Opinia 1
Jeśli komuś wydawało się do tej pory, że testując Audeze LCD-3, czy OPPO PM-1 & HA-1 osiągnęliśmy już koronę słuchawkowych Himalajów, to z radością pragnę poinformować, że … tylko tak mu się wydawało. Po prostu wychodzimy z założenia, iż podobnie jak w życiu codziennym, tak i w audio większość przyjemności należy sobie nie tylko dawkować, ale i stopniować ich intensywność. Jakiż jest bowiem sens za przeproszeniem zaliczenia wszystkich topowych rozwiązań? Niby drastycznie skracamy drogę do przynajmniej teoretycznej nirwany, ale zarazem skazujemy się na mękę kompromisów podczas kontaktów z niżej usytuowanymi w rodzimej hierarchii modelami. Dlatego też po pierwsze szanując Państwa czas, jak i chcąc możliwie dokładnie poznać konkretne zagadnienia poszerzamy własne portfolio testów automatycznie budując swoistą bazę punktów odniesienia. Taka metodyka pozwala w większości przypadków zachować spokój i w miarę obiektywnie skorelować osiągi przedmiotu badań z możliwościami konkurencji.
Po cóż zatem ten cały, zalatujący na kilometr asekuranctwem wstęp? Otóż ma on Państwa przygotować na spotkanie z prawdziwym ekstremum słuchawkowego świata, czyli systemem HiFiMANa w skład którego wchodzą pracujący w klasie A wzmacniacz słuchawkowy EF6 i planarne, ortodynamiczne słuchawki HE1000. Pozornie nic nadzwyczajnego? Cóż, tym razem pozory ponownie prowadzą na manowce, gdyż mając na uwadze, że cena tytułowego seta zupełnie niepostrzeżenie i bez najmniejszych oporów minęła 22 000 PLN wkraczamy w rejony zarezerwowane wyłącznie dla ortodoksyjnych słuchawkofilów i bezkompromisowych miłośników muzyki serwowanej w najwyższej jakości. Słowem koniec żartów, czas na topowy nagłowny High-End.
HiFiMAN EF6, jak na szczytową półkę przystało prezentuje się nad wyraz okazale. Ponad dziesięciokilogramowa bryła spokojnie mogłaby stawać w szranki z niejednym wzmacniaczem zintegrowanym a to przecież „tylko” wzmacniacz słuchawkowy. Masywny front stanowi nader udaną kombinację szczotkowanego, anodowanego na czarno aluminium i nadającego całości sznyt ekskluzywności równie smolistego akrylu. W jego centrum umieszczono pokaźnych rozmiarów pokrętło głośności będące interfejsem dwudziestoczterokrokowej drabinki rezystorowej. Tuż obok niego, w równej linii przycupnęły trzy przyciski wyboru źródeł sygnału. Skrajne płaty akrylu okupują za to włącznik sieciowy z dedykowaną błękitną diodą po lewej i dwa wyjścia słuchawkowe (duży jack i 4-pinowy XLR) wraz z wejściem liniowym (mały jack).
Płytę górną zdobią jedynie dwa pasy podłużnej perforacji, których zadaniem jest umożliwienie grawitacyjnej cyrkulacji powietrzu nagrzewanemu przez pracujący w klasie A układ. Ściana tylna jest logicznym rozwinięciem frontu. Dwie pary wejść liniowych i para wyjść RCA uzupełnia przełącznik wzmocnienia pozwalający na jego obniżenie o10 dB i gniazdo zasilania.
Wizja lokalna wnętrza od razu zdradza powód blisko 11kg masy urządzenia. W głównej mierze winę za ten fakt ponoszą zamknięte w dedykowanych stylowych ekranach przewymiarowane trafo El i dławik. Przedwzmacniacz oparto na kościach OPA627 w stopniu wejściowym i OPA2604 w buforze wyjściowym. Sam wzmacniacz jest układem trzystopniowym z OPA627AP na wejściu, pracującymi w funkcji bufora Jfetami Toshiba 2SK246GR i 2SJ103GR, modułami B716/D756 w stopniu wzmocnienia napięciowego i trzema parami na kanał Mosfetów 2SK214 2SJ77 Toshiby na wyjściu potrafiącymi oddać 5W/50 Ω. Mocna rzecz.
HE1000 to prawdziwa audiofilska biżuteria. Dostarczane w eleganckiej szkatule już podczas rozpakowywania roztaczają aurę luksusu, która nie dość, ze nie mija po wzięciu ich do ręki, co wręcz ulega zintensyfikowaniu. Metalowy szkielet jest precyzyjnie wyfrezowywany na obrabiarkach CNC a następnie ręcznie polerowany. Giętki i zapewniający szeroki zakres regulacji pałąk zespolono z perforowanym, szerokim pasem z cielęcej skóry a całość uzupełniają drewniane obręcze o jedwabistym połysku i szalenie wygodne pady, lub jeśli ktoś woli polską nazwę nausznice, będące połączeniem weluru z naturalną skórą. Przewody są oczywiście odłączane.
Projektując a następnie wykonując HE1000 konstruktorom udało się dokonać rzeczy niemalże niemożliwej – stworzyli membranę o grubości … jednego nanometra, czyli jednej milionowej milimetra! Dzięki temu jest ona nie tylko praktycznie niewidoczna, lecz przede wszystkim jej masa jest praktycznie równa zeru. Cóż nam to daje? Najogólniej rzecz ujmując przetwornik idealny. Dodatkowo w ciągu siedmioletnich prac badawczych zdecydowano się nie na konwencjonalną symetryczną budowę przetworników, lecz na pionierską strukturę niesymetryczną i redukcję wielkości wewnętrznej siatki magnetycznej. Ponadto zdecydowano się na opatentowany system maskownic Windows Shade tłumiący wewnętrzne odbicia dźwięku. Krótko mówiąc wyeliminowano większość słuchawkowych bolączek.
Część poświęconą odsłuchom pozwolę sobie rozpocząć od zagadnień dotyczących ergonomii, gdyż co jak co, ale to właśnie ona ma krytyczne znaczenie podczas codziennego użytkowania słuchawek. HE1000 ze swoimi 480 g plasują się pomiędzy 395 g Oppo PM-1 a 600 g Audeze LCD-3 i najogólniej rzecz biorąc to po prostu czuć, a raczej nie czuć, bo już po kilku utworach z łatwością jesteśmy w stanie zapomnieć, że cokolwiek mamy na głowie. Jedynym drobiazgiem, który o tym przypomina są dyskretne odgłosy wydawane przez mocowanie muszli i pałąk przy zbyt dynamicznych ruchach czaszki. Jednak waga wagą, lecz po godzinie czy dwóch do głosu dochodzi również aspekt komfortu termicznego i tutaj z radością pragnę obwieścić, że HiFiMANy są pod tym względem po prostu bezkonkurencyjne. Wreszcie można całkowicie skupić się na muzyce, dać się jej pochłonąć i nieść z jej prądem a nie uskuteczniać za przeproszeniem stosunek przerywany i co 45 minut – godzinę robić przerwy aby dać wytchnąć swoim spoconym i lekko rozgotowanym małżowinom. Niewątpliwie jest w tym spora zasługa rozmiarów samych padów, które z łatwością mieszczą nawet sporego rozmiaru ucho, oraz ażurowej i przewiewnej konstrukcji muszli. Warto jednak pamiętać, że taka budowa niesie ze sobą natywną dla słuchawek otwartych cechę a mianowicie dość iluzoryczną izolację akustyczną zarówno dla ich użytkownika, jak i osób postronnych. Chodzi po prostu o to, że mając je na uszach bez najmniejszych problemów jesteśmy w stanie usłyszeć co dzieje się wokół nas a i nasi współdomownicy chcąc tego, czy nie, niejako uczestniczą w naszych sesjach odsłuchowych. Dlatego też nocno – sypialniane sesje z książką w dłoni i słuchawkami na uszach, gdy obok śpi nasza druga połówka raczej możemy wykluczyć.
W ramach delikatnej rozgrzewki i czegoś na kształt wieczorka zapoznawczego rodem z ośrodków wczasowych FWP postanowiłem na wstępie zweryfikować zdolność HiFiMANów do reprodukcji niezbyt audiofilskiego materiału. W tym celu sięgnąłem po „Slave To The Grind” Skid Row. Już od pierwszych taktów jasnym stało się, że zarówno z surowym, niemalże garażowym brzmieniem, jak i ofensywnym wokalem wspieranym ostrymi gitarowymi riffami nie będzie najmniejszych problemów. Potwierdził to z resztą zdecydowanie bardziej wymagający pod względem rozpiętości dynamicznej i kontroli najniższych składowych „The Funeral Album” Sentenced. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że obie powyższe pozycje trochę trącą myszką a dla młodego pokolenia to praktycznie starocie, ale prawda wygląda tak, że jeśli coś znamy od lat, na pamięć i mieliśmy okazję słuchać danych nagrań na setkach systemów i urządzeń, to niejako oczywistą oczywistością będzie łatwość wyłapywania wszelakich odstępstw od normy. Na HE1000 napędzanych EF6 nijakich anomalii nie odnotowałem. Ba, śmiem wręcz twierdzić, że to właśnie na nich można dopiero mówić o referencji i punkcie odniesienia dla innych konstrukcji. Dowód? Proszę bardzo. Nawet na tak siermiężnym materiale tytułowy system był w stanie stworzyć wielce sugestywną i trójwymiarową scenę rozpościerającą się nie pomiędzy nausznikami a daleko przed słuchaczem. Jednak aby w pełni to docenić pozwoliłem sobie zmienić klimat i włączyłem wydany przez norweskie 2L fenomenalny album „TARTINI secondo natura” w wykonaniu tria Sigurd Imsen, Tormod Dalen, Hans Knut Sveen i dopiero wtedy pojawiła się prawdziwa magia. Tak stabilnego pozycjonowania źródeł pozornych charakteryzujących się wręcz boleśnie realistycznymi konturami próżno szukać w stacjonarnym High-Endzie nawet na poziomie kilkuset tysięcy czy wręcz w okolicach miliona! To, co w pełnowymiarowych systemach zbliża się do istniejącego w naturze niedoścignionego wzorca w przypadku HiFiMANów staje się faktem namacalnym i bezdyskusyjnym. Szorstkość smyczków idzie w parze z ich ciemną, lekko karmelową barwą, lecz nomen omen pierwsze skrzypce i tak i tak gra niesamowita swoboda i przestrzenność dźwięku a wraz z nią jego naturalna propagacja w pomieszczeniu nagraniowym. Podkreślam – „w pomieszczeniu nagraniowym”, czyli w tym wypadku w Jar Church nieopodal Oslo. Czemuż tak się tego pozornego drobiazgu uczepiłem? Cóż, zwykliśmy standardowe odsłuchy utożsamiać ze swoistym miksem możliwości danego komponentu/systemu oraz zastanych/posiadanych warunków lokalowych a tym samym piętna akustyki w jakiej przychodzi nam przebywać. Dodajmy do tego jeszcze nie zawsze optymalne – przypadające w sweetspocie miejsce i mamy pełny obraz sytuacji. A ze słuchawkami sprawa jest zdecydowanie prostsza. Zakładamy na głowę, włączmy muzykę i to my jesteśmy sobie sami sterem, żeglarzem, okrętem. Jesteśmy tylko my i muzyka, koniec.
Patrząc na dostarczony przez dystrybutora marki – firmę Rafko system, można stwierdzić iż głównie za sprawą wzmacniacza bardzo przyjemnie, acz z wrodzoną elegancją i umiarem dociążona zostaje średnica, oraz jej przełom z najniższymi składowymi. Nie oznacza to bynajmniej, że mamy zaburzoną równowagę tonalną. Co to to to nie. Po prostu zarówno ludzkie głosy, jak i wydarzenia muzyczne rozgrywające się w środkowym paśmie zostają przedstawione w bardziej korzystnym aniżeli bezwzględna, laboratoryjna wierność by tego wymagała świetle. Czy to źle? Akurat jeśli chodzi o mnie, to takie odstępstwo jestem w stanie nie tylko wybaczyć, co wręcz jego poszukiwać, gdyż wychodzę z bezdyskusyjnie hedonistycznego założenia, że odsłuch ma sprawiać przyjemność a nie być drogą przez mękę. Dokładając do tego świetnie kontrolowany i diabelnie nisko schodzący bas, co przy tego typu konstrukcjach wcale nie jest normą oraz rozświetloną i krystalicznie czystą górę spokojnie możemy uznać, że osiągnęliśmy audiofilską nirwanę. Nie wierzycie? No to posłuchajcie barw, nasycenia i przede wszystkim emocji zawartych na fenomenalnej ścieżce dźwiękowej „Mo’ Better Blues”. Tak przekonująco brzmiących dęciaków i akompaniującej im sekcji rytmicznej wspomaganej fortepianem ze świecą szukać. Po prostu esencja jazzu i swingu w najlepszym wydaniu, co słychać to zarówno w szaleńczym „Knocked Out The Box”, jak i lirycznie urzekającym, rozmarzonym „Again Never”. A potem włączcie „In My Solitude: Live at Grace Cathedral” tegoż samego Branforda Marsalisa i powinniście bez trudu uświadomić sobie doskonałość tytułowych nauszników.
W ramach podsumowania i sięgając do wspomnianej wcześniej konkurencji śmiało mogę powiedzieć, że EF6 z HE1000 HiFiMANa łączy w sobie wszystkie najlepsze cechy zarówno Oppo, jak i Audeze a dodatkowo wprowadza je na jeszcze wyższy, iście referencyjny poziom. Mamy zatem niczym nieskrępowaną dynamikę, hektary przestrzeni, iście laserową precyzję a przede wszystkim organiczną wręcz muzykalność. Czyżby zatem tytułowy set pozbawiony był wad? Z przykrością stwierdzam, że nie. Jego największym grzechem jest niestety to, że uzależnia już od pierwszego odsłuchu. W związku z powyższym jeśli tylko nie jesteście Państwo przygotowani mentalnie i finansowo na taki nałóg lepiej nie sięgajcie po topowy zestaw HiFiMANa, bo z tego co mi wiadomo lekarstwa na razie nie opracowano.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center; Auralic Mini
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2; Chord Mojo; TEAC NT-503; ADL Stratos
– Słuchawki: Brainwavz HM5; Cardas A 8; Meze 99 Classics Gold; Monster Roc Black Platinum; q-JAYS
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable zasilające: Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
Opinia 2
Nawet nie wiem, kiedy dałem się wkręcić – nie przeczę, że z dużą przyjemnością – w testowanie co prawda kiedyś często używanych, ale od jakiegoś czasu grzecznie spoczywających na półce słuchawek. Niestety dla nich, a na szczęście dla mnie w obejściu rodzinnym udało mi się wygospodarować przeznaczony jedynie do słuchania muzyki prywatny „kąt” , dlatego posiadany niegdyś klasyk gatunku, czyli Sennheiser HD-600 odszedł w mimowolne audiofilskie zapomnienie. Jednak ostatnimi czasy los się do nich uśmiechnął i co jakiś czas posiłkuje się nimi w ocenie dostarczonych do zaopiniowania zestawów słuchawkowych, co dla mnie jest pewnym -sentymentalnym, ale jakże przyjemnym powrotem do dawnych czasów. W tym momencie wszystkich zagorzałych zwolenników takiego obcowania z muzyką proszę o wstrzymanie nerwów na wodzy, gdyż nie traktuję 600-ek jako bezwzględnej, stojącej na niezniszczalnej skale referencji, tylko pewnego znanego sporej rzeszy słuchaczy punktu odniesienia. I gdy rola niemieckich produktów w tym tekście została wyjaśniona, zapraszam na ich konfrontację ze zbierającymi wiele entuzjastycznych opinii słuchawkami HIFIMAN HE 1000 w firmowym zestawie z dedykowanym wzmacniaczem EF6, dystrybuowanych przez firmę Rafko.
Bohaterowie dzisiejszego spotkania jak przystało na produkt ekskluzywny przybywają do potencjalnego właściciela w nadającym sznyt ogólnie postrzeganej jakości zgrabnym pudełku. W nim oprócz ułożonego w wyprofilowanym swoistym etui głównego produktu znajdziemy jeszcze optymalizujący połączenie go z różnymi wzmacniaczami zestaw ubranych w przyjemną czarną materiałową koszulkę kabli z zakończeniami w trzech standardach: mały i duży Jack, a także coś na kształt cztero-pinowego XLR-a. Konstrukcja samych słuchawek, to wariacja stali nierdzewnej pałąków i nośnej części muszli, naturalnego drewna okalającego przetworniki i skóry padów oraz pasa nagłownego. Próba opisania produktu jednym słowem – no może krótką frazą – nie zakończyłaby się niczym innym, jak: majstersztyk w dziedzinie wysmakowania organoleptycznego i użytkowego. Dlaczego również użytkowego? To proste. Gdy weźmiemy HIFIMAN-y do ręki, natychmiast czujemy włożony w całość projektu wysiłek konstruktorów w teoretycznie bardzo przyziemne, ale jakże pożądane w codziennym użytkowaniu aspekty pozwalającej na użytkowanie przez długie lata solidności budowy. Nie dostajemy tak często fundowanej nam obecnie, co prawda pięknej na pierwszy rzut oka, ale bardo kruchej w swym żywocie pomalowanej plastikowej wydmuszki, tylko muśnięty ręką designera solidny produkt. Poruszając tematykę wzmacniacza należy wspomnieć, iż de facto jest to pełnoprawny przedwzmacniacz liniowy z dwoma wejściami. Front przypomina coś na kształt wykonanego z drapanego aluminium zapadniętego w centralnej części wycinka koła, które proponuje nam gałkę wzmocnienia i usytuowane z prawej strony przełączniki funkcyjne pomiędzy wejściami liniowymi ze stosownymi oznajmiającymi pracę każdego z nich diodami. Obie zewnętrzne flanki naszego urządzenia ubrano w ciemny akryl, na którym z lewej strony znajdziemy włącznik, a prawej wejście Line-in i dwa standardy gniazd słuchawkowych: wspomniane cztero-pinowy XLR i duży Jack. Obudowa na swej górnej powierzchni otrzymała umożliwiające wentylację grawitacyjną dwa ażurowe moduły, a tylny panel zabezpiecza przywołane wejścia RCA, hebelek wzmocnienia sygnału, selektor dopasowujący urządzenie do sieci elektrycznej i gniazdo zasilające.
Zagłębiając się w pokazany przez testowany zestaw świat muzyki chcę powiedzieć, że E 1000 na tle kontrpartnera (HD 600) jawi się jako obrońca fundamentu generowanych dźwięków. Przesuwa środek ciężkości o oczko niżej, unikając tym sposobem zbytniej analityczności, ale na szczęście nie jest również orędownikiem sztucznego napompowania dolnego zakresu. Niestety na podstawie kilku ostatnich testów spokojnie mogę stwierdzić, że są różne stawiające na bas szkoły grania, ale nie wszystkim tak jak w tym przypadku udaje się nie przekroczyć magiczny punkt „G”. Nie wiem, może się z tym nie zgodzicie, ale gdy w przekazie muzycznym jego podstawa zdradza zakusy dominanty, całość staje się może spektakularna bo trzęsie naszymi narządami słuchu i czasem głową, ale taka maniera nie ma nic wspólnego z prawdą o muzyce. Oczywiście, powinniśmy dostać naładowany odpowiednią masą dźwięk, ale reszta pasma ma mieć swoje pięć minut w całości prezentacji. I tak też dzieje się w przypadku testowanych dzisiaj HIFIMAN-ów. Owo wspomniane przesunięcie tonacji w dół w stosunku do niemieckich konstrukcji ma swoje pożądane konsekwencje w aspektach zrównoważenia masy pełnego zakresu częstotliwościowego, na brak czego z uwagi na zbytnią zwiewność cierpią właśnie posiadane „Senki”. Aby udowodnić tak z pietyzmem wykładaną przeze mnie teorię, nie potrzeba specjalnie wycyzelowanych kompilacji płytowych i wystarczy posłuchać jednego, powtarzam jednego instrumentu, który swoją rozpiętością dynamiki idealnie zobrazuje poruszany temat. Mam na myśli fortepian, za którym w mojej odsłonie testowej zasiadł Leszek Możdżer z własną interpretacją muzyki filmowej Jana Kaczmarka. Szczerze? Gdy dla przykładu – oczywiście przy fenomenalnej prezentacji lecimy od deski do deski – posłuchamy utworu numer siedem, doznamy pełnego przekroju możliwości sonicznych goszczących u mnie słuchawek. Początkowe delikatne frazy wprowadzają nas w stan dźwięcznej melancholii, pokazując w ten sposób możliwości w oddaniu perlistości dość mocno uderzanych klawiszy, ale gdy na koniec przywołanego zapisu nutowego artysta sięgnie po występujące w partyturze najniższe rejestry tego monstrualnego generatora fal akustycznyc, budząc nas z pewnej zadumy wywołuje istne trzęsienie ziemi. I gdy taki przebieg następujących po sobie dźwięków nie zostanie zaburzony przesadnym dociążeniem, możemy stwierdzić, że zestaw umożliwiający nam taki odbiór trafia w punkt oczekiwań tak naszych, jak i realizatorów nagrań. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że co słuchacz, to inny wzorzec, dlatego w testach jako punktu odniesienia używam tak rozpoznawalnych Sennheiserów. Ale to nie koniec walorów tysiączek. Może to dziwnie zabrzmieć, ale dzielni przybysze ze wschodu w pakiecie z jakością fonii oferują również zdecydowanie lepszą kreację sceny muzycznej. Może trochę trudno to sobie będzie uzmysłowić, gdyż słuchawki siedzą nam bezpośrednio na uszach, ale gdy na naszym zasobniku wiedzy wylądują owe stalowo-skórzano-drewniane twory, scena nabiera całkowicie innych rozmiarów. Prezentacja tak oddala się od naszego ośrodka mózgowego, że odczuwamy zdecydowanie bardziej napowietrzony i budowany z większym rozmachem spektakl muzyczny. A to w prostej linii daje uczucie oddechu w muzyce, wręcz zachęcając do coraz dłuższych posiedzeń słuchawkowych, mimo fantastycznie grającego zestawu kolumnowego. Przyglądając się w procesie testowym tytułowemu produktowi przemierzyłem sporą część mojej płytoteki i co ważne, wszystko odbyło się w podobnej do opisanej przy pomocy występu Leszka Możdżera stylistyce. Gdybym miał skorelować to z dotychczas testowanymi konstrukcjami, powiedziałbym, że słyszałem bardziej dociążone, jak i jaśniejsze produkty co dzisiejszą propozycje plasuje w wyśmienitym, bo wyważonym tonalnie środku stawki. I chyba to jest mocną stroną dla potencjalnego klienta, gdyż bez popadania w ociężałość i czasem szkodliwą nadpobudliwość chwalą się pokazaniem wszystkiego z dobrze przyjmowanym przeze mnie pełnym informacji, ale umiarem. Czy HIFIMAN-y mają wady? Dla jednego będą za mało dociążone, dla innego za mało świetliste na górze, ale dla mnie jedyną bolączką jest większa waga od Niemców, co znakomicie pokazuje każdy dłuższy odsłuch. Ale z uwagi na fakt mojego dość sporadycznego używania takich akcesoriów należy zrzucić ten zarzut na kark nieobycia. Przecież prawdziwy audiofil w walce o jak najlepszy dźwięk jest w stanie zmasakrować swój pokój często odpychającymi wzrok małżonki, bo zrobionymi naprędce w piwnicy ustrojami akustycznymi, to taki drobny problem wagowy jest niczym nie znaczącym niuansem. Nieprawdaż?
Prezentowane dzisiaj bohaterki oprócz owej fajnej, bo dobrze napowietrzonej otaczającej mnie aury sprawdziły się również w dziedzinie równego rozłożenia masy dźwięku. Unikały wyostrzeń na górze i przesadności w dole, informując jednak w bardzo wyrafinowany sposób o wszystkim co zostało zapisane na odtwarzanych srebrnych krążkach. To oczywiście wielu może odebrać jako nijakość, ale gdy dorosną emocjonalnie do prawdy, okaże się, że chyba o to w tej zabawie chodzi. Tak więc, jeśli kręte ścieżki związane z audio z niewiadomych przyczyn życiowych nagle zmuszą Was do zmiany kursu w stronę nauszników, nie pozostaje nic innego, jak próba możliwości dzisiejszej głównej postaci. Zalecałbym również słuchanie ich z firmowym wzmocnieniem, gdyż w przypadku braku większego osłuchania pozwoli Wam to wystartować z dobrze osadzonym w tonacji dźwiękiem. Czy zaskarbi Wasze serce, zależeć będzie od oczekiwań i znajomości tematu. Niemniej jednak, bez względu na staż w używaniu głośników na pałąku sądzę, że nawet bez decyzji zakupowej warto jest mieć dzisiejszy produkt w swoim odsłuchowym portfolio.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Rafko
Ceny:
HiFiMAN EF6: 8 499 PLN
HiFiMAN HE1000: 14 395 PLN
Dane techniczne:
HiFiMAN EF6
Stosunek sygnał/szum: 95dB
Zniekształcenia THD: 0.03%
Impedancja wejściowa: 100.000 Ω
Wyjścia 2xRCA liniowe: 1
Wejścia 2xRCA liniowe: 2
Wyjście słuchawkowe: 6.3mm duży jack
Inne złącza: Wejście 3.5mm mini-jack AUX
Wzmocnienie: 25dB
Maksymalny poziom wyjściowy: klasa A 5W/50 Ω, 3W/100 Ω
Sekcja przedwzmacniacza: Texas instruments OPA627 (wejście) i typu FET OPA2604 (wyjście)
Impedancja przedwzmacniacza 600 Ω/2V
Maksymalny pobór mocy: 170W
Wymiary (W x S x G): 10.5 x 33 x 31 cm
Waga: 10.75 kg
HiFiMAN HE1000
Przetworniki: Magnetostatyczne (wstęgowe)
Konstrukcja obudowy: Otwarte
Impedancja: 35 ± 3 Ω
Skuteczność: 90dB
Pasmo przenoszenia: 8 – 65.000Hz
Typ wtyku: mini jack 3.5mm, jack 6.35mm i 4-pinowy wtyk XLR
Grubość membrany: 1 nm
Waga: 480 g
System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy Reimyo: KAP – 777
– Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
– IC RCA: Hiriji „Milion”
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
– Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA