Za każdym razem wybierając się ma monachijski High End zapobiegliwie i skrupulatnie przygotowuję sobie plan, rozrysowuję marszrutę i zapamiętale zaznaczam boxy, sale, ekspozycje na które po prostu muszę zajrzeć. Do tego dochodzą oczywiście umówione spotkania, prezentacje, konferencje i wszelakiej maści „eventy”. Krótko mówiąc zero szans na niesubordynację, teoretycznie … Teoretycznie, gdyż po przyjeździe na miejsce wszystko z reguły bierze w łeb. Wystarczy tylko, że jedna z coraz bardziej popularnych – organizowanych poza MOCem prezentacji nieco się przedłuży, w drodze powrotnej załapiemy się na standardowy w godzinach szczytu korek i spokojnie możemy, przynajmniej do końca dnia zapomnieć o wcześniejszych planach. W normalnych okolicznościach taka obsuwa powinna wywołać przynajmniej lekką irytację, jednak High End rządzi się swoimi prawami. Główną zasadą obowiązującą na High Endzie jest „spodziewaj się niespodziewanego”. Nikogo nie dziwią zarówno systemy, które grać powinny a nie grają, jak i takie, które zagrać nie miały prawa a grają tak, że wychodzić nie tyle nie wypada, co po prostu się nie chce. Zaskakujące? Absolutnie nie. Ilość zmiennych w stylu zmęczenia, repertuaru, czy choćby atmosfery (wydajności klimatyzacji) jest na tyle oczywista, że wszyscy już dawno nauczyli się z tym żyć. Po prostu trzeba zdać się na ślepy, łut szczęścia i przede wszystkim dobrze bawić – w końcu to największa na świecie audiofilska impreza. Zatem let’s party.
Kolejną oczywistością o której już na wstępie warto wspomnieć to fizyczna niemożność bycia wszędzie i zobaczenia wszystkiego. Tzn. znam jednostkowe przypadki, które rokrocznie idą w zaparte i już pod koniec pierwszego dnia twierdzą, że właśnie ww. niemożliwości dokonali. Tak na zdrowy rozsądek okazuje się, że pewnie rzeczywiście to osiągnęli, ale być i zobaczyć a choćby przez chwilę posłuchać, zamienić słowo, bądź dwa z obecnymi konstruktorami i przedstawicielami nieraz niezwykle egzotycznych marek to zupełnie inna bajka. Spokojnie można zatem podzielić bywalców wystawy na tzw. maratończyków, którym oprócz aparatów z szerokokątnymi obiektywami (za jednym pstrykiem można naprawdę spory wycinek otoczenia ustrzelić) do szczęścia brakuje tylko wrotek i bardziej stonowanych audio – turystów nieśpiesznie snujących się od pokoju do pokoju. Do której z powyższych grup się zaliczam tłumaczyć chyba nie muszę, a tych z Państwa którzy nie są do końca mają zdanie w powyższym temacie odsyłam do swojego zdjęcia. Dla ułatwienia tylko dodam, że przy takiej posturze (Małżonka coś wspomina o fizjonomii niepokojąco zbliżonej do Ogra) bieganie byłoby najszybszą drogą do kalectwa.
No dobrze. Czas na właściwą część niniejszej opowieści, czyli fotorelację. Zastanawiając się jak ogarnąć taki ogrom zdjęć, wrażeń i czasem niezwykle ulotnych myśli doszedłem do wniosku, że rozsądnym będzie podejść do tematu z matematycznym pragmatyzmem i oprzeć się o ideę wspólnego mianownika. Ów mianownik w większości przypadków będzie oczywiście umowny, ale miejmy nadzieję, że pozwoli zapobiec zbytniemu galimatiasowi. Zatem zaczynamy.
Skoro, cytując klasyka „na każdym zebraniu jest taka sytuacja że ktoś musi zacząć pierwszy” to standardowo na MOCu za oficjalne rozpoczęcie uważa się konferencję prasową i … równie sympatyczny element muzyczno – folklorystyczny.
W ramach lokalnego patriotyzmu na pierwszy ogień idą przedstawiciele polskiej myśli technicznej, którzy już dawno odkryli, że oprócz szarpania się na krajowym rynku interesy można a wręcz powinno robić się również na zdecydowanie szerszych wodach.
Najlepszym przykładem jest ekipa bydgoskiego Albedo i Audio Connectu, która stawiając na statyczną ekspozycję, w końcu nie od parady jedna z głównych prawd objawionych audiosceptyków głosi, iż kable nie grają, która stawiając na ekspozycję w pełni statyczną i … aromatyczną kawę przez całą wystawę prowadziła niezwykle ożywione rozmowy z potencjalnymi dystrybutorami i udzielając wywiadów. Jak widać marketing szeptany i rzeczywista wartość dostępnej oferty robią swoje, co z resztą widać było na twarzach rozstawionej nieopodal włoskiej konkurencji, na której stoisku oprócz samych wystawców trudno było kogokolwiek spotkać.
Taga Harmony – jest to świetny przykład na ewidentną globalizację. Również polskie podmioty gospodarcze z całkiem dobrymi wynikami stosują powszechne modele biznesowe przenosząc, bądź po prostu od razu rozpoczynając produkcję w Azji a w Europie prowadząc jedynie działalność badawczo – marketingową. W przypadku warszawskiego Polpaku można było również zapoznać się z odświeżonym katalogiem swojego czasu bardzo w Polsce popularnej marki kablarskiej XLO. Z tego co mi wiadomo ostatnie zawirowania własnościowe spokojnie możemy uznać za minione i skupić się na świetnie wykonanych, rozsądnie wycenionych, dynamicznie grających i przede wszystkim oferujących niezwykle korzystna relację jakość/cena przewodach.
Fezz Audio & Pylon – ze względu na pełne obłożenie budki i dość ograniczone możliwości czasowe ograniczyliśmy sie do kurtuayjnej pogawędki i kilku zdjęć, jednak patrząc na frekwencję było co najmniej dobrze.
Polski pokój – czyli znana i lubiana powtórka z rozrywki. Intrygujące Hornsy, gramofon JR-Audio i przeurocze monobloki MySound. Wystawowego dźwięku oceniać nie będę, ale w ramach wskazówki wspomnę tylko, że są spore szanse na to, że przynajmniej 2/3 prezentowanego systemu jeszcze w tym roku u nas się pojawi.
Podobną kumulację krajan można było zauważyć zarówno w samym boxie, jak i jego otoczeniu zajmowanym przez amerykańsko – japoński set Acoustic Zena, Triode Corporation i Junone. O czym mówię, o stolikach i platformach Audio Philara, oraz kolumnach i ustrojach akustycznych AVCona.
Franc Audio Accessories – jak widać Franc a właściwie Paweł wyraźnie puszcza oko w stronę dalekiego, jak i bliskiego wschodu oraz Azji, czego dowodem jest najnowsza – złota (!!!) wersja jego listwy zasilającej. Do połowy wystawy podziwiać można było również trzy demonstracyjne egzemplarze firmowych stopek antywibracyjnych, lecz w piątek jakiś „element” był łaskaw przywłaszczyć sobie je niepostrzeżenie przywłaszczyć.
Listę zamyka debiutant na rynku audio – Bauta z imponującymi półaktywnymi (wbudowane Hypexy zasilają sekcję basową) kolumnami autorstwa znanego „masteringowca” Jacka Gawłowskiego. Jak będą wyglądały dalsze losy marki zweryfikuje rynek, ale próba wbicia się w segment 100 000€ + wyraźnie pokazuje ambicje twórcy.
Skoro jesteśmy przy kolumnach to czas na kilka konstrukcji wykorzystujących przetworniki Accutona.
Tę swoistą wyliczankę pozwalam sobie otworzyć premierowymi Gauderami Berlina RC8 o których dźwięku jednak wolałbym się nie wypowiadać z dość kuriozalnych, przynajmniej dla mnie względów. O co chodzi? Ano o to, że nawet raczkujący akolici Hi-Fi wiedzą, że konstrukcje dr. Rolanda Gaudera są dość bezwzględne dla towarzyszących im wzmacniaczy i lepiej czasem dwa razy pomyśleć aniżeli później żałować. W tym roku ktoś najwyraźniej pomyślał co najwyżej raz, czego rezultaty zaglądający posłuchać najnowszych Berlin złotousi mogli „podziwiać” do woli. Początkowo przygotowane flagowce AVMa dość szybko powiedziały pass a zastępujące je w dalszej walce mniejsze, niemalże lifestyle’owe końcówki ewidentnie nie były w stanie sprostać postawionymi przed nimi ambitnym celom. Obrazu zniszczenia dopełniło okablowanie Nordosta. Całe szczęście potencjał kolumn był ewidentny, co z resztą postaramy się możliwie szybko ocenić we własnych czterech kątach.
Całe szczęście honoru marki Gauder dzielnie bronili waleczni Duńczycy z Vitus Audio i Alluxity. Tutaj już nie było miejsca na przypadkowość, więc spokojnie można było skupić się na muzyce delektując przy tym wyśmienitym, limitowanym słoweńskim piwem z niezaprzeczalnie rockowej lodówki serwowanym przez ekipę RW Acoustics.
A teraz przykład na moc … sex appealu, czyli co potrafi zdziałać płeć piękna. W normalnych warunkach na widok kolumny utrzymanej w estetyce krzyżówki gigantycznej pisanki i matrioszki po prostu szczerze bym się roześmiał, zrobił pamiątkowe zdjęcie i poszedł dalej po chwili zapominając o całym zdarzeniu. Tym razem jednak obecne na stoisku panie wyraźnie przyciągały wzrokiem, nie ukrywam, że głównie przedstawicieli płci męskiej. A tak niczym ćma do płomienia świecy podążyłem w kierunku stoiska zupełnie nieznanej mi ukraińskiej marki Volya (link), która jak głosił banner działa na rynku od bagatela … 1772 roku. Jak się miało okazać dinozaurze jajo przy wejściu było jedynie preludium do monstrualnych bałałajek stojących wewnątrz budki. Z tego co udało mi się dowiedzieć za projekt ich bryły odpowiedzialny jest czołowy ukraiński projektant Yevhen Kozhushko a obudowy są ręcznie malowane przez Lyudmilę Gorbulya. A jeśli chodzi o ww. osiemnastowieczną datę, to właśnie z tamtego okresu pochodzi unikalny wzór Petrykivki. A i jeszcze jedno – cena modeli podłogowych to drobne pi razy drzwi 100 000 £, oczywiście za parę.
Lawrence Audio – nowe modele, nowe drajwery Accutona i w pewnym sensie pewna zmiana estetyki brzmienia. Może wyjdę na zmanierowanego tetryka, ale poprzednie modele Lawrence’ów wykorzystujące wstęgi miały, przynajmniej na moje ucho więcej finezji, otwartości i pewnej eteryczności połączonej z niesamowitą holografią i rozdzielczością. Z ceramikami na górze całość stała się bardziej kremowa, ale i nieco przygaszona. Oczywiście jeśli tylko nadarzy się okazja to z dziką satysfakcją przygarnę pod swój dach te przepiękne kolumny i już w kontrolowanych warunkach wydam zdecydowanie bardziej wiążąca opinię.
Jak już jesteśmy przy nowych drajwerach Accutona to w tym roku warto było posłuchać szwedzkich Martenów, które grały zarówno z tranzystorami Analog Domain – w tym secie udzielały się Mingus Quintet, oraz z lampowcami Engström. W pierwszej Sali honory gospodarza pełnił sam Leif Olofsson.
W tym momencie muszę pochwalić dbałość o detale i troskę o jak najlepszy przepływ informacji, jeśli chodzi o drugi system. Otóż już w środę otrzymałem kompletny i niezwykle szczegółowy wykaz użytych podczas prezentacji urządzeń i akcesoriów obecnych w tym wartym 396 268 € secie. Dodatkowo cała obecna na sali ekipa dwoiła się i troiła aby przybliżyć każdy element toru a od czasu do czasu wpadał też stacjonujący nieopodal Leif Olofsson nie tylko rzucić uchem ale i porozmawiać ze słuchaczami. Po prostu full service. Dlatego tez pozwolę sobie na wyjątek od reguły i doceniając ich starania wymienię co i z czym grało:
DAC/streamer: Theoretica Applied Physics BACCH-SP 3D audio processor
Gramofon: Transrotor Rondino Gold, SME V gold, MC Figaro
Przedwzmacniacz: Engström MONICA (phono-stage & pre-amplifier)
Wzmacniacze mocy:2 x Engström LARS, (dwie pary w bi-ampingu)
Kolumny: Marten Coltrane 3
Kable:
– głośnikowe: dwie pary Bibacord 2 x 2 m
– IC RCA: Bibacord 1 x 1 m
– IC XLR: Bibacord 4 x 1 m
Stolik: Solid Tech Hybrid rack
Ustroje akustyczne: 4 x SMT Transparet V-wing
Wbrew pozorom widoczne na zdjęciach niepozorne przewody Bibacord to bardzo ciekawe konstrukcje oparte na przewodnikach z miedzi i srebra poprowadzonych w wykonanych z drewna balsy segmentowych tunelach i bawełnianym oplocie. Zero sztucznych materiałów, czysta ekologia.
Podobny zestaw przetworników, co w Martenach można było również spotkać u Tidala, który jak to ma w zwyczaju zaprezentował swój kompletny set. Pewne cechy wspólne odnaleźć było dość łatwo, jednak w Martenach całość charakteryzowała większa gładkość i homogeniczność.
Na liście klientów Accutona nie mogło zabraknąć również Ayona, choć w tym akurat przypadku porównanie z prezentowanymi w zeszłym roku w niemalże bliźniaczym secie kolumnami Lumen White Silverflame dla Ayonów BlackHawk nie wypadało zbyt korzystnie. Ayony zbyt forsownie i ofensywnie podchodziły do przełomu średnicy z wysokimi tonami przez co całość na dłuższa metę mogła okazać się męcząca.
Kolejnymi, wielce charakterystycznymi kolumnami widocznymi w kilku pomieszczeniach były pochodzące z RPA intrygujące VIVID Audio. W halach MOCa tych intrygujących „plemników” można było posłuchać z elektronika Lumina wspomaganą okablowaniem i końcówkami mocy WestminsterLab, CH Precision, oraz znaną już z hifideluxe’a Mola-Mola.
I jeszcze osławione i niezwykle polaryzujące opinię publiczną Magico. Do wyboru były sety oparte na elektronice Constellation/Pass i Soulution.
Ze znanych a czasem wręcz kultowych marek kolumnowych do wymienienia zostały dwa Wilsony. Wilson Audio, który podobnie jak w zeszłym roku postawił na wielce udany mariaż z Nagrą, całkiem przyjemny i energetyczny duet z Ypsilon Audio i zupełnie, przynajmniej dla mnie nietrafiony z McIntoshem.
I Wilson Benesh z lampową elektroniką Viva Audio, gdzie można było złapać chwilę oddechu i popodziwiać rotującą nowość w postaci przepięknych, lubieżnie czerwonych A.C.T. One Evolution P1. Na razie nie mam bladego pojęcia jak te piękności grają, ale jeśli tylko zawitają do Polski to nie nie ma szans, żeby nie rzucić na nie uchem.
Z mniej znanych graczy jak co roku z przyjemnością odwiedziłem pokój Audiodaty z Salzburga, gdzie przez dłuższą chwilę mogłem się delektować równie rozdzielczym, co muzykalnym brzmieniem zgrabnych podłogówek.
Niejako przy okazji zmiany polskiej dystrybucji wstąpiłem też do Amphiona, który swoje portfolio poszerzył o (D-klasowe) końcówki mocy.
A teraz nie lada niespodzianka, gdyż do grona producentów kolumn dołączył Avid i to od razu z trzema modelami opartymi na modyfikowanych drajwerach Morela i w całości wykonywanych w Avidzie całkowicie aluminiowych obudowach. Jak na zupełnie niezaadaptowane pomieszczenie i dość przypadkowe miejsca odsłuchowe to zapowiada się prawdziwa sensacja. Warto jednak zawczasu zamówić ekipę tragarzy gdyż waga podstawkowców przekracza 100 kg/szt a największych podłogówek swobodnie mija 300.
Ponieważ High End bez tub dla większości zwiedzających byłby niekompletny to w tym roku również nie odmówiłem sobie przyjemności zajrzenia do pokoju Cessaro. Co prawda trudno wybrazić sobie implementacje takich smoków w standardowym M3, czy nawet 4, ale miłośnicy takich niezwykle audiofilskich instalacji potrafią poświęcić (i wydać) wiele, by móc cieszyć się ich dźwiękiem, co podczas odsłuchu jakiegoś barokowego repertuaru byłem w stanie doskonale zrozumieć.
Na kolumnowy deser zostawiłem przepiękne włoskie Diapasony. Chęć ich posiadania jest już całkiem zrozumiała jedynie na podstawie ich wyglądu a dodając do tego ponadprzeciętną muzykalność i wyrafinowanie brzmienia większość słuchaczy po prostu nie potrafi się im oprzeć.
No to przechodzimy do elektroniki i w tym momencie w pamięć najbardziej zapadły mi sety z udziałem bułgarskich Thraxów.
Uczciwie musze przyznać, że Rumen Artarski doskonale wie co robi i udowadnia to na każdym kroku. Firmowy system z premierowo pokazywanymi aktywnymi modułami basowymi po prostu wgniatał w fotel. Takiej dynamiki, swobody i kontroli w całym słyszalnym paśmie próżno było szukać u konkurencji. Co istotne powyższe uwago dotyczą nie tylko audiofilskiego plumkania, ale porządnym rocku.
Jeśli ktoś miał podejrzenia, że był to zwykły przypadek to swoje wątpliwości mógł rozwiać słuchając bułgarskiej elektroniki zarówno z „parawanami” Silberstatic, jak i klasycznymi, włoskimi Rosso Fiorentino.
Pozostając przy firmowych systemach z wielką przyjemnością odwiedzałem pokoje zajmowane przez Einstein Audio, gdzie w roli źródeł wykorzystano wyjątkowe szlifierki TechDASa. Z nowości warto wspomnieć o najnowszym przedwzmacniaczu gramofonowym i ramieniu.
Podobnie ujednoliconą politykę prowadził również Pathos a patrząc na jego najnowsze produkty trudno oprzeć się wrażeniu, że Włosi złapali wiatr w żagle i coraz pewniej czują się w cyfrowych realiach współczesnego audio.
A teraz system, na którego odsłuch ostrzyłem sobie od dawna, czyli legendarne Kondo i po prostu lubiane przeze mnie kolumny Kawero. Klasyka i wokalistyka brzmiała tam obłędnie. Przestrzenność i holografia szły w parze z nasyceniem i rozdzielczością a szanse na przyłapaniu całości na jakimś potknięciu spokojnie można było uznać za zerowe. Jedna z jaśniejszych gwiazd tegorocznej wystawy.
Całe szczęście nie tylko ekstremalny High End grał w Monachium, bo za zupełnie rozsądną, oczywiście jak na audiofilskie realia, mzna było stać się posiadaczem systemu Gato Audio. Nie wiem jak wygląda spawa z wirtualnym kominkiem, ale sądzę, że zdobycie takiej prezentacji nie powinno stanowić problemu. Grunt, że całość nie tylko wyglądała rewelacyjnie, to jeszcze grała z niezwykłym drajwem i swadą.
Niestety zdarzały się też całkowicie niezrozumiałe acz niezwykle spektakularne porażki a za największą z nich należałoby uznać system Kharmy. To był po prostu koszmar – plastikowy krzyk na dworcowej poczekalni. Nie wiem co się tam działo, ale takiej kakofonii nie spodziewałem się usłyszeć nigdzie poza hipermarketowymi półkami.
Czym prędzej udałem się zatem do pomieszczenia zajmowanego przez EAR Yoshino, gdzie w zdecydowanie bardziej cywilizowany sposób prezentowane były uroki analogu i to zarówno z płyt, jak i taśm. Małe co nieco od siebie do efektu finalnego dodały też „aerodynamiczne” Rockporty Atria. Mniam.
A tak po prawdzie, to nawet system w całości okablowany przez Nordosta z kolumnami Audio Physic Cardeas 30 i topową integrą Jeffa Rowlanda z dziecinną łatwością był w stanie zawstydzić niejednego „wyczynowca”. Dziwi tylko to, że w większości przypadków, wszędzie tam gdzie pojawiają się nordostowe taśmy słyszanej w Monachium spójności i nasycenia próżno szukać. Czyżby dobrą „robotę” robiły firmowe akcesoria?
Sporo nowości do pokazania miał w tym roku Mark Levinson. Oprócz monobloków i stereofonicznej końcówki mocy pojawił się też nowy przedwzmacniacz i … smakowicie się zapowiadający streamer.
Również w Octave dobrze się działo. Zamiast eksperymentować postawiono na nowoczesność i harmonię. Dzięki temu we wzmacniaczu grały i grzały coraz popularniejsze KT150 a do współpracy zaproszono antydepresyjnie pomarańczowe Focale.
Elegancka wieczorowa czerń za to królowała w Chordzie, który do tańca zaprosił najnowsza inkarnację B&W z serii 800 d3 i to był po prostu świetny pomysł. Bowersy kochają prąd, a czego jak czego, to akurat Chord tego dobra nigdy nie skąpił.
Tym oto sposobem niepostrzeżenie i całkiem płynnie możemy przejść do kolejnego elementu wspólnego dla kilku systemów, czyli obecności gramofonów marki Kronos. O samych rozwiązaniach technicznych Louis Desjardins – konstruktor i właściciel marki potrafi opowiadać godzinami, co z reszta mamy nadzieje na dniach wykorzystać, ale teoria teorią a praktyka praktyką, więc w tym przypadku usłyszeć znaczy uwierzyć. Jedyne na co sobie w tym momencie pozwolę to konkluzja, że jeśli szukacie niezwykle liniowego i dynamicznego dźwięku z analogu, to powinniście tych cudów współczesnej inżynierii po prostu posłuchać we własnym torze.
Zupełnie inną estetykę od lat lansuje Transrotor, jednak zaprezentowane w tym roku złote wykończenie po prostu onieśmielało. Po takie wyroby jubilerskie z pewnością zapisują się szejkowie.
Powrotem do skromnej szaty wzorniczej i wielce kompaktowych rozmiarów okazała się wizyta w szwajcarskim Thalesie. Wartymi odnotowania nowościami są sygnowane II-ką ramię Simplicity i uroczy, a przy tym „bateryjny” gramofon TTT-Compact.
Czas na dwa dość ciekawe systemy. Pierwszy to okablowany grecko-angielskimi Signal Projectsami system z uroczym gramofonem Hartvig Audio TT Signature ustawionym na Hartvig Master Reference Platform i potężną grecką elektroniką TruLife Audio. Warto było również zwrócić uwagę na wykonane z litych aluminiowych bloków listwy zasilające Signal Projects.
Drugi to dość niekonwencjonalny system oparty na elektronice Thoress – niby gipskartonowa budka nie jest wymarzonym miejscem do audiofilskich uniesień, ale to właśnie tam można było po prostu z przyjemnością posłuchać muzyki. Może i było w tym dźwięku nieco oldschoolowej maniery narzuconej przez konstrukcję samych głośników, ale frajda była niezaprzeczalna.
Zanim przejdziemy do galerii zbiorczych pozwolę sobie na małą prywatę i wyróżnienie kilku stoisk/produktów, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Są to:
– rumuńska manufaktura słuchawkowa Meze ze względu na niezwykłą skromność i otwartość konstruktora, oraz za ponadprzeciętnie korzystną relację jakość/cena jego produktów.
– Furutech – o najnowszych NCFach już się rozpisywaliśmy a mając możliwość bezpośredniego porównania oryginałów z „wersjami alternatywnymi” oferowanymi na pobliskich stoiskach zachodzimy w głowę czym się trzeba kierować wybierając podróbki.
– Organic – za czyste szaleństwo i całkowitą ignorancję zasad ergonomii udowadniające, że dla brzmienia wiele można poświęcić.
– SPEC – popatrzcie Państwo tylko na ten gramofon, czy trzeba coś więcej dodawać?
Zapraszam zatem do tematycznych galerii:
– Słuchawkowej
– Analogowej
– Motoryzacyjnej (niezwykle skromnej w tym roku)
– I ostatniej: ogólnej
Do zobaczenia w przyszłym roku i nie odchodźcie jeszcze od „radioodbiorników”, bo już niedługo druga część relacji – tym razem pióra i oka Jacka.
Marcin Olszewski