Nie ma co się oszukiwać, jakiś rok temu dla praktycznie całej populacji homo sapiens nastał bardzo trudny okres. I nie ma znaczenia, co definiuje nasz byt na tym łez padole, bowiem bez względu na fakt bycia pracodawcą, tudzież pracownikiem, każdy przez jaśnie panującego nam koronawirusa w jakimś stopniu został napiętnowany. Efektem tego stanu rzeczy jest nasze cierpienie natury mentalnej. Podmioty gospodarcze z uwagi na ograniczenia działalności martwią się o przetrwanie na rynku, a konsumenci z powodu przymusowego zastoju w handlu pozostając zamknięci w domach, zwyczajnie gnuśnieją. Jaki jest finał tego trwającego już kilka miesięcy marazmu? Spokojnie, nie będę uprawiał żadnej polityki, gdyż dbając o własne zdrowie psychiczne, zwyczajnie jej nie cierpię, tylko lifestyle’owo wspomnę o środkach zaradczych interesującego nas wycinka branży audio przeciwko obecnemu stanowi rzeczy. To znaczy? Chodzi o ostatnio dość popularne w wielu salonach audio, zamknięte prezentacje dla co prawda nieco ograniczonego, jednak spragnionego spotykania się stadnie grona melomanów. Do niedawna były to różnego rodzaju internetowe webinaria, jednak wiadomym jest, iż spotkań face to face nie przebije nic. Dlatego też w celach leczniczych swojego ośrodka zarządzania ciałem udałem się na zorganizowaną w ostatni piętek imprezę, której gospodarzem był warszawski salon Hi-Tone Home of Perfection, a tematem elektroniczne przejawy rodzimej myśli technicznej, zatytułowaną „House Messe z TR Audio”.
Wspomniana manufaktura TR Audio, bo tak po prawdzie powołujący do życia ów projekt ojcowie proszą, żeby określać ich team, to trzy wspierające się w różnych segmentach organizacyjnych firmy, osoby. Dlaczego manufaktura? To dla wielu być może będzie zaskakujące, ale wspomniani trzej muszkieterowie już na starcie założyli, że raczej nie interesuje ich deal z żadnym dystrybutorem, tylko wspólna, ciężka praca z docelowym klientem jako gwarancja spełnienia 100% jego założeń co do preferowanego brzmienia systemu. Powód? Również być może dla wielu zaskakujący. Otóż w podwalinach wspólnego działania, panowie – kolejność przypadkowa: Sebastian Łopaciński, Tomasz Redlich i Grzegorz Duda postanowili powrócić brzmieniem swych „rękodzieł” do, przynajmniej z ich punktu widzenia, niekwestionowanej świetności sonicznej produktów audio z lat 60 i 70-tych. Co to oznacza? Po pierwsze to, że oferowane komponenty – przedwzmacniacz liniowy, końcówki mocy i przedwzmacniacz gramofonowy są konstrukcjami w pełni lampowymi – bez krztyny krzemu. Zaś po drugie – aby temu zadaniu nie tylko sprostać, ale dodatkowo na ile to możliwe wzmocnić jego wydźwięk, w oferowanych kolumnach z premedytacją znajdują się papierowe przetworniki francuskiego Supravoxa. I nie mówimy w tym momencie o przypadkowym wykorzystywaniu szerokiego portfolio Francuzów, tylko w pełni świadomym wyborze przetworników z jak najlżejszymi membranami, aby mogła je wysterować, nawiązująca do dawnych czasów, przed momentem wspomniana, oczywiście w pełni realizująca startowy pomysł, czyli słaba mocowo elektronika TR Audio. Przyznacie, że plany były ambitne. Ja przynajmniej chylę im czoła. Tym bardziej, iż jak się okazało, na opisywanym przeze mnie piątkowym spotkaniu, zostały w pełni zrealizowane. Jak? To już historia zasługująca na oddzielny akapit.
Jeśli chodzi o przybliżenie akcji ze wspomnianego wieczoru, nie będę wdawał się w dogłębną analizę prezentowanego dźwięku z dwóch powodów. Pierwszym jest nieznajomość często sprawiającego wiele problemów pomieszczenia odsłuchowego. Zaś drugim brak szans na zajęcie miejsca w sweet spocie. Co zatem mogę powiedzieć o rzeczonym systemie? Mniemam, iż bardzo wiele. To znaczy? Z przekąsem zagaję tak. Zapewniam wszystkich czytających tę epistołę, że to, czego dzięki prezentacji polskiej myśli technicznej pod postacią TR Audio dane było mi zakosztować, nie jest dla większości z Was. Jednak nie z powodów elitarności konstrukcji, tylko leżącej u podstaw powołania do życia marki, specyfiki dźwięku. Do tego trzeba dorosnąć, bowiem w tym przypadku zderzamy się nie z próbą naśladowania dawnego brzmienia systemów audio, tylko w oparciu o nowe możliwości technologiczne jego dosłowną kontynuacją. Co to oznacza? Oczywiście fantastyczne oddanie ducha połączenia walorów i nie ma co się oszukiwać, ewidentnych wad lampy elektronowej z zamierzenie niczym nie impregnowanym, czyli przez niektórych obieranym jako suchy, papierem w membranach głośników. To w wydaniu TR Audio jest na tyle wyraziste, że dla wielu orędowników mięsistego, często nawet lekko zmulonego grania, może okazać się nie tylko pozbawionym ciągłego masowania trzewi, ale z uwagi na pewnego rodzaju ofensywność ortodoksyjnie papierowej średnicy, również lekko bolesnym przeżyciem.
Powód? Otóż konstruktorzy nie linearyzują wyników dźwiękowych żadnej ze zbudowanych konstrukcji typu sprzężenie zwrotne we wzmocnieniu, czy siłowe zmuszanie głośników rozbudowaną zwrotnicą do prezentacji idealnie poziomej linii na wykresach pomiarowych – szanują każde w ten sposób utracone informacje, tylko spełniając ich spojrzenie na aspekt finalnego dźwięku, wszelkie pozorne zniekształcenia umiejętnie wykorzystują. Brednie? Naturalnie każdy ma prawo do takich opinii. Dlatego też pisząc na wstępie, iż TR Audio nie jest dla większości z Was, miałem na myśli prawie wszystkich, poza melomanami wiedzącymi czego chcą od dobrze zestrojonego i co istotne oddającego estetykę dawnych lat, systemu. Niestety, globtroterzy przemierzający świat audio w jednej i tej samej, nie ważne czy lepiej, czy gorzej zaprezentowanej, być może czasem odrobinę innej, ale konsekwentnie idącej z duchem obecnych czasów specyfice brzmienia, u będących bohaterami dzisiejszego spotkania panów nie mają czego szukać. To źle? Zależy dla kogo. Dla TR Audio z pewnością nie, gdyż celują w wyedukowany promil wielbicieli muzyki, który wbrew pozorom jest znaczny. Czego dokładnie oczekuje owa grupa? W kilku słowach powiedziałbym tak. Po pierwsze – przyjemnego nalotu papieru w oddaniu prawdy o muzyce. Po drugie – braku poczucia siłowego grania systemu, co z dziecinną łatwością realizują połączenia słabej lampy z wysokoskutecznymi kolumnami. Po trzecie – znakomicie wyczuwalnego posmaku szklanej bańki z jej wszechobecnymi, ale jakże spójnymi z oczekiwaniami naszych narządów słuchu podbarwieniami. I po czwarte – tej nie oszukujmy się, całkowicie innej w odniesieniu do kwestii plastyki i pigmentu malujących świat muzyki, estetyki brzmienia wzorca dla TR Audio, co moim skromnym zdaniem w wielu aspektach przez ich elektronikę i kolumny zostało odwzorowane. To oczywiście natychmiast staje w opozycji do większości dzisiejszych oczekiwań typu: wszechobecna – czasem nawet gdy jest zbędna – energia niskich rejestrów, kapiąca nadmiarem zużytej do jej namalowania farby średnica i często nieadekwatnie do potrzeb informujące o swoim istnieniu znajdujące się w okolicy nietoperze, wysokie tony, jednak jak wiadomo większość nie oznacza wszyscy, co sprawia, iż wielu z Was być może wybierze ożenek z tytułowym bohaterem, aby z pełną świadomością z każdym z czterech wyartykułowanych punktów w odpowiedni sposób się rozprawić.
Puentując powyższy, zaznaczam, iż pisany z przyjazną przekorą tekst, przywołam dwa przygotowane przeze mnie podczas odsłuchu tytułowego zestawu do prowadzącego tego wieczoru, ostatecznie zadane kilka dni później spotkanemu Sebastianowi Łopacińskiemu, pytania. Pierwsze brzmiało: „Czy wiesz, że Wasz dźwięk jest bezwzględnym kontynuatorem dawnych – czytaj 60 i 70-tych – lat?” Podana bez namysłu odpowiedź była prosta i zaskakująco szybka: „tak”. Drugie zaś w oparciu o podaną odpowiedź nie mogło brzmieć inaczej jak: „W takim razie zdajesz sobie sprawę, że większość populacji melomanów nie jest na to gotowa?” Oczywiście jako ripostę po raz kolejny usłyszałem enigmatyczne „tak”. Jednak tym razem w dłuższej argumentacji odpowiedzi padła wspominana przeze mnie fraza o z założenia obsługiwaniu konkretnego klienta w odniesieniu do jego potrzeb i możliwości firmy. Żadnej masówki, tylko indywidualne podejście do potencjalnego zainteresowanego, gdyż w tym projekcie nie chodzi o ilość, a raczej jakość brzmienia zestawu i zadowolenie nabywcy z profesjonalnej obsługi. I wiecie co? Mimo, że aż tak purystyczna odmiana papierowego dźwięku to nie moja bajka – wolę jego przyjaźniejszy sznyt, to znakomicie rozumiem fascynację TR Audio czasami dawnej fonografii.
Czy ich oferta jest dla każdego? W rozumieniu statystycznego Kowalskiego z pewnością nie. Jednak już w przypadku pewnego osłuchania danej jednostki sprawa nabiera nieco innego wymiaru. Jeśli z taką się utożsamiacie, już wiecie, gdzie skierować swoje kroki. Zapewniam przy tym, iż nie trzeba być audio-omnibusem, wystarczy chcieć wyrwać się z lepiej lub gorzej powielanych przez wszystkie marki na świecie, obecnych schematów sonicznych.
I tym, bez względu na potencjalną burzę w szklance wody pośród wierchuszki świata audio, optymistycznym akcentem zakończę dzisiejszy tekst. Dziękuję gospodarzom Hi-Ton Home of Perfection za zaproszenie i miłą atmosferę, a będącej zaczynem spotkania marce TR Audio zaskakująco purystyczne doświadczenie muzyczne. Dalekosiężnego wyniku biznesowego tak wyrazistego systemu w obecnych czasach ogólnej bylejakości nie jestem w stanie określić, jednak jestem przekonany, że bez względu na wszystko będzie to dla Was wielka, okraszona uniesieniami przy muzyce zadowolonych klientów, wieloletnia przygoda. Trzymam kciuki.
Jacek Pazio
System zaprezentowany w Hi-Ton Home of Perfection
Gramofon: Garrard 401 z ramieniem TR Audio
Phonostage: Consulere
Przedwzmacniacz liniowy: Chairman
Wzmacniacze mocy: Sanori II
Kolumny: Silence
Okablowanie: Neotech, ZenSati