za wybór źródła a prawa za siłę sygnału. Dodatkowo po obu stronach wyświetlacza umieszczono pojedyncze przyciski – lewy oznaczony jako „Heat” i prawy, zdecydowanie mniej tajemniczy – „Mute”. Wróćmy jednak do „Heata”, któremu przypisano na wyświetlaczu uroczą ikonę ogniska. Mam nadzieję, że każdy, kto choć raz zadał sobie trud zgłębienia zasad pracy układów elektronicznych, ze szczególnym uwzględnieniem rozwiązań dedykowanych audio, zdaje sobie sprawę, że pełnię swoich możliwości nasze drogocenne urządzenia pokazują dopiero po okresie tzw. wygrzania. Dotyczy to zarówno sytuacji, gdy mamy do czynienia z egzemplarzem prosto z fabryki, jak i przez dłuższy czas nieużywanym. O ile w przypadku tzw. „funkiel nówki” okres ten zajmuje od kilkudziesięciu do czasem nawet kilkuset godzin o tyle przy „zimnym” po weekendzie/nocy z reguły oznacza kilkudziesięciominutowy, max. 1-2 godzinny okres, gdy tranzystory pracujące w stopniu wyjściowym ustabilizują się termicznie i elektrycznie. Jak irytująca bywa to procedura wiedzą wszyscy ci, dla których każda chwila poświęcona na słuchanie muzyki jest na wagę złota i gdy za przeproszeniem padając na pysk ze zmęczenia mamy jakieś dwie, góra trzy godziny na delektowanie się dobiegającymi z głośników ukochanymi dźwiękami. Właśnie dla osób cierpiących na chroniczny niedoczas Poul Rossing wraz z kolegami przygotował magiczny wehikuł czasu, który to, co powinno zajmować wspomniane dwie godziny robi w … kwadrans (dla niewtajemniczonych to całe 15 minut). Cuda? Ależ skąd. Zwykła fizyka – na tranzystory końcowe kierowany jest większy, niż wymaga tego normalna praca prąd, który odpowiednio szybko je nagrzewa.
Tylną ścianę również zaprojektowano zgodnie z zasadami symetrii. Umieszczone na jej skrajach pojedyncze, wysokiej klasy zaciski głośnikowe WBT0708 (zastąpiły montowane w starszych wersjach, doprowadzające posiadaczy zakonfekcjonowanych widłami przewodów głośnikowych do białej gorączki WBT0765) zamykają pomiędzy sobą imponującą baterię przyłączy z centralnie umieszczonym gniazdem zasilającym i głównym włącznikiem. Po lewej stronie umieszczono wyjścia liniowe w standardzie RCA i XLR, oraz pojedynczą parę wejść XLR. Prawą część szczelnie wypełniają cztery pary wejść RCA, z czego ostatnią – opisaną jako Tape można ustawić w tryb „Direct”, omijając sekcję przedwzmacniacza (ukłon w kierunku posiadaczy systemów KD).
Oczywiście jest jeszcze magiczna dziurka, poprzez którą za pomocą dołączonego mini –śrubokręta możemy regulować jaskrawość frontowego wyświetlacza. Lokalizacja dla osób rozdygotanych emocjonalnie i niebędących w stanie podjąć ostatecznej decyzji wręcz idealna. Raz dokonana nastawa zostanie pewnie po wieki wieków, bo po wstawieniu wzmacniacza na półkę dostęp do tej funkcji można określić jako niemalże zerowy.
Reasumując – zarówno sama bryła, jak i detale ją tworzące pozwalają, przynajmniej w moim mniemaniu uznać 150-kę za jeden z najładniejszych i zarazem niebanalnych wzmacniaczy na rynku. Piękno, bogactwo rysunku i naturalne ciepło drewnianego płata wierzchniego idealnie współgra z niemalże steampunkową surowością frontu i obłą linią precyzyjnie wykonanych radiatorów stanowiących boki urządzenia. Czy można zrobić to jeszcze ładniej? Oczywiście – wystarczy spojrzeć na ostatnie dokonania Dana d’Agostino, potem na ich cenę i … ależ ten Gato łady a przy tym jak rozsądnie wyceniony, nieprawdaż?
Na osobny akapit zasługuje również dołączany systemowy pilot zdalnego sterowania, który jest po prostu kolejnym przykładem na to, ze Duńczycy niczego nie pozostawili przypadkowi i … OEM-owym podwykonawcom. Pomimo niewielkich gabarytów jest niezwykle masywny a przy tym, ze względu na ostro ścięte wierzchołki może stanowić świetny argument podczas burzliwej dyskusji. Mniejsza jednak o to. Chodzi bowiem o coś zupełnie innego – centralnie umieszczona kołowa tarcza na pierwszy rzut oka przypomina rozpowszechnione wielofunkcyjne wybieraki, jednak już po dłuższej chwili okazuje się regulacją głośności i to obrotową! Tak, tak. Chcąc pogłośnić kręcimy zgodnie z ruchem wskazówek zegara a ściszyć w przeciwną, czyli analogicznie do obsługi gałki na froncie wzmacniacza. Od strony ergonomii rozwiązanie to określam celująco a biorąc pod uwagę precyzję regulacji szczerze żałuję, że nie jest ono szerzej rozpowszechnione (no może poza Devialetem).

No dobrze, koniec żartów. Przejdźmy do brzmienia. Nie wiem czy to jakieś genetyczne powinowactwo, czy też wpływ surowego, skandynawskiego klimatu, ale od pewnego, rzekłbym nawet dość długiego czasu, obserwuję charakterystyczną dla urządzeń z północnej Europy cechę. Chodzi mianowicie o pewną finezję i takt w informowaniu, uświadamianiu słuchacza o mocy drzemiącej pod stalową/aluminiową skorupą. Mając do czynienia z Densenami, Electrocompanietami, Gryphonami, Heglami, Vitusami (kolejność alfabetyczna) i z będącym obiektem niniejszego testu Gato za każdym razem, zarówno przy pierwszym kontakcie, jak i późniejszych odsłuchach sprawa mocy, czy też wydajności prądowej schodzi na zupełnie pomijalny margines. Traktujemy je jako pewnik i takimi rzeczywiście są. Bez sztucznych, pędzonych na anabolikach mięśni prężonych w przekomicznych kulturystycznych pozach wybejcowanych jegomości robią dokładnie to, do czego zostały stworzone – wzmacniają otrzymany sygnał i robią to na tyle skutecznie, że spokojnie można skupić się na pozostałych aspektach spektaklu muzycznego. Przypomina mi się w tym momencie dr. Roland Gauder, który na większość pytań dotyczących parametrów jego kolumn z rozbrajającą szczerością twierdził i twierdzi nadal, że po pierwsze są one od strony technicznej/elektrycznej całkowicie wystarczające a po drugie parametry nie grają.
Za to Gato Amp-150 gra jak marzenie. Gra dźwiękiem dużym, zamaszystym a jednocześnie świeżym, rześkim i w dodatku świetnie kontrolowanym. Choć ma w sobie znamiona potęgi dużo większych konkurentów (Vitus, dzielony Hegel) słychać w nim również finezję i niezwykłą gładkość obecnie przez nas testowanej A-klasowej końcówki mocy A-36 Accuphase’a, czy też spontaniczność, drive a przede wszystkim nasycenie średnicy lampowych konstrukcji z 845 na pokładzie. W dodatku, wiem, że może zabrzmieć to jak bluźnierstwo i bezczeszczenie legendy, ale testowana integra jest zdecydowanie bardziej muzykalna, barwna i soczystsza od … Gryphona Diablo. I w tym momencie, gdybyśmy ograniczyli się do ogólników, moglibyśmy skończyć. Jednak, jak to zwykle bywa diabeł tkwi w szczegółach. Oczywiście dźwięk oferowany przez Gato można potraktować całościowo, bo właśnie w takiej zespolonej, homogenicznej formie jest dostarczany, lecz równie dobrze, gdy tylko najdzie nas ochota każdy z podzakresów da się rozłożyć na czynniki pierwsze i na tym właśnie proponuję się skupić.
Tak, jak powstają długowieczne budowle, tak i dźwięk duńskiej integry oparto na solidnych, głęboko wkopanych w grunt, bądź jak kto woli posadowionych na skale fundamentach. Oba modele Gauderów, którymi dysponowałem podczas testów nie należą do najłatwiejszych do wysterowania kolumn. Niezbyt wysoka efektywność, symetryczne zwrotnice i inne firmowe patenty dr.Gaudera powodują, że niemieckie konstrukcje wysysają z każdego wzmacniacza prąd jak skarbówka i ZUS razem wzięte składki z przedsiębiorcy. Tymczasem podpięty pod nie AMP-150 chwycił je stalowym uściskiem i od pierwszych do ostatnich taktów nawet na chwilę nie odpuścił. Niezależnie od tego, czy próbowałem może nie tyle zmusić go do kapitulacji co raczej przyłapać na nawet niewielkim odstępstwie Gato uparcie robił swoje. „Planety” Holsta, „Khmer” Nilsa Pettera Molværa a nawet „BBNG2” BADBADNOTGOOD nie były w stanie wyprowadzić amplifikacji z równowagi. Co ciekawe im niżej bas schodził tym kontury stawały się bardziej wyraźne, rysowane grubszą kreską, ale nadal w pełni kontrolowane, a co najważniejsze bas był po prostu jędrny i mięsisty, co tylko potwierdzało walory urządzenia, bo to zdecydowanie trudniejsza sztuka aniżeli prowadzenie basu suchego i pozbawionego właściwego sobie ciężaru, czy wypełnienia.
Co do średnicy, to najbardziej pasuje do niej określenie „lampowa”, lecz nie ze względu na stereotypowe przesaturowanie i zagęszczenie, bądź jak kto woli lepkość, a z uwagi na gładkość i homogeniczność. Niby jest lekko faworyzowana, lekko wypchnięta, ale jednocześnie krystalicznie czysta i gładka. Głosy ludzkie brzmią lepiej aniżeli by wypadało, ale takie odstępstwo od neutralności bardziej pomaga aniżeli szkodzi. Nawet „spreparowany” duet Nat King Cole’a z Natalie wypadł zjawiskowo, bez sztuczności, po prostu przyjemnie. Dodatkowo precyzja w pozycjonowaniu źródeł pozornych na scenie, odwzorowanie przestrzeni sprawia, że nie tylko czuć tzw. oddech, ale i wyobrażenie o kubaturze, akustyce pomieszczeń w jakich dokonano nagrań jest wręcz wyborne.
W powyższe ramy bardzo zgrabnie wpisuje się góra – krystalicznie czysta a przy tym mocna, wyrazista, bez nawet najmniejszych oznak zarówno zaokrąglenia, jak i ziarnistości. W dodatku praktycznie nie sposób określić jej temperatury barwowej, gdyż jest po prostu w sam raz, ani zbyt chłodna, ani zbyt „złota”. To tak jakby próbować określić smak wody wypływającej ze źródła z serca lodowca.

Ekipa Gato Audio wprowadzając na rynek swoje topowe modele, czyli CDD-1 i Amp-150 postanowiła połączyć niebanalną i intrygującą szatę wzorniczą z wzorową ergonomią i iście high-endowym brzmieniem. Czy ambitne plany udało się zrealizować? Oczywiście i to z nawiązką! Niech nie zmylą Państwa niepozorne gabaryty i iście lifestylowa linia, w trzewiach recenzowanych przez nas duńskich urządzeń drzemie niezwykły potencjał i możliwości, które wystarczą nie tylko do napędzenia większości dostępnych na runku kolumn, ale zaprowadzenia słuchacza do samych wrót audiofilskiej nirwany.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 25 899 PLN

Dane techniczne:
Wejścia: 1 para XLR; 4 pary RCA
Wyjścia: 1 para XLR; 1 para RCA
Moc wyjściowa: 2x 150 W RMS (8 Ω) / 2x 250 W RMS (4 Ω)
Impedancja wejściowa: 20 kΩ (RCA) / 40 kΩ (XLR)
Pasmo przenoszenia: 20 Hz-20 kHz przy ± 0,5 dB; 2 Hz-100 kHz przy ± 3 dB
Impedancja wyjściowa przedwzmacniacza: 100 Ω RCA i 200 Ω XLR
Całkowite zniekształcenia harmoniczne: < 0,05 %
Stosunek sygnał-szum (ważony ‘A’): > 100 dB
Wzmocnienie: 27 dB (+10 dB zapasu)
Rekomendowane obciążenie wzmacniacza: 4 Ω-16 Ω
Zabezpieczenie przed zwarciem: < 1,5 Ω
Pobór mocy: standby <1 W, bez wysterowania < 40 W, w trybie Heat <200 W, max 600 W
Wymiary (S x W x G): 325 x 105 x 420 mm
Waga: 13.8 kg

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– DAC:  Ayon Audio Sigma;Gato Audio CDD-1
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Fat Bob S + ZYX R100
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Cayin CS-55 A
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Gauder Akustik Cassiano
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;ISOL-8 MiniSub Axis
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3; Audio Philar Platform Line Double III
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Wszelkiego rodzaju testy urządzeń audio są wypadkową porozumienia dystrybutorów i poszczególnych redakcji w kwestiach dotyczących co i kiedy powinno pojawić się na łamach danego periodyku. Najczęściej są to pojedyncze elementy, czasem ciekawe zestawienia, ale bywają również przypadki, gdzie mimo jasnych przesłanek do skupienia się nad  kompletnym systemem danego producenta, poszczególne komponenty występujące jako single, mają nam na tyle dużo do zaoferowania, że bagatelizowanie takich atutów, byłoby barbarzyństwem z naszej strony. I właśnie taki scenariusz na Soundrebels ma duńska marka Gato, gdzie pierwsze szlaki przetarł jakiś czas temu bardzo ciekawie grający DAC z napędem CD (CDD-1), by teraz swój urok mógł rzucić na nas wzmacniacz zintegrowany tej samej linii, występujący pod nazwą AMP 150, którego dystrybucję prowadzi  warszawski Audio Klan.

Wartości wizualne opisywanej linii dość szczegółowo wyłożyłem w teście cedeka, dlatego teraz tylko w skrócie przypomnę tamten ciąg informacji. I tak. Ogólny zarys bryły AMP-150 to znany chyba wszystkim kształt leżącego na boku biszkopta, lub jak ktoś woli przewróconej ósemki. Może na zdjęciach tego nie widać, chociaż trzeba przyznać Marcinowi wyczynowość  jego umiejętności w tym temacie, ale proporcje poszczególnych składających się na całość projektu plastycznego pomysłów łączenia drewna z metalem, czynią z tej propozycji bardzo pozytywnie wpływający na klienta atut zakupowy. Nie wierzycie, to spróbujcie się z tym zmierzyć naocznie, ale ostrzegam, każdy przypadkowy wizytujący mój dom gość  zawsze pozytywnie wypowiadał się o projekcie plastycznym. Gruby, drapany aluminiowy front jest siedliskiem centralnie umieszczonego wskaźnika zegarowego z pokazującą siłę wzmocnienia analogową wskazówką i równomiernie po obwodzie wkomponowanymi ikonkami, informującymi nas o wykorzystanym w danym momencie wejściu lub wyjściu wzmacniacza. Nieopodal tego swoistego „oka cyklopa” zaimplementowano dwa przyciski sterujące – po jednym z każdej strony, a na zewnętrznych flankach sporej wielkości pokrętła – lewe wybór wejść, a prawe wzmocnienie. Żadnych dodatkowych fajerwerków, tylko niezbędne, swą symetrią rozmieszczenia podkreślające nietuzinkowość konstrukcji manipulatory i wyświetlacz. Wspomniane drapane aluminium wykorzystano również jako materiał na użebrowane, będące bokami obudowy radiatory, które kończą swój byt na bogato wyposażonej tylnej ściance. Ta z uwagi na zapewnienie sporej kompatybilności wzmacniacza z potencjalnym systemem, otrzymała cztery wejścia liniowe w standardzie RCA, jedno XLR, przelotkę RCA i XLR, centralnie umieszczony obok gniazda zasilającego główny włącznik, mechaniczny regulator natężenia poświaty wyświetlacza i rozlokowane na bokach terminale głośnikowe. Wspomniana mnogość przyłączy jest powodem lekkiego, ale bardzo czytelnego zagęszczenia, które w codziennym obcowaniu z produktem nie są jakimś specjalnie mocno uprzykrzającym życie audiofila problemem. Podłączamy raz i zapominamy o temacie. Jak wspominałem na początku tego akapitu, dizajnerzy starając się dotrzeć do większej grupy klientów, ze wspaniałym skutkiem podjęli próbę przełamania metalowej industrializacji projektu drewnianym górnym panelem z polakierowanego na wysoki połysk orzechem, bądź białą/czarną powierzchnią o fortepianowych konotacjach , na którym dumnie widnieje znaczek z logo firmy. Smak w każdym calu, który nie pozostawia niedomówień typu ”może być”, tylko tak jak w miłości zniewala lub odpycha od pierwszego spojrzenia – mnie bez dwóch zdań kupił. Patrząc na rzeczoną integrę i przywołując z pamięci wspomnienie odtwarzacza Cd, sądzę, że niewielu znajdzie się takich, którzy przy spełnieniu choćby minimalnych oczekiwań sonicznych, kręciliby nosem na wygląd zewnętrzny. Ja wiem, że dla prawdziwego audiofila liczy się tylko dźwięk, jednak znając będącą naszą przywarą ogólną próżność homo sapiens, wizualizacja jest równie ważnym elementem decyzyjnym. I proszę się nie wzdrygać, że tak nie jest, bo znam to z autopsji. Koniec kropka.

Podchodząc do próby oceny możliwości testowanego wzmacniacza, nie sposób nie przywołać na myśl doznań ze spotkania z cedekiem. Gdy tamten epizod napawał nader pozytywnymi wrażeniami odsłuchowymi, jawiąc się jako energetyczny ze sporą dawką informacji odtwarzający muzykę napęd, to tak prawdę mówiąc, nie wiedziałem czego oczekiwać teraz. Podwojenie tamtych walorów, mogłoby skutkować zbytnią dosłownością przekazu, na którą już w poprzedniej odsłonie niektórzy moi znajomi czasem utyskiwali. Według mnie odtwarzacz kroczył idealnie licującą z oczekiwaniami ścieżką, dlatego ze sporą ciekawością czekałem na rozwój wypadków z AMP 150. Nie maltretując się zbytnio zbędnymi domysłami typu: co byłoby gdyby, popłynęła muzyka, która od pierwszych taktów stawiała diagnozę pomysłu panów z Danii, jako zachęta do parowania obydwu komponentów. Ale o tym za moment, gdyż najpierw skreślę kilka zdań o samym wzmacniaczu. Pierwsze dźwięki dały wyraźnie do zrozumienia, że nie stawiamy na szeroko rozumianą analityczność, pokazując się w moim odczuciu jako gładki z manierą lampowości piec. Nie ma już tej iskry jak w odtwarzaczu, ale oddech i swoboda grania nadal są mocnym punktem spektaklu muzycznego. Przyglądając się prezentacji sceny muzycznej, rzekłbym, że jest odpowiednio szeroka z lekką tendencją wychodzenia przed kolumny i nie tak spektakularnie głęboka jak CDD-1, ale nadal na dobrym poziomie. Widmo akustyczne począwszy od góry daje posmak pastelowości, co w pierwszych minutach przekłada się na lekkie ograniczenie rozdzielczości, by po kilki minutach objawić się jako lek na zbyt spektakularną energetykę grania napędu i dążenia do firmowego zestawienia. Piję tutaj do otwartości źródła, które według niektórych potrzebuje czasem nieco ogłady, a którą ma zaspokajać właśnie wzmacniacz. Niemniej jednak takie osadzenie amplifikacji w unikaniu spektakularności epatowania konturami, daje się wychwycić w całym paśmie, które w konsekwencji rozmazuje nieco kontury źródeł pozornych. Ale proszę się nie niepokoić, gdyż nie dostajemy niezidentyfikowanych bliżej plam akustycznych, tylko rysowane trochę grubszą kreską widowisko. Przy nieco ugładzonym zakresie góry, środek pozostaje na dobrym poziomie gęstości, by dolnym rejestrom pozwolić zwiększyć nieco szybkość kosztem ich ilości w czasie słuchania. Jak widać po tych kilku zdaniach, pomysł wzmacniacza Gato, to ogólna kultura dźwięku, bez większych strat w otwartości, pozwalając zaistnieć w nieco przejaskrawionych systemach, a najlepiej w firmowym tandemie. Przysłuchując się zaletom sto pięćdziesiątki, przerzuciłem kilkanaście płyt i owe wspomniane aspekty zdawały się pomagać zdecydowanej ilości wkładanych do napędu Reimyo kompilacji. Niestety mamy czasy, że realizatorzy nawet znamienitych wytwórni dają się ponieść zapotrzebowaniu większego rynku zbytu i podkręcając nieco suwaki, wyostrzoną realizacją niszczą zawartość merytoryczną danego krążka. Dobrym przykładem może być nasza około jazzowa eksportowa wokalistka Anna Maria Jopek, która ciesząc się sporym zainteresowaniem melomanów, a już na pewno ich żon, daje upust swoim rządzom przenikania pod większą ilość strzech i ciągnie suwakiem górnego zakresu do poziomu krwi z uszu, co dla wyedukowanego słuchacza jest męczące. Nie powiem, to może się podobać, jednak w naszym środowisku nie jest mile widziane, a za sprawą inżynierów z Danii, cały z dużym wkładem uczuć wewnętrznych artystki repertuar staje się znakomicie strawny, nie tracąc przy tym ani krzty świeżości. Mam kilka krążków pani Ani, ale w odtwarzaczu lądują dość rzadko i raczej tylko z powodu wizyty mojej drugiej połówki w samotni recenzenta, gdy tymczasem zbawienny AMP 150 pozwolił jej na bezproblemowe występy, bez oznak zmęczenia natarczywością przekazu. Dla kontrastu ze snującą się wolną i ostro nagraną muzą pani Jopek włączyłem sobie ścieżkę filmową ze znakomitej ekranizacji wojny w Somalii „Black Hawk Down” Ridleya Scotta w aranżacji Hans’a Zimmer’a. W tym przypadku również nie miałem podstaw do narzekań, gdyż energetyka i szybkość basu bez najmniejszych problemów wprowadzały mnie w nastrój tej brzemiennej w skutkach niestety nie wirtualnej tylko prawdziwej potyczki. W starciu z tym materiałem muzycznym bez żadnych skrupułów przyznaję wzmakowi Gato komplet punktów. Puentując ten akapit, wrócę do rozpoczętej wcześniej myśli i zbierając w całość doświadczenia z obu spotkań z urządzeniami z Danii, stwierdzam z całą stanowczością, że są to produkty wspaniale się uzupełniające, trafiając swoim składowymi brzmienia idealnie w punkt pozycjonowania w cenniku, który nie pozostawia taryfy ulgowej . Realizują założenia konstruktorów na otwarty z dużą ilością informacji energetyczny dźwięk, bez prób wyskakiwania przed szereg w jakiegokolwiek aspektu, wszystko krojąc ma miarę i prezentując się w pięknych obudowach.

Czego chcieć więcej? No może uniwersalności, co z dobrym wynikiem sprawdziłem w drugim starciu ze zdecydowanie trudniejszym zestawem kolumn niemieckiej marki Gauder Akustik reprezentowanym przez model Cassiano. Producent owych zestawów głośnikowych nie podaje ich skuteczności, przewrotnie twierdząc, że jest wystarczająca, ale wiem ze swoich i Marcina doświadczeń, że to są pożeracze prądu i byle cherlak im nie podoła. Ta bateria ceramicznych przetworników Accutona nie zrobiła większego wrażenia na naszym bohaterze, dając przy tym zdecydowanie większą podstawę najniższego zakresu, nadal mając nad nim przyzwoitą kontrolę. Oczywiście słyszałem lepsze zestawienia, ale to były piece za zdecydowanie wyższe kwoty banknotów Narodowego Banku Polskiego i stawianie ich przeciwko naszemu biszkoptowi, ma na celu pokazanie jego możliwości w starciu ze smokami, a nie jego deprecjonowanie. Próbując zebrać cechy tej odsłony testu, nie różniły się zbytnio od pierwszego starcia. Oczywiście inne źródło, kolumny i okablowanie nieco zmodyfikowały usłyszany efekt końcowy, ale ogólny sznyt dążenia do ostatecznego dźwięku – gładkość i nieco mniejsza konturowość – był taki sam. Co jest ciekawe i na co szybko zwróciłem uwagę, to efekt zdecydowanie lepszego oddania realizmu sceny muzycznej w dolnym pomieszczeniu, które jest zdecydowanie wyższe (330 cm) i pozwalało na większą swobodę w kreacji wirtualnych bytów pomiędzy kolumnami. Nie wiem jakie warunki lokalowe będą mieli potencjalni nabywcy, ale takie umiejętności na pewno powiększają paletę zastosowanych naszej 150-ki.

Cieszę się, że w niedługim czasie miałem okazję posłuchać obu komponentów duńskiej marki Gato w swoich warunkach lokalowych, gdyż poznałem poszczególne składowe dźwięku każdego z nich, które potem zestawione razem dały idealnie skrojony ciekawy dźwięk. Co ważne, każde z nich mając nieco inny sznyt, nie odstają od siebie jakościowo, tylko inaczej widzą nasz muzyczny świat. Poszukując klienta na sam wzmacniacz, celowałbym w osobnika narzekającego na zbytnią analityczność brzmienia jego systemu, co nie oznacza od razu eliminacji jego występów pośród zainteresowanych stawiających na średnicę, czy też okolic neutralności w reprodukcji dźwięku. Każdy ma inny punkt wrażliwości na poziom alikwot w przekazie, dlatego nie skreślajmy urządzeń z listy testowej tylko dlatego, że recenzent wspomniał o teoretycznie niezachęcających nas niuansach. Nawet najbardziej karkołomne połączenia często stają się oazą spokoju duszy audiofila, a AMP 150 jest spokojnie, ale nie anorektycznie grającym urządzeniem, które przy spełnieniu choćby naszych minimalnych oczekiwań, może przekonać nas do siebie jeszcze jednym ważnym atrybutem – niebanalnym wyglądem.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio; Solid Base VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM SENSOR PRELUDE IC
Drugi system:
Odtwarzacz kompaktowy: CEC C D3N
Wzmacniacz lampowy Synthesis A50T
Gramofon Kuzma Stabi S
Kolumny Gauder Akustik Cassiano

Pobierz jako PDF