1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Lifestyle
  6. >
  7. GlenAllachie w M&P

GlenAllachie w M&P

Nie wiem, czy głównym winowajcą jest fakt uważania się za osobnika starej daty, czy najnormalniej w świecie mi się nie chce, ale od jakiegoś czasu podczas przemierzania swej drogi na tym padole ziemskim zauważam osobisty trend do unikania zmian, w nie będę tego ukrywał, ale wielce satysfakcjonującym mnie życiu. I nie chodzi o zmiany typu być albo nie być w kwestii adaptacji do co chwila zmieniających się warunków około-biznesowych, tylko raczej czerpania przyjemności w życiu prywatnym z tego, co zdążyłem już dogłębnie poznać. Czyli coś w stylu kultowego powiedzenia: „Najbardziej podobają mi się piosenki, które już znam”, czy przekładając na moje w zdecydowanej większości najchętniej piję tylko znane mi trunki. Na szczęście zdrowy rozsądek podpowiada mi, iż takim podejściem mogę sporo stracić, dlatego też co jakiś czas daję się namówić na coś nowego. W jakim celu w procesie wprowadzenia w temat sięgnąłem do przecież raczej przez wszystkich skrywanego osobistego błogiego lenistwa? Ano dlatego, że czasem warto jest skusić się na przełamanie rutyny i tak jak w moim przypadku udać się na degustację szkockiej Whisky z zazwyczaj dziwnym trafem omijanego przeze mnie regionu „rudej na myszach”, czyli Speyside (przyznaję szczerze, raczej optuję za ofertą wyspy Islay). Czym wspomniany region mnie tak poruszył? Zaraz, zaraz, o tym za moment, gdyż najpierw chciałbym przedstawić wszystkim miłośnikom tego rodzaju wody ognistej nową odsłonę może nie kilkusetletniej, ale już kilkudziesięcioletniej destylarni GlenAllachie, na temat której kilka ciekawych słów przekazał nam w znanym z naszych relacji warszawskim Salonie Alkoholi i Win Świata M&P przybyły ze Szkocji współwłaściciel trzyosobowego teamu, wespół z Billym Walkerem i Trishą Savage, pan Graham Stevenson.

Kreśląc kilka zdań na temat tytułowej destylarni chyba najważniejszą informacją jest fakt, iż w 2015 roku wspomnianej trójce właścicieli udało się ją wyrwać ze szponów większej korporacji. Dlaczego to taki istotne? Po pierwsze – nowi włodarze co prawda jako małe trybiki w innych destylarniach lub konsorcjach, ale od kilkudziesięciu lat są w branży (i to znamienitej), co w momencie inwestycji własnych środków gwarantuje nam nastawione na chęć zaistnienia w naszych świadomościach jako producenci czego wyjątkowego, wykorzystujące wieloletnią wiedzę podejście do tematu. Zaś po drugie i to z punktu widzenia ortodoksyjnego miłośnika wyspiarskich destylatów chyba nawet ważniejsze, jest zagadnienie związane w dotychczasową ofertą tego podmiotu, czyli stuprocentowa pewność, że murów GlenAllachie dotychczas (naturalnie przed zmianą na szczytach władzy) nie opuścił oficjalny rozlew uważanych za królewskie tak zwanych Single Mat’ów. Owszem, raz taki przypadek miał miejsce, ale jedynie w celach reklamowych dla gości destylarni. Tak więc mówiąc wprost, wspomniana we wstępniaku trójca w tym temacie ma czyste konto, czyli bez oglądania się na przeszłość może kreować gnieżdżący się gdzieś w ich głowach wizerunek nowego pomysłu na życie. Jakie to są mniej więcej pomysły? Pierwszym jest unikanie filtrowania destylatów na zimno, co przekłada się na trunki o co najmniej 46 procentowym udziale alkoholu. Drugi to oficjalne oświadczenie o wykluczeniu z procesu produkcji oszukującej nasze organy zarządzania wizją karmelizowania wyrobów, czyli ni mniej ni więcej, kolor cieczy w kieliszku ma być wynikiem finiszowań w różnych beczkach od Burbona po rozmaite wina świata. Kolejnym i chyba najważniejszym dla alkoholowych śmiało można powiedzieć audiofilów jest zmiana wizerunku marki z producenta półproduktów dla tworzących blendowe kompozycje innych wielkich podmiotów, na szukającą własnego „ja” pośród smakoszy tego rodzaju polepszaczy humoru, a co za tym idzie spowodowane zdecydowanie większym nakładem pracy na wdrażanie swoich smakowych wizji, świadome, drastyczne zmniejszenie produkcji z 4 milionów do około 800 tysięcy litrów rocznie. Mocne postanowienia? Dla mnie tak, a co najważniejsze, ostatniego czwartkowego wieczora miałem przyjemność je zweryfikować. Zaciekawieni, jakie wrażenie odniosłem?

Nie będę zbytnio się rozpisywał, gdyż co osobnik gatunku homo sapiens, to inny odbiór tego samego bodźca, ale ze swojej strony powiem tylko jedno. Zaprezentowane tego dnia produkty spod znaku GlenAllchie, czyli 10, 12 i 18 letnie Whisky były przyjemnie lekkie w nosie, ale zaskakująco oleiste w smaku, co przekładało się na ich ciekawy finisz. Naturalnie każdy z nich z racji bycia np. wersją Single Cask lub Malt, a przez to często chwaląc się inną mocą, owe nuty rozkładał nieco inaczej, jednak ogólnym sznytem jest bycie delikatnym w zapachu z bazą zapachu wanilii, karmelu i miodu, przy gęstości i oleistości w domenie zaspokajania oczekiwań naszych kubków smakowych.
Ale to nie koniec moich czwartkowych przygód z tym pomysłem na biznes, gdyż nasi bohaterowie (nowi właściciele) wraz z nabyciem znaku towarowego GlenAllachie otrzymali prawo do wykorzystania nazw dwóch innych marek. Dlatego też koniec występów zdominowała marka Macnair’s z ofertą blendów LUM REEK 12YO i 21YO. Tak tak, nasi bohaterowie są zdania, że blend w dobrym wydaniu jest w stanie powalczyć nawet z najbardziej wyszukanym Single Maltem. Dlatego też wykorzystując wiedzę jednego z nowych właścicieli w osobie ponad siedemdziesięcioletniego niegdyś guru destylarni BenRiach Billy’ego Walkera na froncie wdrażania do oferty alkoholu z określanych przez single maltowych ortodoksów wszelkiego rodzaju zlewek, postanowili powalczyć na rynku Whisky Blended Malt na bazie torfu. I tutaj mała niespodzianka. Z uwagi na brak własnych torfowych półproduktów tytułowa destylarnia korzysta z oferty producentów z ulubionej przeze mnie wyspy Islay. Jednak co ciekawe, podobnie do Single Maltów GlenAllacie, blendy Macnair’s w nosie są bardzo wstrzemięźliwe. To jest na tyle konsekwentne, że aby w pierwszym kontakcie nosowym wyczuć torf, trzeba mocno wytężyć nozdrza. Co następuje potem? Otóż trunek w owej wstrzemięźliwości wykazuje się sporą konsekwencją, gdyż dalszy proces przyswajania nie potęguje wyczuwania wspomnianych zgniłych szczątków roślin, tylko nadal pozostawia go w sferze przyjemnej bryzy. To zaś pozwala mi sądzić, że dzięki temu wszyscy wrogowie typowo torfowych whisky po skosztowaniu Macnair’s-a mogą nieco zmienić o nich swoje zdanie. Naturalnie pewności nie mam, ale bez względu na wynik swoich prób, wszystkich chcących się podzielić swoimi wnioskami z pola walki fighterów zapraszam na skrzynkę mailową.

Tak w teleekspresowym skrócie wyglądała prezentacja zapisującej na nowo swoje karty historii destylarni GlenAllachie. Co ciekawe, mimo, że przybyły ze Szkocji gość w osobie Grahama Stevensona debiutował w roli prelegenta, całość wieczornego przedsięwzięcia była nader ciekawa. Dlatego też kończąc mój pisany lekką ręką monolog dziękuję prowadzącemu za mile spędzony czas, a salonowi alkoholi M&P za zorganizowanie kolejnego nietuzinkowego wydarzenia. A żeby było całkowicie beztrosko, Was czytelnicy, organizatora salon M&P w Wesołej i w szczególności właściciela destylarni Grahama Stevensona pożegnam zwrotem z etykiety marki Macnair’s – LUM REEK, który ni mniej ni więcej, w oryginale i bez podtekstów erotycznych brzmi: „Niech twój komin dymi długo”, co po przetłumaczeniu na język Polski oznacza “życzenia długiego życia”.

Jacek Pazio

Pobierz jako PDF