Chciałbym na wstępie wszystkim, którzy tutaj zajrzeli bardzo podziękować za cierpliwość i przeprosić za opóźnienie. Co prawda od zakończenia monachijskiego High Endu jeszcze nie minął nawet tydzień, ale patrząc na to, w jakim tempie na swoją stronę ładowali zdjęcia (i to jakie!) Panowie z my-hiend.com czuję niekłamany podziw. Niestety ja takich mocy przerobowych nie mam a i tak nad materiałem z wystawy siedziałem dopóki „oczy mi nie pękli”.
W ramach rekompensaty przygotowałem jednak mały bonus, który początkowo miał znaleźć się w części z hifideluxe, jednak koniec końców wylądował tutaj i to jako/niejako wstępniak do głównej relacji. Proszę jednak tych paru zdjęć nie traktować jako zapchajdziury, bądź czegoś mniejszej rangi niż to, co można było zobaczyć i usłyszeć w Marriottcie, czy M.O.C.u. Wręcz przeciwnie!
Jednak po kolei. W piątkowy wieczór otrzymałem od znajomego SMSa, że powinienem jeszcze przed wylotem koniecznie zajrzeć w jedno miejsce. Daleko nie jest a podobno warto. W związku z powyższym w deszczowy, z resztą jak cały wystawowy weekend, sobotni poranek, kiedy podopstrykiwałem to, czego nie udało mi się sfotografować podczas dwóch poprzednich dni świńskim truchtem udałem się pod wskazany adres. W drugim z budynków BMW sąsiadujących z M.O.C.em, od zaplecza w dwóch salach świetlicowo-wykładowych „partyzancki” pokaz zorganizowały firmy KlangMeister Ecouton, Martion Audiosysteme i EternalArts. Nie wiem jak Państwu, ale ww. nazwy niewiele mi mówiły, jednak wiele jest manufaktur, o których istnieniu nie mam zielonego pojęcia a powstają w nich wybitne urządzenia. Podobnie było tym razem.
W największej sali rozstawiono dwa systemy. Jeden, Martiona – oparty o aktywne, tubowe, czterododrożne Orgony i drugi, zdecydowanie mniej imponujący gabarytowo, ale równie intrygujący – składający się z elektroniki EternalArts i kolumn Ecutona. Skupmy się jednak na początku na tubach. Pasmo przenoszenia 20Hz-25kHz, skuteczność 116dB i w połączeniu z 1kW napędem przynajmniej na papierze prezentowały się nader zachęcając. Jednak jak powszechnie wiadomo papier przyjmie wszystko. Całe szczęście konfrontacja z rzeczywistością wypadła rewelacyjnie. W dodatku zamiast audiofilskich smętów poleciały kawałki TOTO, Whitesnake i Bon Jovi. Z reguły taki repertuar i wysokoefektywne kolumny dają w rezultacie jazgot trudny do opisania. A tym razem? Efekt można było porównać jedynie do tego, co w zeszłym roku pokazali Azjaci z Silbatone – dynamika była wprost koncertowa i nawet przy właśnie takich – koncertowych poziomach głośności dźwięk pozostawał krystalicznie czysty i niezniekształcony. Jednym słowem rewelacja – nic tylko wysupłać drobne 52 000 € i poprosić o wstawienie do dużego pokoju.
Zanim przejdę do bardziej konwencjonalnego systemu wspomnę tylko o skromnie ukrytych w niewielkim pokoju uroczych kostkach o wdzięcznej nazwie Bullfrog. Otóż te niepozorne aktywne maluchy oparte na 15” i 1,5” przetwornikach, kosztujące raptem 6 600€, również nokautowały dynamiką i zupełnie nieadekwatną do własnych wymiarów skalą i potęgą dźwięku. Nie brakowało im przy tym finezji i zwracania uwagi na wszelakiej maści mikrodetale i audiofilski plankton.
W porównaniu z ww. cudami system Ecouton/ EternalArts wyglądał i przede wszystkim grał zupełnie normalnie. Spore zainteresowanie wśród słuchaczy wzbudzał „wintydżowy” magnetofon szpulowy, który w momencie uruchomienia dość bezlitośnie obnażył ograniczenia odtwarzacza CD. Patrząc od strony widza takie porównanie taśma-płyta jest niezwykle atrakcyjne, jednak trudno mi uwierzyć, aby po takim pokazie do producenta odtwarzacza ustawiała się kolejka chętnych. Całe szczęście dr. Burkhard Schwabe z miną zawodowego pokerzysty zapowiadał kolejne utwory zarejestrowane na taśmie, by po kilkunastu minutach powrócić do własnej produkcji dyskofonu. O ile brzmienie systemu ze źródłem cyfrowym oceniam jako poprawne, o tyle ze szpulowcem spokojnie można było go ulokować oczko wyżej. Damski wokal na tle orkiestry symfonicznej brzmiał niesamowicie gładko, soczyście i namacalnie. Po prostu esencja analogu. Szkoda, że ze względu na dość ograniczony czas nie dane mi było spróbować nakłonić prezenterów do małej improwizacji w postaci podpięcia Ferrographa pod Martiony.
No to najwyższy czas na tytułowy High End. Obrabiając grubo ponad tysiąc zdjęć, ochota na dokładne opisywanie każdego z systemów 363 wystawców dziwnym trafem gdzieś się ze mnie ulotniła. Ponadto spisanie wszystkich wrażeń, detali i konfiguracji przy imprezie o takiej skali zdecydowanie przekroczyłoby granice nie tylko zdrowego rozsądku, ale i z pewnością wytrzymałości nawet najbardziej dociekliwych czytelników. Wspomnę tylko, że tegoroczny katalog wystawców zajmował bagatela 480 stron! W związku z powyższym postanowiłem skupić się na kilku systemach, które po pierwsze najbardziej mi się spodobały i niejako z tegoż powodu w pokojach, w których grały spędziłem najwięcej czasu zaglądając i sprawdzając czymże tym razem raczą słuchaczy wystawcy.
W tym roku nie obyło High-End obfitował nie tylko w przerózne konferencje i panele dyskusyjne, ale i pokazy ludowego rękodzieła, do których możemy zaliczyć zarówno obróblę skrawaniem, jak i robienie na drutach, czy konfekcjonowanie przewodów – krótko mówiąc DIY pełna gębą ;-)
Prawdę powiedziawszy sam jestem tym dość zaskoczony, ale zarówno opierając się na wspomnieniach, zdjęciach, oraz spontanicznie zapisywanych notatkach wyszło, że najbardziej podobał mi się system składający się z przedprodukcyjnej pary imponujących włoskich kolumn Rosso Fiorentino florentia i greckiej elektroniki Ypsilon Electronics okablowany przewodami Kubala-Sosna. Ilekroć zaglądałem do tej sali, tylekroć nie wychodziłem z niej przez co najmniej pół godziny. Co dziwne, niezależnie od repertuaru i głośności, za każdym razem dźwięk urzekał muzykalnością, ognistym temperamentem i zupełnie niewymuszoną swobodą, które pozwalały na chwilę odprężenia od morderczej gonitwy po wystawowych korytarzach. To nie był system, w którym małe kolumny udawały duże, a niewielki i „pro-ekologiczny” wzmacniacz z pojedynczego scalaka próbował wykrzesać trochę życia. Nic z tych rzeczy. To był pełnokrwisty High-End – uosobienie potęgi i mocy, którą widać i czuć a która wcale nie musi się prężyć i wyginać niczym naszprycowany sterydami kulturysta. Słychać było wrodzoną naturalność i pochodną od niej muzykalność, którą tak bardzo w audio cenię. Muzyka prezentowana była jako homogeniczna całość a nie zlepek nie zawsze idealnie do siebie dopasowanych dźwięków.
Na kolejny system, który bardzo miło wspominam składały się Wilsony Alexia napędzane irracjonalnie masywnymi monoblokami Xs 150Passa karmionymi sygnałem z elektroniki emm Labs. W porównaniu do tego, co można było posłuchać na zeszłorocznym Audio Show, to prawdę powiedziawszy nie ma czego porównywać. Ponownie moją uwagę zwracały soczystość i gładkość dźwięku, które opierały się na solidnym i świetnie kontrolowanym basowym fundamencie. Zero pospiechu, zero kompresji, zero, tak irytującego cyfrowego nalotu i podkreślonych sybilantów. Krótko mówiąc pełna kultura.
Podobnie odebrałem zestaw składający się z kolumn Magico S5 (żałuje, że dystrybutor nie ściągnął prezentowanej na stronie producenta wersji pomarańczowej) napędzanych Spectralami. Co prawda bas nie miał takiego wolumeny jak w dwóch powyższych systemach, lecz jego zwartość i akuratność w warunkach wystawowych zasługiwały na słowa uznania.
Bardzo zachęcająco zapowiada też się pewna „półnowość” – mowa tu o Alluxity, czyli firmie powołanej do życia przez Alexa – syna Hansa-Ole Vitusa. Perfekcyjnie wykonane obudowy (korpusy wycinane z jednego bloku aluminium + montaż odwrócony) zestawu pre/power cieszyły oczy kolorowymi wyświetlaczami a uszy brzmieniem, które do złudzenia przypomina to, co można usłyszeć z amplifikacji Vitusa seniora. W połączeniu z opartymi na ceramicznych przetwornikach Estelonach efekt był bardzo przyjemny i niewymuszony. Idealny zestaw do relaksującego odsłuchu.
W zeszłym roku co prawda na markę Lawrence Audio zwróciłem uwagę, ale dopiero w tym mogłem na spokojnie posiedzieć i posłuchać ich kolumn. Azjatyckie pochodzenie, niebanalny design i perfekcyjne wykonanie w ich przypadku ida w parze ze zjawiskowym kreowaniem przestrzeni i holograficznej prezentacji rozgrywających się na scenie wydarzeń. Dźwięk jest krystalicznie czysty a pomimo niezwykłej rozdzielczości i detaliczności nie nosi znamion bezdusznej analityczności i prosektoryjnego chłodu. Warto zwrócić również uwagę na polski akcent w postaci kondycjonera Gigawatta.
Z nowości bardzo do gustu przypadł mi nadzwyczaj zgrabny zestaw QAT Audio Technology dziarsko radzący sobie z fińskimi 2,5 drożnymi podłogówkami Penaudio Sara S. Do High-Endu może i było daleko, lecz na miano wysokiej klasy Hi-Fi na pewno zasługiwał a patrząc na ergonomię streamera i gabaryty kolumn sporo osób z pewnością z radością ulokowałoby go w swoich wnętrzach.
Na deser zostawiłem prawdziwą perełkę i spokojnie mogę napisać, że powód, dla którego warto było do Monachium polecieć – system legendy światowego High-Endu: Kondo. W skromnej i nad wyraz niewielkiej „budce” wybudowanej na parterze jednej z hal wystawienniczych ukryto bowiem prawdziwy skarb. Esencję prawdziwej muzykalności i spokoju płynącego z dziesiątek lat doświadczenia. To nie był system mogący powalić dynamiką, rozmachem, czy subsonicznym basem, lecz w jego przypadku chodziło raczej o takt, elegancję i wrodzone wysublimowanie. Nawet archiwalne, ale fenomenalne pod względem muzycznym nagrania nabierały blasku. Poprzez szum starych płyt słuchacze mieli okazję delektować się niezwykle wykwintnie serwowanymi im emocjami drzemiącymi w muzyce i dać się ponieść nurtowi melodii.
A teraz proszę przygotować sobie coś do picia, jakieś przekąski i …. jedziemy:
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie z równie przesympatycznym co szalonym Stevenem R. Rochlinem, rzut oka na Allianz Arenę i to by było na tyle.
Do zobaczenia za rok.
Ps. Byłbym zapomniał – mały prezent dla miłośników car-audio:
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski