O ile dla trzymających rękę na pulsie audiofilów marka Gauder Akustik jest oczywistą kontynuacją istniejącego od 1929r. niemieckiego Isophona, to uważam, iż warto dla osób dopiero wkraczających w cudowny świat dźwięków choćby pobieżnie przybliżyć jej historię. W telegraficznym skrócie wypadałoby zatem cofnąć się do … 1924 r. Wtedy to właśnie dwóch poważnych, pracujących w General Electric, jegomości – Chester W. Rice i Edward Washburn Kellogg opatentowało przetwornik elektroakustyczny, który w 1926 roku trafił na rynek pod postacią jedno watowej Radioli kosztującej 250$ (ekwiwalent współczesnych 3000$). Na pojawienie się konkurencji nie trzeba było zbyt długo czekać i już w 1929 r. w Berlinie trzech młodych inżynierów (Hermann Rummel, Ewald Fritz i Willi Schongs) powołało do życia Isophona (E. Fritz & Co. GMBH), o którym zrobiło się głośno już w 1935 r., gdy światło dzienne ujrzały dwudrożne kolumny wyposażone w 12” przetwornik basowy, 2” wysokotonowy i zwrotnicę. Na konstrukcję trójdrożną trzeba było jeszcze trochę poczekać, jednak wprowadzone w latach 60-ych ubiegłego wieku kolumny HSB 30/8 na tyle przypadły do gustu klientom i „branży”, że uhonorowano je mianem „Najlepszych kolumn w Niemczech 1969 r.”
W latach 70-ych świetnie wykorzystaną szansą okazało się wejście w systemy nagłośnienia car-audio, jako dostawca dla niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego. Ten obszar działalności został sprzedany w 1980 r. Thompsonowi. Dla złotouchych interesująca jest jednak współczesność i to, że choć firma matka oficjalnie zakończyła działalność z końcem 2012 r., to ciągłość produkcji audiofilskich wyrobów od początku 2013 r., już pod własnym nazwiskiem i z wiernym zespołem zapewnił dr. Roland Gauder, czyli osoba odpowiedzialna za badania i wdrażanie dotychczasowych, wielokrotnie nagradzanych modeli kolumn.
Na obecne standardy taki „życiorys” wskazuje na niemalże antyczne korzenie, lecz jeśli tylko dobrze się poszpera w annałach audio można trafić na jeszcze ciekawsze dinozaury. Ot wystarczy wspomnieć francuską Cabasse, której właściciele, pomimo oficjalnej daty założenia (1950 r.) od czasu do czasu nie omieszkają wspominać, że już w 1780 roku ich przodkowie produkowali „urządzenia audio”, za które w tamtych czasach uchodziły np. wiolonczele, skrzypce, czy gitary. Wróćmy jednak do współczesności i bohaterek niniejszego testu – Gauderów Cassiano.
Pomimo dość pokaźnych rozmiarów, a przede wszystkim zauważalnej, szczególnie przez płeć piękną, głębokości, dzięki łukowato zbiegającym się ku szczątkowemu tyłowi ściankom bocznym bryły kolumn optycznie nie tylko nie przytłaczają, a wręcz noszą znamiona zgrabności i finezji. Uzyskanie takiego kształtu było możliwe dzięki zastosowaniu giętej sklejki i nacinanego MDFu, w którym powstałe po nacięciach wolne przestrzenie szczelnie wypełniono ok. 9 kg. piasku kwarcowego. W rezultacie powyższych działań obudowy przy akceptowalnej wadze nie straciły nic z zamierzonej sztywności. Do wytłumienia użyto materiału Twaron, który zgodnie z zapewnieniami producenta pozwala zachować czysty i przejrzysty środek, oraz górę pasma, doskonale tłumiąc rezonanse obudowy.
Jednak to, co najważniejsze chronią zamontowane na stałe gęsto perforowane metalowe maskownice. Chodzi oczywiście o stanowiące niejako znak firmowy Isophona mlecznobiałe ceramiczne przetworniki Accutona, z których para basowych 18-ek pracuje w komorze wentylowanej od spodu a również 18 cm, obsługujący średnicę przetwornik, w dedykowanej, zamkniętej pojemności. Jako firmowy upgrade, dostępny zarówno na etapie składania zamówienia, jak i późniejsza modyfikacja producent oferuje (oczywiście za dopłatą) zastąpienie standardowego – porcelanowego tweetera przetwornikiem diamentowym.
Różnice w „klasie”, w stosunku do tańszej serii, widać również po dostępnych opcjach wykończenia. O ile w Arconach do wyboru są jedynie trzy opcje (biały i czarny lakier fortepianowy oraz fornir wiśniowy), o tyle dla Cassiano i ich najbliższych krewniaków (Vescova, Araba, Tofana, FRC) przewidziano dwanaście wariantów oklein, z których karbowaną powłokę aluminiową można polakierować kolorami z palety RAL. Po dokładne informacje odsyłam jednak do katalogu producenta a jeśli ktoś miałby problemy z rozpoznaniem forniru, jakim pokryto kolumny, które trafiły do nas do testu spieszę donieść, iż jest to Rosewood, czyli Palisander.
Tak jak już zdążyłem nadmienić wylot kanału bass-refleks został umieszczony na spodzie kolumn, więc od razu uprzedzam posiadaczy puszystych dywanów, że lepiej zawczasu zaopatrzyć się w stosowne płyty granitowe, bądź wykonane z grubej sklejki, s jeszcze lepiej nie kombinować na własną rękę, tylko zamówić firmowe Flagstone’y, gdyż pomimo potężnych dwuczęściowych kolców zatkanie ww. otworów technologicznych może znacznie zdegradować dźwięk kolumn. Na spodnich ściankach umieszczono jeszcze pojedyncze zworki umożliwiające dostosowanie „obfitości” basu do docelowego pomieszczenia odsłuchowego i upodobań słuchaczy w zakresie +/- 1,5 dB. I jeszcze kilka słów o terminalach głośnikowych. Teoretycznie temat wydaje się mało absorbujący, chyba, że mamy do czynienia z terminalami …. wędrującymi. Proszę się nie śmiać. Wystarczy jedynie prześledzić ewolucję poszczególnych inkarnacji Cassiano, by zrozumieć o co chodzi. Początkowo, gdy ww. modele po prostu nie posiadały ściany tylnej, gdyż zbiegające się z tyłu boki tworzyły ostrą krawędź, pojedyncze terminale znajdowały się na spodzie kolumn. Kolejna wersja, z jaką miałem do czynienia około dwa lata temu posiadała już podobnie do dostarczonej nam do testów „aż” 4 cm pionową powierzchnię, która zdołała przyjąć pojedyncze WBT-y. Za to w naszych, terminale są nie dość, że podwójne to jeszcze „pro unijne” gniazda z kołnierzami, doprowadzającymi posiadaczy okablowania zakonfekcjonowanego widłami do stanów lękowych , bądź szewskiej pasji, zastąpiono doskonale znanymi mi z Arcon wersjami WBT-0708 nextgen, które są w stanie przyjąć wszystko począwszy od gołego przewodu na monstrualnych widłach użytych w Audiomicach Miamen Consequence skończywszy. Nie omieszkałem jednak zaczerpnąć języka u osób zdecydowanie lepiej zorientowanych w temacie i po konsultacjach z dystrybutorem spawa się wyjaśniła – recenzowana przez nas para była robiona na zamówienie i stąd podwójne terminale, które są dostępne jako jedna z opcji. Jakby na to całe zamieszanie nie patrzeć i tak, jak na dłoni widać, że w Gauderze rozwój oznacza nie tylko udoskonalenie wyrobów pod względem technologicznym, ale również dążenie do jak najwyższej ergonomii oferowanych produktów, czyli generalnie rzecz ujmując ułatwiania życia odbiorcy końcowemu – audiofilowi. Brawo!
Będąc od prawie dwóch lat szczęśliwym użytkownikiem bodajże pierwszej pary Gauderów Arcona 80, jaka zawitała do Polski i od czasu do czasu mając, w nader komfortowych warunkach, możliwość słuchania modeli Tofana i Berlina RC9, o monstrualnych RC11 nawet nie wspominam, bo kilkukrotne odsłuchy wywarły na mnie piorunujące wrażenie, miałem jako takie pojęcie czego po niemieckich kolumnach można się spodziewać. Jednak jak to w takich przypadkach bywa teoria sobie a życie sobie. Bądźmy szczerzy – seria Arcona to tzw. entry level dla tego producenta a Tofany i Berliny wyznaczają przeciwległe krańce oferty. W związku z powyższym otrzymawszy Cassiano przez pierwsze blisko dwa tygodnie nie tyle próbowałem je oswoić, co jak najszybciej optymalnie ustawić a co najważniejsze porządnie wygrzać. Trzeba bowiem pamiętać, że długo „niegrane” ceramiki to nic ciekawego i jeśli tylko będziemy mieli pecha i trafimy na taką „zminą”, lub o znikomym przebiegu parę możemy poważnie zachodzić w głowę o co w tym całym Hi-Fi, czy nwet High-Endzie chodzi, skoro dobiegające naszych uszu dźwięki są dziwnie kanciaste i matowe. Dodatkowo firmowy sznyt przetworników to jedno a konkretna aplikacja to drugie. W końcu konstrukcji na ceramikach jest w bród a każda z nich gra inaczej. Za przykład niech posłużą właśnie Gaudery stawiające na neutralność i możliwie najmniejszą ilość podkolorowań i np. Estelony czarujące rozmarzeniem i gęstą, niemalże oleistą barwą.
Koniec końców kolumny w moim 20 m pokoju stanęły ok. 50cm od ściany tylnej, 1,2 m od bocznych bardzo delikatnie dogięte w kierunku słuchacza. Dodatkowo po kilku próbach z odpowiadającą za natężenie basu zworką doszedłem do wniosku, że fabrycznie ustawione zero jest idealnym kompromisem pomiędzy burzącą mury potęgą a konturowością i wzorową kontrolą. Przygotowane w odwodzie granitowe płyty okazały się natomiast zbędne, gdyż ustawione na firmowych podkładkach, uzbrojone w wysokie kolce kolumny nad wyraz upodobały sobie mój jesionowy parkiet i podczas cały okres testów nie wykazywały tendencji do dudnienia, czy też tracenia panowania nad najniższymi częstotliwościami. Skoro zatem część organizacyjną mamy za sobą możemy wreszcie wygodnie rozsiąść się w fotelu i skupić na muzyce.
Standardowo wypadałoby zacząć od jakiejś w miarę bezpiecznej, ba najlepiej mocno niezobowiązującej, pozycji stanowiącej niejako prolog, grę wstępną do dalszego zacieśniania znajomości. Sięgnąłem więc po Georga Michaela, lecz zamiast czegoś pop-rockowego i balladowego mój wzrok napotkał „Symphonicę”(Deluxe Edition). Ciepły, elektryzujący głos wokalisty będącego nie dość, ze w świetnej formie, to na totalnym luzie, przez niemieckie kolumny został pokazany z fenomenalną rozdzielczością i z wręcz holograficznym realizmem. Z jednej strony to On był najważniejszy, lecz zarówno towarzysząca mu orkiestra, jak i zgromadzona na widowni publiczność stanowiły nierozerwalne i pełnoprawne składowe spektaklu. Gładkość, klarowność przekazu szły w parze z potęgą, rozmachem właściwym dużym składom, przy czym nawet najmniejsze detale nie traciły na wyrazistości niezależnie od tego czy zlokalizowano je na pierwszym, czy też dalszych planach. Jednak było to tylko tło, oprawa do ekspresywnej, niemalże ekstatycznej artykulacji Michaela. To nie była kolejna fucha, kolejny koncert do odklepania, odrobienia pańszczyzny, odebrania honorarium i powrotu do domu. W dodatku biorąc pod uwagę „składankowy” charakter wydawnictwa Gauderom udało się zachować spójność brzmieniową pomiędzy poszczególnymi utworami nie uśredniając ich odrębności, lecz odnajdując i pokazując słuchaczom wspólny pierwiastek je łączący. Pomimo obiegowych opinii o dość „zachowawczej” pod względem barwy i nasycenia manierze Accutonów nawet podczas obfitujących w sybilanty „Let Her down Easy” i „The First Time Ever I Saw Your Face” górę i średnicę charakteryzowała wręcz wzorcowa temperatura i jędrność. Oczywiście bez trudu można na rynku znaleźć kolumny oferujące bardziej rozświetlony, lekko rozbuchany przekaz – przykładowo moje Arcony z AMT na górze, lecz będzie to odstępstwo od neutralności ku oczywistej przyjemności.
Jednak prawdziwa jazda bez trzymanki rozpoczęła się wraz z włączeniem „New Blood” Petera Gabriela i pierwszymi uderzeniami „The Rhythm Of The Heat”. Zdecydowanie żywsze tempa pobudzały równie skutecznie, co espresso doppio i jedynie rozedrgany, niemalże anemiczny głos Ane Brun na „Don’t Give Up” skutecznie obniżał ciśnienie. Zupełnie nie wiem, co ta wokalistka ma w sobie i co widział a przede wszystkim słyszał w niej Peter Gabriel, ale przynajmniej na mnie działa zwiotczająco niczym pawulon i za każdym razem gdy słyszę „współczesne” wykonanie czym prędzej, w ramach antidotum, zaserwować sobie muszę jedynie słuszną wersję zarejestrowaną na „So” z Kate Bush. Podobne zdanie najwidoczniej miały również kolumny, gdyż różnica w realizmie i namacalności głosów obu ww. pań była wręcz porażająca. Mniejsza z tym, nie ma się co znęcać nad biedną wokalistką skoro z pewnością są tacy, którym taka anorektyczna estetyka pasuje.
Pozostając w równie dynamicznych klimatach nie mogłem odmówić sobie przyjemności włączenia ścieżki dźwiękowej z „Gladiatora” autorstwa Hansa Zimmera, z której „The Battle” wydawało się idealnie wpasowywać w preferencje Gauderów. Im gęstsza i bardziej patetyczna stawała się instrumentacja, tym mocniej wiatr w żagle łapały Cassiano. W kulminacyjnym momencie ze zwrotnej fregaty potrafiły przetransformować się do postaci trójmasztowego galeonu, czy nawet pozostając w klimatach marynistycznych pancernika by zmiażdżyć słuchacza swoją potęgą ognia. A skoro już jesteśmy przy okrętach, to podczas ponad trzytygodniowych odsłuchów wielokrotnie odtwarzane były również podkłady muzyczne z „Piratów z Karaibów”, gdzie iście Hollywoodzki rozmach i genetyczna patetyczność twórczości Zimmera wywoływała uśmiech zadowolenia na mojej twarzy. Tutaj nie było miejsca na uproszczenia, czy próby zawoalowania drzemiącej w nagraniach dynamiki. Jeśli trzeba było zagrzmieć, ryknąć, czy huknąć niemieckie „skrzynki” czyniły to z niekłamaną radością i spontanicznością, a limiterem w momentach największego spiętrzenia decybeli, szczególnie gdy oprócz orkiestry do głosu dochodził również chór („Calypso”, „What Shall We Die For”) stawała się jedynie moja dyżurna amplifikacja. Dla tego też, o ile początkowo można karmić Gaudery z porównywalnej do ECI integry, lecz na dłuższą metę nie widzę innej alternatywy niż zaopatrzenie się w odpowiednio wydajny prądowo i dysponujący adekwatną do ulubionych gatunków muzycznych mocą wzmacniacz (najlepiej dzielony) pochodzący z katalogu Vitusa, Mod Wrighta, Moona, czy Jeffa Rowlanda. Grunt, żeby moc szła w parze z finezją i muzykalnością a w tedy jedynym zmartwieniem szczęśliwego posiadacza będzie tylko moment, w którym standardowe wysokotonowe ceramiki zastąpi ich diamentowe rodzeństwo.
Z pewnością gdzieś tam, w zakamarkach świadomości kołacze się Państwu pytanie jak te, uwielbiające wielkie składy i rozbudowane partytury kolumny radzą sobie w wymagającym skupienia i cyzelowania praktycznie każdego dźwięku repertuarze. Prawdę powiedziawszy sam byłem tego ciekaw, a że i takowe krążki znajdują się w mojej płytotece, więc i z własnouszną weryfikację powyższych dywagacji nie było problemu. Na pierwszy ogień poszedł wydany na winylu „Love Over Gold” Dire Straits, gdzie oprócz tak ukochanych przez brać audiofilską transjentów można znaleźć całkiem sporo finezji i rozmarzenia. Weźmy takie niby oklepane do bólu „Private Investigations” – ileż tam mikrodetali, powolnego, acz sukcesywnego budowania napięcia i plam dźwiękowych stanowiących tło dla prowadzącej partii gitary. Jakakolwiek nerwowość, czy próba wyrwania się przed szereg od razu niweczyłaby zamysł muzyków, a tymczasem Gaudery … bez najmniejszego trudu zdołały powstrzymać swój ognisty temperament. To było, przynajmniej w moim mniemaniu, jednak zbyt łatwe wyzwanie. Potrzebowałem czegoś zdecydowanie bardziej eterycznego, a cóż nadawałoby się do tego lepiej niż „Beate Vergine” Philippe’a Jaroussky’ego z przepięknymi, chwytającymi za gardło motetami, jak otwierający album „Salve Regina” , czy równie piękny „Stabat Mater Dolorosa”. W tym momencie sacrum zdecydowanie górowało nad profanum a gładkość i homogeniczność nad przypisywanymi Accutonom, jak widać całkowicie niezasłużenie, beznamiętności i emocjonalnej zachowawczości. Właśnie w takich kameralnych składach, z bardzo ograniczonym instrumentarium Gaudery pokazywały swoje drugie, bardziej liryczne oblicze. Precyzja ogniskowania źródeł pozornych, tak oszałamiająca w wielkiej symfonice, nabierała całkowicie nowej jakości. Przysłowiowa garstka instrumentalistów towarzysząca wokalistom została zaprezentowana na pełnej powietrza i świetnie odwzorowanej również na wysokość scenie z iście laserową precyzją. Nie chodzi w tym momencie typowo samplerowe sztuczki z przekontrastowieniem i wyolbrzymieniem muzyków, lecz spowodowanie, że słuchając, choć bardziej adekwatnym byłoby użycie sformułowania uczestnicząc, w reprodukowanym spektaklu, zamiast jakości HD z płaskiego ekranu przełączylibyśmy się na ultrapanoramiczny, zakrzywiony 4K. Po prostu dźwięki zamiast być przed nami zdawały się nas otaczać, pochłaniać, powodując, że i my stawaliśmy się jakże istotną składową całości.
Wakacyjne tygodnie z Gauderami Cassiano zburzyły tak mozolnie budowaną przeze mnie kapliczkę błogiego spokoju. Spowodowały, że uśpiona od dłuższego czasu Audiophilia Nervosa powróciła do stanu wzmożonej aktywności jasno dając do zrozumienia, że tym razem nie odpuści i nie da się zbyć jakimś kabelkiem, czy też kolejnym akcesorium. Z jednej strony niezbyt dobrze to rokuje mojemu domowemu budżetowi, lecz z drugiej wyraźnie wskazuje na ponadprzeciętny urok i niewątpliwe zalety testowanych kolumn. Kolumn, za którymi stoi nie tylko wiedza i doświadczenie jednego z najstarszych, nieprzerwanie działających producentów z branży audio na świecie, ale przede wszystkim uniwersalność i możliwość wzbicia się na szczyt audiofilskiego wyrafinowania poprzez aplikację diamentowych tweeterów. Te czarne klejnoty nie tylko mogą okazać się prawdziwą ozdobą przepięknie wykończonych „skrzynek”, ale i zwieńczeniem mozolnych poszukiwań Świętego Graala, którego każdy z nas wyznacza sobie indywidualnie.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: RCM
Cena:
– ash black/white cherry, beechwood: 55 000 PLN
– rosewood, maple, zebrano, olive, bambus, walnut, makassar, aluminium: 56 800 PLN
– Piano black or white, or venner high gloss: 61 900 PLN
– diamond tweeter – dopłata: 22 400 PLN
– Flagstone – kamienna podstawa: 2 570 PLN
Dane techniczne:
Impedancja: 4 Ω
Zwrotnica: podziałem na 180 Hz i 3,2 kHz
Konstrukcja: 3 drożna
Obudowa: linia transmisyjna z wylotem w podstawie kolumny
Przetworniki: 2 x 180 mm(7″) basowe, 180 mm (7″) średniotonowy, 20 mm (3/4″) wysokotonowy (możliwość zastąpienia standardowego – ceramicznego, diamentowym)
Moc sinusoidalna: 220 W
Moc muzyczna: 410 W
Wymiary: 21(S) x 110(W) x 41(G) cm
Waga: 30 kg/szt.
Gwarancja: 10 lat.
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– DAC: Auralic Vega
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Auralic Aries
– Gramofon: Transrotor Fat Bob S + TR 800-S + Zyx R100
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Platforma antywibracyjna: Audio Philar Double (pod gramofonem)
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips