1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Hegel H160

Hegel H160

Opinia 1

Norweskiej marki Hegel nikomu, kto choć przez chwilę interesował się tematyką audio w ciągu ostatnich kilku lat przedstawiać nie trzeba, gdyż moment pojawienia się jej oficjalnej polskiej dystrybucji spokojnie możemy uznać za przełom w szeroko rozumianym marketingu z zakresu Hi-Fi. Do tej pory nikomu nie udało się w tak spektakularny sposób doprowadzić do tego, aby w ciągu zaledwie kilku dni praktycznie we wszystkich magazynach, portalach i tematycznych grupach dyskusyjnych pojawiły się recenzje konkretnych produktów. To właśnie wrocławskie Moje Audio pokazało, że kampanię reklamową należy prowadzić z rozmachem i zaangażowaniem godnym co najmniej wyborów prezydenckich, dzięki czemu tam, gdzie inni latami mozolnie budowali rozpoznawalność – wizerunek swoich marek wedrzeć się przebojem i wyjść na czoło stawki. Dodatkowo, zamiast jak to zwykle bywało w przeszłości, po pierwszym uderzeniu i nasyceniu rynku/upłynnieniu początkowych dostaw temat odpuścić i liczyć, że reszta zrobi się sama, czyli popyt będzie utrzymywał się na stałym poziomie, co jest oczywiście całkowicie błędnym rozumowaniem, sukcesywnie przeprowadzał dalsze mniej, lub bardziej zmasowane działania. W tym momencie uczciwie przyznajemy, że sami też przyłożyliśmy rękę do tego niecnego procederu recenzując topowy zestaw dzielony P30 + H30. Życie niestety nie jest drogą usłaną różami i nie składa się z samych wybitnie high-endowych doznań. Czasem trzeba zejść na ziemię i zająć się zdecydowanie łatwiej dostępnymi konstrukcjami. Tak też właśnie jest w przypadku bohatera niniejszej recenzji, czyli zastępującego znaną i lubianą integrę H200 – modelu H160.

Z wyglądem Hegli jest mniej więcej tak, jak w rozmowach o polskim filmie w „Rejsie” Marka Piwowskiego –„ nuda… Nic się nie dzieje, proszę pana”. Raz opracowany projekt przeskalowywany jest w zależności od zapotrzebowania na pojemność konieczną do zmieszczenia elektronicznych trzewi. Czy to źle? W żadnym wypadku. Klient ma psychiczny komfort i pewność, że dokupując kolejny komponent z oferty producenta, bądź zmieniając posiadane urządzenie na wyższy model wszystko będzie po staremu. Tu i ówdzie przybędzie kilku centymetrów, zwiększy się waga, ale optycznie, stylistycznie a co najważniejsze użytkowo będzie tak samo a nawet lepiej. Nie ma się co śmiać. Tak właśnie jest. Układ pokręteł, ich funkcje zawsze są w tych samych miejscach i z zamkniętymi oczami znając jeden model Hegla spokojnie można uznać, że zna się wszystkie.  No, może to trochę zbyt daleko idące uproszczenie, bo jeśli uważnie przyjrzymy się ofercie Norwegów okaże się, że jakieś jednak różnice są. Chodzi o włącznik główny. W H100,H200 i H300 widnieje na płycie frontowej a w H80 i H160 przeniesiono go na spód – w okolice lewego narożnika. Zmiana ewidentna, ale sensacji bym się w tym specjalnie nie doszukiwał. Czemu o tym piszę? Powód jest oczywisty – ot standardowy dylemat recenzenta – wykonać ordynarne kopiuj/wklej z którejś ze starszych epistoł, czy silić się na pseudo oryginalność i ubierać w nowe słowa stare treści. Spróbujmy jednak znaleźć trzecie rozwiązanie, czyli sprawdźmy, czy najnowsze dziecko Brenta Holtera jest 100% Heglem. No to zaczynamy. Lekko wypukły front jest? Jest. Centralnie umieszczony błękitny wyświetlacz jest? Jest. Dwie gałki po bokach wyświetlacza odpowiedzialne za regulację głośności i wybór źródeł są? Oczywiście, że są i w gratisie dorzucono jeszcze gniazdo słuchawkowe. No to mamy pewność, że wszystko jest w porządku, możemy wystawić certyfikat stwierdzający autentyczność, rasowość i przejść dalej, czyli do tyłu. A tutaj już wcale tak standardowo nie jest. Ba rzekłbym, że jest całkiem niestandardowo. Zacznijmy od sekcji analogowej, którą można w najlepszym razie określić mianem minimalistycznej, bądź jak kto woli szczątkowej. Standardowych wejść liniowych mamy bowiem całe … dwie pary, z czego jedna w standardzie RCA a druga XLR. Co prawda tuż obok, dla niepoznaki umieszczono również parę RCA umożliwiającą bezpośrednie wejście na końcówkę (ukłon w kierunku posiadaczy systemów KD), ale bez źródła pozbawionego regulowanego wyjścia szczerze odradzam eksperymenty. Chyba, że komuś znudziły się posiadane kolumny. Na otarcie łez producent za to dołożył stałopoziomowe i regulowane wyjścia liniowe, z czego z pewnością ucieszą się posiadacze końcówek mocy i rejestratorów analogowych. Całe szczęście sytuację ratuje umieszczona po przeciwległej stronie nad wyraz rozbudowana bateria interfejsów cyfrowych złożona z pojedynczego coaxiala, trzech optycznych, gniazda USB i wejścia Ethernet (RJ45). Całości dopełniają pojedyncze, solidne, plastikowe terminale głośnikowe (całe szczęście pozbawione irytujących kołnierzy) i zintegrowane z bezpiecznikiem trójbolcowe gniazdo IEC.

Sercem sekcji cyfrowej jest 32 bitowa kość AKM AK4399 akceptująca nie tylko sygnały PCM do 192 kHz, ale również 1-bitowe DSD. W tym momencie entuzjastom wszelakiej maści gęstych treści należy się kilka zdań wyjaśnienia. O ile sama kość DACa z ww. strawą sobie poradzi, to warto pamiętać o kilku drobiazgach. Są nimi m.in. możliwości dostępnych interfejsów i o ile poprzez wejścia koaksjalne i optyczne z powodzeniem nakarmimy Hegla sygnałem 24Bit/192kHz, to już poprzez wręcz predestynowane do wysokorozdzielczej transmisji danych wejście USB będziemy w stanie przesłać sygnały o maksymalnych parametrach do 24 Bit/96 kHz. Powodem takiego stanu rzeczy jest wykorzystanie w roli kontrolera kości Tenor TE7022, która z jednej strony zapewniając poprawne działanie praktycznie rzecz biorąc ze wszystkimi systemami operacyjnymi bez konieczności instalowania dedykowanych sterowników automatycznie wyklucza transmisję powyżej 24 Bit/96 kHz, jaką oferują układy umożliwiające asynchroniczną transmisję danych. Jest jeszcze port Ethernet łykający praktycznie wszystko jak przysłowiowy młody pelikan szprotkę, lecz tutaj też wskazana jest chwila uwagi. Otóż 160-ka, choć zgodna z Apple AirPlay i DLNA, to typowej funkcjonalności streamera nie posiada. Zdecydowanie bardziej trafnym w jej przypadku byłoby określenie „odbiornik strumienia audio”, gdyż aby z głośników zasilanych Heglem popłynęła muzyka zdigitalizowana w chmurze, bądź zalegająca w odmętach internetu/domowego NASa potrzebne będzie (przewodowe) połączenie ethernetowe z domową siecią poprzez router, bądź access pointa. Dodatkowo przyda się jakiś odtwarzacz programowy zdolny strumień na Hegla przekazać (np. JRiver) i wspomniany NAS z własnym, lub go obsługującym serwerem DLNA (Twonky, Minim server, etc.). Gdy spełnimy powyższe warunki całość rusza od tzw. pierwszego strzału i po prostu działa.
Zdejmując pozwalającą na nader swobodną cyrkulację powietrza pokrywę górną widać, że w Norwegii pojęcie integry ze środka oferty jest niejako synonimem solidności, tradycji, gdzie tego wymaga zdrowy rozsądek (czytaj zasilanie) i nowoczesności wszędzie tam, gdzie liczy się wygoda użytkownika (interfejsy cyfrowe). O tradycyjnym zasilaniu wspomniałem nie bez powodu, gdyż przy coraz większej presji zielonych i coraz popularniejszych zasilaczach impulsowych widok potężnego toroida i baterii elektrolitów o łącznej pojemności 30 000 uF na tym pułapie cenowym wywołuje szczery uśmiech zadowolenia.

Z perspektywy czasu i biorąc pod uwagę fakt bycia jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym, posiadaczem H100 w czasach, gdy do chęci dystrybucji norweskiej marki nikt u nas oficjalnie się nie przyznawał mogę szczerze napisać, że powoli przestaję rozumieć kolejne próby kreowania momentu pojawienia się nowego modelu na wiekopomną chwilę i przełom technologiczny porównywalny z lądowaniem ludzi na księżycu. Oczywiście generowanie szumu medialnego przy tego typu okazjach to zjawisko całkowicie normalne, ale skala i budowanie oczekiwań ze strony rynku adekwatne są raczej, szukając motoryzacyjnych analogii, do premiery topowego modelu Maserati, czy Lamborghini a przecież poruszamy się na poziomie kolejnej inkarnacji VW Golfa. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Tu nie chodzi o deprecjonowanie norweskiego producenta, rodzimego dystrybutora, oraz wspomnianego, chyba najbardziej popularnego na świecie kompaktowego turladełka. Broń Boże. Chodzi natomiast o coś zupełnie innego – o pompowanie balonika ludzkich oczekiwań, a na tym pułapie to bardzo niebezpieczna zabawa. Czemu? Jeśli weźmiemy pod uwagę ceny w jakich się obracamy, czyli umownie ustalmy max. 15 000 PLN, to jasnym staje się, że targetem będą m.in. osoby chcące wkroczyć w świat prawdziwego Hi-Fi, stworzyć solidny system na poziomie ponadbudżetowym i doznać olśnienia. Dla nich tego typu przekaz będzie jak najbardziej właściwy. Różnice będą kolosalne, upgrade w pełni adekwatny do poniesionych kosztów, czyli w telegraficznym skrócie sukces zostanie osiągnięty. Wszyscy zadowoleni. To jednak tyko jedna strona medalu. Warto przecież pamiętać o grupie siedzącej w Hi-Fi trochę dłużej, mającej na swoim koncie kilka-kilkanaście przesiadek, wielogodzinne odsłuchy urządzeń z ww. pułapu i bardzo często mniej, lub bardziej okazjonalny kontakt z systemami wielokrotnie droższymi. Ot choćby w celu zdefiniowania własnej referencji, ustalenia właściwego punktu odniesienia i celu przyszłych zmian. I właśnie tacy miłośnicy wysokiej jakości dźwięku mogą poczuć się lekko skonfundowani. Mając okres pierwszych fascynacji i euforii związanych ze zdobyciem urządzenia mającego zgodnie z huraoptymistycznymi zapowiedziami i laurkami masakrować podobnie wycenioną a nawet droższą konkurencję do tego typu „prawd objawionych” podchodzą ze zdecydowanie większa ostrożnością. I to właśnie im, doświadczonym życiem sceptykom dedykuję niniejszą recenzję, która laurką nie będzie.

Do naszej redakcji dotarł jeden z dwóch pierwszych egzemplarzy H160, jakie trafiły do Polski. Nie muszę zatem tłumaczyć, że była to dziewicza świeżynka o zerowym przebiegu, przez co pierwsze kilkadziesiąt godzin automatycznie zostało przeznaczone na straty – konieczne wygrzewanie. Z premedytacją podkreślę, że są to godziny niezbędne, przymusowe i konieczne. Trzy – cztery doby ciągłej pracy to naprawdę minimum, by 160-ka zaczęła grać jak należy. Co się dzieje przed upływem ww. limitu wolę nie wspominać, ale z Hi-Fi niewiele ma to wspólnego. Całe szczęście dobijający do 100 h na liczniku Hegel był już na tyle „stabilny emocjonalnie”, że mogłem przystąpić do bardziej krytycznych, aniżeli sprawdzanie, czy aby podłączony do moich dyżurnych Gauderów nie dostał zbytniej zadyszki, odsłuchów.
Pierwszych kilka płyt z szeroko rozumianym rockiem od ostatnich reedycji Led Zeppelin po „9 Dead Alive” Rodrigo y Gabrieli pozwoliło mi w miarę szybko ocenić, że Brent Holter nadal jest w formie i nie próbuje zmieniać tego, co dobre i sprawdzone. Najnowsza integra Hegla gra bowiem dźwiękiem nienarzucającym się zarówno w ciągu pierwszego kwadransa, jak i po 7-8 godzinnej nasiadówce. To niezaprzeczalna zaleta dla przyszłych posiadaczy a zarazem utrapienie dla sprzedawców, bowiem na tle zdecydowanie bardziej intrygującej na pierwszy rzut ucha konkurencji H160 wypada dość zachowawczo i poprawnie, acz bez sensacji. Gdy potencjalny klient chce w ciągu godziny porównać kilka propozycji będzie ciężko, nakłonić go by usiadł spokojnie, przestał się spieszyć i po prostu zaczął słuchać. Tutaj trzeba trochę zmienić nastawienie i zamiast żonglować wystarczy dać wygrzaną demonstracyjną sztukę na dzień-dwa, najlepiej weekend i cierpliwie czekać na werdykt. Co ważne podejrzewam, że wiążące decyzje nie będą zapadały po wpięciu tytułowej integry w najprzeróżniejsze systemy a już po jej wypięciu i powrocie do stanu pierwotnego. Jednak po kolei. Podczas testów miałem okazję wykorzystać dwie pary kolumn – swoje dyżurne Arcony Gaudera i przecudnej urody tajwańskie Lawrence Audio Violin (test wkrótce). Z niemieckimi podłogówkami brzmienie było spokojne, wyważone i sprawiało wrażenie lekko przyciemnionego i im bardziej wymagający materiał serwowałem, tym powyższa maniera się pogłębiała. Na prog-metalowych dokonaniach Dream Theater, mrocznym „One Second” Paradise Lost a nawet „Hungarian Rapsody No.2” w wykonaniu Philadelphia Symphony Orchestra pod batutą Leopolda Stokowskiego zagęszczenie i coś na kształt posępności osiągnęły taki poziom, że nie chcąc popaść w zbytnią depresja postanowiłem sprawdzić, czy to po prostu taka interpretacja sygnału źródłowego przez wzmacniacz, czy też pochodna dość morderczych dla większości konstrukcji parametrów elektrycznych dzieł dr. Rolanda Gaudera.
Przepięcie na, jak się okazało łatwiejsze do napędzenia, bądź jak kto woli lepiej pasujące charakterem do gościa z Norwegii monitory „otworzyło” dźwięk. Całość zyskała nie tylko na swobodzie. Lecz również na motoryce. Szybki, świetnie kontrolowany bas nie pozwalał usiedzieć spokojnie w miejscu a stare hity Tiny Turner, Michaela Jacksona, czy Bon Jovi cieszyły jak za dawnych czasów. Co istotne dokonując oczywistego różnicowania jakości dostarczanego materiału źródłowego Hegel nie piętnował zauważanych wad a jedynie, niejako mimochodem, z wrodzonym taktem o nich wspominał. Góra pasma, pomimo imponującego wstęgowca nie porażała, nie epatowała rozdzielczością, co z jednej strony mogło powodować, szczególnie po przesiadce z dzielonego A-klasowego zestawu Accuphase’a pewien niedosyt, lecz z drugiej dawało pewność, że nawet sięgając po gorszej jakości nagrania, bądź po twórczość Anny Marii Jopek, Youn Sun Nah a nawet Barb Jungr nie będziemy zagrożeni migreną spowodowaną zbyt ofensywną reprodukcją sybilantów ww. skraju pasma.
Zszycia pomiędzy poszczególnymi podzakresami dokonano perfekcyjnie, dzięki czemu całość ma bardzo spójną a zarazem liniową charakterystykę. Bez efektownych podbić, bez faworyzowania średnicy, na którą tak wyczulone jest ludzkie ucho. Zyskuje na tym uniwersalność recenzowanej konstrukcji, dzięki czemu jej odsłuch może stanowić świetny punkt wyjścia praktycznie dla miłośników każdego gatunku muzycznego a decydujący wpływ na efekt finalny będą miały pozostałe elementy toru.
Jak już zdążyłem wspomnieć podczas omawiania walorów użytkowo-estetycznych Hegla wyposażono w bardzo rozbudowaną sekcję interfejsów cyfrowych. Sukcesywnie eksplorowane wejścia w pewien sposób powtarzały solidność i rzetelność dźwięku uzyskiwanego z wejść analogowych, choć oczywiście dawały spore pole do popisu amatorom wszelakiej maści kabelkologii. Poczynając od USB dość szybko doszedłem do wniosku, że mamy do czynienia z pewnym déjà vu, kopią, a raczej ewolucją tego, co oferował używany przeze mnie swojego czasu filigranowy HD2, lecz z poprawioną motoryką i bardziej komunikatywnym, lepiej prowadzonym basem. Wejścia optyczne i koaksjalne w porównaniu do mojego dyżurnego Ayona 1SC nie okazały się w żadnym stopniu wartością dodaną – brakowało mi trochę nasycenia i wyrazistości dalszych planów, co patrząc na ceny obu urządzeń wydaje się zrozumiałe. W związku z powyższym podczas kilkunastodniowych odsłuchów wolałem łączyć Austriaka po analogu, aniżeli po cyfrze, za to wpięte niższej klasy źródła pod postacią Olive O2M, dekodera satelitarnego a nawet odtwarzacza multimedialnego LG DP1W obecność norweskiego kombajnu przyjęły z niemalże dozgonną wdzięcznością rewanżując się brzmieniem rześkim i stanowiącym świetny kompromis pomiędzy podkreślającą kontury analitycznością a bogatą w barwy i emocje muzykalnością.

Najnowsza konstrukcja Hegla – model H160 wydaje się być nader rozsądnym posunięciem ze strony producenta. Idealnie dopasowując się do obecnych trendów pozwala całkowicie bezboleśnie zintegrować możliwości solidnej integry z tak popularnymi przetwornikami D/A, dodatkowo zostawiając sobie na przyszłość furtkę w postaci złącza ethernetowego. Złącza, które na razie nie daje tylu możliwości, co np. w Electrocompaniecie ECI 6DS, jednak patrząc na niemalże dwukrotną różnicę w cenie trudno się temu dziwić. Decydując się na 160-kę możemy uznać za pewnik, że wszystkie używane dotychczas źródła cyfrowe będzie można spokojnie wpiąć w tę zgrabna integrę i zamiast szukać dziury w całym po prostu zacząć odpoczywać przy sączącej się z głośników muzyce.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Moje Audio

Cena: 12 990 PLN

Dane techniczne (wg producenta):
Moc wyjściowa: 150 W/ 8 Ω, 250 W/ 4 Ω
Wyjście słuchawkowe: 270 mW / 64 Ω
Wejścia analogowe: 1 para XLR, 1 para RCA, 1 para RCA dedykowana KD (bezpośrednie wejście na końcówkę mocy)
Wyjścia analogowe: 1 para stałopoziomowych RCA, 1 para o regulowanym stopniu wzmocnienia RCA
Wejścia cyfrowe: 1 coaxial, 3 optical, 1 USB, 1 ethernet (RJ45)
Wejście słuchawkowe: 6,3 mm Jack (na froncie)
Pasmo przenoszenia: 5Hz-100kHz
Stosunek sygnał-szum: > 100dB
Przesłuch: < -100dB
Zniekształcenia: 0.005% (50W/8 Ω/1kHz)
Zniekształcenia intermodulacyjne: < 0.01% (19kHz + 20kHz)
Współczynnik tłumienia: > 1000
Wymiary (WxSxG): 12cm x 43cm x 41cm
Waga: 19kg (razem z opakowaniem)

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor La Roccia Reference + ZYX 4D
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor Prelude; Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Copland CTA-405A
– Przedwzmacniacz liniowy: Accuphase C-2120
– Wzmacniacz mocy: Accuphase A-36
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Lawrence Audio Violin
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Norweska marka Hegel jest przykładem manufaktury, która startując na naszym rynku kilka lat temu, dzięki swoimi wartościom sonicznym z marszu stała się ikoną średniej półki urządzeń audio. Miała tak wspaniałe wejście, że zadowoleni właściciele jej produktów w celach integracyjno-informacyjnych bez namysłu założyli kluby zrzeszające posiadaczy na wielu forach internetowych. Czas mija szybko, a ja mimowolnie obserwując jeden z takich klubów stwierdzam, że zainteresowanie nie mija i co więcej nawet się nasila. Oczywiście jest to spowodowane dbałością firmy o obecnych i przyszłych klientów, co przekłada się na szybką reakcję w spełnianiu ich potrzeb kompatybilności z najnowszymi trendami w branży i implementowaniu wszelkich nowinek, nie zapominając przy tym o czynniku nadrzędnym – jakość generowanych dźwięków. Moja bezpośrednia przygoda z manufakturą będącą bohaterem dzisiejszego testu, opiera się o maksimum jej osiągnięć w amplifikacji pod postacią dzielonego zestawu pre-power P-30 i H-30, co do dnia dzisiejszego bardzo pozytywnie wspominam. W tym momencie złośliwcy mogliby powiedzieć, że flagowe komponenty nie mogą się źle zaprezentować i żeby nie psuć zdobytej już renomy, nie dostajemy nowości z niższej półki cenowej. Tymczasem dla ukrócenia  podobnych przypuszczeń i kalumnii, wrocławski dystrybutor Moje Audio ze stoickim spokojem zaproponował nam oczekiwaną i po zasłyszanych pierwszych opiniach w sieci zdawkowo omawianą nowość na rynku, jakim okazał się być wyposażony w wewnętrzny przetwornik cyfrowo-analogowy wzmacniacz zintegrowany H 160, co z przyjemnością odebraliśmy jako pewnego rodzaju wyróżnienie.

Wygląd zewnętrzny Hegla dzięki ponadczasowej skromności jest tak rozpoznawalny, że nawet chwilowy kontakt wzrokowy bezwiednie na stałe wpisze te dane w masę mózgową przypadkowego oglądacza. Ten wizualny spokój bardzo często jest dodatkowym atutem w procesie zakupowym, wpisując się w gusta unikających ekstrawagancji swoich urządzeń audio melomanów, a z wielu rozmów wiem, że to spora grupa docelowa. Ale do rzeczy. Standardowej wysokości i szerokości dla tego pułapu cenowego obudowa jest czarną skrzynką z delikatnie wyoblonym ku przodowi frontem z grubego płata aluminium. Ów przedni panel nie łamiąc ogólnych bliskich „feng szui” założeń otrzymał jedynie: centralnie umieszczony, świecący niebieskimi piktogramami wyświetlacz informacyjny – używane wejście i siła wzmocnienia, tuż nad nim dumnie prezentujące się logo marki, po bokach dwie gałki – lewa selektor wejść i prawa Volume i dla uatrakcyjnienia oferty pożądanych cech, na prawej flance gniazdo słuchawkowe. Z racji użycia w zasilaniu sporej wielkości transformatora, górna płaszczyzna płynnie przechodząca w ścianki boczne, w swej większej części stała się ułatwiającą chłodzenie grawitacyjne ażurową platformą. Tylny panel z racji tak modnej w dzisiejszych czasach aplikacji wewnętrzny przetworników cyfrowo-analogowych proponuje nam pełny przekrój wejść cyfrowych, a także wejść i wyjść w standardzie RCA i XLR. Oprócz baterii przyłączy sygnałowych znajdziemy jeszcze centralnie umieszczone zaciski kolumnowe i z lewej strony gniazdo sieciowe. Ciekawostką jest nietypowe umieszczenie głównego włącznika, który swój byt ukrywa pod spodem urządzenia przy lewej nóżce. To jedyna i dzięki Bogu niewidoczna ekstrawagancja, na jaką pozwolili sobie inżynierowie Hegla. Na koniec akapitu wizualizującego opisywane urządzenie wspomnę, że dla spełnienia ostatniego z marzeń leniwego słuchacza, w komplecie z produktem dostajemy może nie najpiękniejszego, ale zgrabnego, równie spokojnego w wyglądzie pilota.

Podłączywszy Hegla do sieci wiedziałem, że duże trafo zasługiwało na dłuższą chwilę tylko dla siebie, co dla zabicia czasu wykorzystałem na sesję fotograficzną. Gdy wszystkie pozy niezbędne do swobody weryfikacyjnej Marcina w procesie obróbki wsadu na stronę internetową zostały wykonane, nadszedł czas prawdy. Z pierwszego spotkania z tą marką – dzielony top w ofercie – pamiętałem, że krążyliśmy wokół tak uwielbianego przeze mnie nasycenia, dlatego pierwszym czego zapragnąłem, była wokalistyka w spokojnych kawałkach balladowych i nie szukając zbyt długo, padło na panią Youn Sun Nah z kompilacją „VOYAGE”. Ten z pietyzmem zrealizowany materiał dość dosadnie uwypukla wszelkie wzloty i upadki próbującego poradzić sobie z nim urządzenia. Oczywiście z racji nienagannej post-produkcji prawie zawsze zagra dobrze –nawet na „jamniku”, ale znam tę płytę od podszewki i najmniejsze odstępstwo będzie karane brutalnie zwąc przytykiem, a w lżejszej odmianie hasłowej pokazaniem gdzie da się lepiej. I gdy nasza gwiazda z Korei ładnie sobie śpiewała, ja czyniłem notatki, które donoszą, że rzeczony produkt z zimnej Norwegii nieco przybliża scenę muzyczną, nadal dając sporo swobody dalszym formacjom muzyków. Szerokość również bez większych uchybień ładnie wypełnia przestrzeń międzykolumnową, bez najmniejszych problemów pozwalając zniknąć monstrualnie wielkim zestawom głośnikowym ISIS z Austrii. Lokalizacja źródeł pozornych swą czytelnością zależna jest tylko od weny masteringowca, a nie poziomu naszego skupienia podczas śledzenia tego aspektu, a to nieczęsta zaleta. Przechodząc do ogólnego opisu jakości grania mojego zestawu po aplikacji bohatera niniejszego testu – H-160, pochwaliłbym ciężar i temperaturę dochodzących do mnie dźwięków, choć nieco większe niż mam na co dzień. Nasycenie i gładkość jest tym, co osobiście bardzo lubię i słysząc taki sznyt prezentacji muzyki zostałem w pełni usatysfakcjonowany. Oczywiście w wartościach bezwzględnych jest to pewne odstępstwo od neutralności, lekko rozmazując krawędzie rysunku bytów wirtualnej sceny, ale taka dawka masy na basie i środku pasma, wspomagana idealnie skrojonymi doń wysokimi tonami (bez swawolności), z pewnością da więcej przyjemności podczas słuchania, aniżeli sztuczne dążenie do analityczności. Wiem, że to dość karkołomny wywód, gdyż co słuchacz, to inne postrzeganie piękna odtwarzanej muzyki, ale obserwacje wielu spotkań czy to klubowych w KAIM-ie, czy wyjazdowych do znajomych w pewnym stopniu pozwalają mi na takie wnioski. W celach weryfikacyjnych zasłyszanych zalet i wad – niepotrzebne proszę skreślić – do napędu cedeka powędrowała muza spod znaku mocno miksowanej elektroniki i wokalizy zespołu YELLO zatytułowana „Touch”. Nieprzebrane ilości sztucznie generowanego wszechobecnego basiszcza dawały mocno odczuwalną podbudowę, co miłośnicy takich dalekich od delikatności fraz muzycznych przyjmą z dużym zadowoleniem. Idąc nieco wyżej w przestrzeni pasma akustycznego, mijamy dobrze dociążoną, pomagającą nabrać nieco ogłady przetworzonym ludzkim głosom średnicę, by kończąc na górnym zakresie zaznać wpisujących się w resztę widma akustycznego dźwięcznych, ale bez zapędów do dominaty wysokich tonów. Ta konsekwencja w realizacji spójności pasma pod względem ciężaru jest pewnym wyznacznikiem dla docelowego wyedukowanego klienta, ale nawet będąc wyznawcą przeciwległego obozu słuchaczy – analityczność ponad wszystko, proszę nie odcinać się od produktu z Norwegii, gdyż mój set jest już propagatorem ogólnie uważanej za przyjemną barwy, a podczas całego testu nie zanotowałem czynników degradujących brzmienie nakarmionego Heglem systemu, tylko nieco inny adekwatny do pułapu w cenniku punkt wyrafinowania.

Tak się szczęśliwie złożyło, że podczas testu dzisiejszego bohatera trafiły w me progi dość niekonwencjonalnie wyglądające kolumny jeszcze niedystrybuowanej w naszym kraju marki Lawrence model Violin. Oczywiście nie miałem zbyt dużego obycia z ich wartościami sonicznymi, ale po dawce wymagających wyrafinowania na najwyższym poziomie zestawów głośnikowych chciałem sprawdzić jak 160-ka poradzi sobie z czymś z jej podwórka. Z perspektywy czasu stwierdzam, że było to dobre posunięcie, gdyż oprócz potwierdzenia usłyszanych wcześniej niuansów brzmieniowych, dostałem kilka nowych ważnych dla docelowego nabywcy informacji. Te potwierdzające się, to sposób dobrej budowy sceny muzycznej i rozlokowania na niej źródeł pozornych, a nowo nabyte były teoretycznie również wcześniej zasłyszanymi, jednak stawiającymi naszego Norwega w jeszcze lepszym świetle. W czym rzecz? Proszę spojrzeć na zdjęcia nowoprzybyłych zestawów głośnikowych, które dumnie epatują sporej wielkości groźnie wyglądającą wstęgą wysokotonową, co bardzo często – nie mówię, że zawsze – jest myślą przewodnią dźwięku opartych o nie konstrukcji. Mówiąc wprost, potrafią ranić uszy, czego w połączeniu testowym nawet w najmniejszym stopniu nie było, a pokusiłbym się o stwierdzenie, że było nad wyraz dystyngowanie nawet w takim krzykliwym materiale jak wspomniane wcześniej Yello. Konsekwentnie realizowanie założeń konstruktorów z Norwegii w zakresie niskich dźwięków, mimo zdecydowanie mniejszego „pudła” Lawrenców nadal dawało dobrą podstawę basową i dociążoną średnicę, by w górnych rejestrach doskonale dogadywać się ze wstęgami, proponując sporą dawkę informacji w bardzo delikatny sposób. Utrzymać w ryzach takich przetworniki, to nie lada umiejętności, gdyż zbytnie ugładzenie przyniesie efekt koca, a spuszczenie ze smyczy szybko wygoni nas z pokoju odsłuchowego. Oczywiście proszę nie traktować tego akapitu jako wyroczni, gdyż jest to pewien eksperyment z czymś jeszcze nie do końca znanym, ale jeśli mam takie możliwości i testowane urządzenie zasługuje na głębsze potraktowanie jego istnienia ,dlaczego nie pokusić się o podobne doświadczenie. Idąc dalej tym tropem, proszę zerknąć na naszą stronę za kilka tygodni i po przeczytaniu testu na temat opisywanych w tym akapicie kolumn Lawrence, można pokusić się o precyzyjniejsze wnioski.

Ostatnią sprawą, jaka mnie nurtowała, był występujący na pokładzie północno-europejskiego produktu DAC. Nie dorosłem do plików jako takich, za co Marcin mnie gani, strasząc przymusowym i szybkim kursem korespondencyjnym, ale mogłem podłączyć swój napęd Cd, co z dużym zainteresowaniem zrobiłem. Przesiadka z czterokrotnie droższego niż opisywana konstrukcja przetwornika Reimyo niestety miała swoje konsekwencje. Ale w wartościach jakości do ceny efekt był dobry, z pełną paletą doznań zasłyszanych podczas wcześniejszych prób ożenku samego wzmacniacza z kolumnami. Scena nadal nieco bliżej linii głośników, ale czytelnie podzielona na poszczególne formacje w zakresie głębokości, jak i szerokości. Co ważne nie utraciłem tak ważnego dla mnie oddechu dobiegającej muzyki, dając uczucie sporego jej napowietrzenia. Jeśli miałbym pokusić się o wyłuskanie jakiegoś wyraźnie zmienionego w porównaniu do wcześniejszych obserwacji aspektu, to zwróciłbym uwagę na delikatne zmniejszenie ilości niskich tonów. Ale nie było to anorektyczne wyszczuplenie tego zakresu, tylko nieco inny nadal mięsisty, ale zwiewniejszy pomruk. Zbierając ten podpunkt w całość, nadal idziemy tą samą drogą, jaką forsował sam piec. Po takim wyznaniu muszę uprzedzić wszystkich „hejterów” przeciwko kupowaniu drogiego sprzętu audio, że w wartościach bezwzględnych porównanie jeden do jeden mojego i norweskiego przetwornika byłoby linczem dla tego drugiego i te napomknięte zmiany należy sklasyfikować w odpowiednim przeliczniku wyrafinowania. Niemniej jednak zaproponowany w pakiecie przetwornik w swych umiejętnościach jest wprost proporcjonalny do jakości prezentowanego dźwięku całego urządzenia. Konstruktorzy dość precyzyjnie skonfigurowali opisywaną DACo-integrę, by żaden z jej członów – sam wzmacniacz i wzmacniaczo-DAC – nie odstawały jakościowo od siebie, stwarzając tym sposobem szkodliwy w całościowym odbiorze dysonans. Osobiście wolę taką godną pochwalenia konsekwencję, niż czarowanie klienta jakiś jednym ponadczasowym aspektem, zapominając o synergii całości.

To drugie – bliższe, bo kilkudniowe spotkanie we własnym systemie z produktem z Norwegii, pozwoliło mi poznać grunt na jakim opierano się podczas projektowania jego topowej konstrukcji. Okazało się, że osadzenie w barwie jest dla tej manufaktury, jak i wielu (włącznie ze mną) audiofilów czymś bardzo ważnym, za co czasem daliby się pokroić. Dla nas taki sznyt jest sztywnym warunkiem jakiejkolwiek wstępnej weryfikacji przedzakupowej, a że w konsekwencji oddajemy nieco ostrości konturu, dla prawdziwego miłośnika słuchania muzyki z bezkresną przyjemnością, nie jest to żadnym uszczerbkiem tylko pewnym kontraktem. To naprawdę jest niewielka cena za przeniesienie się w inny wymiar obcowania z dźwiękiem. Oczywiście im wyżej w cenniku, tym mniej musimy ustępować, ale nawet na poziomie stratosfery cenowej taka korelacja jest na porządku dziennym i nikt tego nie zmieni. Musimy się określić, czy bliżej nam do głaskania, czy przenikliwego smagania świstami naszych narządów słuchu. Ja należę do pierwszej grupy, a Wy?

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”, LAWRENCE “VIOLIN”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio; Solid Base VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert WOODPECKER
ramię: SME M29R
wkładka: Dynavector DV-20X2
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF