Opinia 1
Każda konstrukcja kolumn już podczas projektowania powinna wstępnie rozwiązywać kwestie nie tylko jakości końcowego brzmienia, ale również sposobu propagacji generowanych fal dźwiękowych. Niestety standardowa aplikacja kilku przetworników pod sobą obarczona jest sporymi wadami natury spójności dźwięku, zmuszając konstruktorów do ekwilibrystyki w zwrotnicach, a czasem dodatkowego kompensującego przesunięcia fazowe pochylania brył obudów. Jest wiele szkół budowania zespołów głośnikowych niwelujących owe problemy, jednak jeśli w naszych planach projektowych przewidujemy przetwornik koaksjalny – punktowe źródło dźwięku, czyli wysokotonówka umieszczona centralne w średnio-niskotonowcu, pewien pakiet ułatwień – wspomnianą spójność dźwięku – mamy niemal w standardzie, całą uwagę mogąc skupić na innych ważnych zagadnieniach około konstrukcyjnych. Nie mam zamiaru przesądzać, jakie głośniki są idealne do aplikacji – to nie moja działka, ale mój wstępniak miał jedno zadanie, wprowadzić Was w świat, którym przez ostatnie kilka lat dumnie kroczyłem z podniesioną głową. Tak tak, chodzi o przetworniki koaksjalne. Co więcej, poddająca się dzisiejszej procedurze testowej, znana wszystkim miłośnikom dobrego dźwięku manufaktura Gradient, była dawcą „surowych” podzespołów do jeszcze niedawno będących u mnie referencją kolumn Bravo’ Consequence+. Oczywiście nie było to proste zamocowanie głośnika we własnej obudowie, tylko okraszona umiejętnością wyciągnięcia z nich pełni możliwości sonicznych przez Pana Kazuo Kiuchi – właściciela Combak Corporation – implementacja (projekt zwrotnicy i wizualne dodatki na membranach) w zaprojektowanym środowisku pojemnościowym. Ale nie o dawnych miłościach dzisiaj prawujemy, dlatego zapraszam wszystkich na przygodę z bardzo podobnymi w konstrukcji do mojego niedawnego punktu odniesienia kolumnami fińskiego producenta – Gradient 6.0, dystrybuowanymi przez wrocławskie Moje Audio.
Prezentowane dzisiaj kolumny, jak na swoje gabaryty są nad wyraz lekkie. Dwanaście kilogramów na sztukę bardzo często osiągają nieco większe monitory, to co dobrego można powiedzieć o chwalących się podobnym wynikiem konstrukcjach kolumn aspirujących do miana podłogówek. Ano to, że organoleptyczna próba ostukiwania obudów dała zaskakująco pozytywny głuchy odgłos, a taka bezduszność akustyczna już na starcie rokuje niezłym brzmieniem. Ale do rzeczy. Nasze umówmy się nieduże podłogówki, osiągają 90 centymetrów wysokości i mają zaaplikowany tylko jeden głośnik koncentryczny w górnej części ścianki frontowej i usytuowaną z tyłu tuż nad znajdującymi się przy podstawie terminalami głośnikowymi i tabliczką znamionową owalną membranę bierną. Sama skrzynka oprócz wspomnianych czarnych satynowych ścianek dzierżących głośniki i akcesoria przyłączeniowe pokryta jest transparentnym lakierem pokazującym piękno fińskiej brzozy. Całość dzięki kontrastowi jasnego drewna i czerni frontu naprawdę wygląda zacnie, a jako wisienka na torcie tego projektu nie burząc ogólnego spokoju wizualnego, jawi się wygrawerowane na drapanym aluminium i umieszczone w dolnej części frontowej ścianki logo marki. Ot prostota i piękno w czystej postaci.
Gdy rozpakowałem i postawiłem obok moich ISIS-ów dla celów zdjęciowych na facebook’a przybyłe na testy kolumienki, na mej twarzy zagościła troska. Ale nie było to lekceważenie pretendentów do oceny, tylko utożsamianie się z bracią audiofilską, która w znakomitej większości z braku warunków lokalowych – na szczęście jestem chyba w czepku urodzony – aby zaznać przyjemności obcowania z muzyką, musi szukać takich w porównaniu do moich obecnych standardów bardzo kompromisowych rozwiązań. Ale zirytowanych proszę o powstrzymanie nerwów na wodzy, gdyż teraz się mądrzę, gdy tymczasem, jeszcze rok temu sam gnieździłem się w niskim i niezbyt dużym pokoju. Wracając do Gradientów, pierwszy raz na przestrzeni dwóch lat działalności portalu Soundrebels spotkałem się z tak szybką reakcją konstruktora, po opublikowaniu w sieci zdjęć z unboxingu. W bezpośrednim mailu do nas cieszył się na przyszłe testy, ale zwracał uwagę, iż moje pomieszczenie jest zbyt dużą kubaturą do napełnienia dźwiękiem przez dostarczony model 6.0, jak również na fakt zbyt dużej dzielącej je od tylnej ściany odległości, gdyż w swych założeniach mają posiłkować się nią w reprodukcji niskich rejestrów. Oczywiście sprawa została dość szybko wyjaśniona, ale budującym jest fakt, takiej dbałości konstruktora o swój produkt.
Zapewne wszyscy wiedzą, że jednym z częstych kroków w moich spotkaniach z testowanymi urządzeniami jest wizyta w klubie KAIM. Niestety nieidealne, ale dobrze znane warunki lokalowe dają pewien bagaż doświadczeń, który później wykorzystuję podczas snucia końcowych wniosków, a z uwagi na fakt różnego postrzegania i interpretacji zaistniałych sytuacji, chętnie skrótowo dzielę się z Wami tymi wydarzeniami. Tutaj muszę się przyznać, że będąc bardzo ciekawym, jak spisują się przedstawiciele z Finlandii, już w domu spędziłem z nimi kilka niezobowiązujących srebrnych krążków. Wiedziałem, że moje początkowe warunki nie są optymalne, ale w tym przypadku nie chodziło o dźwięk w całym paśmie przenoszenia, tylko umiejętność budowania sceny muzycznej w wymiarze głębokości. Przecież były to siostrzane konstrukcje wspominanych na wstępie, tak uwielbianych przeze mnie Brav’o, a więc powinny budować hektary głębi, co oczywiście może nie jota w jotę, ale znakomicie się potwierdziło. Gradacja godna pozazdroszczenia, ale tutaj natychmiast potwierdziła się wskazówka konstruktora, gdyż bas był symboliczny. Nie krusząc o to kopii, przecież w takich warunkach nie było na niego najmniejszych szans, z pierwszym plusem na koncie norweskie szóstki wylądowały na piątkowym spotkaniu z klubowiczami. Oczywiście, jak na rasowych audiofilów przystało, zalecenia zaleceniami, a my swoje i kolumny stanęły w standardowym miejscu – czytaj sporo miejsca wokół. I tutaj dziwna sprawa, bo efekt z niskimi tonami był podobny, ale reszta pasma w ogóle nie przypominała tego, co słyszałem u siebie. Grało na tyle „plastikowo” – bez wypełnienia, że po kilku nieudanych kombinacjach sprzętowych przemeblowaliśmy pomieszczenie i testowane generatory fal dźwiękowych stanęły tak jak powinny, czyli 20 cm od ściany z krzyżującym się przed słuchaczem dogięciem. Nagle okazało się, że lekceważenie rad pomysłodawcy wespół z ignorancją instrukcji obsługi już na starcie mogą skazać dany produkt na sromotną porażkę. Nie powiem, po tym, co zaprezentowały w początkowym ustawieniu, sam powątpiewałem, że mogą zawalczyć o dobre brzmienie. Choć przy takim ustawieniu było już co najmniej dobrze, to z uwagi na fakt trochę za małej odległości kanapy od linii kolumn z pewnością nie był to szczyt ich możliwości, ale faktem jest, że pozytywne zaskoczenie zagościło na twarzach wszystkich obecnych wtedy słuchaczy. Nagle okazało się, że dawka odbitego od tylnej ściany basu na tyle wyrównała całe pasmo, by ich brzmienie można było zaliczyć do miana dobrych. Sprawę bezwzględnej oceny usłyszanej prezentacji pozostawiam bez dywagacji, gdyż jak wspomniałem, zbyt mała odległość miejsca odsłuchowego i całkowicie inne preferencje co do dogięcia przetworników każdej z osób oceniających nie dawały szans na optymalne jednogłośne wnioski. Ważne, że ogólny przekaz spotkania był pozytywny.
Gdy zespoły głośnikowe wróciły pod mój dach, zachęcony wyjazdowymi wynikami, wtargałem je na drugie piętro z nieco zmienionym – problemy logistyczne – w stosunku do głównego pomieszczenia odsłuchowego zestawem audio. Efekt tego posunięcia potwierdzał spostrzeżenia KAIM-owe, z tą różnicą, że jako jedyny słuchacz, mogłem ustawić całość tylko pod swoje wymagania, wydobywając tym sposobem maksimum możliwości tego zestawienia. I jak było? No cóż, tak hołubiony przeze mnie głośnik koncentryczny bez najmniejszych problemów pozwolił na idealne pozycjonowanie źródeł pozornych na wirtualnej scenie. Odsuwaniem od ściany mogłem regulować nasycenie brzmienia, a także głębokość gradacji planów spektaklu. Lekkie problemy sprawiała owa pomagająca nam w ciężarze grania ściana, gdyż bezpośrednie ustawienie przy niej utrudniało nieco prezentację głębi, którą usłyszałem w dużym pomieszczeniu, ale suma sumarum, gdy mamy ogólny problem z jakimkolwiek lokalem odsłuchowym i jesteśmy skazani na takie pomagające w obcowaniu z muzyką elementy urbanistyczne, to uzyskany wynik uważam za bardzo dobry. Zapewniam, że może w klubie tego nie zaznaliśmy, ale po optymalnej regulacji ustawienia kolumn, wektor głębokości jest zaskakujący. A jak to sprawdziłem? Bardzo prosto. Wystarczy płyta zagrana na setkę, której jedną z zalet jest realizacja w naturalnej kubaturze, jak na przykład krążek Johna Pottera zatytułowany „The Downland Project – Care-charming Sleep”. Zebrany na konsolę stojący gdzieś w centralnej części sporej budowli sakralnej artysta, wespół ze współpracującymi z nim odbiciami ścian i sufitu, jak na dłoni pokazują, czy dana konfiguracja sprzętowa jest w stanie wiernie oddać tamtą sesję nagraniową. Zamykamy na moment oczy i bez specjalnego deliberowania wiemy, jak sprzęt radzi sobie z taką prezentacją. I stwierdzam jednoznacznie, że zestaw, który do tego etapu testu udało mi się spiąć, czyli: napęd CEC CD5, wzmocnienie Sytnhesis A50T z okablowaniem Harmonix-a i listwą POWER BASE HIGH END plus przybyłe na testy kolumny Gradient 6.0 bardzo dobrze sprostał jednak dość trudnemu zadaniu. Oczywiście był to pewien kompromis kolumnowo-budowlany, ale o wysokim współczynniku satysfakcji. Ważną informacją jest również dobra wizualizacja źródeł pozornych, jako trójwymiarowe byty, co dla mnie jest bardzo ważnym aspektem podczas obcowania z muzyką. W podobnym duchu jakościowym miałem ten efekt przez kilka lat i już po pierwszych dźwiękach wiem, jak dane konstrukcje radzą sobie w tej dziedzinie, a tutaj było ok.. W takim duchu przebiegło większość słuchanych przeze mnie płyt i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie solidne podejście do zagadnienia zatytułowanego „kompleksowy test”, wymuszające nawet najlepiej wypadającym konstrukcjom zaliczenie próby z muzyką dla wiecznych buntowników. W tej roli częstym katem jest grupa Percival z krążkiem „SVANTEVIT”. Ciekawych tego sparingu uspokajam, przy w miarę strawnych poziomach głośności było czytelnie i dzięki osławionej tutaj wzmacniającej bas ścianie, nawet zaskakująco mięsiście. Niestety jakiekolwiek zbliżenie się do poziomów zarezerwowanych dla tego gatunku muzycznego, kończyło się ogólnym chaosem, co dla pewnych grup słuchaczy jest całkowicie nieistotnym problemem, gdyż im wystarczy, że jest głośno, ale z ogólnego punktu widzenia tak być nie powinno. Jednak nie oszukujmy się, „szóstki” Gradienta nie są kierowane do tej grupy homo sapiens, celując raczej w czerpiących przyjemność z piękna wybrzmień melomanów, których jeśli mają problemy lokalowe zachęcam do sprawdzenia ich w boju, gdyż to są naprawdę dobrze spisujące się w małych pomieszczeniach i fantastycznie wyglądające kolumny.
Fajnie jest przypomnieć sobie dawny sposób prezentacji sceny muzycznej. Gorzej, gdy tak jak u mnie rodząc pytania typu – czy zmiana była słuszna, nadal mocno wracają miłe wspominana, ale bez oszukiwania się trzeba powiedzieć, że obecny lokal stawia spore wyzwania, które determinowały ostateczną decyzję zakupową. Niemniej jednak, punktowe źródło dźwięku często daje niedostępną dla zwykłych konstrukcji spójność dźwięku i tylko nauszne zaznanie takiego sposobu generowania fal akustycznych, może sprawić, że zakochamy się w nim na dłuższy okres czasu, a być może, że na całe życie. Inną, często poszukiwaną zaletą testowanego produktu jest brak otworu bass-refleksu, który zawsze oferuje specyficzną reprodukcję najniższych składowych, a czego nie cierpi spora populacja audiofilów. Tutaj mamy membranę bierną, unikającą znienawidzonego przez wielu napompowanego basu, w zamian proponującą okraszoną dużą liczbą informacji na ile to możliwe niską falę dźwiękową. Czy jest to bajka dla każdego? Na pewno nie dla miłośników kochających masowanie wnętrzności, gdyż z racji pewnych założeń projektowych, basu jest tylko tyle, by zaspokoić dobrą prezentację muzyki dla ludzi, a nie bezdusznie wzmacniać wywołane przez szalejące membrany głośników fale powietrza. Niestety to nie ten adres. Ale jako alternatywa dla sporadycznego posłuchania przy przyzwoitej głośności nawet trash-metalowego szaleństwa z pewnością się sprawdzą.
Na koniec kilka zdań wyjaśniających temat zamieszczonych w recenzji fotografii. Jak widać, zdjęcia przywołanego z odsłuchu zestawu zrobione są na tle ściany bocznej na co dzień eksploatowanego sporego pomieszczenia, gdyż po niedawnej przeprowadzce, na górze pozostał ogólny nieakceptowany do celów zdjęciowych nieład – notoryczny brak czasu na remont. Jednak jako misję tego testu przyjąłem na barki sporo pracy natury chwilowego przemeblowania w głównym living-roomie odsłuchowym i całość w identycznym ustawieniu spiąłem pod ścianą na dole. Trochę to trwało, ale przy okazji efekt końcowy oznajmił mi, że nawet w za dużej kubaturze przy zalecanym ustawieniu przy ścianie wyniki w dociążeniu dźwięku były niezłe, co tylko powinno zachęcać zainteresowane osoby do prób we własnym systemie, bez względu na możliwości lokalowe. Na koniec jeszcze małe przeprosiny z mojej strony, gdyż mimo sporego poświęcenia w procesie logistyczno odsłuchowym – przypominam o trzech różnych opcjach pomieszczeń (klub i dwa u mnie) – alienacja widniejącego w centrum zdjęć gniazda zasilającego, przy codziennym użytkowaniu salonu znajdującego się na bocznej ścianie, nie wchodziła w grę. Aż takim samarytaninem, by na potrzeby testu remontować dom, nie jestem.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Cd: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX; CEC CD5
Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Wzmacniacz zintegrowany: SYNTHESIS A50T
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE IV
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– szafka pod sprzęt SOLID BASE VI
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Opinia 2
Mam nadzieję, ze znają Państwo powiedzenie, że jeśli coś jest do wszystkiego, to albo jest to szwajcarski scyzoryk, albo jest do … tego, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Dokładnie tak samo jest przecież z muzyką i ogólnie rzecz ujmując sztuką. Jeśli bowiem twórca nie jest w stanie zdefiniować swojego docelowego odbiorcy i zasłania się pustym frazesem, że pisze/maluje/gra etc. dla wszystkich, to w najlepszym razie robi to wyłącznie dla siebie a w najgorszym … dla nikogo. Trzeba zatem pogodzić się z faktem dość złudnego, iluzorycznego i po prostu błędnego przeświadczenia o konieczności spełnienia warunku uniwersalności i już ze spokojnym sumieniem, bez nerwów wyruszyć na poszukiwania rzeczy pasujących i podobających się przede wszystkim a czasem wyłącznie nam. Dlatego też po blisko półrocznej przerwie w testach kolumn głośnikowych wracamy do tematu biorąc na warsztat coś o jasno określonym przeznaczeniu i równie mocno zdefiniowanym targecie. Mowa o chyba najmniejszych kolumnach podłogowych, jakie kiedykolwiek zawitały w SoundRebels, czyli Gradientach 6.0.
Te fińskie, mierzące zaledwie 90 cm wzrostu, mirkrusy zostały stworzone przez Atte Salmiego do małych i średnich pomieszczeń i co najważniejsze jest to wyraźnie zaznaczone zarówno na stronie www, jak i w dołączanych do kolumn materiałach. Jeśli więc ktoś próbuje być mądrzejszy od samego konstruktora to proszę bardzo, tylko takie postępowanie przypomina trochę przysłowiowe „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Niby można, pytanie tylko po co. W dodatku nad wszystkim czuwa producent, który dosłownie kilka godzin po naszej „zajawce” z unboxingu zawieszonej na FB przesłał maila wyjaśniającego, że w takim ustawieniu jak na zdjęciach raczej nie usłyszymy niczego ciekawego i lepiej postarać się spełnić jego zalecenia, czyli poszukać mniejszego, i to znacznie lokum. W dobie wszechobecnego zaklinania rzeczywistości taka szczerość jest po prostu na wagę złota.
Skoro zatem sprawę odpowiedniego lokum mamy z głowy to jeszcze warto zająć się samym ustawieniem kolumn, bo tutaj też lepiej nie kombinować na własną rękę. Zamiast jeździć z 6-kami w tę i we w tę lepiej od razu dosunąć je na jakieś 20, góra 30 cm do tylnej ściany, mocno dogiąć i zapomnieć o problemie. A właśnie. O ile w większości przypadków pojawienie się nowych kolumn wiąże się z odpowiednimi zabiegami chroniącymi nasze misternie ułożone parkiety, o tyle w przypadku Gradientów nie musimy sobie takimi drobiazgami zawracać głowy, gdyż zamiast standardowych kolców wyposażono je w silikonowe nóżki, które prędzej się zetrą, lub odkleją aniżeli miały zarysować, lub w jakikolwiek inny sposób uszkodzić podłoże na jakim staną. Pan Atte Salmi dostaje zapewne w tym momencie pochwałę wzrokową od przedstawicielek płci pięknej, tym bardziej, że biorąc pod uwagę równie nieabsorbującą wagę (12 kg. szt) przy wypakowywaniu i ustawianiu Gradientów nawet drobna i filigranowa kobieta może obejść się bez samczej pomocy.
Kontynuując tematykę wzorniczo-konstrukcyjną warto wspomnieć, że umieszczony w górnej części pokrytego, w zależności od wersji, matową czernią, bądź bielą frontu współosiowy przetwornik ukryto za zamontowano na stałe metalowa maskownicą, co dobrze wróży jego żywotności nawet w pełnym małoletnich pociech środowisku. Dodatkowo zamiast popularnego wspomagania basu układem bass-refleks zastosowano zdecydowanie rzadziej spotykaną membranę bierną i ulokowano ją na ścianie tylnej tuz nad tavliczką znamionową i pojedynczymi terminalami głośnikowymi.
Generalnie wykonując czynności natury logistycznej a następnie fotografując 6-ki utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że z powodzeniem można byłoby je ochrzcić mianem kobiecych i reklamować w odpowiednich periodykach.
Żarty jednak na bok. Gradienty może są małe i „chodzą” w wadze piórkowej, jednak warto pamiętać, że to właśnie na ich bazie powstawały zdecydowanie mniej „niepoważne” Bravo i grające ładnych parę lat u Jacka Bravo Consequence+. Oczywiście takie powinowactwo nie oznacza automatycznie, że kupując 6-ki dostajemy „prawie” Bravo, jednak pewnych cech wspólnych obu konstrukcji zauważyć. Są nimi otwartość i połączona z kulturą detaliczność góry, oraz niesamowita i wręcz zjawiskowa przestrzeń, jaką zdolne są wykreować te skandynawskie podłogówki. Zanim jednak zagłębię się w meandry 2/3 słyszalnego pasma akustycznego szczerze i bez ogródek napiszę, że uzupełnienie całości, czyli owa brakująca 1/3 zarezerwowana na najniższe składowe jest a i owszem sygnalizowana, jednak o ile tylko dysponujemy pomieszczeniem przekraczającym metrażem 14-16 metrów kwadratowych lepiej nie nastawiać się sejsmiczne pomruki a jeśli nie możemy się bez nich obejść zasadnym wydaje się zainteresowanie rynkiem subwooferów. Drugą ewentualnością jest oczywiście zamiłowanie do repertuaru dalekiego od epatowania niskim i mięsistym basiszczem. Jeśli na papierze/monitorze nie wygląda to zbyt uniwersalnie, to znaczy, że czytają Państwo ze zrozumieniem, więc i zdają sobie sprawę, że nie można w tym momencie mieć pretensji do garbatego, że ma proste dzieci, tylko uświadomić sobie, że nikt od nikogo, czy w tym przypadku niczego, nijakich cudów nie oczekuje. Skoro od klasycznego roadstera nie oczekujemy, że pomieści 4 osobową rodzinę i bagaże na dwutygodniowy wypad na narty, to i od Gradientów nie oczekujmy, że zaoferują pełnopasmowy dźwięk w 35 metrowym pokoju. Co innego w dedykowanych warunkach i przy zastosowaniu się do zaleceń producenta. Dopiero wtedy mamy szansę na poznanie prawdziwej natury 6-ek, które bez bezsensownego forsowania są w stanie zaoferować nader angażujący przekaz i najogólniej rzecz ujmując zauroczyć słuchacza. Otwartość i rozdzielczość góry oparta na czystości a nie sztucznym akcentowaniu konturów sprawiają, że nawet obfitujące w sybilanty nagrania jak np.„Lento” Youn Sun Nah, „Hard Rain” Barb Jungr, czy dość egzotyczne w tym towarzystwie „Jackie” Ciary nie irytowały i nie męczyły nawet podczas wielogodzinnych sesji. Oczywiście spora w tym zasługa idealnie zszytej z wysokimi tonami średnicy, co w przypadku przetworników współosiowych niby nie powinno dziwić, ale ponieważ nie spotyka się ich zbyt często na rynku to i wspomnieć nie zaszkodzi. Punktowe źródła dźwięku procentują w przypadku Gradientów również świetnie rozplanowaną, wyciągającą nawet z niezbyt referencyjnych nagrań, tak sugestywną gradację planów z ostatnimi rzędami kończącymi się hen, hen za linią kolumn, że czasem zastanawiałem się, czy przypadkiem moja małoletnia latorośl nie wpięła w tor jakiegoś diabelskiego ustrojstwa z DSP na pokładzie.
Homogeniczność tak „przyrządzonego” dźwięku określić można było jako iście uzależniającą i jedynie dość niefrasobliwy dobór repertuaru, w stylu „A Map of All Our Failures” My Dying Bride, czy ścieżki dźwiękowej z „Man of Steel” Hansa Zimmera przypominał o oczywistych ograniczeniach uroczych Finów. Z resztą większość znanych mi monitorów też kapituluje przy „Oil Rig” a tytułowe podłogówki pod względem pojemności komory czynnej spokojnie właśnie do monitorów zaliczyć możemy.
W tym momencie doszliśmy praktycznie do sedna niniejszej recenzji. Gradienty 6.0 są bowiem „ukrytą opcją …”, nie nie niemiecką lecz monitorową rezydującą niejako pod pseudonimem wśród „normalnych” konstrukcji podłogowych. Oferując przestrzeń i tzw. całkowitą dematerializację po włączeniu muzyki, właściwe najlepszym konstrukcjom podstawkowym, uwalniają nas od żmudnego obowiązku poszukiwania odpowiednich standów, zabezpieczania całości przed ewentualną dezintegracją przez oczywiście nieumyślne potrącenie, etc. I jeszcze jedno. Jest to jedna z niewielu kolumn, która zagra tam, gdzie większość konkurencji nie będzie miała nawet szans na pokazanie ułamka swoich możliwości, więc jeśli tylko udało Wam się wygospodarować kilkanaście metrów kwadratowych na własny, audiofilski ołtarzyk a kolumny musicie (wiem, że musicie) postawić niemalże przy samej ścianie, to nic lepszego, no może oprócz słuchawek, raczej nie znajdziecie. Nie znajdziecie, bo to nie są kolumny dla każdego, tylko DLA WAS.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 9390 PLN
Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 35– 25 000 Hz +/- 6dB, 100 – 25 000 Hz +/- 2dB
Impedancja: 8 Ω
Efektywność: 86 dB/2.83V/1m
Rekomendowana moc wzmacniacza: 20 – 150W
Przetworniki:
– 1 x 176 mm średniotonowy z membraną wykonaną z włókna szklanego
– 1 x 25 mm aluminiowa kopułka wysokotonowa
– 140 mm x 200 mm membrana bierna
Częstotliwość podziału: 2800 Hz
Wymiary (S x W x G): 20,2 cm x 90 cm x 17,3 cm
Waga: 12 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; QAT RS3
– Przedwzmacniacz: Classe Sigma SSP
– Końcówka mocy: Classe Sigma AMP2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips