Kiedy podczas zeszłorocznego monachijskiego High Endu dowiedziałem się o odbywającej się równolegle w odległym zaledwieo kilkanaście minut jazdy hotelu Marriott „konkurencyjnej” wystawie hifideluxe niestety ze względu na zbyt napięty harmonogram nie dane mi było nawet rzucić uchem na żaden z prezentowanych tam systemów. Ponadto relacje znajomych, którym udało się jednak tam dotrzeć nie brzmiały zbyt entuzjastycznie, jednak opinie osób trzecich to jedno a wrodzona ciekawość to drugie. W związku z powyższym planując tegoroczny wyjazd zarezerwowałem sobie na tego typu atrakcje zdecydowanie więcej czasu, co z resztą zaprocentowało pewną niespodzianką, ale o tym dalej.
Wczesnym piątkowym popołudniem udało nam się złapać przemykający chyłkiem wzdłuż M.O.C.a czarny karawan (znaczy się komfortowego busa), dzięki któremu nie byliśmy zdani na spacer w ulewnym deszczu. Kilkanaście minut jazdy w ulewnym deszczu i byliśmy na miejscu. W przeciwieństwie do „głównej” wystawy przed hotelem było cicho i spokojnie – zero kłębiących się tłumów i odgłosów odkręconych do przekraczających granice dobrego smaku i zdrowego rozsądku systemów. Zlokalizowane w rogu stanowisko informacyjne pozwoliło zaczerpnąć szczegółowych informacji nt. rozmieszczenia 15 (!!!) pokoi wystawców. Kiedy przejrzałem zbliżony formatem do kartki A4 prospekt przypomniał mi się warszawski Hi-End z 2002 r, który nomen omen również odbywał się w Marriottcie i był równie kameralnym, przynajmniej w porównaniu z listopadowym Audio Show, wydarzeniem. Wróćmy jednak do Monachium.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do niewielkich sal konferencyjnych znajdujących się nad częścią restauracyjną. Już za pierwszymi drzwiami czekała całkiem przyjemna niespodzianka. W sali Nymphenburg grał system składający się z uroczych i niezwykle niezobowiązujących gabarytowo kolumienek Duevel Enterprise. Oczywiście biorąc pod uwagę rangę wystawy w tle dumnie prężyły się zdecydowanie bardziej imponujące Siriusy, lecz to właśnie Enterpise’y grały podczas piątkowego pokazu, przynajmniej podczas naszej obecności, pierwsze skrzypce. O ile Duevele znam od dłuższego czasu to już o elektronice Audiomata do tej pory czytałem głównie w internecie. Oprócz firmowego systemu na najwyższych półkach ażurowych stolików pysznił się szpulowy magnetofon Revoxa i skromnie przycupnięty w jego cieniu podstawowy model gramofonu VPI. Ten dość niepozorny system oferował niezwykle wciągający przekaz z iście zjawiskową przestrzenią, której ogniskowanie pozornych źródeł dźwięku może nie było tak precyzyjne jak z konwencjonalnych konstrukcji, lecz soczystość, nasycenie i swoboda przekazu z nawiązką to wynagradzały. W dodatku, biorąc pod uwagę, że cena za parę tych uroczych kolumnienek nawet w Polsce nie przekracza 10 000 zł można to uznać za nie lada sensację.
Po sąsiedzku, w sali Kurfürsten również było ciekawie – fińskie minimonitorki Penaudio Cenya zasilała budząca respekt elektronika włoskiego Gold Note w postaci jubileuszowych egzemplarzy CD Favard, dwusegmentowej integry Demidoff Diamond a górną półkę zajęły gramofony – Gold Note Bellagio II i drugi, którego pochodzenia niestety nie rozpoznałem. Całość została okablowana przewodami Klang Manufaktur i Horn audiophiles. Nie dziwi więc fakt, że nawet tak filigranowe kolumienki z całkiem niezłym powodzeniem grały dźwiękiem większym, niż na pierwszy rzut oka można byłoby się po nich spodziewać. O najniższym basie oczywiście można było zapomnieć, lecz spora część miłośników monitorów takiego dźwięku właśnie oczekuje.
W głębi hotelowego korytarza kryły się jednak dalsze atrakcje – w Schachen Ask-Audio oprócz nader intrygujących, modułowych kolumn przedstawiło własnej produkcji akcesoria antywibracyjne. Niestety ze względu na budowę kolumn i wynikającą z niej mocną kierunkowość poza sweet-spotem jakość dźwięku nie powalała na kolana. Krótko mówiąc z rodziną „magią High-Endu” się nie podzielimy.
Choć zarówno na planach, jak i na stronie internetowej wystawy Avalony miały zarezerwowane jedno pomieszczenie (Herrenchiemsee), to dla zwiedzających przygotowano dwa systemy w przylegających do siebie pokojach. W pierwszym Avalony Compas napędzały mikroskopijne 102-ki Jeffa Rownlanda. Widocznie, żeby nie pogłębiać dysproporcji gabarytowych czterosegmentowe ( + laptop) źródło cyfrowe dCSa ustawiono dyskretnie z boku. Całość okablowano Transparentami i niby wszystko było ok., ale dźwięk nawet nie próbował porwać słuchaczy w wir wydarzeń. Od strony rzemiosła żaden błąd nie został popełniony, lecz w całości brakowało dla mnie jakiejś nuty spontaniczności, artyzmu.
Zauważalnie lepiej wypadł system oparty na Avalonach Time, które napędzały monobloki Jeff Rownland Model 725 a za źródło sygnału ponownie zadbał dSC. W porównaniu do systemu „light” tutaj wreszcie słusznych rozmiarów podłogówki grały adekwatnie do własnych gabarytów a mikro i makro dynamika jedynie sygnalizowana wcześniej mogła rozwinąć skrzydła.
Vis-à-vis, w sali Neuschwanstein można było posłuchać i pomacać nowości Lindemana z serii MusicBook . Model 10 to USB DAC wyposażony w pełni zbalansowany przedwzmacniacz i sekcję dedykowaną słuchawkom pracującą w klasie A. W komplecie znajduje się również pilot. Za to 20-ka to już kombajn będący nie tylko DACiem, ale odtwarzaczem CD i sieciowym streamerem mogącym również spełniać rolę w pełni zbalansowanego przedwzmacniacza i wzmacniacza słuchawkowego pracującego w klasie A. Oba ww. urządzenia bez problemów zdolne są pracować również z sygnałem DSD. Grający podczas naszej obecności na wystawie system uzupełniały należący do Birdland Series nieduże monitorki BL-10.
Sala Schleißheim przypadła za to systemowi Jadisa napędzającemu 2,5 drożne kolumny Audioplan Konzert III. Klasyka prezentowana na tym systemie, przynajmniej z gramofonu, brzmiała wybornie. Takie aspekty dźwięku jak przysłowiowa muzykalność, soczystość i wewnętrzny spokój były jednoznaczne i wszechobecne.ciekawe, czy podobnego brzmienia można byłoby spodziewać się po stojących smutno w rogu lampowcach Tsakiridis.
Na czwartym piętrze samotnie swoje wdzięki prezentowały kolumny Acapella. Warto zwrócić uwagę na wszechobecne podstawki na kable i zakładam, że wcale nieprzypadkowo porozmieszczane inne, choć wcale nierzucające się w oczy akcesoria akustyczne. Z premedytacją piszę o akcesoriach, gdyż większości audiofili ustroje charakteryzują się ciutkę większymi rozmiarami od np. „kostki cukru”. Z odtwarzaczem CD Einsteina dźwięk był słodki, gładki i pozbawiony jakichkolwiek znamion krzykliwości.
W pokoju 505 poczułem się niemalże „jak w domu”, gdyż z elektroniką ModWrighta miałem już do czynienia i KWI200 nadal uważam za jedną z najlepszych integr w swojej cenie. Niestety znając możliwości amerykańskiej amplifikacji przeżyłem delikatny zawód dotyczący dziwnego skrępowania dźwięków reprodukowanych przez kolumny Von Schweikert Audio model UniField 3 Mk2. Nie wiem, co było tego przyczyną, lecz użyte przez niemieckiego dystrybutora okablowanie Harmonic Technology nie należy do grupy zachowawczych, jeśli chodzi o dawkowanie emocji i energii drzemiącej w muzyce, a wręcz przeciwnie. Jednak nie to było najważniejsze, gdyż w ramach hifideluxe do Monachium zawitał Dan Wright, z którym Markowi udało się zorganizować „krótkie” spotkanie. Dan okazał się przesympatycznym młodym człowiekiem i zamiast kilkudziesięciu minut przegadaliśmy ponad półtorej godziny zarówno o obecnych, jak i spodziewanych w niedalekiej przyszłości produktach.
Prezentowany w 509 system brytyjskiego Audio Note’a w porównaniu z grającym w M.O.C.u Kondo prezentował się nader skromnie, lecz gdy na talerzu gramofonu wylądowała płyta z „St. James infirmary” w wykonaniu Louis Armstronga nie było siły, żeby ktokolwiek wyszedł z pokoju. Właśnie w takich momentach czuje się sens audiofilizmu – możliwość usłyszenia jednych z najwspanialszych nagrań na urządzeniach potrafiących przybliżyć słuchacza do dawnych mistrzów. Oprócz „dorosłego systemu” tuż przy wejściu skromnie przycupnęła sobie „sypialniana” śnieżnobiała miniwieża składająca się z segmentów serii Zero.
Po chwili finezji, delikatności i czaru roztaczanego przez Satchmo w pokoju 517 czekał nas szok natury poznawczo – estetycznej, gdyż cała wnęka okienna zastawiona była stołami uginającymi się pod ciężarem baterii wzmacniaczy lampowych a muzyka dobiegająca z monstrualnych kolumn przywodziła na myśl świetnie nagłośniony koncert. System sygnowany marką MalValve składał się m.in. z 300W monobloków i hybrydowych kolumn, w których sekcja wysokotonowa była elektrostatyczna, średniotonowa magnetoststyczna a niskotonową obsługiwał monstrualnych rozmiarów, tym razem konwencjonalny woofer. Pomijając dyskusyjną urodę zestawy głośnikowe oferowały jedno z najlepszych brzmień, jakie dane mi było słyszeć w ciągu trzydniowego audiofilskiego maratonu w Monachium. Połączenie niesamowitej potęgi, soczystości i kontroli było wprost stworzone do grania starego dobrego rocka. Gdyby tylko nie gonił mnie czas z chęcią przesiedziałbym tam z radością kilka godzin żonglując płytami Dorsów, Zeppelinów i Purpli próbując zafundować sobie magiczny wehikuł czasu a uczucie bycia w środku wiru wydarzeń rozgrywających się na scenie byłoby nad wyraz odczuwalne.
W 518 też zastaliśmy dość niekonwencjonalny system. Co prawda o ile elektronikę Einstein Audio można spokojnie uznać za wybitnie highendowa, ale nadal konwencjonalnie zaprojektowaną o tyle wyglądające jak panele do ćwiczeń sztuk walki modułowe kolumny Audiomachina składające się z wysoko-średnio tonowych sekcji CRM i basowych CRS budziły spore zaciekawienie wśród słuchaczy. Jednak pomimo dość niekonwencjonalnego designu one po prostu fenomenalnie grały. Z resztą cały system mógłbym ze spokojnym sumieniem zaliczyć do grona pięciu najlepszych jakich można było w tym roku w Monachium posłuchać. Realizm, namacalność i przede wszystkim niesamowita czystość dźwięku była po prostu zjawiskowa.
Widok w pokoju 617 starych i dobrze mi znanych produktów francuskiej manufaktury Lavardin bardzo mnie ucieszył, bo pomimo całej swojej chimeryczności potrafiły urzec muzykalności i gładkością przekazu. Co prawda patrząc na to jak zestaw C62/AMP150 (pre/power) radzi sobie z kolumnami HEIL A.M.T. można było uznać, że wystawca wiedział co robi i prezentowany system nie opierał się na losowo wybranych komponentów. Również służący za źródło dość egzotyczny gramofon Simon Yorke Designs Series 10 z ramieniem S7.1 nie znalazł się w Monachium przez przypadek. Potwierdzało to brzmienie systemu charakteryzujące się niezwykłą swoboda graniczącą z nonszalancją. Tu było granie bez napinania się, stroszenia piórek i nadymania. Po prostu idealna muzyka do degustacji wybornego wina, lektury pasjonującej książki i generalnie odprężenie i relaksu. Im dłużej słuchałem tego systemu i powoli rozglądałem się po hotelowym wnętrzu tym częściej zastanawiałem się, czemu koralowo-czerwony IT-15 stoi smutnie z boku łypiąc na słuchaczy rubinowym okiem. Powód był nad wyraz zaskakujący – otóż ustawione tuż przy ścianie czarne i niepozorne walce, które w pierwszych chwili uznałem za ustroje akustyczne okazały się najnowszym, omnipolarnym modelem kolumn Lecontoure i to kosztującym 3000 EUR. Co ciekawe efekt pełnej stereofonii można z nich uzyskać już z odległości jednego metra a wcale satysfakcjonujący bas zapewnia dosunięcie ich do samej ściany, na zastawienie krzesłem, czy fotelem też nie są z resztą wrażliwe. Po prostu marzenie (przynajmniej, jeśli chodzi o płeć piękną).
W pokoju 618 potężne śnieżnobiałe kolumny Zallation Reference napędzała elektronika CH Precision a system okablowany został przewodami Schnerzinger. Całość brzmiała szybko, detalicznie i konturowo, choć po tym, co usłyszałem piętro niżej trudno nie było odnieść wrażenia, że gdzieś po drodze zgubiła się muzyka a zostały same, choć trzeba przyznać, że idealnie ułożone dźwięki.
Kilkugodzinny pobyt w Marriott’cie był miłą odmianą od wszechobecnego w halach M.O.C hałasu i pozwolił naładować baterie na kolejny dzień wystawowego maratonu, z którego obszerną fotorelację postaram się zamieścić na łamach SoundRebels.com w ciągu kilku najbliższych dni.
Ps. O niespodziance pozwolę sobie jednak napisać w głównej relacji z High Endu, gdyż ze względu na swoją lokalizację tam bardziej powinna pasować.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski