1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Harmonix HS101-Improved-S

Harmonix HS101-Improved-S

Posiadacze wyrobów sygnowanych przez Combak Corporation to z punktu widzenia typowego audiofila jedni z najszczęśliwszych a zarazem najspokojniejszych wybrańców losu. Powodem takiego stanu rzeczy jest bowiem stabilność, żeby nie powiedzieć niemalże niezmienność oferty. Nowe modele pojawiają się z podobną do zmian ustrojowych na Kubie częstotliwością. Dzięki temu, nawet abstrahując od samego „firmowego” brzmienia, na które się decydując z pewnością czynią to świadomie mają komfort psychiczny wiedząc, że kolejny – lepszy model nie pojawi się zbyt szybko. Taka postawa producenta po pierwsze buduje zdrowe relacje z klientami a po drugie jest wyraźnym sygnałem, że pośpiech nie sprzyja High-Endowi.

Będący obiektem niniejszego testu interkonekt analogowy Harmonix HS101-Improved-S jest środkowym modelem z oferty tego japońskiego producenta. Oprócz niego w katalogu dostępne są jeszcze „budżetowy” CI230MK2 Improved i topowy HS-101GP (“Golden Performance”). Co ciekawe zarówno budżetowość, jak i topowość według Pana Kazuo Kiuchi nie musi budzić kontrowersji, gdyż podstawowy model wyceniono na 1 700 zł a najwyższy na … „zaledwie” ok. 6 600 zł (1 550€). Zanim podniesie się larum, że Olszewskiemu całkiem odbiło od razu zaznaczę, że powyższe określenia stosuję w aspekcie czysto high-endowym, gdyż po prostu inaczej na Harmonixy i Reimyo patrzeć nie sposób. Wystarczy przecież porównać cenniki z konkurencją, by zrozumieć o co mi chodzi. Kolejną cechą, na którą warto zwrócić uwagę jest jakość wykonania i dbałość o detale. Co prawda na próżno doszukiwać się w HS101-Improved-S iście bizantyjskiego przepychu, monstrualnych gabarytów i kosztownych, wyściełanych jedwabiem, bądź atłasem kosztownych puzderek z tropikalnych gatunków drewna. Zamiast tego postawiono na ponadczasową i nieprzemijającą skromną elegancję, jednak bez znamion oszczędności mogących stanowić oręż w rękach kablosceptyków chcących zarzucić producentowi zwykłe skąpstwo. Stylowy opalizujący czarny pleciony oplot skrywa dość ergonomicznie wiotki przewód zwieńczony z obu stron masywnymi, zakręcanymi, a więc o regulowanej sile docisku, złocono – rodowanymi wtykami, oraz posiadającymi oznaczenia kierunkowości koszulkami termokurczliwymi. Co prawda ich obecność ułatwia prawidłowe połączenie, lecz jednocześnie na tyle usztywnia otulone odcinki, że warto zostawić mu przynajmniej 8-10 cm, aby nie uszkodzić samego przewodu, co biorąc pod uwagę solidność wykonania, jest mało prawdopodobne, bądź nie wyłamać gniazd w połączonych nim urządzeniach, co niestety prawdopodobne jest zdecydowanie bardziej.
Jeśli zaś chodzi o budowę wewnętrzną HS101-Improved-S, to można o niej po pierwsze napisać, że na pewno została głęboko przemyślana a po drugie wynika ze żmudnego i długotrwałego procesu odsłuchu, oraz swoistego strojenia. Tak, tak – nie przewidziało się Państwu – strojenia. Okazuje się bowiem, że producent nawet tak z pozoru błahy element toru audio, jakim jest przewód stroi według własnych, ściśle przestrzeganych kryteriów dbając, by każdy, podkreślam każdy opuszczający jego siedzibę set brzmiał dokładnie tak samo. Powyższe założenia powodują, iż Harmonixy w zależności od swojej długości mogą różnić się niewielkimi detalami wewnętrznymi, aby w ten sposób kompensować zmienne parametry, które po prostu wpływają na brzmienie. Nie muszę zatem tłumaczyć, że nabywając przykładowy interkonekt powinniśmy mieć świadomość, że nie jest to zwykły kawałek za przeproszeniem druta, który odcięty ze szpuli został tylko wsunięty w firmowy peszelek, zakonfekcjonowany eleganckimi wtykami i wsadzony do pudełka.

Przejdźmy jednak do wrażeń odsłuchowych. Już na wstępie wspomniałem o tzw. „firmowym” brzmieniu, na które Harmonix uczciwie sobie przez wszystkie lata swojej działalności zapracował. Z jednej strony pozwala to na budowanie stabilnej i wiernej grupy docelowej a jednocześnie w jakiś sposób wyróżniać się na tle konkurencki, gdyż nie ma się co oszukiwać – przewody mają wpływ na końcowe brzmienie naszych systemów i właściwie tylko od naszych preferencji i upodobań będzie zależało, w którą stronę modelowanie efektu finalnego podąży. Japońskie przewody stawiają na niezwykłą muzykalność i elegancję dźwięku. Nie oznacza to jednak, że maskują detale, bądź używając kolokwializmów „zamulają” przekaz. Nic z tych rzeczy, jednak mają w sobie to coś, co sprawia, że zarówno w pierwszej chwili, jak i podczas dłuższych odsłuchów oferowane brzmienie możemy odebrać jako lekko przyciemnione, bądź może wyrażając się bardziej precyzyjnie jako posiadające cieplejszą barwę. Jest ono również bardziej złożone niż mogłoby się na pierwszy rzut ucha wydawać. Oferując przebłyski karmelowej słodyczy ukazuje bursztynową barwę zachodzącego słońca z intensywnością, jakiej próżno szukać nawet wśród droższej konkurencji. Średnica jest niesamowicie gęsta i nasycona, jednak zarazem rozdzielcza i na tyle selektywna, że nie gubi mikroinformacji zarówno o fakturze zamkniętych w precyzyjnie nakreślonych konturach dźwięków, jak i tych odpowiedzialnych za prawidłowe odwzorowanie rozmieszczenia muzyków na scenie, oraz samych warunków akustycznych panujących podczas nagrania.

Jednak aby dojść do tego typu konkluzji należy spełnić jeden z poniższych warunków – otrzymać odpowiednio „wygrzany” set, bądź uzbroić się w cierpliwość i po dokonaniu zakupu, wpięciu w system i skierowaniu przez przewody sygnału przez pierwszy tydzień po prostu ich nie słuchać. Proszę mi wierzyć na słowo i oszczędzić sobie nerwów. Na testy dotarły do mnie przewody fabrycznie nowe i to, co wydobyło się z głośników po ich zaaplikowaniu w mój tor audio całkowicie zasługiwało na miano „koszmaru audiofila” – szaro, matowo i płasko. W skrócie – masakra. Podejrzewam, że w tamtej chwili dokonując porównania z wykorzystanym w ramach sparringu metalowym wieszakiem do ubrać wybrałbym … wieszak. Całe szczęście profesja recenzenta ma tę zaletę, że zawsze pod ręką znajdzie się przynajmniej jedno, bądź dwa niewykorzystywane w danej chwili urządzenia, które z powodzeniem można zaprząc do jakże niewdzięcznej roli wygrzewaczy. Tak tez było i tym razem i Harmonix na tydzień wylądował pomiędzy „maluchami” iDAC, oraz iTube iFi karmionymi sygnałem z internetowego radia. Po tym dość długim okresie akomodacji „poprawiony” Harmonix zagrał wreszcie na miarę swoich możliwości, czyli tak, jak zdążyłem już częściowo opisać akapit wcześniej.
Poczynając od otwierającego ścieżkę dźwiękową z „Sons of Anarchy” blues-rockowego „This Life” Curtisa Stigersa po pochodzący z tego samego albumu rzewny, zbudowany wokół łkającej gitary „Strange Fruit” moja uwagę zwrócił nacisk, jaki położony został na jak najbardziej naturalne i realne oddanie piękna ludzkiego głosu. Piękna prawdziwego, płynącego z prawdy a nie wszelkiej maści upiększaczy i polepszaczy zdolnych do wykreowania z totalnego beztalencia co najmniej jednosezonowej gwiazdki. W tym właśnie momencie dochodzimy do swoistego fenomenu testowanego Harmonixa polegającego na tym, że jeśli tylko da mu się taką możliwość wyciągnie z naszego systemu wszystko co najlepsze, jednak nie posiada cudotwórczej mocy sprawczej maskowania, bądź naprawiania popełnionych podczas konfiguracji błędów i nieprawidłowości. Jeśli któryś z obecnych w torze komponentów będzie grał ostro, matowo, mało selektywnie, czyli po prostu źle z pewnością Harmonix nas o tym poinformuje. Nie będzie to co prawda bezpardonowe, bądź nawet szydercze wskazanie palcem i sroga reprymenda przy mającym ubaw kworum, lecz celna, wysublimowana uwaga przekazana na osobności przez osobę, której zdanie szanować powinniśmy. Efekt zapewne będzie podobny, lecz forma i styl przekazania konstruktywnej krytyki nie pozostawi u nas żalu.

Pomimo ww. kultury i wysublimowania brzmienie nie zostało pozbawione blasku i otwartości najwyższych składowych. Eteryczne brzmienie sitara na „Traces of You” Anoushki Shankar nie sprawiało wrażenia przytłumionego dostarczając zadziwiającą ilość zgromadzonych na płycie informacji. Dla naszych stałych Czytelników, znających nasze prywatne upodobania mogę napisać tylko tyle, że osiągane z Harmonixem efekty były w 100% zgodne z sonicznymi upodobaniami Jacka.
Na zakończenie zostawiłem repertuar, który przynajmniej teoretycznie z kulturą, szczególnie tą wyższą niewiele ma wspólnego a o łagodzeniu obyczajów lepiej w ogóle nie wspominać. Mroczne, ciężkie, gęste i cudownie depresyjne „God Is Dead” z „13-ki” Black Sabath pokazało, że nawet w takich klimatach HS101 imp. Potrafi się odnaleźć. Zero spowolnienia, oraz pogrubienia i tak ewidentnie „przewalonego” basu mile mnie zaskoczył, dzięki czemu nagranie pozostało soczyście krwiste i miało w sobie coś z wolno toczącego się muscle-cara gotowego w każdej chwili zerwać się do szaleńczego wyścigu. W poszukiwaniu jeszcze większej chropowatości i zwiększając nieco tempo sięgnąłem po obfitujące ww. elementy „Heavy Metal Music” Newsted’a, oraz pełną iście obłąkańczych temp „Inhuman Rampage” DragonForce. W obu przypadkach nie mogłem zbytnio narzekać. Oczywiście mizeria realizatorska materiału źródłowego była ewidentna. Lecz akurat w tym przypadku nie to było najważniejsze, gdyż do weryfikacji, czy testowany kabel lapidarnie rzecz ujmując za tego typu heavy-metalowym rollercoasterem nadąża, czy nie były całkowicie wystarczające. Oczywiście Harmonix z wrodzonym wdziękiem nadążył a niejako przy okazji zwrócił moją uwagę na kilka iście audiofilskich smaczków, których obecności na tego typu materiale niespecjalnie bym się spodziewał. Podkreślenie artykulacji wokalistów, płynność gitarowych pasaży, to wszystko teoretycznie na wspomnianych płytach było, jednak dopiero z Harmonixem uzyskało odpowiednie do wypłynięcia na szerokie wody i powalczenia o właściwe sobie miejsce w muzycznym spektaklu miejsce.

Z perspektywy czasu i przetestowanych z jego pomocą urządzeń śmiało mogę polecić najnowszą wersję Harmonixa HS101-Improved-S wszystkim miłośnikom dźwięku najwyższej klasy. W dodatku jego zakup wydaje się świetną inwestycją na przyszłość – nawet w systemach osiągających dla większości audiofilów astronomiczną wartość stu tysięcy złotych powinien z powodzeniem spełniać swoją rolę i nie ograniczać potencjału spiętej nim elektroniki.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Moje Audio / Reimyo.pl
Cena: 0,75 m – 3 250 zł; 1 m – 3 550 zł; 1,5 m – 4 400 zł; 2 m – 5 250 zł; 2,5 m – 6 150 zł; 3 m – 7 000 zł

System wykorzystany w teście:

– CD/DAC: Ayon 1sc, CEC CD3N
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Lumin
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Moon 600i
– Przedwzmacniacz: iFi iTube; Alluxity Pre-amp One
– Końcówka mocy: Alluxity Power-amp One
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II;; Neyton Neurnberg NF
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Argento Serenity „Signature” XLR
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Neyton Hamburg LS; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power;
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Pobierz jako PDF